Pół minuty
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Pół minuty
Tytuł: „Pół minuty”
Autor: _liz
kategoria: polar
ostrzeżenie: brak, to dla wszystkich
streszczenie: Bieżąca akcja dzieje się siedem lat po tym jak Max, Tess oraz Isabel odlecieli. Maria robi karierę, niekoniecznie skutecznie. To pewna noc, w której Michael wspomina... czuje... płacze... tęskni...
NA: Wszyscy marudzą, że chcą pogodne opowiadanko, ale jakoś nie mam na takowe weny. Za to napisałam krótkie, jednoczęściowe opowiadanie, w którym wszystko się przeplata. Ból, smutek, uśmiech, banał, powaga. To taki nieco uroczy ff, nie szczególnie dobijający, ale też niezbyt wesoły. Ot taki sobie. Spokojny, nawet lekko senny.
Na Komnacie Hotaru ten ff pojawił się już dawno temu, ale w końcu zdecydowałam się go wrzucić też tutaj.
~ * ~
Pół minuty.
Udało mu się zamknąć oczy tylko na pół minuty. Jeszcze żadnej nocy nie przespał w pełni. O ile w ogóle był w stanie zasnąć. Głównie jego sen kończył się po kilkunastu minutach. Przez całe swoje życie spał tak lekko i czujnie, że w zasadzie nie można było tego uznać za normalny sen. Ale „kiedyś” różniło się od „teraz”. Powodem bezsenności.
Dawniej musiał myśleć o tym, by chronić ich wszystkich, by nie dopuścić zagrożenia. Spędzał noce na wgapianiu się w ciemność i rozmyślaniu na tym, co powinien zrobić. Niejedną dobę zarywał zadręczany przez kłótnie z Maxem czy kolejne sprzeczki z Marią. Ot, po prostu przytłoczony zwykłym, nędznym życiem ukrywającego się kosmity.
Pół minuty.
Tylko tyle dziennie mu zajmował spokój. Tylko tak krótko czuł się człowiekiem i na chwilę zapominał o swoich powinnościach. Tyle trwał jego uśmiech kiedyś, miedzy momentami bólu i furii. I przez długi czas się to w ogóle nie zmieniało. Wszyscy mu wmawiali, że są obok niego, że może na nich liczyć... Kończyło się na mówieniu.
Maria też skończyła na zachwycie, że dla niej został. Jego jedyna rodzina opuściła ten padół, on pozostał. Dla niej. I przez pół minuty go za to kochała. Pół minuty. Potem obróciła się na pięcie i pobiegła za nieuchwytnym marzeniem robienia kariery. Zdeptała go i porzuciła, jakby był zabawką, która jej się znudziła.
Może rzeczywiście był odpadkiem, którego inni tolerowali, gdy był im do czegoś potrzebny? Przez cały czas się tak czuł. Do czasu gdy dostrzegł, że jest jedna osoba, która go nie ogranicza. Która nic nie wymaga. Pół minuty zajęło mu zrozumienie, że może wreszcie ktoś był w stanie traktować go... jak człowieka.
Ona była w stanie.
Przymknął powieki, pozwalając by obraz drobnej brunetki rozrysował się w jego głowie. Każda rysa, półcień, iskra. Pamiętał wszystkie szczegóły jej ciała, również te, których ona sama nie dostrzegała. Kąciki jego ust uniosły się lekko do góry. Uśmiechnął się. Uśmiechał się zawsze, gdy ją widział. Nawet w swoich snach. Teraz tylko w snach...
Pół minuty.
Znów tylko na tyle zanurzył się we własnej podświadomości, nim rzeczywistość go wyrwała ze wspomnienia. Ciche kwilenie z sąsiedniego pokoju od razu postawiło go na nogi. Uchylił drzwi sypialni, zaglądając z wahaniem do środka. Wciąż czuł się niepewnie. Walczył z FBI, stawiał czoła innym kosmitom, unikał śmierci, ale opieka nad tym maleństwem była czymś innym. O wiele bardziej trudnym.
Pochylił się nad kołyską, spoglądając na niewielką istotkę wyciągającą rączki w jego stronę. Ciemne oczy wlepiały się w niego z ufnością i radością. Westchnął. Ona też tak na niego spoglądała. Tylko ona.
Liz Parker.
Nikt nigdy by nie przypuszczał, że może ich łączyć coś poza Maxem. Ale jednak życie płatało różne figle. Te najmniej przewidywalne też. Kiedy z ich życia zaczęły umykać kolejne elementy budujące ich egzystencję, po prostu połączyli siły. Opuszczeni przez wszystkich bliskich musieli radzić sobie sami. Starali się wspólnie stawiać kroki w tym ciemnym tunelu rzeczywistości. Dzień za dniem. Miesiąc za miesiącem. Rok za rokiem. Aż minęło pięć lat. Nie... Sześć lat.
Pół minuty.
Po tych wszystkich wspólnie spędzonych latach zajęło mu pół minuty zrozumienie, że Liz jest jedyną osobą, która go zna i rozumie tak naprawdę. I że tylko ona mu pozostała. Jak mocno dobiła go ta świadomość, równie silnie zaczęła oddziaływać na jego emocje. Powoli, niechętnie raczej, z oporem, uczucia przestawiały się w innym kierunku. Wbrew jego woli.
A może właśnie pod jego kontrolą? Zwykła przyjaźń i zaufanie przestały wystarczać. Zaczął kochać. Chciał kochać. Musiał kochać. Ją. Na przekór wszelkim zasadom, spychając w niepamięć istnienie dawnych zobowiązań i przyjaźni, obracając się przeciwko własnemu bratu. Nie umiał tego powstrzymać. Może gdyby to było zuchwałym zrywem uczucia, równie ostro by się mu sprzeciwił. Ale to kiełkowało zastraszająco powoli. Przez te wszystkie lata.
Pół minuty.
Pół minuty wypełnionej nieopanowaną kaskadą emocji, gdy jednego wieczoru nie wytrzymał i wszystko z siebie wyrzucił. Wciąż pamiętał jej minę, kiedy z jego ust padły te najtrudniejsze słowa. Tak, on Michael Guerin je wypowiedział.
Kocham.
Banalne słowa, które do tej pory nie miały dla niego zbyt wielkiego znaczenia. Których nie doceniał. Nie rozumiał. Aż nagle poczuł ich smak. To szalone przekleństwo wypełniło go, utrudniając oddech, wstrzymując bicie serca za każdym razem, gdy ją widział. Nie ważne czy pracowała w Crashdown, czy pisała w pamiętniku, czy zasypiała na jego kanapie, zawsze go zdumiewała i hipnotyzowała.
Najbardziej niesamowite wydawało się być jednak to, że umiała go kochać. Nigdy tego nie rozumiał. Przecież jego nie można było kochać. Był nieznośny, odpychający, absolutnie nie romantyczny, uparty... Ona jednak z ufnością powierzała się jego opiece, znosiła jego humory, leczyła rany. Nie usiłowała go zmienić.
Powoli.
To przyszło do nich powoli. Nie było gromem z jasnego nieba czy chwilą namiętności. Tliło się delikatnie, z kolejnymi chwilami coraz mocniej. Aż któregoś dnia nie umiał już sobie wyobrazić życia bez niej.
Ona była jego życiem.
Liz Guerin.
Kąciki jego ust ponownie uniosły się do góry. Kto mógłby kiedykolwiek przypuszczać, że Michael Guerin ożeni się? Nikt przy zdrowych zmysłach. Nie, gdy on był przy zdrowych zmysłach. Ale nie był. Oszalał na punkcie jednej dziewczyny. Nieśmiałej brunetki, która była całą jego siłą i energią.
Pół minuty.
Znów w jego uszach rozbrzmiało słodkie gaworzenie. Spojrzał na maleńką dziewczynkę, śmiejącą się na jego widok. Claudia była tak podobna do matki, aż czasami miał wrażenie, że to właśnie Liz na niego spogląda. Łudził się, że usłyszy jej głos. Nie raz, gdy wchodził do sypialni, marzył by znów ujrzeć je obie razem. Liz siedzącą w fotelu bujanym i tulącą ich córeczkę.
Claudia Alexandra Guerin.
Uniósł delikatnie mała istotkę, układając ją w kołysce swoich ramion. Nie przeszkadzało mu, że drobne rączki zacisnęły się na końcówkach jego włosów i pociągnęły mocno. Maleńka zawsze tak robiła. Tę słabość odziedziczyła chyba po mamie, która godzinami potrafiła przeczesywać palce przez jego włosy. Usiadł w fotelu i powoli zaczął się kołysać. On nie spał, ale ona musiała. Nie potrafił jej tak skutecznie usypiać, jak robiła to Liz, ale musiał sobie radzić. Teraz nie miał nikogo poza nią.
I oddałby wszystko, by przychylić jej nieba. Chociaż raz w życiu chciał zrobić coś dobrze. Przyrzekł Liz, że nigdy nie zostawi ich córeczki. Nie musiał składać obietnic, wiedziała, że Michael będzie ją chronił zawsze i choćby miał poświęcić wszystko, nie da Claudii wyrządzić najmniejszej krzywdy. Czy się nadawał na ojca? Nie miał pojęcia.
Teraz nadszedł czas by się w pełni o tym przekonać.
Przytulił mocniej Claudię do siebie, jakby bojąc się, że może wysunąć się z jego ramion i zniknąć. Jak Liz. Chociaż trzymał ją wtedy z całych sił, chociaż modlił się, by Bóg nie odbierał mu tej jedynej osoby, którą kochał i bez której nie umiał żyć.
Pół minuty.
Trzydzieści sekund. Tyle jeszcze biło jej serce, gdy tulił drobne ciało do siebie. A potem cisza. Śmierć. Umarła ona, a razem z nią ogromna część niego. Dlaczego mu ją zabrano? Czym sobie na to zasłużył? Mamrotał jej imię w kółko, jakby to miało być zaklęcie przywracające ją do życia. Nie pomogło. Nie otworzyła oczu, nie spojrzała na niego. Nie uśmiechnęła się. Nie wypowiedziała jego imienia. Odeszła. Stracił kolejną osobę ze swojego życia. Tę, która miała już na zawsze zostać. Na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie.
Choroba ją zabrała. Zwykła, przeklęta, ludzka choroba. Zawsze obawiali się, że to ciąża będzie dla niej najbardziej niebezpieczna. Nie mieli pojęcia czy ich dziecko przeżyje ziemską atmosferę. Ale ona się uparła. I wszystko rozwijało się idealnie. Pełne dziewięć miesięcy, bez komplikacji i strachu.
Wyglądała niesamowicie. Zawsze była piękna. Naturalnie piękna, bez niepotrzebnego makijażu czy szczególnych zabiegów. Ale widząc jak w jej ciele rozwija się cząstka niego... jego dziecko... Każdego wieczoru dziękował Bogu, że ją ma. Że wreszcie ma dom.
Rozpierała go najzwyklejsza męska duma. Miał ochotę zabierać Liz wszędzie, żeby wszyscy zobaczyli, że to jego żona, jego dziecko, jego rodzina, jego szczęście. W tamtych dniach nie sądził by cokolwiek mogło tę idyllę zburzyć. Nie było przeciwności losu, których nie mogliby pokonać. Tylko przed chorobą nie mógł jej ochronić. Może gdyby umiał leczyć jak Max... Nie, Liz zawsze powtarzała, że nigdy nie dałaby się ponownie uzdrowić. W żadnym wypadku.
Ale ona nie wiedziała jak to boli. Jak rozrywało go na strzępy widzieć jak jedyna kochana przez ciebie osoba umiera. Widzieć, jak twoje życie roztrzaskuje się na kawałeczki. Co dnia ból się potęgował, blokując oddech. Gdyby nie Claudia, prawdopodobnie by się załamał.
Pół minuty.
Po tym krótkim czasie, gdy umierała w jego ramionach, pękł. Wszystko w nim się rozpadło. Na miliardy kawałeczków, których większości już nigdy nie odzyska. I po policzkach zaczęły sunąć łzy... Gorące. Wręcz parzące. Ale i one nie były w stanie przywrócić jej życia. Silny Michael Guerin, który walczył z agentami FBI, innymi rasami kosmitów, przegrał z najstarszą i najbanalniejszą chorobą. Z rakiem.
To zawsze brzmiało tak odlegle i wręcz nudnie, dopóki ten mrok nie wyrwał z jego objęć ukochanej Liz. Trzymał ją mocno. Całymi swoimi siłami, swoim życiem. Próbował, naprawdę próbował! Ale śmierć tylko bawiła się jego kosztem, w końcu i tak odbierając mu ją. Łzy skapywały na powoli chłodniejące ciało, ale i one nie umiały przebłagać losu.
Claudia szarpnęła mocniej za jego włosy, wydając z siebie cichy pomruk niezadowolenia, kiedy drobne kropelki zaczęły skapywać na jej ciałko. Pół minuty, ponownie płakał. Jak niemal co noc. Musnął ustami czółko córeczki, szepcząc do jej ucha. Maleńka ziewnęła lekko, wreszcie z zadowoleniem pozwalając się ukołysać do snu.
Pół minuty.
Zasnęła. Ale Michael nie mógł zasnąć. Nie umiał. Nie chciał. Bez Liz nie chciał nawet spać. Łóżko wydawało się być lodowate i puste. Koszmary wracały.
Spędzał więc całe noce tutaj, w tym fotelu, wpatrując się w swoją córeczkę. Ich córeczkę. Bezsilny. Opuszczony. Wiele osób doradzało mu, by stąd wyjechał, żeby nauczył się żyć dalej. Ale nie mógł. Tutaj było wszystko, co przypominało Liz. A nigdy nie chciał jej zapomnieć. Zawsze wyryta w jego pamięci i sercu. Nigdy nie znikała. Nawet nie na pół minuty.
Re: Pół minuty
Normalnie nie wierzę, że przez tyle czasu nikt nie skomentował tego opowiadania. Jest rewelacyjne. Zresztą jak wszystkie opowiadania _liz. Szkoda, że to forum tak zamarło. Może kiedyś znowu będzie tu gwarno.
I thought our story was epic, you know, you and me. Spanning years and continents. Lives ruined, bloodshed. EPIC.
Re: Pół minuty
Muszę chyba bardziej przeszperać dział twórczości...
Oby, ale póki co nie zapowiada się.femii wrote:(..)Szkoda, że to forum tak zamarło. Może kiedyś znowu będzie tu gwarno.
Re: Pół minuty
Chociaż polarki nie są moją ulubiona kategorią i nie czytam ich prawie w ogółe to wiesz że chyba od dzisiaj zaczne Przekonałaś mnie taką prostotą i klasyką. Podoba mi sie że to co się wydarzyło pomiędzy Liz a Michaelem nie było takie szybkie i niespodziewane. Jeśli człowiek decyduję się na taką miłość musi dokładnie przemyślić czy ta miłość jest tego warta. Ta miłość w twoim opowiadaniu była prawdziwa. To co często drażni mnie w wielu ff to,to że wszystko dzieje się tak szybko, czytając twoje opowiadanie nie czułam pośpiechu i od razu widać że nie pisałaś to na łapu-capu Dla mnie genialne ! Stworzyłaś swój własny klimat choć to były postacie które już znamy, te opowiadanie miało swój niepowtarzalny klimat i choć smutne naprawdę warte przeczytania. Dobra kończe już wychwalać bo co za dużo to nie zdrowo :d Może spróbowałabyś z Dreamerkiem ? To moja taka cicha prośba ale jeśli nie chcesz nie pisz ,bo to co tworzysz musi wyjść z twojego serca a nie dla tego że ktoś Cię o coś prosi . Pomyśl może kiedyś coś.....Dla mnie bomba !
Re: Pół minuty
Szkoda, że _liz już nie zagląda tu tak często jak kiedyś. Ostatni raz widziałam ją tu w listopadzie. Ale może jak dostanie informacje o komentarzach to się zjawi. Byłoby super gdyby napisała coś nowego. Ja do dziś mam parę jej opowiadań na dysku. Gdyby ktoś szukał zakończenia do "Balans" to się polecam.
I thought our story was epic, you know, you and me. Spanning years and continents. Lives ruined, bloodshed. EPIC.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 7 guests