Wina - 21.04 - kompletne

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Thu Oct 27, 2005 7:37 pm

Wiem, że jestem leniwy, ale nic na to nie poradzę... poprostu mniej więcej napisze to samo co na Kommnacie. Mam nadzieję Hotaru, że się nie obrazisz?
No więc w tej częsci zobaczyliśmy, że nauczyciele nie są tak ślepi jak my myslimy. Dobrze, że pomógł Liz, a przynajmniej stara sie pomóc... A Nancy.... na stos z nią... :[
Biedny cody... Został całkowicie zignorowny przez Liz.. szkoda mi chlopaka.... Za to cała klasa zauważła ich związek i to aż za mocno.... Mam nadzieję, że Maxiu jest rozgoryczony... Prosze cię tylko ja chę zabaczyc to napismie... plis... :) Wasz wpływ działa.... :)
No to z tą następną częscią to ci chodziło, że jeszcze dzisiaj będzie, czy że tak którą właśnie przeczytałem to ta dzisiejsza? Bo jakos nie che mi się wierzyć, że dasz jednego dnia 2 częsci, ale może się nad nami ulitujesz...
A jak nie to czekam z niecierpliwościa i zaciekawieniem do soboty...

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Tue Nov 01, 2005 5:10 pm

7.

"Co ona tak długo rozmawia z tym dziadkiem?" Kristen jęknęła, przestępując z nogi na nogę. Dzwonek na lekcje rozbrzmiał przed chwilą, a Liz wciąż siedziała w klasie do biologii. Miała nadzieję, że nie dostała batów za zamieszanie na lekcji. Była ostatnią winną tej sytuacji. Chociaż to ona zerwała z Cody'm...

Drzwi w końcu się otworzyły, ukazując... całkiem uśmiechniętą Liz Parker. Psiakrew, miała wręcz szczęśliwy wyraz twarzy. Decydując się działać, nim jakikolwiek inny szurnięty natręt zadziała, oderwała się od ściany i szybko ją przejęła.

"Hej, Liz." mruknęła przyjacielsko "Jeśli chcesz, możesz usiąść ze mną na historii..."

Brunetka zatrzymała się w pół kroku.

"Nie mów mi, że też..." jęknęła.

"Też."

"W porządku. Robisz dzisiaj za moją eskortę."

"Nie ma problemu." zachichotała "Czemu Saldeman chciał z tobą porozmawiać? Nie wyglądało to na karę za to, co się działo na lekcji."

"Ach nie." na twarz Liz powrócił uśmiech "Tylko coś o mojej przyszłości. I o wrześniowych egzaminach. Saldeman był jednym z egzaminatorów i będzie także na egzaminie kończącym trzecią klasę."

Kristen zdumiała się. Cody miał rację. Coś tu nie grało.

"Myślałam, że porzuciłaś cały ten plan... no wiesz, przyjazd do Roswell i tym podobne."

"Nie. Za trzy tygodnie mam ostatnie egzaminy kończące trzeci rok i oficjalnie będę w czwartej klasie."

"Można tak przy transferze?" spytała ciekawie. Teraz koleżeństwo z Liz przez ostatnie miesiące przynosiło procenty. Mogła bezkarnie pytać o rzeczy, o które inni nie ważyli się otworzyć ust.

"Nie. To transfer tymczasowy."

Otworzyła buzię ze zdumienia, dopiero po chwili zorientowawszy się w tym co robi. Ciche wyznanie Liz, najwyraźniej przeznaczone tylko dla jej uszu, było nie lada szokiem. Może nawet większym niż wieści o rzuceniu Cody'ego.

"Chcesz powiedzieć, że wrócisz do Dubois?" wyszemrała cicho, tak cicho, by nikt nie usłyszał. Liz skinęła głową.

"Ale nie mów nikomu, nawet moja ochrona nie wie. Najpóźniej na semestr letni."

Kristen po prostu szczęśliwie uścisnęła Liz.

"Ok. Będę milczeć po grób. I nawet nie spytam, dlaczego tu przyjechałaś."

Liz odetchnęła z ulgą.

"Chodźmy na tę historię, zanim wyrzucą nas za wagary. Już mi się oberwało od Sebastiana..."

"Widzieliśmy."

"Co?"

"Siedziałam z Cody'm i Damianem na trawie koło boiska do kosza."

Jęknęła. Kyle chyba rozwijał nadprzyrodzone zdolności. On może być równie dobrze z tyłu tych trybun i nas podsłuchiwać!

"Chcesz wiedzieć, co mówił?"

Zarumieniła się po korzonki włosów.

"Nie!" wymamrotał i pognała korytarzem ze śmiejącą się otwarcie Kristen za nią. Ten dzień zdecydowanie należał do bardzo, bardzo dziwnych.

~ * ~

Obserwował ze swojego miejsca, jak Liz i Kristen wpadają ze śmiechem do klasy dosłownie dwa mery przed nauczycielem, który tylko pokręcił z politowaniem głową. Usiadły w jednej z ostatnich ławek, nie przejmując się zaintrygowanymi spojrzeniami innych. Chwilę później lekcja rozpoczęła się i chociaż temat był nieprawdopodobnie nudny, a w dodatku przerabiał go już dawno, nie odważył się zbyt często zerkać w ich stronę. Szczęśliwie papierowa bitwa nie miała tym razem miejsca. Nie chciał wylądować na dywaniku u dyrektora już pierwszego dnia... To byłoby już przegięcie. Poza tym gdyby go zawiesili, nie mógłby widywać jej w szkole. Do jej domu wolał nie chodzić... z wiadomych przyczyn. Obawiał się, że widząc ją nie wytrzyma, nie będzie zważał tym razem na jej protesty, aż nie wybije z jej ślicznej główki głupiego pomysłu rozstania. Ech, teraz mógł tylko pomarzyć o jej miękkim ciele przy swoim, o słodkim smaku jej skóry, burzącym krew w żyłach cichym pisku, jaki wydawała zawsze, gdy całował to wrażliwe miejsce za uchem... o tym jak jednym spojrzeniem swoich oczu miała go płaszczącego się u swoich stóp. Był beznadziejnie zadurzony. I chciał ją z powrotem. Desperacko.

Z nową nadzieją w sercu, iż Kristen jednak zdołała coś z niej wydobyć, przywitał dzwonek na długą przerwę. Powędrował do stołówki. Tym razem nie musiał zbyt długo czekać, kiedy dwie brunetki pojawiły się w drzwiach. Kristen bezceremonialnie pociągnęła Liz do kolejki. Został już przez nią ostrzeżony, by nie zamawiać czegokolwiek prócz frytek. To była jedyna zjadliwa potrawa tutaj. Zamówił więc frytki i sałatkę, ignorując uniesione brwi Damiana. Ale prawdą także było, że nie czuł się na siłach jeść cokolwiek. Bał się, że utknie mu wszystko w gardle.

Usiadł przy stoliku i z zainteresowaniem oglądał uczniowskie życie w stołówce. Część stolików była na zewnątrz, i mimo wczorajszego deszczu, wszędzie było już sucho i porozsiadali się jak mrówki. W jednym rogu dostrzegł tę zimną blondi, która wcześniej słała mu gromy. Siedziała w towarzystwie typka, który Damian wskazał mu wcześniej jako osobnika o imieniu Max. Jego główny rywal... na razie jednak musiał się zająć innym problemem. Kyle'm. Ale syn byłego szeryfa chyba wyczuł pismo nosem, ponieważ w tym momencie otaczali go koledzy z drużyny. Napięcie pomiędzy drużyną Roswell, a drużyną Dubois możnaby sprzedawać w tonach, pomyślał wisielczo...

Odebrały w końcu z Kristen swoje tace. Inna blondi, siedząca ramię w ramię z Evansem, machała w ich kierunku żywo. Maria, jeśli dobrze pamiętał ze zdjęć. Teraz miała proste blond włosy do ramion, w dodatku dosyć sztywne i mocny makijaż. Okropna fryzura. Z utęsknieniem pomyślał o miękkich splotach Liz, jak spływały między jego palcami. Szczególnie wieczorami, kiedy Liz oglądała ekranizacje lektur, a on sam... on sam robił, co mu się żywnie podobało. No, prawie.

Ale po drodze do stolika Evansa była jeszcze jedna silna baza Dubois. Dziewczyny z drużyny dopingującej hałaśliwie ściągnęły je do siebie, paplając jedna przez drugą. Z westchnieniem ulgi oglądał, jak na usta Liz wraca tak dobrze mu znany nieśmiały uśmiech. Czasem mogły rywalizować ze sobą w naprawdę nieprzyjemny sposób, ale dzięki Bogu, w przypadku kłopotów, stawały jedna za drugą murem. Tak samo jak chłopaki z drużyny stawali za nim samym. Widząc jednak jak dwójka z nich wstaje i idzie za Valentim w stronę toalet, wiedział, że będą problemy. Cholernie duże problemy.


8.
Bez najmniejszego słowa rzucił na wpół zjedzoną frytkę na talerz i pognał za nimi. Zdążył przechwycić szarżującą dwójkę na korytarzu.

"Zwariowaliście?" syknął, trzaskając jednego z nich o ścianę. Tego większego. Charles Luis III Carpenter. Kuzyn Damiana. Stare, duże pieniądze. Ale w tej chwili nie dbał, ile jego starzy mieli władzy w mieście, jeśli w cholerę chociaż na jotę pokrzyżuje mu plany.

"Wyluzuj, chłopie!" Charlie wyszczerzył zęby "Tylko szliśmy za synalkiem szeryfa."

"O tym właśnie mówię." warknął niespecjalnie miło "Zostawcie go w spokoju."

W korytarzu pojawiła się kolejna dwójka z drużyny.

"Posłuchaj... ten kretyn rozpuszcza paskudne plotki o twojej dziewczynie..." spojrzał na kapitana wyzywająco "I 'rozdziewiczenie' to jedno z najłagodniejszych określeń, jakich używają."

Cody zacisnął pięści ze złości.

"On jest ich tematem i owszem, słyszałem." warknął w tym samym tonie co poprzednio "Nie sądzisz, że wolałbym sam się tym zająć?"

Chrząknięcie aprobaty z pozostałych gardeł trzech świadków mówiło wystarczająco dobitnie, iż nie tylko słyszeli to, co powtórzyła mu Kristen, ale znacznie gorsze rzeczy. Wśród facetów tego typu plotki były zazwyczaj o wiele paskudniejsze. Aż mu cierpła skóra ze złości. Ale to nie był ani czas ani miejsce, by to załatwić. Nie w szkole, gdzie każdy mógł wejść w dowolnej chwili, nie wspominając, że jak skończy z Valentim, to facet nie będzie w stanie wrócić do domu o własnych siłach.

"W porządku." Charlie uniósł ręce na znak poddania się. Nie chciał zaczynać z Nayarem. Facet nie bez powodu był kapitanem ich zespołu. Był nie tylko silny i wystarczająco inteligentny, by zrobić z tej siły jak najlepszy użytek. Był uparty jak diabli. Jeśli chciał Parker z powrotem, to żaden z facetów nie miał wątpliwości, że ją dostanie z powrotem i to na kolanach. A w międzyczasie przydałaby mu się drobna pomoc, żeby zbytnio nie narozrabiał. Ostatecznie, po to przyjechali z nim do Roswell. Nieprawdaż? Jeśli teraz sam dałby w kość Valentiemu, to szybko wyszłoby wszystko na jaw i prawdopodobnie musiałby wrócić pierwszym samolotem do Los Angeles.

Cody rozluźnił się nieznacznie.

"Później się nim zajmiemy."

'My' zabrzmiało niczym ogłaszający zbawienie chór anielski w uszach jego kolegów.

"Wracajcie do stolika i chociaż spróbujcie udawać, że wszystko gra! Nie chciałbym jeszcze was na dodatek niańczyć."

Jak mogli odmówić takiej prośbie?

~ * ~

Liz zmartwiona obserwowała, jak Cody szarżuje za dwójką swoich kolegów, a zaraz za Cody'm kolejna dwójka znika za drzwiami bocznego korytarza.

To nie mogło skończyć się dobrze. Nie uszły jej uwadze nieprzyjemne spojrzenia, jakimi obrzucali ją jego koledzy. Czego innego zresztą mogła się spodziewać, skoro w ich oczach wyrolowała go nie podając nawet sensownego powodu?

Odetchnęła nieznacznie z ulgą, kiedy za chwilę Cody najspokojniej w świecie wrócił, a za nim posłusznie cała czwórka. Zaniepokoiła ją jednak wymiana spojrzeń między nim a Kristen, kiedy przechodził obok ich stolika. Niemal niezauważenie potrząsnął przecząco głową. Z piersi Kristen wydobyło się całkiem słyszalne westchnienie ulgi.

Kyle Valenti będzie żył. Przynajmniej na razie.

No co? Lubiła chłopaczka.

"Co to do diabła było?" Liz spytała niepewnie obok niej, kiedy w końcu była pewna, że gwar w stołówce na pewno zagłuszy jej pytanie od innych osób przy stoliku.

"Naprawdę nie wiesz?" zdziwiła się. Czasami Liz nie miała zupełnie pomysłu, jacy zaborczy i zazdrośni potrafią być chłopcy. Najmniejszego. Cody przyjechał do Roswell, żeby ją odzyskać, a tymczasem powitała go taka nowina. To musiało wywołać jakąś reakcję. Ale nawet gdyby Cody'emu wisiało, co mówią o Liz - a prędzej piekło by zamarzło niżby do tego doszło - koledzy z drużyny z całą pewnością nie daliby spokoju tej plotce. Nie, żeby ją kultywowali. Wręcz przeciwnie. Liz była dla nich wciąż dziewczyną Cody'ego i każdy dureń z innego Liceum obrażający ją w jakikolwiek sposób, co dopiero taki, był dla nich śmiertelnym wrogiem. Mogła coś o tym powiedzieć.

"Nie."

Kristen westchnęła i wróciła do jedzenia własnych frytek. Pożywienie w Roswell do najzdrowszych nie należało i raczej będzie musiała przejść na dietę po powrocie do domu. Jakim cudem Liz przez te wszystkie lata zachowała nienaganną figurę pozostawało dla niej niezgłębioną tajemnicą.

"Zespół Cody'ego przeciw zespołowi Kyle'a."

Zmarszczka między brwiami Liz mówiła dobitnie, że wciąż nie skumała. Może to i lepiej. W ten sposób o kilka minut dłużej mogła pozostać tą samą niewinną dziewczyną, którą poznała w kwietniu...

"To sprawy chłopaków." mruknęła pod nosem, posyłając ostrzegawcze spojrzenia innym dziewczynom "Kyle... mimowolnie wkurzył Cody'ego. Pozwól im załatwić to między sobą."

Taaak, to chyba była najmądrzejsza rada, jaką udzieliła dzisiaj, stwierdziła widząc zmartwione spojrzenie Liz. Biedactwo. Przecież ona nie ma zielonego pojęcia o tych sprawach. Nic dziwnego, że Cody pilnował jej jak oka w głowie, a faceci się aż tak wkurzyli, że ktoś ośmielił się zbrukać imię jego dziewczyny. Przy kalifornijskich standardach jest jeszcze jak dziecko.

~ * ~

Kyle odetchnął z ulgą, słysząc oddalające się kroki. Byłby kompletna ciotą, gdyby nie znał ich intencji. Cody powstrzymał ich... tym razem. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że następny będzie dużo, dużo gorszy. Z młodym Nayarem jako prowokatorem.

Wisielczo pomyślał, że to teraz jemu, nie Liz przydałaby się ochrona. Czasami bycie najlepszym przyjacielem miało swoje koszty... Westchnął ponuro. Z jednej strony, mógł się bronić i zaprzeczać, ale plotek rozsianych przez Tess nie potrafił powstrzymać mimo wielu wysiłków. Zupełnie jakby włożyła tę myśl do kilku umysłów. Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę zdolności tej diablicy.

Inna sprawa, że jeśli nie da się sprać na absolutnie kwaśne jabłko, reputacja Liz ucierpi jeszcze bardziej. Pod tym względem była skończona w Roswell i przez tę obcą sukę paskudne plotki dotrą także do Kalifornii. A przecież jednym z powodów, dla których Liz tak odcięła się od spraw rodzinnego miasta, była chęć ucieczki od obcego zamieszania. Paradoksalnie, to właśnie druga odsłona dramatu o jakże wdzięcznym tytule 'Mordująca Tess powraca' ściągnęła wcale nie zadowoloną z tego faktu Liz do Roswell.

Ale czy nawet jeśli straci kilka zębów - Langley z całą pewnością pokryje rachunek od dentysty, widział o wiele dziwniejsze rzeczy jakich się dopuszczał by chronić swoją ukochaną jedynaczkę - albo przez pół roku nie będzie zdolny grać, czy to naprawdę pomoże Liz? Jasne, trochę załagodzi to sytuację ale z całą pewnością nie pomoże na dłuższą metę. Jedynym dostępnym rozwiązaniem było zlikwidowanie plotki raz na zawsze. Ale wtedy znowu Evans chodziłby z cielęcym wzrokiem za Liz...

Jakby tego wciąż nie robił... zgryźliwie podpowiadało sumienie.

Westchnął, włączając wodę. Opłukał twarz, ale w głowie miał mętlik. Musiał coś zrobić, inaczej nie tylko nie powstrzyma tego bagna, ale sytuacja wręcz eskaluje do otwartej, krwawej wojny męskiej populacji obu liceów. Poza tym była ta śliczna brunetka, nowa przyjaciółka Liz... palce aż go świerzbiły, by wybrać tak ciężko zdobyty numer jej komórki i umówić się pod byle pretekstem. W tej sytuacji było to naprawdę nierealnym marzeniem. Musiał znaleźć jakiś sposób, by wyczyścić sytuację... nie ściągając na siebie całego brudu.

"Ale numer..." usłyszał nagle słaby żeński głos. Znieruchomiał.

"Taaa. Któżby pomyślał, że takie małe niewiniątko jak Parker potrafiłaby zdobyć takiego faceta." w głosie drugiej dziewczyny pobrzmiewało rozbawienie. Kyle nadstawił ciekawie ucha, bezszelestnie otwierając drzwi od toalety. Ku swojemu bezbrzeżnemu zdumieniu ujrzał w przelocie Pam Troy i jedną z jej papużek-nierozłączek. "Widziałaś, jak on na nią patrzył?"

"Jakby miał ją wziąć tu i teraz na podłodze stołówki?" Pam roześmiała się wdzięcznie. Dzisiaj mogła być 'miła' nawet dla Parker, skoro to dziewczę mimowolnie dostarczyło jej takiego tematu do plotek. "Chociaż pewnie nie chciałby jej odzyskać przez pieprzenie ją po raz pierwszy między krzesłami roswellowskiej stołówki." parsknęła z rozbawieniem.

Jej koleżanka przystanęła zdumiona.

"Chyba kpisz sobie ze mnie... chcesz powiedzieć, że oni nigdy nie...?"

"Przecież to widać jak na dłoni. I każdy facet w Dubois o tym wie. Nie widziałaś, jak przed chwilą ścigali Valentiego?" Pam wydęła wargi w rozbawieniu "Dzieciątko Parker wreszcie dorasta. Nie mogę doczekać się, co z tego wyniknie."

Bingo! Pomyślał Kyle w oszołomieniu. Dzięki ci, o Buddo, za Pam Troy. Czasem nawet ktoś taki jak ona się przydaje....

9.
Pokrzepiony nieco pomysłem, jaki nieświadomie podsunęła mu Pam Troy, Kyle wrócił w dobrym humorze do stołówki i całkowicie stoicko dokończył jedzenie. Co jak co, obrót wydarzeń nieco wymykał się spod kontroli, ale ostatecznie z kilkoma przemyślanymi ruchami, być może udałoby mu się wykaraskać bez rozbitej szczęki i może nawet z wdzięcznym uśmiechem Kristen...

Marzenie ściętej głowy. [/]iUznał, kiedy chwilę później Liz wstała od stolika, żegnana przez spojrzenie Kristen, oddała tacę i pobiegła na kolejne zajęcia. Angielski, i to w dodatku z Damianem w tej samej klasie. Po prostu wspaniale. Zwłaszcza, że chłopaczek niemal natychmiast podniósł się ze swojego miejsca. Nieźle wytresowany piesek Nayara. Też chcę takiego.

Dziękował Buddzie w duchu, że ma teraz okienko. Dodatkowy czas pomoże mu zdecydowanie w obmyśleniu wszystkich szczegółów planu i zorganizowaniu pierwszego elementu na linii jego kontaktów z Liz, które dadzą ogarniętemu gorączką zazdrości Nayarowi nieco do myślenia... może jeszcze paskudne plotki Tess na coś się przydadzą...

~ * ~

Liz potarła zmęczona kark, z ulgą witając dźwięk dzwonka ogłaszającego koniec znienawidzonych lekcji. Normalnie kochała szkołę, ale dzisiejszy dzień był po prostu jednym wielkim stresującym koszmarem. Ciekawskie spojrzenia i szepty wokół niej dokuczały jej cały czas. Nienawidziła być w centrum uwagi, szczególnie takiej. To naprawdę nie było miłe. Było koszmarne. Paskudne.

Przez pozostałe po drugim śniadaniu lekcje jakimś cudem uniknęła członków klubu 'Znam kosmitę szurniętego a może i nawet więcej niż jednego'. Z jednej strony zawdzięczała to Kristen, która nie odstępowała jej na krok przez przerwy i ich wspólne zajęcia. Ale były także dwie lekcje angielskiego, które spędziła z dziurami w plecach wypalanymi przez Damiana. Doskonale wiedziała, jak dobrym kumplem Cody'ego był. Bardzo uważnie słuchała jego historii o każdym z kolegów z drużyny. Nie czuła się potem tak dziwnie, kiedy przewiercali ją zawsze wzrokiem przez wszystkie tygodnie wakacji... No i te wszystkie wspólne imprezy, przychodził nawet na jej zawody, ponieważ była dziewczyną jego przyjaciela. Damian był lojalny po grób, chociaż czasem dosyć złośliwy i nadmiernie kierujący się nastoletnimi hormonami.

Kiedy jednak szła korytarzem w stronę swojej szafki i widziała Maxa, czekającego cierpliwie u jej celu, wiedziała, że jej pożyczone szczęście właśnie się kończy. Nie mogła już uniknąć żadnego z nich, trafił się jej najgorszy możliwy scenariusz... do diabła! Nienawidziła tego przymusu dyskutowania czasem bardzo osobistych szczegółów swojego życia, ponieważ tego wymagało bezpieczeństwo obcych i zachowanie ich sekretów. Spędziła cudowne pół roku z dala od tego i nareszcie po odetchnięciu pełną piersią wcale nie chciała wracać do tej klatki.

Zaciskając kciuki w nadziei, iż jednak ma jakieś wieści o Tess, powoli ruszyła ponownie w stronę szafek. Ale z każdym krokiem jej wnętrzności mówiły, że to nie to, na co miała nadzieję wbrew braku nadziei... Max chciał mówić, ale nie o sprawie Tess, tylko o Cody'm. Skuliła się wewnętrznie, przygotowując na najgorsze.

"Hej, Max." mruknęła neutralnym tonem. Uśmiechnął się miękko, z czułością ujmując jej twarz w dłonie i niewątpliwie zamierzając ją pocałować.

Nawet nie byli razem. Co on sobie myślał?

Zrobiła zręczny unik. Westchnął rozczarowany, co zagłuszyło ciche parsknięcie pogardy Nathana, który stał oparty o szafki niedaleko i bezczelnie się na nich gapił. Posłała mu mordercze spojrzenie, ale nie pokwapiła się, by sprawdzić, czy odniosło jakiś skutek. Poważnie w to wątpiła.

Otworzyła szafkę i wrzuciła z ulgą stos książek. Jeśli jutro pójdzie dobrze, będzie mogła zostawić angielski trzeciej klasy - i tak zajęcia były przerażająco nudne - i przenieść się do czwartaków. Dziękowała w duchu za swoje egzaminy, przynajmniej jutrzejszy dzień spędzi z dala od szkoły i niewątpliwego napięcia na linii Roswell High - Dubois .

"Coś chciałeś?" spytała zniecierpliwiona, kiedy Max nadal nic nie mówił tylko tkwił wiernie obok jak jakaś kukła.

"Hm... tak. Przyszedłem po ciebie."

"Dlaczego?"

Zmieszał się. Cała jego twarz mówiła 'jak to, dlaczego?'.

"Yhm... nie pamiętasz?" dawał jej desperacko 'znaki' oczyma "Miałem cię odwieźć po lekcjach do domu."

"Zabawne, bo ja nic o tym nie wiem." spojrzała na zegarek; Kyle powinien skończyć dopiero za godzinę. Niech to szlag ich odmienne plany. Dlaczego nie mogli po prostu każdego dnia kończyć lekcje o tej samej porze? Dlaczego jeden jedyny wyjątek w tygodniu musiał być akurat tym dniem? "Umówiłam się z Kyle'm, Max. Nie kłopocz się."

"Ale Kyle kończy dopiero za godzinę. Chcesz czekać?" spojrzał na nią prosząco, wręcz błagając ją oczyma, by stąd wyszli, by zostawili tę zgraję plotkujących o nich zawzięcie nastolatków. Nie zamierzała ulegać jego woli. Nie musiała. Tygodnie po śmierci Alexa nauczyły ją tego wystarczająco boleśnie. Była wolną istotą i nie kontrolował jej. Mogła mieć wobec niego dług nie do spłacenia, uratował jej życie. Ale to nie znaczyło, że musiała znów podporządkować jemu swoje życie.

"Właściwie to ja odwożę Kyle'a." wzruszyła ramionami "Jego samochód stoi w warsztacie."

To akurat była prawda. Ale też Kal był nieugięty. Do szkoły i z powrotem tylko w towarzystwie ochrony. A najlepiej Kyle'a, by nie wzbudzać podejrzeń.

"Och..." wymamrotał. Przez chwilę myślał, że specjalnie unikała go. Ale to przecież była Liz. Cokolwiek robiła, za jej poczynaniami zawsze coś było. Kyle naprawdę podtrzymywał ją na duchu przez ostatnie dni, od kiedy ogłosili, że Tess wróciła. Prawdopodobnie tylko chciała jakoś się odpłacić. Czasem miała naprawdę miękkie serce. "W takim razie to w porządku. Nic się nie stało. Spotkamy się u Michaela. O szóstej. Wiesz, musimy porozmawiać o całej tej sytuacji..."

Zbytnio ją zatkało, by zdążyła zareagować w porę na jego słowa. Ale też pośpiesznie odszedł, najwyraźniej uznając, że sprawa nie podlega dyskusji. Spotkanie? Zamierzali dyskutować awanturę między liceami? Po jej trupie! Nie ma mowy!

"Jak zwykle głuchy i ślepy." skwitował Kyle, który wyrósł obok niej nie wiadomo skąd. Otworzył swoją szafkę i wrzucił większość książek. Na egzamin szczęśliwie jechał z nią, więc praca domowa na to popołudnie odpadała...

"I jak zwykle nie rozumie tego małego słówka 'nie'." wycedziła przez zęby, trzaskając drzwiczkami i opierając się plecami o nie "Pomyślałby kto, że ostatnie miesiące czegoś go nauczyły, ale mam wrażenie, że jest tylko gorzej z każdym dniem." wyrzuciła z przekąsem

"Czego chciał?" Kyle spytał ostrożnie. To musiało być coś dużego, skoro Liz szła para z uszu. Z drugiej strony miesiące w Kalifornii nauczyły ją, że ma święte prawo wściekać się i złościć, jeśli coś szło nie po jej myśli. Była naturalniejsza i nie tłumiła tak emocji jak dawniej.

"Spotkamy się u Michaela. O szóstej. Wiesz, musimy porozmawiać o całej tej sytuacji..." przedrzeźniała, zaciskając z furią pięści.

"Wnioskuję, że nie przychodzisz?"

"Żartujesz sobie? Kim on jest, że będzie wyciągał moje prywatne życie i babrał się w tym, jakby miał do tego prawo? Cody to wyłącznie moja sprawa, nie jego."

"On myśli, że jego." Kyle zauważył stoicko "Wiesz, jaki jest uparty. Nie wiem, co tym razem by go obudziło, Liz. On naprawdę nie przyjmuje tego do wiadomości."

Tak, i sądzi, że wróci do niego... niewypowiedziane zdanie zawisło między nimi w powietrzu. Kyle westchnął z frustracją, przypominając sobie po co w ogóle zaczął rozmowę.

"Słuchaj... mówiłaś mu coś o Cody'm?"

"Ani słówka."

"Najmniejszego o twoim życiu w LA?"

"On nawet nie wie o egzaminach, Kyle." parsknęła "Mam średnią 6.0 za dwa poprzednie lata i jego gówno to obchodzi, ile wysiłku kosztowało mnie poprawienie ocen..."

"...które on sam schrzanił." uzupełnił z przekąsem Kyle "Tak, brzmi jak on. Inaczej chyba wywierciłby ci dziurę w brzuchu. Ale nie o tym chciałem pogadać. Widziałem, jak Isabel mu doniosła najświeższe plotki."

"O?"

"Tobie, Cody'm... same podstawowe informacje..."

"Podsłuchiwałeś."

"Czemu nie? To wolny kraj." uśmiechnął się zawadiacko "Ale Liz... on nie wydawał się zbytnio zaskoczony. Powiedziałbym raczej, że spodziewał się tych nowin. Jakby wiedział wcześniej."

"To niemożliwe..." wymamrotała "Jakim cudem?"

"Nie wiem. Ale coś mi tu śmierdzi. Skoro wiedział wcześniej, to czemu nie uświadczyliśmy kolejnej odsłony spojrzenia szczeniaka mam-obsesję-na-punkcie-słodkiej-Liz?"

"Dobre pytanie..." wymamrotała "Będę w bibliotece albo na trybunach. Daj znać, jak skończysz."

"Jasne. Idź, gdzie cię nie znajdą te plotkujące harpie."

"Żartujesz sobie?" zadrwiła, odrywając się od szafki i zbierając do odejścia "Pam Troy zdążyła zapytać dwa razy, jaki Cody jest w łóżku i czy mieliśmy trójkącik z Damianem..."

Nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, aż łzy zakręciły się w jego oczach. Gdyby nie podsłuchał jej wcześniejszej rozmowy, wziąłby to za kolejną odsłonę jej nie do końca miłego charakterku, który uwielbiał mieszać innych z błotem... ale w świetle podsłuchanej rozmowy wszystko wyglądało zupełnie inaczej i wydawało mu się naprawdę zabawne. Powinienem częściej podsłuchiwać prywatne rozmowy Pam.
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Tue Nov 01, 2005 5:12 pm

10.
Usiadła po turecku na trybunach, jak poprzednio. Położyła plecak obok siebie i wyjęła notatki. Musiała powtórzyć zawartość obowiązkowych lektur z trzeciego roku... Następnego dnia czekał ją jeden z najtrudniejszych egzaminów, egzamin z angielskiego. Nie wiedziała za bardzo, na jaką ocenę zda... zdać, zda na pewno. Miała wystarczająco wiedzy w głowie. Brakowało jej jednak tej dawnej pewności siebie, jaka cechowała ją w Kalifornii. Wiedziała, że to ułuda, psychologiczny trik, teoretycznie nie powinna czuć się niczym przestraszona. Jej prywatni nauczyciele byli bardzo dobrzy, nawet jeśli rozstała się z nimi dwa tygodnie temu. Ale angielski był pierwszym egzaminem zaliczającym trzeci rok, piąty i szósty semestr i była pełna obaw. Nie ważne, jak ciężko pracowała... wszystko mogło pójść na opak. Prawdę powiedziawszy... trzęsła się w środku jak osika. Poprzedni semestr w Dubois skończyła z całkiem niezłą średnią, nawet jeśli zimowy w Roswell był totalną klapą... naprawdę nie chciała pogorszyć tej średniej. Co, jeśli cała jej praca pójdzie na marne?

Westchnęła nieszczęśliwie, wertując notatki... ale jej umysł był daleko od zapisanych kartek. Myślała o Tess, o tym, iż jej powrót na Ziemię ściągnął ją z powrotem do Roswell, chociaż przysięgała, że nie wróci. Owszem, bała się blond obcej, bała się, że zabierze jej kolejnych bliskich... Zabrała Alexa, jego dobre imię, jego bezinteresowność i ciężką pracę. Zniszczyła jej relacje z grupą, zniszczyła ich przeznaczenie, wszelkie wysiłki, by je wypełnić, zabierając ze sobą nienarodzone dziecko. Och, Boże... czasem tak bardzo nienawidziła myśli, iż przez to dziecko Tess odleciała uchodząc kary za swoje zbrodnie... a teraz nadal ją prześladowała. Nie tylko w snach, ale i na jawie. I nie lubiła tego. Sprawiało to nie tylko, że traciła zupełnie resztki kontroli nad swoim życiem. Przede wszystkim Tess, nawet jeśli nie było jej w Roswell, jej cień sprawił, że wróciła do swojego najgorszego koszmaru. Do Nancy. I nie miała przy tym wyboru...

W Kalifornii... W Kalifornii ten koszmar był tylko nieprzyjemnym wspomnieniem, z którym potrafiła sobie dać radę. Kalifornia... słoneczny stan. Nie bała się założyć kostiumu, wygłupiać się, albo popełniać błędy. Cokolwiek robiła, Kal i tak by to posprzątał. Ale co najważniejsze, nie bała się spać we własnym łóżku. W Roswell, po niespełna półtora tygodnia, nabawiła się nie tylko cieni pod oczami, chronicznego zmęczenia. Przede wszystkim powrócił strach. I teraz, kiedy Cody z zespołem ściągnęli do Roswell niewątpliwie z jej powodu, bała się jeszcze bardziej, że i jego wciągnie w to bagno.

Wyjęła niewielki słoiczek, podarowany przez Saldemana i zerwała banderolę. W środku było tylko dwanaście tabletek, ale to był silny środek. Sprawdziła. Kapsułki z niebieskim żelem były dostępne tylko i wyłącznie na receptę. Podawano je w szpitalach albo po ciężkich urazach...

Czy duszy także?

Połknęła jedną, popijając colą. Miała nadzieję, że skutkują równie szybko, jak pisało na etykiecie. Jeśli będzie miała szczęście, kiedy Kyle skończy lekcje, będzie w stanie stanąć na własnych nogach bez grymasu bólu. Znał ją zbyt dobrze, znał ją całe lata. Skoro jego uwadze nie uszły uszkodzenia na twarzy, co by powiedział na wygląd jej pleców... albo ramienia. Chybaby zabił Nancy, a nie chciała, żeby przez nią wylądował w więzieniu. Wystarczyło, że jej tata miał wyrok w zawieszeniu.

~ * ~

Saldeman obserwował samotnie siedzącą małą postać na trybunach boiska do kosza, popijając kawę ze swojego kubka. Trzecią tego dnia. Od zamieszania z nowoprzybyłymi uczniami zaczynała boleć go głowa, ale nie chciał brać niczego na ból. Musiała wystarczyć kofeina. To było jedyne uzależnienie, na jakie sobie teraz pozwalał. Inne groziły naporem niezbyt przyjemnych wspomnień albo chwilową utratą tak starannie budowanej przez lata kontroli.

"Połknęła haczyk." powiedział do siedzącej w fotelu kobiety, która wypełniała jakieś dokumenty i na jego słowa podniosła zaintrygowana wzrok.

"Chryste, Julian, mam nadzieję, że się nie mylisz."

"Nie mylę." odpowiedział spokojnie.

"Jak zdołałeś jej wstrzyknąć niezauważenie coś takiego?" naprawdę zdumiona odłożyła długopis na dokumenty i wstała od biurka, by dołączyć do niego przy oknie. Z gabinetu lekarskiego nie było najlepszego widoku na boiska szkolne, zwłaszcza przez zasłaniającą je dużą ilość zieleni. "Wiem, że pracowałeś z najtrudniejszymi przypadkami, ale ten... ona ma dwadzieścia ludzi ochrony wokół, Julian. Któryś by to w końcu zauważył."

"Takie dzieci są samotne w tłumie." westchnął "Im więcej ludzi wokół ciebie, tym bardziej są ślepi. Jedyny ratunek dla niej to jej kalifornijski chłopak."

"Tak?" zadrwiła "Bogaty dzieciak, playboy, w życiu nie zetknął się z problemem przemocy w rodzinie. Czytałam jego akta, profil psychologiczny. Wydawał pieniądze ojca, nie stronił od alkoholu czy narkotyków. Jedynymi osobami, o jakie się troszczył, była jego starsza siostra i dwóch kolegów ze szkoły, z którymi trzyma do dzisiaj. Jak ktoś taki mógłby pochylić się z troską nad maltretowanym dzieckiem, nie zauważywszy czegoś przez pół roku niewątpliwie intymnej bliskości?"

Saldeman uśmiechnął się pod nosem.

"Nayar widnieje na liście dzieciaków FPPWR."

"Której?" gdyby jej kolega powiedział, że Nayar pochodzi z Marsa, byłaby mniej zaskoczona.

"Wiesz, kto mu pomógł?"

"Nie zdziwiłabym się, gdybyś wspomniał samego prezydenta."

"Damian Carpenter."

"On jest jednym z tych dwóch kumpli..." wyszemrała z niedowierzaniem "Jak się dowiedziałeś?"

"Domyśliłem się. Dzisiaj." wzruszył ramionami "Tak samo jak z Langley, zadzwoniłem do kolegi w FPPWR. Ciężko było dotrzeć do jego akt. Chłopak najwyraźniej od dwóch lat się stara wyjść na ludzi."

"Kto by pomyślał..." pokręciła głową "Na pewno nie ja."

"Ty nigdy nie przeżyłaś tego. Ale nawet jeśli się przeżyło, często jest się nawet bardziej ślepym. Ale tych dwoje... patrzę na Langley i mam wrażenie, że widzę Liz. Jest zbyt podobna do niej. Może nie fizycznie, ale w ruchach, gestykulacji. To powoli staje się dla mnie problemem, dlatego cię poprosiłem."

"Wciąż nie odpowiedziałeś, jakim cudem...?"

Uśmiechnął się.

"Dałem jej tabletki przeciwbólowe."

"Słucham?"

"Tabletki przeciwbólowe. Nawet gdyby nie była zraniona, cała ta sytuacja z plotkami o niej i Cody'm Nayarze, przyczyniłaby się do potężnego bólu głowy. Więc na pewno by je połknęła. Co właśnie uczyniła przed kilkoma minutami."

"Julian, żeby przygotować trylion dostosowany do fizjologii dziecka, który nie kłóciłby się z tym, czym ją faszerują ani z noszonymi przez nią nadajnikami, musiałbyś..."

Ucichła, kiedy położył na jej biurku teczkę.

"Kazałem to przygotować w grudniu."

"Miałeś rację... ktoś, kto tego sam nie przeżył, nie jest w stanie zauważyć."

"Nie, Lucy. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie zrozumie, jaką niezmiernie ważną kwestią jest dochowanie tajemnicy. Nie tylko w obawie, że ktoś nie uwierzy... o nie. W obawie, że uwierzy, że wciągnie innych w swój koszmar. To jest jak powolna trucizna." usiadł przy biurku, wyjmując z kieszeni niewielkie urządzenie "To co, włączamy?"

"Co jeśli twoje podejrzenia się nie sprawdzą?"

"Przynajmniej zasnę spokojnie."

"Nie bardzo w to wierzysz..."

"Nie..." pomyślał o ich wcześniejszej rozmowie. Nie przyznała się, ale także wzięła środki przeciwbólowe. Coś było z jej lewym ramieniem, prawdopodobnie także z twarzą. Dawno nie widział, by miała tak doskonały makijaż. To naprawdę było przerażające, jak to dziecko u progu dorosłości przypominało mu jego własną siostrę. "Może nie mam racji, może jestem przewrażliwiony na te sprawy. Wiem jednak, że coś niedobrego dzieje się w jej życiu."

"Zazdroszczę ci zacięcia, po tylu latach..." pokręciła głową "Ja bym prawdopodobnie na twoim miejscu dawno usiłowałabym zapomnieć."

"Myślisz, że nie próbowałem?" zdziwił się "Jestem tylko człowiekiem."
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Tue Nov 08, 2005 6:41 pm

Tekst piosenki użytej przez mnie to fragment 'In the arms of an angel' Sarah McLachlan ze ścieżki dźwiękowej do Miasta Aniołów.

11.

Miłość jest do chrzanu.

Kristen gotowa była się zgodzić z dawnym powiedzonkiem Liz, kiedy widziała pochmurną twarz Cody'ego. Siedział przy stole, ignorując spojrzenia pozostałych chłopaków. Podnosił widelec do ust, ale obiad nie bardzo chciał wejść mu do żołądka. Ale po takim dniu nawet jego apetyt był oklapły.

Drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie i Nathan, bezceremonialnie w samych spodniach i bez koszulki, z wciąż mokrą głową, siadł do stołu. Posłała mu mordercze spojrzenie, na co odpowiedział promiennym uśmiechem.

"A co tobie tak wesoło?" Charlie był w złym humorze. Chyba dlatego, że nie dopadli jeszcze Valentiego, jak sądziła po cichu...

"Tylko zabawna scenka w szkole." jego uśmiech się poszerzył "Naprawdę nie masz co się przejmować konkurencją, Nayar. Ten Evans to jełop jak mało kto."

"Tak? I co z tego?" wymamrotał z rozgoryczeniem. Rozsądek podpowiadał mu, że plotki to tylko plotki, Liz miała wystarczająco wiele problemów i oporów w tej dziedzinie życia. Z całą pewnością z nikim nie posunęła się dalej niż z nim. Ale serce wcale nie chciało słuchać i rósł w nim wielki potwór zazdrości powtarzający w kółko głupie 'rozdziewiczył' zasłyszane wcześniej od Kristen. Aż się kulił na myśl co krąży wśród chłopaków. Wbrew powszechnej opinii, byli gorszymi, bardziej zaciętymi roznosicielami i twórcami plotek niż płeć piękna. Ale nie jego Liz, pomyślał tęsknie. Nie obgadywała, była przeważnie nieśmiała i to, co się działo między nimi trzymała dla siebie. Może właśnie dlatego chłopacy byli zawsze tak ciekawscy i natarczywie domagali się najświeższych info o sytuacji. Westchnął. Mógłby nawet znów znosić ich natręctwo, byleby tylko ktoś odczarował Liz...

Nathan uśmiechnął się pod nosem, kładąc na talerz ogromną porcję spaghetti. Musiał się odżywiać. Potrzebował sił na wieczorne plany...

"Wiesz kto to Pam Troy?"

Kristen parsknęła z pogardą, zarabiając zaintrygowane spojrzenia od wszystkich.

"Miejscowa największa plotkara. Obsmarowałaby samego Pana Boga. Nie cierpię jej."

"Pam Troy zdążyła zapytać dwa razy Liz, jaki Cody jest w łóżku i czy mieliście trójkącik z Damianem..."

Zawartość niektórych buzi znalazła się nagle ponownie na talerzu. Cody szczęśliwie akurat nic nie jadł, ale nic go nie powstrzymało od wściekłego sapnięcia.

"A to suka..."

Uśmieszek Nathana mówił wyraźnie, iż cieszy się z odniesionego sukcesu.

"No dobra, sytuacja wygląda tak. Evans to świr z obsesją na punkcie twojej dziewczyny... to przyznaje nawet sam Kyle Valenti, co stanowi ciekawy akcent. Najwyraźniej służył parę razy jako parawan ochronny przed tym szczeniakiem. No i nie lubi Evansa na potęgę. Plotka głosi, że jako jedyny stanął przy Liz po śmierci Whitmana... i najwyraźniej oparł się och-jakże-nieobecnej-Tessuni-Harding." wcisnął do ust ogromną porcję makaronu " Spotkamy się u Michaela. O szóstej. Wiesz, musimy porozmawiać o całej tej sytuacji..." przedrzeźniał wzorem Liz "To odpowiedź Evansa na całkowicie jawne próby usiłowania pozbycia się go, nie wspominając o nie tak subtelnym unikaniu przez Liz wszelkiego dotyku od niego. Chyba go nie cierpi."

Każdy pamiętał, jak czasem Liz potrafiła się cofnąć. Zupełnie nieświadomie. Ale ona była wiecznie na straży.

"No i rewelacja na sam koniec, może nieszczególnie istotna, ale jednak. Uśmiechnąłem się do sekretarki i zgadnijcie, co znalazłem... Liz nie jest na stałe w Roswell. Przyjechała na zasadzie wymiany."

Ciszę przy stole możnaby chyba kroić nożem, pomyślała wisielczo Kristen. A więc to Liz miała na myśli kiedy mówiła o powrocie do LA.

"Prędzej lub później wróci do Dubois, innymi słowy." Nathan zatarł dłonie, po czym poklepał Cody'ego po ramieniu "Wiesz co, stary? Myślę, że czas na zmianę taktyki. Potrzebujemy informacji. Nie plotek."

~ * ~

Ciemnozielony samochód zatrzymał się tuż przed wejściem do Crashdown, wzbudzając ciche zainteresowanie co najmniej kilku jego bywalców. Przynajmniej tych należących do grona elitarnej młodzieży z Liceum Dubois. Była prawie ósma wieczorem, od kolejnej odsłony plotkarskiego dramatu aka drugi dzień Cody'ego Nayara w Roswell High, minęło już kilka godzin, ale Elizabeth Parker na scenie się nie pojawiła. Do tej chwili.

Wysiadła z samochodu z bladą twarzą, przypominającą barwą raczej szarawy kostium, który miała na sobie niż swoją oliwkową karnację. Po wprawdzie, Parker była śmiertelnie blada. Żaden ze świadków nie mógłby temu zaprzeczyć.

Przemaszerowała przez salę restauracyjną, nie uznając nawet życzliwych pozdrowień od kilku klientów. Drzwi na zaplecze rozhuśtały się gwałtownie pod naporem jej dłoni, przez co po chwili mogli w przelocie zobaczyć, jak wbiega na wewnętrzne schodki prowadzące do mieszkania na piętrze.

Coś poszło nie tak. Ale życie w Kalifornii nauczyło każdego z uczniów Dubois, że problemów nie rozwiązuje się z publiką, tylko prywatnie. Być może to także nauczyło wielu z nich, że jeśli mogą na kogoś liczyć, to raczej nie na dorosłych, tylko na siebie. W Dubois tak właśnie powstawały przyjaźnie, i chociaż plotki były, to jednak nikt głośno nie roztrząsał, dlaczego nagle czwartoklasistka zaprzyjaźniła się z zahukaną myszką z drugiej klasy.

Ale Roswell było zupełnie innym miejscem. Chociaż prawdopodobnie gdyby znajdowało się w centrum politycznego kryzysu, upór i 'dobra wola' pewnego męskiego osobnika i tak popchnęłyby go do działania.

Max wyszedł z Crashdown i okrążył budynek, kierując się w stronę balkonu Liz, zupełnie nieświadomy dwóch rosłych nastolatków, obserwujących go z bardzo groźnymi wyrazami na twarzy. Lecz, jak to mówią, czasem ludzie robią dziwne rzeczy, niepomni konsekwencji... skąd Max Evans miałby wiedzieć, iż narusza czyjś teren, skoro uważał Liz za swoją własność? Ale nawet takie tłumaczenie Kristen nie powstrzymało kilkorga uczniów Dubois od wzięcia sprawy w swoje ręce. Nieznajomość prawa nie zwalnia z jego przestrzegania. Już w starożytnym Rzymie wiedzieli o tym.

Serce Maxa zacisnęło się boleśnie, kiedy do jego uszu dobiegło ciche chlipanie. Wiedział instynktownie, wiedział w głębi serca, że ten chłopak sprawiał jej problemy i był w mieście ledwo dwa dni, a ona uciekła daleko od niego. Nancy miała rację. Liz potrzebowała go. Po śmierci Alexa była wystarczająco zagubiona i sama. Wspomnienie własnej winy zepchnął głęboko. Ważne, że sprowadzili Liz do Roswell... co prawda nie zamierzali sprowadzać także Nayara, ale może w znajomym środowisku, otoczona przyjaciółmi, zrozumie, że jednak może komuś zaufać i zwierzyć się z problemów.

Wspiął się na drabinkę, umyślnie nie robiąc wiele hałasu. Siedziała po turecku na łóżku, już przebrana w żółty dres. Wyglądała niczym promyk słońca na ponurym tle. Delikatnie kołysała się w tę i z powrotem, niemal w takt muzyki, która sączyła się cicho w głośników.

Spędziłeś cały swój czas czekając na tę drugą szansę
Na przełom, który sprawiłby, że wszystko byłoby OK
Zawsze jest jakiś powód
by czuć się nie dość dobrze
I jest ciężko pod koniec dnia

Podsunął okiennicę wyżej, by wejść do środka. Wciąż go nie słyszała. Dopiero kiedy stanął tuż obok niej i podniósł jej podbródek, by na niego spojrzała, szarpnęła się gwałtownie do tyłu.

"Max, co tu robisz?" wyjąkała, pośpiesznie ocierając łzy spod oczu. Dało to tylko taki efekt, że poprzedni cienie zamieniły się w ciemne smugi na wpół rozpuszczonego tuszu do rzęs.

"Dlaczego miałoby mnie tutaj nie być?" wyszemrał zmartwiony, jeszcze raz po nią sięgając, ale ponownie się cofnęła "Liz wiem, że sytuacja w szkole nie jest najciekawsza, ale nie musisz uciekać."

"Co tu robisz?" powtórzyła, jakby nie rozumiał.

Z twojej cichej zadumy
Jesteś w ramionach anioła
Obyś znalazł tu jakieś pocieszenie
Jesteś taki zmęczony prostą linią,
Że gdziekolwiek się obrócisz
Za twoimi plecami są sępy i złodzieje

Westchnęła, kiedy zaczął wszystko od początku. Wiedziała, że troszczył się o nią w głębi serca, ale czasem po prostu nie rozumiał, kiedy należało zostawić sprawy ich własnemu biegowi. Jak teraz.

"Max, nie mam teraz czasu."

"Wczoraj także? Czekaliśmy wszyscy u Michaela przez cały wieczór, ale nie przyszłaś. Pytałem dzisiaj Nancy, byłaś cały wieczór w domu."

"Uczyłam się." burknęła. Jej osobiste sprawy nie będą dyskutowane przez gang.

"Ale dzisiaj nie było cię w szkole i Nancy mówi, że wczoraj prawie uciekłaś z lekcji... Liz, wiemy, że..."

Burza wciąż wiruje
Kontynuuj budowanie kłamstw,
Które wymyślasz dla wszystkiego czego Ci brak
nie robi różnicy ucieczka ten ostatni raz
Łatwiej jest wierzyć
W te słodkie szaleństwo
Oh ten chwalebny smutek,
Który rzuca mnie na kolana

"Nic nie wiesz, Max." oznajmiła nieoczekiwanie twardo, chociaż jedyne, czego w tej chwili pragnęła, to zwinąć się na łóżku i wypłakać po wsze czasy "I nie powtarzaj plotek. Byłam w Albuquerque. Ale nie twój interes, co dzisiaj tam robiłam. Idź sobie. Jestem zmęczona, a jutro mam klasówkę. Muszę się pouczyć."

Wpatrywał się oniemiały w nią, jakby nagle stała się kimś innym.

"Jesteś zmęczona, nie wiesz, co mówisz."

"Cokolwiek, Max. Naprawdę nie mam czasu." wskazała na stos książek piętrzący się na biurku.

"Ok." uśmiechnął się "Wiem, jak bardzo szkoła jest dla ciebie ważna. Zobaczymy się jutro, dobrze?"

Nie czekając na jej odpowiedź odwrócił się i wyszedł z wprawą przez okno... westchnęła z frustracją i padła na łóżko, łzy wylewające się już swobodnie.

"Niech ten dzień już w końcu się skończy... naprawdę mam już dosyć... nie wytrzymam dzisiaj więcej... jeśli jest ktoś tam na górze, mógłby chociaż jeden jedyny raz wysłuchać moich modlitw..."

12.
Co za idiota... Kyle zaklął w duchu, widząc wychodzącego z alei za Crashdown Maxa, a w ślad za nim dwóch bardzo, ale to bardzo rozgniewanych koszykarzy. Silnych, rosłych, lojalnych wobec swojego kapitana koszykarzy. Gotów był się założyć, że Max zostawił swój rozum w tym swoim kokonie, zanim z niego się wykluł, nie dało się inaczej wytłumaczyć, jak mógł być tak nieostrożny. Narażał nie tylko siebie, ale i innych w grupie. Czy on naprawdę uważał, że jego muskulatura rodem z siłowni odstraszy bandę wkurzonych nastolatków? Specjalnie kiedy dowiedzą się, że nie trenuje niczego.

Langley nie płacił mu wystarczająco wiele, żeby ratował także Evansa, ale do licha, jeśli zaraz czegoś nie zrobi, Hanson będzie prowadził swoją pierwszą sprawę o morderstwo i Liz dopiero się nie wygrzebie z tej otchłani.

Przejął Max za rogiem UFO Center, bezceremonialnie chwytając go za fraki i wciągając do środka niemal w ostatniej sekundzie.

"Zwariowałeś?" złotooki eks-król wyszarpał się bez większego trudu z uścisku.

"Nie. Ratuję ci tyłek!" Kyle burknął, popychając go w dół schodków "Co ty do cholery sobie myślałeś?"

"Ja? To ty mnie porywasz z ulicy!"

"Jeśli jesteś na tyle ślepy, by nie zauważyć jawnej wrogości Kalifornijczyków, to naprawdę nie wyobrażam sobie, jak miałbyś ochronić Liz przed Tess." zadrwił.

"Ach, oni..." Max odetchnął z ulgą, ale i z lekceważeniem.

"Tak, oni!" Kyle wcale nie zamierzał popuszczać jego niezrozumieniu "Naprawdę mam dosyć naprawiania twoich błędów."

"Moich?" Evans wytrzeszczył oczy "To nie ja łażę po mieście, śledząc Liz jak jakiś obsesyjny wariat..."

No jasne...

"...albo posyłając swoich koleżków, by pilnowali Crashdown."

"Nie mówiłem o Cody'm. Mówiłem o tobie i Liz, oraz o fakcie, że chodzisz po mieście jak dumny paw, afiszując się z tymi szczenięcymi spojrzeniami w sytuacji, kiedy jego zostawia nagle bez powodu dziewczyna i wraca bez żadnych wyjaśnień do miasta, do którego publicznie przysięgała nigdy nie wrócić." Kyle nie dbał o to, ilu turystów go słyszy. Byle dotarło do kłapouchego. "Nawet bez Nayara w mieście groziłby ci taki opierdol, że możesz nie wstać. Przestań łazić za Liz i ją dręczyć. Robiłeś to przez dwa lata, nie wystarczyło ci jeszcze?"

Max otworzył usta, ale nic z nich nie wyszło. Po części z szoku, po części z faktu, iż Valenti jeszcze nie skończył.

"I co to do cholery jest, że my mamy dyskutować jej problemy osobiste? Jak będzie chciała pogadać od serca, to pójdzie do przyjaciela... ups, on nie żyje. Został wykończony przez pewną blondi... jak ty, nieprawdaż?" uśmiechnął się złośliwie, obserwując wściekłe pulsowanie żyły na skroni przeciwnika "Nie obchodziło cię przez ostatnie pół roku, co się z nią dzieje, za wyjątkiem nieustającego jęczenia, że nie pozwala ci naprawić waszego 'związku'. Uzupełnię lukę w twojej wiedzy: bawiła się doskonale w towarzystwie Nayara."

"Ona tylko odgrywa się na mnie." Max stwierdził z pewnością w głosie. Kyle zaklął w duchu ze złością. I bardzo brzydko. "Mści się za Tess. Ale przejdziemy przez to, zawsze przechodziliśmy przez każdy kryzys. Wróci do mnie. Obojętnie co. Będzie z powrotem moja."

Wydajesz się zapomnieć o pewnym małym szczególiku z twojego życia, który jest gdzieś daleko stąd i skazałeś go na życie z wykorzystującym go do własnym celów tyranem... Kyle sapał ze złości w duchu. Ale z drugiej strony facet, który obalił Maxa w poprzednim życiu chyba jednak nie mógł być taki zły. Wystarczyło spojrzeć na jego odpowiednika w tym życiu, Nayara. Co najmniej troszczył się o Liz wystarczająco, by nie lubić tych paskudnych plotek, które rozsiadł nie kto inny, jak sam Max i jego zrozpaczone spojrzenie.

Obserwował, jak Max schodzi w dół, sztywny, prosty, z dumą i pewnością siebie emanującą z każdego ruchu. Tak przekonany o własnej racji... aż mu go było żal.

"Ty idioto... gdybyś miał chociaż najmniejsze podejrzenie, dlaczego rzuciła Cody'ego, śpiewałbyś zupełnie inaczej..." wyszemrał, obracając się na pięcie i wychodząc na zalaną słońcem ulicę najgęściej zamieszkanego przez obcych miasteczka na Ziemi.

~ * ~

"No to wygląda na to, że trzeba wziąć w obroty Valentiego." Kristen przerzucała niby obojętnie strony kolorowego czasopisma, chociaż temat obchodził ją naprawdę żywo. Tylko okoliczności były niesprzyjające.

"Ty byś z pewnością miała na to chrapkę?" Tara uśmiechnęła się ze swojego fotela, podrzucając obojętnie piłkę w dłoni. Wzniosła spojrzenie do sufitu, kiedy ze strony leżącej na dywanie dziewczyny dostała jedynie parsknięcie. "Daj spokój. Widać, że ci się podoba."

"Nie wiem, o czym mówisz."

"Taaa... jasne. Innym możesz wciskać kit, ale mnie nie oszukasz."

"Nie oszukuję cię."

"Więc spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że Valenti nie jest przystojny." uśmiechnęła się w radosnym przewidywaniu.

"Nie będę zużywać patrzałek, bo nie ma na co. Jest. Ale jestem z Nathanem. Koniec historii."

Tara parsknęła w tak jawnej próbie zamknięcia tematu. A już robiło się interesująco...

"Bo wiesz, chłopcy chcą, żeby któraś dobrała mu się do spodni i wyciągnęła nieco informacji... Podobno było spięcie na linii Evans-Valenti dzisiaj w UFO Center."

"W tym mieście nic się nie ukryje." brunetka skomentowała jedynie.

"Nie słyszałaś pierwszego zdania?" Tara powtórzyła.

"Słyszałam." zamknęła czasopismo i z trzaskiem rzuciła na podłogę "Co to ma do mnie?"

"Myślałam, że będziesz chętna..."

"Nie jestem." wycedziła z irytacją "Po świecie chodzą tysiące przystojnych facetów. Czemu miałby obchodzić mnie akurat ten jeden szczególny?"

"W porządku. Tak tylko pytałam. Dla pewności. Wiesz, nie wchodzić na zajęty teren i tym podobne. Obojętnie, ile problemów ma Cody, wyznajemy pewne zasady..."

Minęła może z minuta, kiedy niebieskie oczy Kristen spoczęły na Tarze.

"Więc? Która?" naprawdę próbowała nie dopuścić nuty zazdrości do swojego głosu. Miała nadzieję, że się udało...

"Ja."
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

13 część

Post by Hotaru » Sat Nov 12, 2005 12:52 pm

13.
Swoim nowym zwyczajem zajęła miejsce na trybunach boiska, dokładnie na tej samej ławce, co przez poprzedni tydzień. Przez nadprogramową liczbę kręcących się w pobliżu uczniów, a także przez obecność zarówno Damiana na trybunach, jak i wiercącą się i paradującą z pochmurną miną Kristen, mogła powiedzieć, że coś wisiało w powietrzu. Jeszcze nie wiedziała, co, ale prawdopodobnie szybko się dowie.

"Co się dzieje?" szepnęła, pospiesznie zabierając plecak z sąsiedniego miejsca, kiedy rzędy zaczęły się zapełniać uczniami.

"Nie powiedzieli ci?" Kristen miała minę kwaśną jak cytryna.

"Wyglądam na wiedzącą o każdej plotce krążącej po szkole?"

Lenkis objęła wzrokiem prosty kucyk, szmaragdowy golf i czarne spodnie - wybitnie z kalifornijskiej kolekcji - i doskonały makijaż. Diabelnie. Dziewczyna szybko się uczyła.

"Zdecydowanie nie."

"A więc?"

"Wygląda na to, że ktoś tu się posprzeczał..." wskazała na Charliego i dymiącego się naprzeciwko... Maxa. Liz nie mogła uwierzyć własnym oczom.

"O co poszło?"

"O miejsce do gry. I teraz będą grać o to, który zespół na przerwach przez następny tydzień będzie zajmował boisko."

"Max nie grał w szkole. Nigdy." Liz wymamrotała pod nosem, zarabiając niedowierzające parsknięcie od Kristen.

"Przecież nie o boisko poszło, tylko o to, że ty tu siadasz na przerwach... Faceci i testosteron." wzniosła spojrzenie do nieba, jakby błagając o cierpliwość by z nimi wytrzymać "Radziłabym ci schować się do ciemnej mysiej nory na przerwach. Żebyś widziała, co się działo wczoraj... Cyrk. Zupełny cyrk."

Chociaż miłym akcentem tego cyrku było, że zarobiła uśmiech od Valentiego, to jednak nie sądziła, by Nathanowi się to spodobało. Diabelnie! Że też Cody musiał go ściągnąć do Roswell razem z całą drużyną. Normalnie nie miałaby nic przeciwko ich przyjazdowi, zrobiło się o wiele ciekawiej, ale miała przeogromną ochotę umówić się z Kyle'm... nic dużego. Nie miała zamiaru zdradzać własnego chłopaka, ale czasem odrobina sympatycznego męskiego towarzystwa przydałaby się nawet jej.

Nagle podniosła się wrzawa, a otaczający je tłum zerwał się, zasłaniając im widok. Liz i Kristen spojrzały na siebie...

"To nie może być dobre..." wymamrotały obie jednocześnie.

Nie było.

~ * ~

"Prawdopodobnie nawet mysia dziura by nie pomogła..." Liz wymamrotała do Kristen, wychodząc z angielskiego. Wyjątkowo, Damian nie przeszywał jej wzrokiem, ponieważ miał szlaban. Czyścił salę chemiczną za karę na spółkę z Maxem. Niewielka sprzeczka szybko skończyła się wcale nie tak małą bójką, którą usiłował skończyć, ale w końcu dołączył... Modliły się obie z Kristen, by to, co zostało wypowiedziane na tym przeklętym boisku do kosza, nie dotarło do nauczycielskich uszu, inaczej nie tylko Damian i Charlie będą mieli kłopoty.

Wyszły na główny hol, całkiem spory tłumek gnieździł się przed tablicą ogłoszeń, chociaż woźny dopiero co od niej odchodził. Niebieskie i brązowe spojrzenia znów zetknęły się tego dnia w porozumieniu. Energicznie ruszyły do przodu. Tłumek rozstępował się przed nimi bez protestów, kiedy chodziło o uczniów Dubois. Ale kiedy chodziło o Roswell High, trzeba było użyć łokci.

W końcu przeczytały, co wywołało takie zamieszanie.

"Oni są chyba niedorozwinięci, jeśli myślą, że mecz między obiema drużynami rozładuje napięcie."

"Wbrew obiegowej opinii..." Kristen zdrętwiała, słysząc głos profesora od biologii. Był staruszkiem, ale najwyraźniej miał dobry słuch. Albo czatował na komentarze. "...nie będzie to zwyczajny mecz pomiędzy zespołami obu Liceów." Saldeman uśmiechnął się, chociaż jego spojrzenie omiotło z troską bladą i niezbyt pewną twarz Liz Parker "Grać będą prowokatorzy tej bójki... jako kapitanowie, jeśli zechcą. Oni także wybierają skład zespołów."

Wesoły aplauz, jaki wywołało to oświadczenie, mógłby roznieść chyba mury szkoły. Profesor uniósł dłoń, by się uciszyli. Po minucie... a może dwóch doczekał się nieco spokoju. Najwyraźniej miał jeszcze coś do powiedzenia.

"Chętni zgłaszać się mogą do pana Carpentera albo do pana Evansa... jak odbędą już karę. Skład obu zespołów ma zostać ustalony do osiemnastej i dostarczony trenerowi."

"Czarno to widzę..." Kristen wymamrotała pod nosem, kiedy nauczyciel oddalił się korytarzem "Mnóstwo testosteronu... to będzie brudny mecz."

"Ale zdecydowanie najciekawszy..." Damian wyrósł obok nich jak spod ziemi. Biorąc pod uwagę, że miał głowę umorusaną jakimś paskudztwem, było to więcej niż prawdopodobne. Pracownia chemiczna - roswellowskie podziemie.

"A fe... idź się umyć, ośle jeden. Coś ty czyścił? Toalety?"

"Na pewno nie to, co bym chciał..." wymamrotał pod nosem, ale głośniej dodał "Chciałem się tylko upewnić."

"O?"

Spojrzał zawadiacko i wymownie za oddalającą się korytarzem Liz. Diabelnie. Co się z nią działo? Nie widział jej tak spiętej miesiące... ale też cała ta awantura wokół niej nie była zapewne dla niej najmilsza. Jeśli dziewczyna nie wskoczy do łóżka Nayara w najbliższym czasie, to chyba czeka ją lincz po powrocie do Dubois.

"Że pewna brunetka będzie nas dopingować."

"Żartujesz sobie?" Kristen zaśmiała się niedowierzająco.

"No co?" wzruszył ramionami, uśmiechając się całkowicie niewinnie "Formalnie, Liz przyjechała na wymianę. Powinna więc dopingować swoje Liceum. Ostatecznie, czy tu, czy w LA, wciąż jest chearleederką i nie słyszałem, żeby wyleciała z waszego zespołu... Nieprawdaż?"

Zostawił sapiącą Kristen i powędrował korytarzem w stronę męskich szatni, nucąc jakąś melodyjkę pod nosem. Mam nadzieję, Nayar, że nie położysz meczu widząc Parker w tym kusym stroju i nie mogąc jej dotknąć...

"Czarno to widzę. Czarno!" dobiegł go rozgniewany, wściekły głos Kristen. Zaśmiał się tylko.
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sat Nov 12, 2005 9:17 pm

14.
"Liz!" Maria biegła za oddalającą się brunetką, usiłując nie zgubić książek ani też celu z oczu "Liz!" wrzasnęła nieco głośniej. Zero reakcji. Zgrzytając zębami, przyśpieszyła, potrącając kogoś po drodze... ale nie miała czasu na przeprosiny. Zdyszana wpadła do północnego korytarza, rozglądając się desperacko po pustej przestrzeni. To była ostatnia lekcja i większość czwartaków powędrowała już do domów. Liz miała w tej sekcji swoją szafkę. Ale nie to było ważne... usłyszała przed chwilą tak sensacyjne wieści, że z początku aż ją po prostu zatkało z wrażenia. Nieczęsto udawało się to. Komukolwiek.

Dysząc ciężko dotarła za róg korytarza i jej wzrok padł na postać w zielonym sweterku, układającą książki na półce. Wciąż nie mogąc uwierzyć, że nawet w ogóle myśli o zapytaniu o to, niech uwierzeniu w plotkę, poczłapała w jej stronę. Oddech i spokój serca mogły poczekać.

"Hej, Liz."

"Hej." nawet nie podniosła głowy, najwidoczniej cały dzień w tym przeklętym kotle plotek dał się jej mocno we znaki.

"Właśnie słyszałam najbardziej nieprawdopodobną plotkę na świecie..." wysapała z trudem, nie zauważając nagłego spięcia ramion brunetki.

"Wiesz co? Nie chcę jej słyszeć. Mam dość." mruknęła cicho.

"Biedactwo..." Maria poklepała ją współczująco po ramieniu. Liz schowała szybko twarz za drzwiczkami szafki, by ukryć gwałtowny grymas bólu, nieświadoma zupełnie, że z innej strony zza rogu wyłonił się właśnie Cody i jego spojrzenie powędrowało automatycznie do niej. Cofnął się błyskawicznie, pociągając ze sobą także Damiana.

"Co, do cholery?" wymamrotał jego przyjaciel. Nayar ostrzegawczo pokręcił głową i ostrożnie wyjrzał zza rogu. Dziewczyny nie zwracały na nikogo uwagi, a twarz Liz była znów spokojna, chociaż napięta... dałby sporo, żeby podsłuchać, o czym mówią.

"Ok. Nie uwierzysz..." Maria zaśmiała się cicho, chociaż wciąż brakowało jej oddechu i ten gest kosztował ją chwilę. Musiała poprawić kondycję. Zdecydowanie! A najlepiej w towarzystwie Miśka... naprawdę szkoda, że przez podwójną prace nie miał tyle czasu, co kiedyś.

"Troy paple, że byłaś w Dubois chearleederką. Ty!" zapiszczała w oburzeniu jakiś czas później "Wiem, Liz, nie denerwuj się... to tylko plotki... ale jak ona może zrównywać cię z tymi beznadziejnie głupimi lalami, przez które pewnie przeszła cała drużyna? Ona naprawdę zostawiła rozum w składziku." DeLuca pokręciła z niedowierzaniem głową "Przecież to jednym słowem dziwki... taka Tara, na przykład. Widziałam, jak dzisiaj przystawiała się do Valentiego, chociaż wcześniej go nawet nie dostrzegała. Musimy coś znaleźć na tę plotkującą harpię, inaczej Liz będziesz skończona przed jutrzejszym meczem..."

Liz nie powiedziała ani słowa. Maria pokiwała współczująco głową. Rzeczywiście, na coś takiego wprost brakowało słów. Chwyciła książki mocniej i oderwała się od szafek.

"Pędzę... mam jeszcze przynudnawe zajęcia techniczne... gdzie Misiek, kiedy go potrzebuję? Mógłby zrobić mi taki sam stojak jak rok temu..." odeszła jęcząc.

Cisza na korytarzu po jej odejściu świadczyła doskonale o tym, że wszyscy obecni usłyszeli ich słowa. Nikt się nie odezwał. Nikt. Chociaż prawdopodobnie niejeden osobnik mógłby z niedowierzaniem wyszemrać Dlaczego nie powiedziała chociaż słowa? Bynajmniej nie o samym przyznaniu się. Dlaczego nie powiedziała słowa na obronę 'głupich lal'?

Nagle ciszę w korytarzu przerwało ciche, pełne frustracji "Agrr!" i głośny, głuchy stukot. Nieśmiała, spokojna Parker walnęła z całej siły w szafkę, aż w metalowych drzwiczkach powstało nieduże wgięcie! Niedowierzające spojrzenia powędrowały w stronę drobnej, drżącej postaci. Aktualnie opierała czoło o zimne drzwiczki, a pięść wciąż tkwiła tuż obok.

"Mam już dzwonić do twoich prawników, by przygotowali się do procesu o morderstwo w afekcie?" rozbawiony głos Valentiego wyrwał ją z marazmu. Odczepiła się od obecnego obiektu swoich frustracji, z zakłopotaniem rejestrując poczynione szkody.

"Bardzo zabawne."

"No co? Płacisz im tyle, że wyciągnęliby cię sprzed oblicza plutonu egzekucyjnego..."

"Nie wszystko można kupić..." burknęła.

"Za pieniądze, nie." wzruszył ramionami "Ale ostatnimi czasy dziwnym trafem niektórzy wolą wymianę barterową..."

"Nawet nie chcę wiedzieć." wymamrotała, zamykając oczy na sekundę, ale w następnej otwierając je szeroko. Miała szczerą nadzieję, że to nie Kristen. Nathan zabiłby Kyle'a. Ale z drugiej strony Maria mówiła o Tarze... więc lepiej, żeby to była ona. Lubiła Kristen, ale nie aż tak, by świecić za nią oczami przed przyjacielem Cody'ego. Naprawdę lepiej, żeby to była Tara. "Widziałeś Kristen?"

"Nie."

"A Tarę?"

Wzniósł oczy do sufitu.

"Tak." mruknął sucho "Na trybunach boiska do kosza."

"Dzięki."

Nie odwróciła się. Nie chciała widzieć wlepionych w siebie spojrzeń innych uczniów. To był czas najwyższy, by się zadeklarować.

~ * ~

Tara była znacznie mniej skłonna do współpracy niżby Kristen była, ale w tym momencie nie miała wielkiego wyboru. Nie mogła pójść do pensjonatu, który zajmowali uczniowie Dubois. Zbyt wysokie ryzyko natknięcia się na Cody'ego albo kogokolwiek z jego zespołu. Poza tym nikt nie dawał jej gwarancji, że zdołają uciąć sobie pogawędkę w samotności. Musiała wystarczyć Tara. Plus puste żeńskie szatnie.

"Ok. Pozwól, że spytam, czy dobrze zrozumiałam..." śliczny zielonooki rudzielec spojrzała na nią z dziwnym błyskiem w oku, jakby wiedziała znacznie więcej niż chciała się przyznać. I prawdopodobnie tak było. "Jutro będziesz po stronie Dubois, ale nie będziesz dopingować zespołowi Damiana..."

Liz pokiwała twierdząco głową.

"To się nie uda. Nie ma mowy!"

"Proszę... Naprawdę nie mam wyjścia."

"Twoje jedyne wyjście, to pożyczyć od którejś z dziewczyn strój i zrobić kilka wyskoków w spódniczce."

"Tara..." Parker westchnęła prosząco. Niestety nie pomogło.

"Liz wiem i doświadczyłam na własnej skórze, jakie dziwne wyobrażenie o nas mają w małych miastach, ale to jeszcze nie powód, by stchórzyć. Nagrabiłaś sobie u chłopaków zostawieniem Cody'ego bez słowa wyjaśnienia. Kiedy wrócisz do LA, szkoła będzie dla ciebie koszmarem, jeśli jutro odstawisz jeszcze taki afront."

"Skąd wiesz, że transfer jest tymczasowy?" Liz zmrużyła oczy.

"Nathan tak powiedział." Tara wzruszyła ramionami "Nie ma teraz pojedynczego faceta od nas, który by o tym nie wiedział. Większość dziewczyn także."

Przeklęta Kristen. Obiecała milczenie!

"Och..." wymamrotała z zakłopotaniem, siadając na ławce ciężko "Ale nie mogę zatańczyć."

"Chwilunię... przed chwilą powiedziałaś, że nie będziesz dopingować!"

"Nic takiego nie powiedziałam." Liz podrapała się po głowie, wciąż czując fale zakłopotania. Wiedzieli. Prawdopodobnie dlatego była taka awantura z powodu tego meczu. Stali murem za Cody'm. "Mam tu strój. Cały komplet właściwie. Nie muszę pożyczać. Ale nie zatańczę z wami układu. Nie mogę!" wyszemrała z desperacją "Mogę paradować w tej głupiej spódniczce nawet przez cały dzień, ale błagam, nie każ mi tańczyć."

Tara powoli zdjęła barwne szkła, nie patrząc na nią.

"Ok. W porządku." zgodziła się w końcu "Może nawet sama nie zatańczę i będę twoją strażą przez cały dzień od nachalności innych. Ale pod jednym warunkiem. Powiesz mi prawdę. Dlaczego nie możesz zatańczyć?"

Liz sapnęła.

"Pamiętasz, co ci powiedziałam kiedy dołączyłaś do chearleederek w czerwcu? Nie wciśniesz mi kitu. Innym możesz wciskać, łącznie z Cody'm, że nie widzisz sensu ciągnąć tego dalej..."

Uniosła spojrzenie na brunetkę, ale ta wciąż siedziała obok z pochyloną głową. Milcząc.

"Słuchaj, Liz. Sama powiedziałaś: nie mogę. Nie powiedziałaś: nie chcę! Jak dla mnie to kolosalna różnica. I mogę sprawić, że inni również to dostrzegą."

"Nie mogę ci powiedzieć, Tara." wyszemrała w końcu.

"Rozumiem, masz nas w nosie. W takim razie nie pokazuj się nawet jutro w szkole. Tak będzie lepiej dla dziewczyn z zespołu, jak i dla ciebie. Miej miłe popołudnie, Parker." Tara wstała z ławki. Cóż, przeliczyła się. Lubiła to dziewczątko. Była nieśmiała i skryta, ale dzisiaj, obojętnie co ją trapiło i jakie miała problemy, popełniła jeden bardzo poważny. W Dubois albo było się członkiem społeczności i grało według niepisanych zasad, albo było się na zewnątrz. I teraz Liz wybrała bycie na zewnątrz. Wielka szkoda, bo nawet zaczynała myśleć, że przy Cody'm jeszcze wyjdzie na ludzi.
Image

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Sun Nov 13, 2005 11:19 am

Hm.... Cięka sprawa.... Liz che kibicować Dubois, ale nie che być cheelenderką? Szkoda... Niech dopinguje.. proszę... Niech wszystkim zrzędnie mina... niech im oczy wyjdą z orbit... Niech Maxiu dostanie zawału... :lol: heheh A co do sprzeczek... Biedna Liz znajduje się w centrum tego całego bałaganu, jest zmęczona. Szkoda mi jej. Nancy.. nienawidze jej.. jak ona to mogła zrobić...
Maxiu odwalający karę? To mnie nastraja w niezwykle przyjhemnym nastroju...
Dzięki za częsci czekam na nastepne.... Mam nadzieję, że już wkrótce...
Tara... hm... sam nie wiem co o niej myśleć ale wydaje się na pierwszy rzut oka w porządku. Jeszcze zobaczymy co będzie dalej...
Jeszcze raz thanks:*

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sun Nov 13, 2005 1:03 pm

15.
Cody wyciągnął się na łóżku. To był naprawdę długi dzień. Trzeci z kolei. Ale przynajmniej obfitował w jakieś atrakcje... Za wyjątkiem Liz szalejącej z szatni, a za nią Tary. Obie z niezbyt zachęcającymi do pogawędki wyrazami twarzy. Zanotował sobie już wcześniej, że musi porozmawiać z Lazarey po powrocie, ale był zbyt zmęczony, by ruszyć chociażby mięśniem.

Drzwi nagle otworzyły się tak mocno, sprawiając, że prawie wylazł ze skóry. Przeklinając w duchu natręta otworzył oczy i ujrzał nad sobą twarz Tary. Nie była ani szczęśliwa, ani zadowolona ani nie miała miłych zamiarów.

"Czego chcesz?" wymamrotał, zamykając oczy.

"Wyjaśnień. Co do cholery odbiło twojej dziewczynie?"

"Oprócz tego zadziwiającego faktu, że nie jest już moją dziewczyną..." mielił sarkazmem w ustach "...nie jestem nawet pewien czy Ziemia kręci się wokół Słońca czy jest na odwrót. Daj mi spokój." warknął.

"O nie..." wyszemrała "Nie ma mowy." teraz stykali się niemal nosami. Wręcz czuł, jak jej skóra promieniuje wściekłością. Znużony przetarł oczy. Jeszcze tylko szalejącej szefowej chearleederek na dobranoc mu tu było trzeba.

Nagle chwycił ją za włosy, obrócił i przycisnął do materaca.

"Co ci powiedziałem?" warknął groźnie.

"Nic dziwnego, że cię rzuciła, skoro tak traktujesz dziewczyny." parsknęła.

"Wierz mi lub nie, ona jest wyjątkowa."

Puścił ją i wstał z łóżka. Dwie sekundy później zatrzasnął za sobą drzwi łazienki. Tara zaklęła niecenzuralnie.

~ * ~

"Hej, Liz." Damian uśmiechnął się do brunetki, przemierzającej korytarz ich pensjonatu "Co słychać?"

Jego uśmiech poszerzył się jeszcze, kiedy dostrzegł żółty pakunek w jej dłoniach. Przyciskała strój mocno do siebie, jakby miał stanowić jej tarczę. Nareszcie. Cody zwariuje z radości.

"Widziałeś Tarę? Albo Kristen"

Potrząsnął przecząco głową.

"Nie... byłem cały czas na żeńskim piętrze..." uśmiechnął się zawadiacko "A Kristen wyszła gdzieś z Nathanem."

Westchnęła. Przynajmniej ta dobra wiadomość...

"Ale mamy ciszę nocną na dwudziestą drugą, więc niedługo na pewno przyjdzie do siebie, bo może wrócić następnym samolotem do domu..." jego uśmiech zniknął "Zgadnij, kogo nam przydzielono jako stróża moralności i porządku?"

"Kogo?"

"Profesor Connor."

Jęknęła współczująco, siadając na fotelu w niewielkiej niszy i kładąc strój ostrożnie na kolanach.

"Nie zazdroszczę." westchnęła "Jakbyś widział Tarę, powiedz jej, że czekam. Ona wie, o co chodzi. Dobrze? Też mam szlaban i muszę zaraz wracać."

"Nie zazdroszczę. Do jutra."

"Na razie."

Uśmiechając się pod nosem, poszedł dalej. Liz nie wyglądała na najszczęśliwszą osobę pod słońcem, ale hej, kto by był na jej miejscu? Rzuciła cudownego faceta, przeciwstawiając sobie całe liceum i spowodowała istny kocioł plotek w starym. Gdziekolwiek by się nie odwróciła, była obserwowana, obgadywana i w centrum uwagi. Dla kogoś tak nieśmiałego, spokojnego i nienawidzącego niepotrzebnej publiki jak ona, to był istny koszmar.

Zszedł na własne piętro, pogwizdując pod nosem. Ale kiedy dotarł do swojego pokoju, umilkł. Obserwował scenę rozgrywającą się przed jego oczami w cynicznym rozbawieniu.

Tara czasami nie wiedziała, kiedy zostawić sprawy własnemu biegowi.

Usiadł na swoim łóżku i gapił się na nią obojętnie.

"Coś ci powiem, Lazarey."

"Och, niby co, Carpenter?" zakpiła.

"Nie właź na cudzy teren." powiedział spokojnie.

"Nie włażę." obruszyła się.

"To zmiataj stąd. I zamknij drzwi, jak będziesz wychodziła. Nie chcemy kolejnych nieproszonych gości..."

Nie wiedziała, kogo ma w tej chwili większą ochotę udusić: Nayara, Parker czy tego osła, który ją wyrzucał. Decydując, iż jednak rozsądniej będzie opuścić to towarzystwo, zwlekła się z łóżka i w milczeniu obrała drogę do własnego pokoju. Później się z nimi policzy.

Czekał cierpliwie, aż Cody zostawi królewski przybytek. Ostatecznie takich nowin nie miał zamiaru ogłaszać przez drzwi do łazienki.

Minęło może z dziesięć minut, nim wyłonił się w towarzystwie unoszącej się wokół niego. To chyba był gorący prysznic zamiast zimnego, Damian zakpił w duchu, zakładając rękę na rękę. Gdyby sprawa nie byłaby tak poważna z Liz, sytuacja byłaby wręcz patetyczna. Facet zdecydowanie zasłużył na długie, leniwe godziny w łóżku ze swoją dziewczyną.

"Lepiej usiądź." zakomunikował.

"Czemu?" blondyn zmarszczył brwi, szperając w szufladzie w poszukiwaniu zaginionej poprzedniego dnia butelki. A właściwie to dwóch. Rzucił jedną Damianowi.

"Co powiesz na Liz w żółtym stroju lwicy?"

Butelka coli zastygła w połowie drogi do ust Cody'ego, ale szare oczy rozbłysły entuzjastycznie. Gwizdnął cicho przez zęby.

"Bujasz!"

"Niee." Damian wyszczerzył zęby "Niedawno mijałem się z Liz na drugim piętrze, niosącą kompletny zestaw. Czekała na Tarę."

Cody rozłożył się ponownie na łóżku, gapiąc się w sufit.

"Byleby Lazarey niczego nie sknociła."

"Wątpię. Liz widziało kilka dziewczyn. Nie pozwolą jej niczego wywinąć."

"Więc teraz pozostaje nam skopać tyłek Evansowi..." westchnął z ulgą "Swoją drogą facet jest szalony, skoro myśli, że wygra z nami."

Damian roześmiał się.

"Będzie oszukiwał, to pewne. Na ile mu pozwolimy?"

"Niech się chwilę połudzi. Myślałem jednak, że strategię macie opracowaną z Charlie'm?"

"Mamy, ale wtedy nie wiedzieliśmy, że Liz zamierza jawnie stanąć po naszej stronie. Facet, chyba jednak zalazłeś jej za skórę bardziej niż ona tobie. Wydawała się naprawdę zdenerwowana... Jak tak dalej pójdzie, będziesz miał ją z powrotem przed końcem tygodnia."
Image

User avatar
Primek1
Starszy nowicjusz
Posts: 155
Joined: Mon Jul 11, 2005 10:20 pm
Location: Z KrAiNy CiEnIa :D :P
Contact:

Post by Primek1 » Sun Nov 13, 2005 1:34 pm

Będzie miał ją spowrotem przed końcem tygodnia? Jestem jak najbardziej za... :D Więc jednak Liz zgodziła się, albo raczej wygląda, że zdecyduje sie kibicowac... Juchu... :D Roswell kopary w dół... heheh I to ostro, chyba będą je zbierać przez cały mecz z murawy boiska. Ja che zobaczyć minę Mari, no i Maxia of corse.. heheh
Nie mogę się doczekać następnej częsci i reakcji Roswell. Proszę niech to będzie jak najszybciej no i niech Dubois skopie tyłek Roswell, a w szczeólności Maxiowi.
Chciałbym zobaczyć też minę Cod'yego jak się dowiedział, że jednak dziewczyna będzie im jawnie kibicować. Only the best.. :) Świetna część Hotaru, wielkie dzięki za nią... Czekam na następną z niecierpliwością...

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Thu Dec 29, 2005 12:41 pm

NA: Z powodu braku komentarzy (za wyjatkiem Primka1, ale pozostawia je takze na Komnacie), zaniechałam wstawiania nowych części. Aktualną wersje można ściągnąć z linku w pierwszym poscie. To zzipowany dokument, zawierający bannerek i wiekszosc opublikowanych dotad czesci, obecnie okolo 30, o ile dobrze pamietam.

Pozostawiam kilka pierwszych czesci, ewentualnie moge dac spoilery do uaktualnien, jesli kto tutaj to czyta :roll: .

***


"Dzięki za dzisiaj." mruknęła pod nosem. Skinął oszołomiony głową. To chyba był sen. Musiał być sen. W realu Liz nie byłoby tutaj, w środku nocy w jego pokoju... tym bardziej dziękującej za przyjście na jej egzamin. Uch, chyba powinien odwiedzić jakiegoś psychologa, sny na jawie były raczej przejawem skrajnej desperacji. Albo ktoś naszprycował kolację i wszyscy skorzystali... albo to jego otumaniony mózg płatał mu figle z powodu ostatnio wyraźnego braku dopływu krwi do jego szarych komórek...

Odwróciła się, zmierzając z powrotem w stronę drzwi. Potrząsnął głową, ale wizja nadal ukazywała odchodzącą dziewczynę.

"Hej." zaprotestował miękko "To mój sen, więc dlaczego wychodzisz?"

Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego. Mimo ciemności mógł całkiem wyraźnie rozpoznać konsternację, odrobinę zakłopotania, ale i rozbawienia na jej twarzy. W końcu zaśmiała się cicho. Nie wiedział, dlaczego, ale cieszył się w duchu tym dźwiękiem. W rzeczywistości nieczęsto się to zdarzało od czasu ich rozstania.

Jej usta drżały od tłumionego śmiechu, ale mimo to Liz nie była zupełnie pewna, co zrobić. Dzięki Sebastianowi i jego interwencji uniknęła skatowania, co więcej następne tygodnie spędzi z dala od tej jędzy. To jednak wcale nie oznaczało, że jej życie w pensjonacie będzie wyglądało tak samo jak w internacie. Właściwie nie powinna tutaj być. Formalnie nie była dziewczyną Cody'ego, więc nie wolno było jej przebywać na tym piętrze w godzinach nocnych, a tym bardziej w jakimś konkretnym pokoju. Tylko, że wiedziała, że następnego dnia, kiedy znów stawi czoło światłu słonecznemu, nie zdobędzie się na odwagę, by mu podziękować. Ciemność dawała jakieś ukrycie. Pozwalała schować emocje. Ale 'sen' Cody'ego złapał ją w jakąś niewidzialną pułapkę. Nie wiedziała co sprawiało, że nie miała najmniejszej ochoty wyjść z pokoju. Po prostu stała, patrząc się na niego z rozbawieniem. Nawet późno w nocy wyglądał doskonale. Jego jasne włosy były totalnie potargane i słodko opadały na półprzytomne oczy. By nie wspomnieć o nagiej, umięśnionej klatce ledwo okrytej kocem. Teraz jeszcze podnosił się na łokciu... jęknęła w duchu, zastanawiając się, co do diabła zamierzał. Skoro to był jego 'sen', jak półprzytomny twierdził, to sytuacja mogła szybko wymknąć się spod kontroli któregokolwiek...

Z drugiej strony, skoro myślał, że to tylko sen, mogła to wykorzystać... Możliwość była po prostu zbyt wielką pokusą. Spokojnie przemierzyła tę niewielką odległość dzielącą ją od jego łóżka.

Jego szeroki zawadiacki uśmiech, kiedy podeszła mówił zdecydowanie, że znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Ale nie mogła się oprzeć. I fakt, że wyglądał jakby sam wyszedł żywy z jej marzeń sennych miał naprawdę niewiele z tym wspólnego.

Sięgnął po nią i pociągnął w dół. Tym razem nie udało jej się powstrzymać śmiechu. Trzęsła się jeszcze chwilę, którą bezczelnie wykorzystał na to, by okryć ją kocem i otoczyć mocno ramieniem.

"Co powinna robić Liz z twojego snu?" wyszemrała w końcu z uśmiechem prosto w jego szyję. Zadrżał, czując ciepły oddech na nagiej skórze. Zanurzył dłoń w jej włosach, odchylając głowę by móc spojrzeć w jej oczy. Mógłby zatonąć w tej brązowej otchłani. Przepaść na zawsze.

"Być ze mną." ich oddechy mieszały się, ale Liz nie oderwała spojrzenia od niego. Uśmiechnął się szczęśliwie, muskając ustami koniuszek jej nosa. Pocałunek był całkowicie delikatny i niewinny, wbrew wcześniejszym wydarzeniom w szatni, wbrew ich ciałom przytulonym intymnie do siebie. Zwróciła jego uśmiech.
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Wed Jan 04, 2006 10:52 am

Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Thu Jan 19, 2006 9:34 pm

Kilka nowych części, jak zwykle na Komnacie...
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Thu Feb 23, 2006 9:18 pm

45 i 46 Winy oraz dotychczasowe części 1-44 w formie spakowanej. :P
Image

User avatar
elfchick
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Wed Oct 13, 2004 7:57 pm
Location: Olsztyn
Contact:

Post by elfchick » Sat Mar 04, 2006 7:26 pm

Zapowiada sie ciekawie. Czekam na nastepne czesci... :cheesy:
center><a><img><br>NYC is love.</a></center>

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Apr 03, 2006 3:24 pm

Wszystko, co ma początek, ma i koniec. Wina się kończy... :cry: Na Komnacie zamieściłam 60 część. Będzie jeszcze Epilog, ale on pojawi się w okolicy Świąt, moze nieco później, jak ten zwariowany okres kół sie skończy... :wink:

Wina 60

Epilog pojawi sie w okolicy Świat...
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Fri Apr 21, 2006 2:32 pm

Całość Winy można już ściągnąć w pierwszym poście, włacznie z Epilogiem.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest