Łaknienie
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Dla przypomnienia: skończyło się na tym, jak pojawił się Nasedo próbując przekonać Maxa, żeby ten odnalazł "Granilith" - księgę zawierającą potężną magię, kiedyś należącą do Ojca w Ciemności Maxa. Max zaczął się spotykać z Liz, co nie ucieszyło Tess. Liz wie o tajemnicy, powiedziała też Marii. Zaś Hubble powiedział Valentiemu (starszemu), choć ten nie jest jeszcze do końca przekonany.
- Daj mi jedną Krwawą Mary – Kathleen ponuro spojrzała na barmana.
Sącząc powoli drinka myślała nad swoją sprawą. Po przesłuchaniu kilku ludzi z dyskoteki miała mniej więcej opis dziewczyny z którą wyszła ofiara. Niska, bardzo ładna blondynka. Co ciekawsze, podobno przybyła na dyskotekę z trójką przyjaciół. Topolsky kazała szukać całej czwórki, ale jak dotychczas żadnego z nich nie udało się odnaleźć. Pojawili się i zniknęli, niczym jakaś kometa. Miała nadzieję, że nie opuścili miasta.
- Witam, pani agent – kpiący głos wyrwał ją z zamyślenia.
Jim Valenti usiadł obok niej przy barze.
- Nie za wcześnie na to? – wskazał głową jej szklankę.
- To nie pańska sprawa – odcięła się demonstracyjnie nie patrząc na niego.
Od czasu tamtego pierwszego spotkania wpadali na siebie jeszcze kilka razy, jednak nigdy nie zamienili więcej niż kilka słów. I zawsze na tematy zawodowe. Była ciekawa co go sprowokowało do tego, by pierwszy podszedł i nawiązał rozmowę, lecz nie dała tego po sobie poznać.
- Jak idzie śledztwo? – zagaił po chwili milczenia. – Oczywiście jeśli to nie tajemnica?
- Dobrze pan wie, że to jest tajemnica – spojrzała na niego chłodno. – Ale jeśli musi pan wiedzieć, to idzie tak sobie.
- Wciąż nie może pani znaleźć zabójcy? Kły i alergia na światło słoneczne powinny ułatwiać sprawę.
- To nie takie proste ... – ugryzła się w język. Spojrzała na niego starając się zapanować nad zaskoczeniem. - Nie wiem o czym pan mówi.
- Więc to jednak prawda – wyraźnie zdumiony odwrócił od niej wzrok i spojrzał gdzieś przed siebie. – Wampiry. Stwory z głupich opowiadań grozy okazują się być tak samo rzeczywiste jak rządy Castro.
- Wampiry? – roześmiała się, ale nawet dla niej zabrzmiało to sztucznie. – FBI nie zajmuje się mitami, detektywie Valenti. To nie „Z archiwum X”. Skąd panu w ogóle przyszedł do głowy taki absurdalny pomysł?
- Jim – uśmiechnął się do niej. – Proszę mi mówić Jim. A pomysł... rzeczywiście, na początku wydawał się absurdalny. Dlatego potrzebowałem potwierdzenia – wstał. – Do widzenia, agentko Topolsky.
- Do ... zaraz, chwileczkę – szybko zeskoczyła ze stołka i zatrzymała go chwytając za ramię. – Nie może pan tak odejść.
- Jim. Miałaś mi mówić Jim.
- Nie możesz tak odejść, Jim – spojrzała na niego próbując mimo zdezorientowania zapanować nad tą sytuacją.
- A to dlaczego? – podniósł brwi.
Przygryzła lekko wargę nie wiedząc ile może mu powiedzieć.
- Może sobie pani oszczędzić trudu – uśmiechnął się oschle. – Wiem wystarczając dużo, co więcej, wiem też parę rzeczy o których pani nie ma pojęcia. I zamierzam dorwać te ... istoty. I zrobię to przed panią – w jego głosie najwyraźniej brzmiała drwina.
Kathleen zirytował ton jego głosu, jednak starała się tego nie okazać. Najgorsze było, że prawdopodobnie miał rację. To był jego teren, a jeśli mówił że miał jeszcze jakieś tropy prowadzące do wampirów, to zapewne tak było. Podjęła nagłą decyzję.
- Co powiesz, Jim, na wymianę informacji? – uśmiechnęła się niewinnie gdy spojrzał na nią podejrzliwie. – Przecież chodzi nam o to samo. Nie musimy ze sobą walczyć.
- Nie ufam ci, FBI – warknął.
- A ile tak naprawdę wiesz o wampirach? O tym jak je pokonać, gdzie szukać, czego się boją? Naturalnie oprócz tego co znasz z filmów – dodała z przekąsem.
Valenti skrzywił się. Taksował ją przez chwilę wzrokiem, po czym wzruszył ramionami.
- Może współpraca to nie taki zły pomysł – przyznał niechętnie. – Ale wyjaśnijmy sobie od początku jedno. Nie lubię cię.
- Zapewniam, że to uczucie jest odwzajemnione.
Nasedo zadowolony kiwnął głową. Tess była bardziej wylewna.
- Naprawdę się zgadzasz? Super – podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyję.
Max cofnął się z niezadowolony z jej bliskości.
- Spokojnie – powiedział z wyraźnym chłodem. – Zgadzam się tylko na to, żebyśmy się rozejrzeli za „Granilithem”. Jeśli, powtarzam jeśli go znajdziemy, wtedy zobaczymy co dalej.
- Ależ oczywiście – zgodził się Nasedo. – Nie śmiałbym prosić o nic więcej. Czy masz może jakiś pomysł gdzie może znajdować się księga? Podejrzewam, że Ruthven schował ją w taki sposób, byś w razie jego śmierci mógł ją odnaleźć. Zapewne ty i nikt inny.
- Po pierwsze, dla ciebie lord Ruthven – poprawił go zimno Max. – A po drugie ... tak, mam pewien pomysł. Nie wiem czy moje domysły są słuszne, ale to jedyne co przychodzi mi do głowy.
Everett Hubble obserwował jeszcze przez chwilę oddalającego się mężczyznę, po czym skierował lornetkę z powrotem na dom. Zasłony w oknach, choć stare i brudne, skutecznie uniemożliwiały zajrzenie do środka. Hubble odłożył na chwilę lornetkę na bok i przeciągnął się z bezgłośnym jękiem. Za stary już był na takie wylegiwanie się na zimnych dachach. Poprawił lekko koc na którym leżał i powrócił do obserwacji budynku. Coś chyba zaczęło się tam dziać. Jeden z chłopaków, ten niższy, wyszedł z domu i zwinnie przemknął po zapuszczonej ścieżce. Ruszył w stronę przeciwną niż ten facet, który wyszedł kilka minut wcześniej. Everett śledził chłopaka z zainteresowaniem. Jeśli będzie sam ... Szybko cofnął się i wstał chwytając swój plecak. Ruszył w stronę drzwi prowadzących na klatkę, gdy nagle zatrzymał się. To, co go ostrzegło, to nawet nie był dźwięk czy hałas, bardziej przypominało to jakieś ... odczucie. A Hubble nauczył się ufać takim dziwnym wrażeniom. Przeczuciom. Sięgnął powoli do plecaka i zacisnął dłoń na krucyfiksie. Postać skoczyła na niego z boku w tym samym momencie w którym wyszarpnął krzyż i skierował go przeciwko atakującemu. Wampir odskoczył ze wstrętem zasłaniając oczy. Everett przyskoczył do niego. Kołek, który nie wiadomo skąd znalazł się w jego dłoni, wbił się głęboko w pierś potwora. Ten zaskrzeczał z zaskoczenia, bólu i wściekłości. Upadł na ziemię wstrząsany drgawkami, by chwilę później znieruchomieć. Na ramieniu i włosach Everetta zacisnęły się nagle szpony kolejnego drapieżcy, odchylając głowę człowieka tak by odsłonić szyję. Hubble uderzył do tyłu krucyfiksem. Jego nienawiść i żelazna wola przepłynęły przez przedmiot, który je skupił i wysłał w wampira. Ten odskoczył ze skowytem ściskając się za głowę. Twarz Hubble’a rozjaśnił pełen furii uśmiech. Rozwinięte zmysły dawały krwiopijcom przewagę, ale czyniły je także podatniejsze na psychiczne ataki. Wystarczyło mieć tylko silną wolę wspieraną wiarą lub nienawiścią oraz przedmiot który te uczucia skupi. Najlepiej nadawał się do tego właśnie krucyfiks. Podskoczył do przeciwnika wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza kolejny kołek. Nieumarły zauważył go w ostatniej chwili i machnął uzbrojoną w pazury ręką, jednak chybił. Sekundę później drewno przeszyło jego serce.
Hubble otarł pot z czoła. Ha, może i nie był już najmłodszy, ale wciąż to miał. Uśmiechnął się. Dwa wampiry w ciągu nie więcej niż dwóch minut. Wprawdzie musiały być bardzo młode, ale zawsze. A przecież nawet nie był przygotowany. Podniósł głowę i zaśmiał się radośnie. Urwał gdy usłyszał klaskanie.
- Brawo, brawo – kobieta wynurzyła się z cienia. Opuściła ręce. – Zdaję się, że jest pan groźniejszy niż nam się wydawało.
Spojrzała beznamiętnie na ciała, które już zaczęły zamieniać się w pył.
- „Weź ze sobą tych dwoje”, mówił, „zawsze mogą się przydać”. „Co trzech naszych to nie jeden”, to jego słowa – westchnęła kręcąc głową. – No i na co mi się przydali? Beznadziejni smarkacze. Ruszyli do ataku nawet nie czekając na mój rozkaz. Ech ...
Hubble nic nie odpowiedział. Podczas jej monologu ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku, zbliżył się do swojego plecaka. Sięgnął do środka.
- Co tam masz? – zainteresowała się z drwiącym uśmieszkiem. – Święconą wodę? Kolejne kołki? Jakiś spray z roztworem czosnku? Myślisz, że uda ci się mnie pokonać?
- Taka jesteś pewna siebie? – rzucił wyzywająco. – Czemu nie podejdziesz i sama nie sprawdzisz?
- Nie, dziękuję – zaśmiała się. W jej dłoni nagle pojawił się pistolet. – Widzisz, tak jest o wiele łatwiej.
Pierwsza kula przebiła żołądek. Druga o kilka milimetrów minęła pępek i roztrzaskała rdzeń kręgowy. Vanessa Whitaker podeszła bliżej. Hubble leżąc w szybko rozlewającej się kałuży własnej krwi obdarzył ją spojrzeniem pełnym nienawiści. Jej uśmiech ukazał długie kły, gdy skierowała lufę na jego głowę.
- Żegnaj, Łowco – powiedziała miękko.
Błysk, a potem już ciemność
- Liz, gdzie jest program? – dobiegł ją głos ojca z salonu.
- Sprawdź na stoliku – odkrzyknęła wychodząc z kuchni i kierując się do swojego pokoju.
- Nie ma. Czekaj, jest. Spadł na podłogę.
Z kuchni doszło ją rozbawione westchnięcie matki. Liz roześmiała się otwierając drzwi i wchodząc do swego pokoju. Lekkim kopnięciem zamknęła za sobą, po czym położyła talerz z kanapką i szklankę soku na biurku. Zerknęła na zegar na ścianie. Już prawie 22-ga. Przyjdzie dzisiaj czy nie? Nie umawiali się na konkretną godzinę, ale przecież ...
Czyjeś dłonie nagle zakryły jej oczy.
- Zgadnij kto to – usłyszała znajomy głos.
- Max – zawołała z ulgą, która przegnała strach jaki ją ogarnął w pierwszej chwili. Odwróciła się do niego. – Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam – z zachwytem patrzył w jej roześmiane oczy.
Dziewczyna zmieszała się czując na sobie jego wzrok.
- Nie patrz tak na mnie – poprosiła czując że się czerwieni.
- Jak? – zapytał z przekornym uśmiechem.
- No tak ... dziwnie – spuściła oczy. – Jakbym była goła czy coś.
Roześmiał się. Spojrzała na niego gniewnie, lecz spowodowało to tylko, że rozchichotał się jeszcze bardziej. Wbrew sobie też się uśmiechnęła. Pierwszy raz widziała go takiego ... w pełni rozluźnionego. Naprawdę się śmiejącego.
- Lepiej się przyzwyczajaj do tego spojrzenia – rzucił gdy już mógł w miarę normalnie mówić. – Dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie i nic nie poradzę, że moje oczy to zdradzają.
- Komplemenciarz – ofuknęła go żartobliwie, ale zrobiło jej się ciepło w środku. – A tak w ogóle to co ty robisz?
- Jak to? – zdziwił się. – Przecież umawialiśmy się na dzisiaj.
- Co robisz w moim pokoju? – uściśliła. – Nie mogłeś zadzwonić do drzwi, jak normalny ... – zawahała się.
- Człowiek? – dokończył z przekornym błyskiem w oku.
- Nie, nie to miałam na myśli – zaczęła protestować, ale uciszył ją kładąc palec na jej wargach.
- Spokojnie, spokojnie – pokręcił głową rozbawiony. – W porządku, następnym razem zadzwonię do drzwi z bukietem kwiatów w ręce i uprzedzę twoich rodziców, że chcę cię porwać i uwieść.
- O, i tak będzie właściwie – skinęła mu łaskawie. – Tak właśnie robią dobrze wychowani chłopcy. Nie czają się w ciemnościach sypialni dziewczyny. A co by było gdybym tu weszła prosto z łazienki, owinięta tylko w ręcznik i zaczęła się przebierać?
- Szczerze mówiąc, na to właśnie liczyłem – rzucił smętnie.
- Ty zboczeńcu – pchnęła go mocno i cofnęła się ze śmiechem, ale próbowała udawać oburzenie.
Upadł na jej łóżko. Rozejrzał się i spojrzał na nią szelmowsko.
- Tak od razu, nie postawisz mi nawet kolacji?
- Jazda stąd! – krzyknęła otwierając okno i starając się nadać twarzy surowy wyraz. – Spotkamy się na dole za 15 minut.
- Czy mam dzwonić do drzwi i prosić twojego ojca o pozwolenie na zabranie cię do kina? – spytał podnosząc się. – Może byłby spokojniejszy gdyby mnie bliżej poznał nim wyśle córkę w ciemną noc z chłopakiem w skórze.
- Jasne ... – rzuciła z przekąsem, ale nim zdążyła coś dodać rozległo się pukanie.
Do pokoju zajrzał ojciec Liz.
- Wszystko w porządku? – spytał. – Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałaś.
- Och ... – spojrzała w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał Max. – Właśnie wyłączyłam radio.
- To pewnie to – pokiwał głową nieco uspokojony. – Przez chwilą myślałem, że ... nieważne.
- Myślałeś, że zaprosiłam do pokoju chłopaka? Tato – przewróciła oczami.
- Masz rację – uśmiechnął się zmieszany. – Przepraszam, córeczko. Po prostu ... wiem, że masz już 16 lat ...
- Prawie 17 – sprostowała.
- ... ale dla mnie na zawsze pozostaniesz tą małą dziewczynką, która ciągnęła mnie za nogawkę, żebym poszedł z nią do zoo albo na lody. Gdy słyszę opowieści innych rodziców co wyprawiają ich pociechy ... dzieciaki w twoim wieku ... cóż, dziękuję wtedy Bogu, że mam rozsądną córkę, która ma więcej oleju w głowie.
Liz poczuła w żołądku zimne dotknięcie poczucia winy.
- Czy nie zburzę tego obrazu, jeśli dziś wieczorem wybiorę się do kina? – zapytała starając się zdobyć na lekki ton.
- Idź, baw się – Jeff Parker machnął ręką. – Jest w końcu piątek wieczór. Tylko wróć przed północą.
- Ale film zaczyna się o 22.30 – jęknęła . – Będzie po północy nim się skończy.
- No dobrze, przed pierwszą – skapitulował.
- Dobrze, tatusiu – uśmiechnęła się.
Odpowiedział uśmiechem nim opuścił pokój. Liz zaczęła się przebierać na randkę, od czasu do czasu pogryzając kanapkę i popijając sokiem. Ale najpierw zasunęła zasłony. Dla wampirów najwyraźniej wysokość nie była problemem.
Reszta wieczorem, teraz się śpieszę.
- Daj mi jedną Krwawą Mary – Kathleen ponuro spojrzała na barmana.
Sącząc powoli drinka myślała nad swoją sprawą. Po przesłuchaniu kilku ludzi z dyskoteki miała mniej więcej opis dziewczyny z którą wyszła ofiara. Niska, bardzo ładna blondynka. Co ciekawsze, podobno przybyła na dyskotekę z trójką przyjaciół. Topolsky kazała szukać całej czwórki, ale jak dotychczas żadnego z nich nie udało się odnaleźć. Pojawili się i zniknęli, niczym jakaś kometa. Miała nadzieję, że nie opuścili miasta.
- Witam, pani agent – kpiący głos wyrwał ją z zamyślenia.
Jim Valenti usiadł obok niej przy barze.
- Nie za wcześnie na to? – wskazał głową jej szklankę.
- To nie pańska sprawa – odcięła się demonstracyjnie nie patrząc na niego.
Od czasu tamtego pierwszego spotkania wpadali na siebie jeszcze kilka razy, jednak nigdy nie zamienili więcej niż kilka słów. I zawsze na tematy zawodowe. Była ciekawa co go sprowokowało do tego, by pierwszy podszedł i nawiązał rozmowę, lecz nie dała tego po sobie poznać.
- Jak idzie śledztwo? – zagaił po chwili milczenia. – Oczywiście jeśli to nie tajemnica?
- Dobrze pan wie, że to jest tajemnica – spojrzała na niego chłodno. – Ale jeśli musi pan wiedzieć, to idzie tak sobie.
- Wciąż nie może pani znaleźć zabójcy? Kły i alergia na światło słoneczne powinny ułatwiać sprawę.
- To nie takie proste ... – ugryzła się w język. Spojrzała na niego starając się zapanować nad zaskoczeniem. - Nie wiem o czym pan mówi.
- Więc to jednak prawda – wyraźnie zdumiony odwrócił od niej wzrok i spojrzał gdzieś przed siebie. – Wampiry. Stwory z głupich opowiadań grozy okazują się być tak samo rzeczywiste jak rządy Castro.
- Wampiry? – roześmiała się, ale nawet dla niej zabrzmiało to sztucznie. – FBI nie zajmuje się mitami, detektywie Valenti. To nie „Z archiwum X”. Skąd panu w ogóle przyszedł do głowy taki absurdalny pomysł?
- Jim – uśmiechnął się do niej. – Proszę mi mówić Jim. A pomysł... rzeczywiście, na początku wydawał się absurdalny. Dlatego potrzebowałem potwierdzenia – wstał. – Do widzenia, agentko Topolsky.
- Do ... zaraz, chwileczkę – szybko zeskoczyła ze stołka i zatrzymała go chwytając za ramię. – Nie może pan tak odejść.
- Jim. Miałaś mi mówić Jim.
- Nie możesz tak odejść, Jim – spojrzała na niego próbując mimo zdezorientowania zapanować nad tą sytuacją.
- A to dlaczego? – podniósł brwi.
Przygryzła lekko wargę nie wiedząc ile może mu powiedzieć.
- Może sobie pani oszczędzić trudu – uśmiechnął się oschle. – Wiem wystarczając dużo, co więcej, wiem też parę rzeczy o których pani nie ma pojęcia. I zamierzam dorwać te ... istoty. I zrobię to przed panią – w jego głosie najwyraźniej brzmiała drwina.
Kathleen zirytował ton jego głosu, jednak starała się tego nie okazać. Najgorsze było, że prawdopodobnie miał rację. To był jego teren, a jeśli mówił że miał jeszcze jakieś tropy prowadzące do wampirów, to zapewne tak było. Podjęła nagłą decyzję.
- Co powiesz, Jim, na wymianę informacji? – uśmiechnęła się niewinnie gdy spojrzał na nią podejrzliwie. – Przecież chodzi nam o to samo. Nie musimy ze sobą walczyć.
- Nie ufam ci, FBI – warknął.
- A ile tak naprawdę wiesz o wampirach? O tym jak je pokonać, gdzie szukać, czego się boją? Naturalnie oprócz tego co znasz z filmów – dodała z przekąsem.
Valenti skrzywił się. Taksował ją przez chwilę wzrokiem, po czym wzruszył ramionami.
- Może współpraca to nie taki zły pomysł – przyznał niechętnie. – Ale wyjaśnijmy sobie od początku jedno. Nie lubię cię.
- Zapewniam, że to uczucie jest odwzajemnione.
Nasedo zadowolony kiwnął głową. Tess była bardziej wylewna.
- Naprawdę się zgadzasz? Super – podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyję.
Max cofnął się z niezadowolony z jej bliskości.
- Spokojnie – powiedział z wyraźnym chłodem. – Zgadzam się tylko na to, żebyśmy się rozejrzeli za „Granilithem”. Jeśli, powtarzam jeśli go znajdziemy, wtedy zobaczymy co dalej.
- Ależ oczywiście – zgodził się Nasedo. – Nie śmiałbym prosić o nic więcej. Czy masz może jakiś pomysł gdzie może znajdować się księga? Podejrzewam, że Ruthven schował ją w taki sposób, byś w razie jego śmierci mógł ją odnaleźć. Zapewne ty i nikt inny.
- Po pierwsze, dla ciebie lord Ruthven – poprawił go zimno Max. – A po drugie ... tak, mam pewien pomysł. Nie wiem czy moje domysły są słuszne, ale to jedyne co przychodzi mi do głowy.
Everett Hubble obserwował jeszcze przez chwilę oddalającego się mężczyznę, po czym skierował lornetkę z powrotem na dom. Zasłony w oknach, choć stare i brudne, skutecznie uniemożliwiały zajrzenie do środka. Hubble odłożył na chwilę lornetkę na bok i przeciągnął się z bezgłośnym jękiem. Za stary już był na takie wylegiwanie się na zimnych dachach. Poprawił lekko koc na którym leżał i powrócił do obserwacji budynku. Coś chyba zaczęło się tam dziać. Jeden z chłopaków, ten niższy, wyszedł z domu i zwinnie przemknął po zapuszczonej ścieżce. Ruszył w stronę przeciwną niż ten facet, który wyszedł kilka minut wcześniej. Everett śledził chłopaka z zainteresowaniem. Jeśli będzie sam ... Szybko cofnął się i wstał chwytając swój plecak. Ruszył w stronę drzwi prowadzących na klatkę, gdy nagle zatrzymał się. To, co go ostrzegło, to nawet nie był dźwięk czy hałas, bardziej przypominało to jakieś ... odczucie. A Hubble nauczył się ufać takim dziwnym wrażeniom. Przeczuciom. Sięgnął powoli do plecaka i zacisnął dłoń na krucyfiksie. Postać skoczyła na niego z boku w tym samym momencie w którym wyszarpnął krzyż i skierował go przeciwko atakującemu. Wampir odskoczył ze wstrętem zasłaniając oczy. Everett przyskoczył do niego. Kołek, który nie wiadomo skąd znalazł się w jego dłoni, wbił się głęboko w pierś potwora. Ten zaskrzeczał z zaskoczenia, bólu i wściekłości. Upadł na ziemię wstrząsany drgawkami, by chwilę później znieruchomieć. Na ramieniu i włosach Everetta zacisnęły się nagle szpony kolejnego drapieżcy, odchylając głowę człowieka tak by odsłonić szyję. Hubble uderzył do tyłu krucyfiksem. Jego nienawiść i żelazna wola przepłynęły przez przedmiot, który je skupił i wysłał w wampira. Ten odskoczył ze skowytem ściskając się za głowę. Twarz Hubble’a rozjaśnił pełen furii uśmiech. Rozwinięte zmysły dawały krwiopijcom przewagę, ale czyniły je także podatniejsze na psychiczne ataki. Wystarczyło mieć tylko silną wolę wspieraną wiarą lub nienawiścią oraz przedmiot który te uczucia skupi. Najlepiej nadawał się do tego właśnie krucyfiks. Podskoczył do przeciwnika wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza kolejny kołek. Nieumarły zauważył go w ostatniej chwili i machnął uzbrojoną w pazury ręką, jednak chybił. Sekundę później drewno przeszyło jego serce.
Hubble otarł pot z czoła. Ha, może i nie był już najmłodszy, ale wciąż to miał. Uśmiechnął się. Dwa wampiry w ciągu nie więcej niż dwóch minut. Wprawdzie musiały być bardzo młode, ale zawsze. A przecież nawet nie był przygotowany. Podniósł głowę i zaśmiał się radośnie. Urwał gdy usłyszał klaskanie.
- Brawo, brawo – kobieta wynurzyła się z cienia. Opuściła ręce. – Zdaję się, że jest pan groźniejszy niż nam się wydawało.
Spojrzała beznamiętnie na ciała, które już zaczęły zamieniać się w pył.
- „Weź ze sobą tych dwoje”, mówił, „zawsze mogą się przydać”. „Co trzech naszych to nie jeden”, to jego słowa – westchnęła kręcąc głową. – No i na co mi się przydali? Beznadziejni smarkacze. Ruszyli do ataku nawet nie czekając na mój rozkaz. Ech ...
Hubble nic nie odpowiedział. Podczas jej monologu ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku, zbliżył się do swojego plecaka. Sięgnął do środka.
- Co tam masz? – zainteresowała się z drwiącym uśmieszkiem. – Święconą wodę? Kolejne kołki? Jakiś spray z roztworem czosnku? Myślisz, że uda ci się mnie pokonać?
- Taka jesteś pewna siebie? – rzucił wyzywająco. – Czemu nie podejdziesz i sama nie sprawdzisz?
- Nie, dziękuję – zaśmiała się. W jej dłoni nagle pojawił się pistolet. – Widzisz, tak jest o wiele łatwiej.
Pierwsza kula przebiła żołądek. Druga o kilka milimetrów minęła pępek i roztrzaskała rdzeń kręgowy. Vanessa Whitaker podeszła bliżej. Hubble leżąc w szybko rozlewającej się kałuży własnej krwi obdarzył ją spojrzeniem pełnym nienawiści. Jej uśmiech ukazał długie kły, gdy skierowała lufę na jego głowę.
- Żegnaj, Łowco – powiedziała miękko.
Błysk, a potem już ciemność
- Liz, gdzie jest program? – dobiegł ją głos ojca z salonu.
- Sprawdź na stoliku – odkrzyknęła wychodząc z kuchni i kierując się do swojego pokoju.
- Nie ma. Czekaj, jest. Spadł na podłogę.
Z kuchni doszło ją rozbawione westchnięcie matki. Liz roześmiała się otwierając drzwi i wchodząc do swego pokoju. Lekkim kopnięciem zamknęła za sobą, po czym położyła talerz z kanapką i szklankę soku na biurku. Zerknęła na zegar na ścianie. Już prawie 22-ga. Przyjdzie dzisiaj czy nie? Nie umawiali się na konkretną godzinę, ale przecież ...
Czyjeś dłonie nagle zakryły jej oczy.
- Zgadnij kto to – usłyszała znajomy głos.
- Max – zawołała z ulgą, która przegnała strach jaki ją ogarnął w pierwszej chwili. Odwróciła się do niego. – Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam – z zachwytem patrzył w jej roześmiane oczy.
Dziewczyna zmieszała się czując na sobie jego wzrok.
- Nie patrz tak na mnie – poprosiła czując że się czerwieni.
- Jak? – zapytał z przekornym uśmiechem.
- No tak ... dziwnie – spuściła oczy. – Jakbym była goła czy coś.
Roześmiał się. Spojrzała na niego gniewnie, lecz spowodowało to tylko, że rozchichotał się jeszcze bardziej. Wbrew sobie też się uśmiechnęła. Pierwszy raz widziała go takiego ... w pełni rozluźnionego. Naprawdę się śmiejącego.
- Lepiej się przyzwyczajaj do tego spojrzenia – rzucił gdy już mógł w miarę normalnie mówić. – Dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie i nic nie poradzę, że moje oczy to zdradzają.
- Komplemenciarz – ofuknęła go żartobliwie, ale zrobiło jej się ciepło w środku. – A tak w ogóle to co ty robisz?
- Jak to? – zdziwił się. – Przecież umawialiśmy się na dzisiaj.
- Co robisz w moim pokoju? – uściśliła. – Nie mogłeś zadzwonić do drzwi, jak normalny ... – zawahała się.
- Człowiek? – dokończył z przekornym błyskiem w oku.
- Nie, nie to miałam na myśli – zaczęła protestować, ale uciszył ją kładąc palec na jej wargach.
- Spokojnie, spokojnie – pokręcił głową rozbawiony. – W porządku, następnym razem zadzwonię do drzwi z bukietem kwiatów w ręce i uprzedzę twoich rodziców, że chcę cię porwać i uwieść.
- O, i tak będzie właściwie – skinęła mu łaskawie. – Tak właśnie robią dobrze wychowani chłopcy. Nie czają się w ciemnościach sypialni dziewczyny. A co by było gdybym tu weszła prosto z łazienki, owinięta tylko w ręcznik i zaczęła się przebierać?
- Szczerze mówiąc, na to właśnie liczyłem – rzucił smętnie.
- Ty zboczeńcu – pchnęła go mocno i cofnęła się ze śmiechem, ale próbowała udawać oburzenie.
Upadł na jej łóżko. Rozejrzał się i spojrzał na nią szelmowsko.
- Tak od razu, nie postawisz mi nawet kolacji?
- Jazda stąd! – krzyknęła otwierając okno i starając się nadać twarzy surowy wyraz. – Spotkamy się na dole za 15 minut.
- Czy mam dzwonić do drzwi i prosić twojego ojca o pozwolenie na zabranie cię do kina? – spytał podnosząc się. – Może byłby spokojniejszy gdyby mnie bliżej poznał nim wyśle córkę w ciemną noc z chłopakiem w skórze.
- Jasne ... – rzuciła z przekąsem, ale nim zdążyła coś dodać rozległo się pukanie.
Do pokoju zajrzał ojciec Liz.
- Wszystko w porządku? – spytał. – Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałaś.
- Och ... – spojrzała w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał Max. – Właśnie wyłączyłam radio.
- To pewnie to – pokiwał głową nieco uspokojony. – Przez chwilą myślałem, że ... nieważne.
- Myślałeś, że zaprosiłam do pokoju chłopaka? Tato – przewróciła oczami.
- Masz rację – uśmiechnął się zmieszany. – Przepraszam, córeczko. Po prostu ... wiem, że masz już 16 lat ...
- Prawie 17 – sprostowała.
- ... ale dla mnie na zawsze pozostaniesz tą małą dziewczynką, która ciągnęła mnie za nogawkę, żebym poszedł z nią do zoo albo na lody. Gdy słyszę opowieści innych rodziców co wyprawiają ich pociechy ... dzieciaki w twoim wieku ... cóż, dziękuję wtedy Bogu, że mam rozsądną córkę, która ma więcej oleju w głowie.
Liz poczuła w żołądku zimne dotknięcie poczucia winy.
- Czy nie zburzę tego obrazu, jeśli dziś wieczorem wybiorę się do kina? – zapytała starając się zdobyć na lekki ton.
- Idź, baw się – Jeff Parker machnął ręką. – Jest w końcu piątek wieczór. Tylko wróć przed północą.
- Ale film zaczyna się o 22.30 – jęknęła . – Będzie po północy nim się skończy.
- No dobrze, przed pierwszą – skapitulował.
- Dobrze, tatusiu – uśmiechnęła się.
Odpowiedział uśmiechem nim opuścił pokój. Liz zaczęła się przebierać na randkę, od czasu do czasu pogryzając kanapkę i popijając sokiem. Ale najpierw zasunęła zasłony. Dla wampirów najwyraźniej wysokość nie była problemem.
Reszta wieczorem, teraz się śpieszę.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
He he he
- Jesteś jakiś zamyślony – przyjrzała mu się uważnie.
- Co? Wybacz, chyba rzeczywiście jestem nieco rozkojarzony – potrząsnął głową.
- Do kina jest jeszcze kawałek, więc albo powiedz teraz co cię gnębi albo zapomnij o tym do końca dzisiejszego wieczora - zaproponowała.
- Wczoraj znalazł nas pewien mój ... stary znajomy. Sługa mego Ojca w Ciemności. Jutro musimy gdzieś pojechać.
- Ale wrócisz? – w jej głosie słychać było obawę.
- Jasne – uśmiechnął się. – To tylko na jutrzejszą noc. Nie martw się, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. No, chyba że chcesz.
- Nie – przytuliła się do jego ramienia. – Nigdy się tak nie czułam i nie zamierzam pozwolić ci uciec nim nie zbadam dokładniej tego uczucia.
Roześmiał się.
- Mam dziewczynę naukowca – czule odgarnął pasemko jej włosów i założył je za jej ucho.
Posłała mu szczęśliwy uśmiech, lecz zaraz spoważniała.
- Muszę ci coś powiedzieć – rzuciła.
- Co takiego?
Przełknęła nerwowo. No wyduś to z siebie wreszcie – nakazała sobie.
- Powiedziałam Marii – wyrzuciła z siebie nerwowo.
- Co? – zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią zaskoczony.
- Musiałam – usprawiedliwiała się. – Ona dużo widziała i chciała iść z tym do Valentiego.
- Kogo? – wydawał się lekko zdezorientowany.
- Tego policjanta, który zajmuje się sprawą tamtej strzelaniny w kawiarni. Poza tym ... to moja przyjaciółka. Zbyt dobrze mnie zna, wiedziała że coś kręcę. Ale ona nikomu nie powie, obiecuję – w istocie Liz była tego pewna na jakieś 90%. Wprawdzie przekonała Marię, żeby jej zaufała, ale jej przyjaciółka była trochę panikarą. Stąd pomysł Liz. Teraz musiała go tylko przedstawić Maxowi..
- Cóż, trudno – wzruszył ramionami. – Skoro już wie to i tak nic nie poradzimy. A jeśli ty jej ufasz ...
- Ufam – potwierdziła skwapliwie.
- W sumie skoro już wie kim jestem może warto, żeby mnie poznała – rzucił niepewnie. – Mogłaby się przekonać, że nie jestem jakimś potworem.
- To samo pomyślałam - rozpromieniła się Liz. – Może przyszedłbyś w niedzielę do kawiarni? Zamykamy o 14-tej, więc będziemy mogli ... Och, ty przecież w dzień nie możesz – zmieszała się. – To może o 20-tej? Możesz chyba wychodzić w niedzielę? Wiem, że to święty dzień ...
- Spokojnie, spokojnie. – uścisnął lekko jej dłoń. – Może być w niedzielę. A co byś powiedziała, gdybym ja też przyprowadził swoich przyjaciół? Może zrozumieliby, dlaczego tak mi zależy by być z tobą, gdyby cię poznali.
- Hmm, dlaczego nie – odpowiedziała niepewnie.
- Nie przejmuj się – objął ją i przytulił. – Upomnę ich, żeby się porządnie zachowywali. Będzie dobrze.
- Okay – nie była przekonana do tego pomysłu, ale pomyślała, że wcześniej czy później i tak musi ich poznać. Lepiej już mieć to za sobą. – Długo ich znasz?
- Isabel spotkałem najwcześniej. Mamy wspólnego Ojca w Ciemności, co czyni nas w pewien sposób rodzeństwem. Była w strasznym stanie gdy ją znalazłem. Kilka tygodni wcześniej Ruthven, nasz Ojciec w Ciemności, został zabity, prawdopodobnie na jej oczach. Bardzo to nią wstrząsnęło, do dziś nie chce mówić co tam tak naprawdę się stało. Włóczyliśmy się razem przez kilka lat. Potem spotkaliśmy Michaela – przerwał na chwilę, gdyż właśnie doszli do kina.
Kupił dwa bilety i odwrócił się do niej.
- To co, wchodzimy?
- O nie, najpierw dokończ waszą historię.
- Przegapimy początek filmu.
- Nieważne, wolę posłuchać o was. Skończyłeś jak spotkaliście Michaela ...
- Tak. On jest z innego klanu, ale dobrze nam się gadało; Isabel też go polubiła, więc zaczęliśmy się trzymać we trójkę.
- Sorki, ale co to znaczy „z innego klanu”?
- Hmm, jakby to najprościej wyjaśnić ... – zastanowił się przez chwilę. – To znaczy, że nie łączą go z nami więzy krwi. Mnie i Isabel Przeistoczył lord Ruthven, a ja z kolei Przeistoczyłem Tess, stąd należymy do jednego klanu, jednego „rodu” można by powiedzieć.
- Chwilka, trochę się pogubiłam – Liz potrząsnęła głową. - Która jest która? Tess to ta Lodowa czy Skromna?
- Co? – spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Znaczy się, wyższa czy niższa blondynka?
- Ta niższa – uśmiechnął się, po czym parsknął śmiechem. – Lodowa i Skromna?
- Ta je nazwała Maria gdy zobaczyliśmy was po raz pierwszy – usprawiedliwiła się Liz. – Więc wędrowaliście we trójkę póki nie postanowiłeś Przemienić Tess.
- To był raczej wybór Tess – zacisnął lekko usta wspominając tamtą sytuację.
Liz przez chwilę przypatrywała mu się bez słowa. Unikał jej wzroku. Wiedział że to tchórzostwo, lecz nie był jeszcze gotowy by opowiedzieć jej o swoim związku z Tess.
- Spotkać się z nimi? – Maria poczuła się nagle bardzo słabo. – Chyba żartujesz.
- Proszę cię – Liz spojrzała na nią błagalnie. – Jestem pewna, że gdy poznasz Maxa lepiej, przestaniesz się go bać.
- Liz – Maria jęknęła – wiesz że cię kocham, ale czy ty wiesz o co prosisz? Chcesz żebym spotkała się z czterema wampirami ...
- Ćśśś – Liz uciszyła ją rozglądając się trwożliwie po szkolnym korytarzu. Uśmiechnęła się niewyraźnie do przechodzącego akurat obok chłopaka. – Bądź trochę dyskretniejsza – syknęła do przyjaciółki.
- Przepraszam – Maria westchnęła. – Wiesz powinnyśmy wymyślić dla nich jakieś przezwisko, coś zamiast słówka na „w”. Może Transylwańczycy? Nie, to zbyt proste, nie mówiąc o tym, że język można sobie połamać. Gdzie leży Transylwania? – spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
- Maria ... chyba na Węgrzech –odpowiedziała Liz z rezygnacją. Wiedziała, że Maria próbuje zająć czymś myśli, czymś innym niż perspektywa spotkania czterech istot, których naturalnym pożywieniem była ludzka krew. – Albo w Rumunii.
- Więc będziemy ich nazywać Węgrami – zawyrokowała Maria. – Nie, czekaj, ktoś i tak może się domyślić, skojarzyć Transylwanię z Węgrami – zagryzła lekko dolną wargę w zamyśleniu. Miało to też tę zaletę, że dzięki temu nie szczękała zębami. – Zresztą co to w ogóle za kraj te Węgry, nigdy o nim nie słyszałam. Czy to nie gdzieś w pobliżu ... wiem – klasnęła w dłonie. – Pamiętasz, w zeszłym tygodniu uczyliśmy się o łączeniu się i rozpadzie różnych krajów w Europie. Była tam między innymi Czechosłowacja. To gdzieś blisko Węgier, prawda?
- Tak – Liz cierpliwie skinęła głową.
- Więc postanowione. Będziemy ich nazywać Czechosłowakami – Maria zamknęła swoją szafkę i przytrzymała gruby podręcznik, który niemal upadł jej na podłogę. – Sorki, muszę teraz iść na fizykę – odwróciła się szybko.
- W niedzielę o 20-tej – powiedziała spokojnie Liz.
Maria zatrzymała się gwałtownie. Nie odwracając się westchnęła.
- Dobra, będę – mruknęła.
Liz podeszła o krok.
- Wiesz, jeśli naprawdę się boisz to nie musisz tego robić – powiedziała cicho. – Po prostu chciałam, żebyś go poznała.
- W porządku, jak powiedziałam że przyjdę, to przyjdę – burknęła jej przyjaciółka z lekkim (i bladym) uśmiechem, choć nie sposób było nie zauważyć, że jej głos trochę drżał gdy to mówiła.
- Będzie dobrze – Liz pocieszająco poklepała ją po ramieniu.
- Taa, jasne – mruknęła Maria przewracając oczami.
Kyle ziewnął szeroko wlokąc się po schodach w górę. Gdy w końcu doczłapał się do drzwi od domu oparł się o ścianę szukając w kieszeni kluczy. Ten dzisiejszy mecz wyssał z niego wszystkie siły. Zwykle jechał jeszcze z kumplami na imprezkę po meczu, ale dziś stwierdził że nie da rady. Jedyne co chciał zrobić to przespać się we własnym łóżku. Z ulgą wszedł do mieszkania rzucając torbę w przedpokoju. Zauważył kurtkę ojca na wieszaku i zdziwiony uniósł brwi. Czyżby wcześniej wrócił z pracy? To się nie zdarzało często. Właściwie nigdy.
- Hej, tato, jesteś w domu? – zawołał podchodząc do drzwi od pokoju ojca.
Zapukał i wszedł nie czekając na odpowiedź.
- Wcześnie dzisiaj ... – głos uwiązł mu w gardle.
Zdołał wydukać tylko jakieś nieporadne przeprosiny i wycofał się na korytarz. Stał tam przez chwilę bez ruchu, patrząc przed siebie i gorączkowo starając się wymazać z umysłu obraz który przed chwilą zobaczył, po czym zmył się do swojego pokoju.
Kathleen spojrzała na Jima.
- Twój syn? – spytała unosząc brwi.
- Tak – mruknął Jim z zakłopotaniem. – Chyba powinienem z nim pogadać.
Wstał z łóżka i szybko wciągnął spodnie. Topolsky z lekkim uśmiechem patrzyła jak sięga po koszulę. Zauważył jej spojrzenie.
- Mogłabyś zrobić kawę – podniósł jej spódnicę i rzucił w nią.
Zaśmiał się wychodząc, słysząc jej gniewne prychnięcie. Ruszył do pokoju Kyle’a. Zawahał się przez chwilę, ale zaraz zaklął w duchu i zdecydowanie zapukał.
- Jesteś jakiś zamyślony – przyjrzała mu się uważnie.
- Co? Wybacz, chyba rzeczywiście jestem nieco rozkojarzony – potrząsnął głową.
- Do kina jest jeszcze kawałek, więc albo powiedz teraz co cię gnębi albo zapomnij o tym do końca dzisiejszego wieczora - zaproponowała.
- Wczoraj znalazł nas pewien mój ... stary znajomy. Sługa mego Ojca w Ciemności. Jutro musimy gdzieś pojechać.
- Ale wrócisz? – w jej głosie słychać było obawę.
- Jasne – uśmiechnął się. – To tylko na jutrzejszą noc. Nie martw się, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. No, chyba że chcesz.
- Nie – przytuliła się do jego ramienia. – Nigdy się tak nie czułam i nie zamierzam pozwolić ci uciec nim nie zbadam dokładniej tego uczucia.
Roześmiał się.
- Mam dziewczynę naukowca – czule odgarnął pasemko jej włosów i założył je za jej ucho.
Posłała mu szczęśliwy uśmiech, lecz zaraz spoważniała.
- Muszę ci coś powiedzieć – rzuciła.
- Co takiego?
Przełknęła nerwowo. No wyduś to z siebie wreszcie – nakazała sobie.
- Powiedziałam Marii – wyrzuciła z siebie nerwowo.
- Co? – zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią zaskoczony.
- Musiałam – usprawiedliwiała się. – Ona dużo widziała i chciała iść z tym do Valentiego.
- Kogo? – wydawał się lekko zdezorientowany.
- Tego policjanta, który zajmuje się sprawą tamtej strzelaniny w kawiarni. Poza tym ... to moja przyjaciółka. Zbyt dobrze mnie zna, wiedziała że coś kręcę. Ale ona nikomu nie powie, obiecuję – w istocie Liz była tego pewna na jakieś 90%. Wprawdzie przekonała Marię, żeby jej zaufała, ale jej przyjaciółka była trochę panikarą. Stąd pomysł Liz. Teraz musiała go tylko przedstawić Maxowi..
- Cóż, trudno – wzruszył ramionami. – Skoro już wie to i tak nic nie poradzimy. A jeśli ty jej ufasz ...
- Ufam – potwierdziła skwapliwie.
- W sumie skoro już wie kim jestem może warto, żeby mnie poznała – rzucił niepewnie. – Mogłaby się przekonać, że nie jestem jakimś potworem.
- To samo pomyślałam - rozpromieniła się Liz. – Może przyszedłbyś w niedzielę do kawiarni? Zamykamy o 14-tej, więc będziemy mogli ... Och, ty przecież w dzień nie możesz – zmieszała się. – To może o 20-tej? Możesz chyba wychodzić w niedzielę? Wiem, że to święty dzień ...
- Spokojnie, spokojnie. – uścisnął lekko jej dłoń. – Może być w niedzielę. A co byś powiedziała, gdybym ja też przyprowadził swoich przyjaciół? Może zrozumieliby, dlaczego tak mi zależy by być z tobą, gdyby cię poznali.
- Hmm, dlaczego nie – odpowiedziała niepewnie.
- Nie przejmuj się – objął ją i przytulił. – Upomnę ich, żeby się porządnie zachowywali. Będzie dobrze.
- Okay – nie była przekonana do tego pomysłu, ale pomyślała, że wcześniej czy później i tak musi ich poznać. Lepiej już mieć to za sobą. – Długo ich znasz?
- Isabel spotkałem najwcześniej. Mamy wspólnego Ojca w Ciemności, co czyni nas w pewien sposób rodzeństwem. Była w strasznym stanie gdy ją znalazłem. Kilka tygodni wcześniej Ruthven, nasz Ojciec w Ciemności, został zabity, prawdopodobnie na jej oczach. Bardzo to nią wstrząsnęło, do dziś nie chce mówić co tam tak naprawdę się stało. Włóczyliśmy się razem przez kilka lat. Potem spotkaliśmy Michaela – przerwał na chwilę, gdyż właśnie doszli do kina.
Kupił dwa bilety i odwrócił się do niej.
- To co, wchodzimy?
- O nie, najpierw dokończ waszą historię.
- Przegapimy początek filmu.
- Nieważne, wolę posłuchać o was. Skończyłeś jak spotkaliście Michaela ...
- Tak. On jest z innego klanu, ale dobrze nam się gadało; Isabel też go polubiła, więc zaczęliśmy się trzymać we trójkę.
- Sorki, ale co to znaczy „z innego klanu”?
- Hmm, jakby to najprościej wyjaśnić ... – zastanowił się przez chwilę. – To znaczy, że nie łączą go z nami więzy krwi. Mnie i Isabel Przeistoczył lord Ruthven, a ja z kolei Przeistoczyłem Tess, stąd należymy do jednego klanu, jednego „rodu” można by powiedzieć.
- Chwilka, trochę się pogubiłam – Liz potrząsnęła głową. - Która jest która? Tess to ta Lodowa czy Skromna?
- Co? – spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Znaczy się, wyższa czy niższa blondynka?
- Ta niższa – uśmiechnął się, po czym parsknął śmiechem. – Lodowa i Skromna?
- Ta je nazwała Maria gdy zobaczyliśmy was po raz pierwszy – usprawiedliwiła się Liz. – Więc wędrowaliście we trójkę póki nie postanowiłeś Przemienić Tess.
- To był raczej wybór Tess – zacisnął lekko usta wspominając tamtą sytuację.
Liz przez chwilę przypatrywała mu się bez słowa. Unikał jej wzroku. Wiedział że to tchórzostwo, lecz nie był jeszcze gotowy by opowiedzieć jej o swoim związku z Tess.
- Spotkać się z nimi? – Maria poczuła się nagle bardzo słabo. – Chyba żartujesz.
- Proszę cię – Liz spojrzała na nią błagalnie. – Jestem pewna, że gdy poznasz Maxa lepiej, przestaniesz się go bać.
- Liz – Maria jęknęła – wiesz że cię kocham, ale czy ty wiesz o co prosisz? Chcesz żebym spotkała się z czterema wampirami ...
- Ćśśś – Liz uciszyła ją rozglądając się trwożliwie po szkolnym korytarzu. Uśmiechnęła się niewyraźnie do przechodzącego akurat obok chłopaka. – Bądź trochę dyskretniejsza – syknęła do przyjaciółki.
- Przepraszam – Maria westchnęła. – Wiesz powinnyśmy wymyślić dla nich jakieś przezwisko, coś zamiast słówka na „w”. Może Transylwańczycy? Nie, to zbyt proste, nie mówiąc o tym, że język można sobie połamać. Gdzie leży Transylwania? – spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
- Maria ... chyba na Węgrzech –odpowiedziała Liz z rezygnacją. Wiedziała, że Maria próbuje zająć czymś myśli, czymś innym niż perspektywa spotkania czterech istot, których naturalnym pożywieniem była ludzka krew. – Albo w Rumunii.
- Więc będziemy ich nazywać Węgrami – zawyrokowała Maria. – Nie, czekaj, ktoś i tak może się domyślić, skojarzyć Transylwanię z Węgrami – zagryzła lekko dolną wargę w zamyśleniu. Miało to też tę zaletę, że dzięki temu nie szczękała zębami. – Zresztą co to w ogóle za kraj te Węgry, nigdy o nim nie słyszałam. Czy to nie gdzieś w pobliżu ... wiem – klasnęła w dłonie. – Pamiętasz, w zeszłym tygodniu uczyliśmy się o łączeniu się i rozpadzie różnych krajów w Europie. Była tam między innymi Czechosłowacja. To gdzieś blisko Węgier, prawda?
- Tak – Liz cierpliwie skinęła głową.
- Więc postanowione. Będziemy ich nazywać Czechosłowakami – Maria zamknęła swoją szafkę i przytrzymała gruby podręcznik, który niemal upadł jej na podłogę. – Sorki, muszę teraz iść na fizykę – odwróciła się szybko.
- W niedzielę o 20-tej – powiedziała spokojnie Liz.
Maria zatrzymała się gwałtownie. Nie odwracając się westchnęła.
- Dobra, będę – mruknęła.
Liz podeszła o krok.
- Wiesz, jeśli naprawdę się boisz to nie musisz tego robić – powiedziała cicho. – Po prostu chciałam, żebyś go poznała.
- W porządku, jak powiedziałam że przyjdę, to przyjdę – burknęła jej przyjaciółka z lekkim (i bladym) uśmiechem, choć nie sposób było nie zauważyć, że jej głos trochę drżał gdy to mówiła.
- Będzie dobrze – Liz pocieszająco poklepała ją po ramieniu.
- Taa, jasne – mruknęła Maria przewracając oczami.
Kyle ziewnął szeroko wlokąc się po schodach w górę. Gdy w końcu doczłapał się do drzwi od domu oparł się o ścianę szukając w kieszeni kluczy. Ten dzisiejszy mecz wyssał z niego wszystkie siły. Zwykle jechał jeszcze z kumplami na imprezkę po meczu, ale dziś stwierdził że nie da rady. Jedyne co chciał zrobić to przespać się we własnym łóżku. Z ulgą wszedł do mieszkania rzucając torbę w przedpokoju. Zauważył kurtkę ojca na wieszaku i zdziwiony uniósł brwi. Czyżby wcześniej wrócił z pracy? To się nie zdarzało często. Właściwie nigdy.
- Hej, tato, jesteś w domu? – zawołał podchodząc do drzwi od pokoju ojca.
Zapukał i wszedł nie czekając na odpowiedź.
- Wcześnie dzisiaj ... – głos uwiązł mu w gardle.
Zdołał wydukać tylko jakieś nieporadne przeprosiny i wycofał się na korytarz. Stał tam przez chwilę bez ruchu, patrząc przed siebie i gorączkowo starając się wymazać z umysłu obraz który przed chwilą zobaczył, po czym zmył się do swojego pokoju.
Kathleen spojrzała na Jima.
- Twój syn? – spytała unosząc brwi.
- Tak – mruknął Jim z zakłopotaniem. – Chyba powinienem z nim pogadać.
Wstał z łóżka i szybko wciągnął spodnie. Topolsky z lekkim uśmiechem patrzyła jak sięga po koszulę. Zauważył jej spojrzenie.
- Mogłabyś zrobić kawę – podniósł jej spódnicę i rzucił w nią.
Zaśmiał się wychodząc, słysząc jej gniewne prychnięcie. Ruszył do pokoju Kyle’a. Zawahał się przez chwilę, ale zaraz zaklął w duchu i zdecydowanie zapukał.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Samochód zatrzymał się. Michael przeciągnął się na tylnym siedzeniu.
- Dlaczego wziąłeś akurat jeepa? – jęknął.
- Przestań marudzić – rzuciła Isabel gniewnie. – I posuń się, nie jesteś sam.
- Hej, uważajcie – Tess odepchnęła się od drzwiczek w które została wciśnięta. – Posuń się – spojrzała wściekle na siedzącą obok Isabel.
- Skończcie wreszcie – Max obejrzał się. – Jesteśmy na miejscu.
- Dlaczego to Nasedo siedzi z przodu? – Isabel obrzuciła maga niechętnym spojrzeniem.
- Dość tego, wysiadka – zarządził Max.
Michael rozejrzał się mierząc otoczenie pogardliwym wzrokiem.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? W Zadupiu Górnym?
- Zamknąłbyś się wreszcie – Isabel skrzywiła się do niego. Michael spojrzał na nią zimno. – I przestań wytrzeszczać na mnie te swoje czerwone gały. Wiesz, że tego nie lubię.
Nasedo spojrzał na Michaela zaintrygowany.
- Rzeczywiście, twoje tęczówki są czerwone – rzucił z zainteresowaniem. – Pochodzisz może z klanu ...
- To nieważne – przerwał mu Michael. – Max, gdzie ten twój znajomy? Jeśli mieszka tutaj to nie zdziwiłbym się jakby dawno już zszedł na gruźlicę – z niesmakiem obrzucił spojrzeniem rozsypujące się chaty.
- Nieładnie tak kpić – usłyszeli melodyjny głos.
Błyskawicznie odwrócili się ku źródłu głosu. Stojący kilka metrów od nich starszy Indianin uśmiechnął się lekko. Isabel i Tess lekko westchnęły zaskoczone. Nie usłyszały jak się zbliżał. Michael spoglądał na niego podejrzliwie. Nie miał takiego słuchu jak pozostała trójka, lecz i tak powinien usłyszeć człowieka. O ile to był człowiek. Ale przecież Max wcześniej im powiedział, że jego znajomy nie jest jednym z Dzieci Mroku. Nasedo stał w milczeniu, z jego twarzy nie można było nic wyczytać.
- Rzeczny Psie – Max z uśmiechem podszedł do Indianina. – Naprawdę miło cię znowu widzieć.
- Nie spieszyło ci się – mruknął Rzeczny Pies, ale lekki uśmiech przeczył jego szorstkim słowom. – Jeszcze kilka lat i zastałbyś pewnie tylko moje kości oczyszczone przez zwierzęta.
- Akurat – Max uniósł brwi. – Nie zestarzałeś się ani na jotę odkąd cię ostatni raz widziałem.
- Matka Ziemia dba o swoje dzieci – Rzeczny Pies wzruszył ramionami. Spoważniał. – Współczuję ci z powodu twojej straty. Ruthven był – zawahał się - nie był złą istotą – dokończył unikając wzroku Maxa.
- Był twoim przyjacielem – powiedział cicho Max. – Tak jak, mam nadzieję, i ja.
- Wampiry kalają Naturę swoją obecnością – Rzeczny Pies obrzucił go nieprzejednanym spojrzeniem.
- Hej, tylko bez takich – odezwał się gniewnie Michael.
- Michael, zamknij się – rzucił Max nie odwracając się. – Wampiry są częścią Natury – zwrócił się ponownie do Indianina. – Zawsze się o to kłóciliście z moim Ojcem w Ciemności – uśmiechnął się.
- O tak – Rzeczny Pies również uśmiechnął się do wspomnień. – Toczyliśmy długie dysputy spierając się i dowodząc swoich racji. Będzie mi go brakowało – westchnął.
Nasedo chrząknął. Max spojrzał na niego gniewnie, ale zwrócił twarz z powrotem na Indianina.
- Rzeczny Psie – zaczął ostrożnie. – Czy Ruthven ... zostawił może coś dla mnie?
- Więc jednak o to ci chodzi – Rzeczny Pies drwiąco przekrzywił głowę. – A ja myślałem, że chciałeś odwiedzić starego przyjaciela swego Ojca w Ciemności. Ale wtedy pewnie przybyłbyś sam – obrzucił chłodnym spojrzeniem resztę grupy.
- Ja mu chyba jednak strzelę – mruknął Michael pod nosem, ale zaraz zarobił sójkę w bok od Tess.
- Chodźcie za mną – Rzeczny Pies odwrócił się i ruszył pomiędzy domy.
Gdy łąka zamieniła się w sięgające im do pasa trawy i krzewy Max miał w końcu dość ich pytających spojrzeń.
- Jest szamanem – powiedział szeptem.
- Szamanem? – spojrzenie Isabel wyrażało zdziwienie, podobnie jak pozostałych.
- Kimś w rodzaju maga, lecz związanym z samą ziemią, z przyrodą. Nie wykorzystuje magii do swoich prywatnych celów – tu Max rzucił nieprzyjazne spojrzenie Nasedo – lecz bierze z niej tylko tyle, ile Natura jest skłonna mu dać. On zaś w zamian służy jej i stara się nią opiekować. Rozumie, że jest jej częścią.
- To bzdura – syknął Nasedo gniewnie. – Jeśli zna magię, to oddanie mu księgi było jak przydzielenie myszy do pilnowania sera. To jedna z najpotężniejszych sił na tym świecie, a on tak po prostu zostawił księgę tam gdzie położył ją Ruthven? Nie wierzę w to. Nikt nie ignorowałby przez tyle lat takiej potęgi mając ją tuż pod ręką. Nikt.
- Mylisz się – ze wzroku Maxa bił chłód. – Jednak dużo to o tobie mówi.
Nasedo zacisnął wargi w zimnej wściekłości. Przez chwilę nikt nie odzywał się i podążali w milczeniu za widocznym parę metrów przed nimi Rzecznym Psem. Nasedo zmuszał się, by nie patrzeć na Maxa, bojąc się co wampir mógłby dostrzec w jego wzroku. Już niedługo – przyrzekał mu w myślach. Niedługo twe nieśmiertelne ciało zostanie rozerwane na strzępy, a ukradziona krew wytoczona z twych żył i pożarta przez twych wrogów, którzy zatańczą nad twymi zamieniającymi się w pył szczątkami. Niech tylko On dostanie w swe ręce „Granilith”.
Maxa tymczasem dręczyła niepewność. Choć nie chciał tego okazać, słowa Naseda obudziły w nim wątpliwości co do Rzecznego Psa. Wiedział, że szaman nie zagarnąłby mocy dawanej przez księgę dla własnej korzyści, ale gdyby pozwoliłaby mu skuteczniej stać na straży Natury ...
Pozostali rozglądali się bacznie. Indianin wyprowadził ich z wioski i prowadził w jakimś sobie tylko znanym kierunku. Obie dziewczyny, mimo dręczących je obaw, postanowiły zaufać Maxowi. Może nie znały tego całego Rzecznego Psa, jednak znały Maxa. To im wystarczyło. No, prawie. Niepokój wciąż w nich tkwił, na samym dnie ich serc.
Michael z kolei mierzył całą okolicę podejrzliwym spojrzeniem. Nie podobało mu się to. Bardzo mu się nie podobało. Wiedział jednak, że zaszli za daleko by tak po prostu się wycofać. Mógł tylko być w gotowości, by w razie kłopotów ... zrobić swoje. To, że nie był przywódcą, nie oznaczało że nie czuł się odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo.
Ciszę przerwała Isabel.
- Długo go znasz? – jej głos był niemal zbyt cichy by ktokolwiek poza Dziećmi Mroku mógł go usłyszeć.
- Dość długo, choć nie widywałem go zbyt często – odpowiedział Max nie spuszczając wzroku z pleców szamana. – Dziwne, że ty go nie znasz. Ruthven nigdy cię do niego nie zabrał?
- Może za krótko z nim byłam – wzruszyła ramionami. – Zbyt krótko nim ... – odwróciła głowę starając się odgrodzić od wspomnień które zalały jej umysł.
- Nasz Ojciec w Ciemności mu ufał – Max domyślając się co dzieje się w jej głowie nakierował rozmowę z powrotem na szamana. – Ufał na tyle, by zostawić pod jego opieką najcenniejszy przedmiot jaki miał w posiadaniu. Myślę, że my też powinniśmy.
- Taki, masz rację – skinęła głową.
Ich oczom nagle ukazało się wejście do jaskini. Rzeczny Pies stanął przed nim i odwrócił się do nich. Po jego twarzy błąkał się drwiący uśmieszek. Przystanęli.
- To tutaj? – spytał niepotrzebnie Max.
Patrzył przez chwilę w mrok nieprzenikniony nawet dla jego nieludzkich oczu.
- Wejdźmy wreszcie do środka, zabierzmy tę książkę i spadajmy stąd – rzucił niecierpliwie Michael. - Ta okolica przyprawia mnie o ciarki.
- Zgadzam się z nim – odezwał się Nasedo. – Jeśli „Granilith” tam jest to nie ma na co czekać.
W jego głosie przebijało mroczne pożądanie. Widząc, że wszystkie spojrzenia kierują się w jego stron ponownie przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Wchodzimy – rzucił Max odwracając się.
Wszedł do jaskini, tuż za nim Isabel. Nasedo zbliżył się do wejścia i nagle stanął, tak gwałtownie że idąca za nim Tess wpadła na niego.
- Hej, uważaj! – odepchnęła go silnie, w wyniku czego boleśnie zderzył się ze skałą. – Nie zatrzymuj się tak nagle!
Nasedo spojrzał na nią nieprzyjaźnie. Jego oczy przez ułamek sekundy zabłysły dziwnym blaskiem, lecz zaraz zgasły gdy przypomniał sobie, że tuż obok jest ktoś kto również umie posługiwać się magią. Zamiast tego skierował więc wzrok na jaskinię.
- Tu jest zaklęcie ochronne – syknął. Odwrócił się do Rzecznego Psa. – Nie mogę tu wejść.
- Zgadza się – obojętnie potwierdził Indianin. – Jedynie ci z krwi Ruthvena. To jego zaklęcie.
- Więc ja chyba też odpadam – Michael wzruszył ramionami. – Tylko pośpieszcie się – rzucił ku stojącym w grocie Maxowi i Isabel siadając pod drzewem. – Nie mam zamiaru czekać całą noc.
- Czy ja mogę wejść? – spytała Tess niepewnie wodząc wzrokiem od Maxa do Rzecznego Psa.
- Możesz – Max skinął głową. – Krew Ruthvena płynie również w twoich żyłach.
Nasedo patrzył z wściekłością jak cała trójka wchodzi do środka.
- Spasuj trochę, magiku – mruknął Michael. – Księga i tak jest jego.
Mag nie odpowiedział. Odwrócił się tylko i ponuro zapatrzył w noc.
- Cóż, to chyba tutaj – Max, podobnie jak Isabel i Tess, wpatrywał się w srebrny odcisk dłoni widniejący na skale.
- Więc? Na co czekasz? – rzuciła niecierpliwie ta ostatnia.
- Już, już – odpowiedział niechętnie.
Ostrożnie przyłożył dłoń do odcisku, który nagle zaczął się jarzyć bladym światłem. Stopniowo blask ten rozlał się po całej ścianie ukazując pokrywające ją napisy.
- O nie – Max jęknął.
- Po jakiemu to jest? – spytała zdziwiona Isabel przypatrując się obcym słowom.
- To włoski – podniósł głowę do góry. – Specjalnie to zrobiłeś, prawda? Wiesz, że nie cierpię tego języka.
- Ale potrafisz to odczytać? – zapytała z nadzieją Tess.
- Chyba tak – mruknął wzruszając ramionami. – Zanim opuściłem Ruthvena, zmuszał mnie żebym się uczył włoskiego. Zamiast korzystać ze świeżo nabytej nieśmiertelności musiałem wkuwać słówka. Nie cierpiałem tego. Specjalnie napisał to po włosku – dodał oskarżająco spoglądając w sufit jaskini.
- Przestań narzekać, tylko tłumacz – rzuciła Isabel.
- Okay, poczekajcie chwilę – kilka minut studiował napisy mrucząc coś pod nosem. W końcu odsunął się o krok. – Wygląda na to, że „Granilithu” tu nie ma – skrzywił się. – Ruthven musiał bardzo się bać, żeby księga nie trafiła w niepowołane ręce. Zostawił jednak wskazówki co do jej położenia.
-Super – westchnęła Isabel. – Czyli szukamy dalej.
Tess potrząsnęła głową. Szła jako ostatnia, za Isabel i Maxem. Przesycona magią atmosfera jaskini dziwnie na nią działała. Znów potrząsnęła głową. Czuła się jakby o czymś zapomniała, o czymś ważnym. I nie mogła sobie tego przypomnieć. W jej umyśle pojawiły się wypełnione jakimś dziwnym blaskiem oczy. Oczy, które sięgały w głąb jej duszy. Które chwytały jej jestestwo i paraliżowały ciało. Przez chwilę czuła się jak kukiełka, która nagle zauważyła swoje sznurki. Nagle wszystko minęło. Rozejrzała się jakby zbudzona ze snu. Stali przed jaskinią. Zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że przed chwilą coś się wydarzyło. Jakby coś ... pojęła. Nie miała tylko pojęcia co to było. Jej pamięć ... Potrząsnęła machinalnie głową. Nieważne. Jeśli to było coś ważnego, jeszcze do niej wróci. Dołączyła do pozostałych.
- Dlaczego wziąłeś akurat jeepa? – jęknął.
- Przestań marudzić – rzuciła Isabel gniewnie. – I posuń się, nie jesteś sam.
- Hej, uważajcie – Tess odepchnęła się od drzwiczek w które została wciśnięta. – Posuń się – spojrzała wściekle na siedzącą obok Isabel.
- Skończcie wreszcie – Max obejrzał się. – Jesteśmy na miejscu.
- Dlaczego to Nasedo siedzi z przodu? – Isabel obrzuciła maga niechętnym spojrzeniem.
- Dość tego, wysiadka – zarządził Max.
Michael rozejrzał się mierząc otoczenie pogardliwym wzrokiem.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? W Zadupiu Górnym?
- Zamknąłbyś się wreszcie – Isabel skrzywiła się do niego. Michael spojrzał na nią zimno. – I przestań wytrzeszczać na mnie te swoje czerwone gały. Wiesz, że tego nie lubię.
Nasedo spojrzał na Michaela zaintrygowany.
- Rzeczywiście, twoje tęczówki są czerwone – rzucił z zainteresowaniem. – Pochodzisz może z klanu ...
- To nieważne – przerwał mu Michael. – Max, gdzie ten twój znajomy? Jeśli mieszka tutaj to nie zdziwiłbym się jakby dawno już zszedł na gruźlicę – z niesmakiem obrzucił spojrzeniem rozsypujące się chaty.
- Nieładnie tak kpić – usłyszeli melodyjny głos.
Błyskawicznie odwrócili się ku źródłu głosu. Stojący kilka metrów od nich starszy Indianin uśmiechnął się lekko. Isabel i Tess lekko westchnęły zaskoczone. Nie usłyszały jak się zbliżał. Michael spoglądał na niego podejrzliwie. Nie miał takiego słuchu jak pozostała trójka, lecz i tak powinien usłyszeć człowieka. O ile to był człowiek. Ale przecież Max wcześniej im powiedział, że jego znajomy nie jest jednym z Dzieci Mroku. Nasedo stał w milczeniu, z jego twarzy nie można było nic wyczytać.
- Rzeczny Psie – Max z uśmiechem podszedł do Indianina. – Naprawdę miło cię znowu widzieć.
- Nie spieszyło ci się – mruknął Rzeczny Pies, ale lekki uśmiech przeczył jego szorstkim słowom. – Jeszcze kilka lat i zastałbyś pewnie tylko moje kości oczyszczone przez zwierzęta.
- Akurat – Max uniósł brwi. – Nie zestarzałeś się ani na jotę odkąd cię ostatni raz widziałem.
- Matka Ziemia dba o swoje dzieci – Rzeczny Pies wzruszył ramionami. Spoważniał. – Współczuję ci z powodu twojej straty. Ruthven był – zawahał się - nie był złą istotą – dokończył unikając wzroku Maxa.
- Był twoim przyjacielem – powiedział cicho Max. – Tak jak, mam nadzieję, i ja.
- Wampiry kalają Naturę swoją obecnością – Rzeczny Pies obrzucił go nieprzejednanym spojrzeniem.
- Hej, tylko bez takich – odezwał się gniewnie Michael.
- Michael, zamknij się – rzucił Max nie odwracając się. – Wampiry są częścią Natury – zwrócił się ponownie do Indianina. – Zawsze się o to kłóciliście z moim Ojcem w Ciemności – uśmiechnął się.
- O tak – Rzeczny Pies również uśmiechnął się do wspomnień. – Toczyliśmy długie dysputy spierając się i dowodząc swoich racji. Będzie mi go brakowało – westchnął.
Nasedo chrząknął. Max spojrzał na niego gniewnie, ale zwrócił twarz z powrotem na Indianina.
- Rzeczny Psie – zaczął ostrożnie. – Czy Ruthven ... zostawił może coś dla mnie?
- Więc jednak o to ci chodzi – Rzeczny Pies drwiąco przekrzywił głowę. – A ja myślałem, że chciałeś odwiedzić starego przyjaciela swego Ojca w Ciemności. Ale wtedy pewnie przybyłbyś sam – obrzucił chłodnym spojrzeniem resztę grupy.
- Ja mu chyba jednak strzelę – mruknął Michael pod nosem, ale zaraz zarobił sójkę w bok od Tess.
- Chodźcie za mną – Rzeczny Pies odwrócił się i ruszył pomiędzy domy.
Gdy łąka zamieniła się w sięgające im do pasa trawy i krzewy Max miał w końcu dość ich pytających spojrzeń.
- Jest szamanem – powiedział szeptem.
- Szamanem? – spojrzenie Isabel wyrażało zdziwienie, podobnie jak pozostałych.
- Kimś w rodzaju maga, lecz związanym z samą ziemią, z przyrodą. Nie wykorzystuje magii do swoich prywatnych celów – tu Max rzucił nieprzyjazne spojrzenie Nasedo – lecz bierze z niej tylko tyle, ile Natura jest skłonna mu dać. On zaś w zamian służy jej i stara się nią opiekować. Rozumie, że jest jej częścią.
- To bzdura – syknął Nasedo gniewnie. – Jeśli zna magię, to oddanie mu księgi było jak przydzielenie myszy do pilnowania sera. To jedna z najpotężniejszych sił na tym świecie, a on tak po prostu zostawił księgę tam gdzie położył ją Ruthven? Nie wierzę w to. Nikt nie ignorowałby przez tyle lat takiej potęgi mając ją tuż pod ręką. Nikt.
- Mylisz się – ze wzroku Maxa bił chłód. – Jednak dużo to o tobie mówi.
Nasedo zacisnął wargi w zimnej wściekłości. Przez chwilę nikt nie odzywał się i podążali w milczeniu za widocznym parę metrów przed nimi Rzecznym Psem. Nasedo zmuszał się, by nie patrzeć na Maxa, bojąc się co wampir mógłby dostrzec w jego wzroku. Już niedługo – przyrzekał mu w myślach. Niedługo twe nieśmiertelne ciało zostanie rozerwane na strzępy, a ukradziona krew wytoczona z twych żył i pożarta przez twych wrogów, którzy zatańczą nad twymi zamieniającymi się w pył szczątkami. Niech tylko On dostanie w swe ręce „Granilith”.
Maxa tymczasem dręczyła niepewność. Choć nie chciał tego okazać, słowa Naseda obudziły w nim wątpliwości co do Rzecznego Psa. Wiedział, że szaman nie zagarnąłby mocy dawanej przez księgę dla własnej korzyści, ale gdyby pozwoliłaby mu skuteczniej stać na straży Natury ...
Pozostali rozglądali się bacznie. Indianin wyprowadził ich z wioski i prowadził w jakimś sobie tylko znanym kierunku. Obie dziewczyny, mimo dręczących je obaw, postanowiły zaufać Maxowi. Może nie znały tego całego Rzecznego Psa, jednak znały Maxa. To im wystarczyło. No, prawie. Niepokój wciąż w nich tkwił, na samym dnie ich serc.
Michael z kolei mierzył całą okolicę podejrzliwym spojrzeniem. Nie podobało mu się to. Bardzo mu się nie podobało. Wiedział jednak, że zaszli za daleko by tak po prostu się wycofać. Mógł tylko być w gotowości, by w razie kłopotów ... zrobić swoje. To, że nie był przywódcą, nie oznaczało że nie czuł się odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo.
Ciszę przerwała Isabel.
- Długo go znasz? – jej głos był niemal zbyt cichy by ktokolwiek poza Dziećmi Mroku mógł go usłyszeć.
- Dość długo, choć nie widywałem go zbyt często – odpowiedział Max nie spuszczając wzroku z pleców szamana. – Dziwne, że ty go nie znasz. Ruthven nigdy cię do niego nie zabrał?
- Może za krótko z nim byłam – wzruszyła ramionami. – Zbyt krótko nim ... – odwróciła głowę starając się odgrodzić od wspomnień które zalały jej umysł.
- Nasz Ojciec w Ciemności mu ufał – Max domyślając się co dzieje się w jej głowie nakierował rozmowę z powrotem na szamana. – Ufał na tyle, by zostawić pod jego opieką najcenniejszy przedmiot jaki miał w posiadaniu. Myślę, że my też powinniśmy.
- Taki, masz rację – skinęła głową.
Ich oczom nagle ukazało się wejście do jaskini. Rzeczny Pies stanął przed nim i odwrócił się do nich. Po jego twarzy błąkał się drwiący uśmieszek. Przystanęli.
- To tutaj? – spytał niepotrzebnie Max.
Patrzył przez chwilę w mrok nieprzenikniony nawet dla jego nieludzkich oczu.
- Wejdźmy wreszcie do środka, zabierzmy tę książkę i spadajmy stąd – rzucił niecierpliwie Michael. - Ta okolica przyprawia mnie o ciarki.
- Zgadzam się z nim – odezwał się Nasedo. – Jeśli „Granilith” tam jest to nie ma na co czekać.
W jego głosie przebijało mroczne pożądanie. Widząc, że wszystkie spojrzenia kierują się w jego stron ponownie przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Wchodzimy – rzucił Max odwracając się.
Wszedł do jaskini, tuż za nim Isabel. Nasedo zbliżył się do wejścia i nagle stanął, tak gwałtownie że idąca za nim Tess wpadła na niego.
- Hej, uważaj! – odepchnęła go silnie, w wyniku czego boleśnie zderzył się ze skałą. – Nie zatrzymuj się tak nagle!
Nasedo spojrzał na nią nieprzyjaźnie. Jego oczy przez ułamek sekundy zabłysły dziwnym blaskiem, lecz zaraz zgasły gdy przypomniał sobie, że tuż obok jest ktoś kto również umie posługiwać się magią. Zamiast tego skierował więc wzrok na jaskinię.
- Tu jest zaklęcie ochronne – syknął. Odwrócił się do Rzecznego Psa. – Nie mogę tu wejść.
- Zgadza się – obojętnie potwierdził Indianin. – Jedynie ci z krwi Ruthvena. To jego zaklęcie.
- Więc ja chyba też odpadam – Michael wzruszył ramionami. – Tylko pośpieszcie się – rzucił ku stojącym w grocie Maxowi i Isabel siadając pod drzewem. – Nie mam zamiaru czekać całą noc.
- Czy ja mogę wejść? – spytała Tess niepewnie wodząc wzrokiem od Maxa do Rzecznego Psa.
- Możesz – Max skinął głową. – Krew Ruthvena płynie również w twoich żyłach.
Nasedo patrzył z wściekłością jak cała trójka wchodzi do środka.
- Spasuj trochę, magiku – mruknął Michael. – Księga i tak jest jego.
Mag nie odpowiedział. Odwrócił się tylko i ponuro zapatrzył w noc.
- Cóż, to chyba tutaj – Max, podobnie jak Isabel i Tess, wpatrywał się w srebrny odcisk dłoni widniejący na skale.
- Więc? Na co czekasz? – rzuciła niecierpliwie ta ostatnia.
- Już, już – odpowiedział niechętnie.
Ostrożnie przyłożył dłoń do odcisku, który nagle zaczął się jarzyć bladym światłem. Stopniowo blask ten rozlał się po całej ścianie ukazując pokrywające ją napisy.
- O nie – Max jęknął.
- Po jakiemu to jest? – spytała zdziwiona Isabel przypatrując się obcym słowom.
- To włoski – podniósł głowę do góry. – Specjalnie to zrobiłeś, prawda? Wiesz, że nie cierpię tego języka.
- Ale potrafisz to odczytać? – zapytała z nadzieją Tess.
- Chyba tak – mruknął wzruszając ramionami. – Zanim opuściłem Ruthvena, zmuszał mnie żebym się uczył włoskiego. Zamiast korzystać ze świeżo nabytej nieśmiertelności musiałem wkuwać słówka. Nie cierpiałem tego. Specjalnie napisał to po włosku – dodał oskarżająco spoglądając w sufit jaskini.
- Przestań narzekać, tylko tłumacz – rzuciła Isabel.
- Okay, poczekajcie chwilę – kilka minut studiował napisy mrucząc coś pod nosem. W końcu odsunął się o krok. – Wygląda na to, że „Granilithu” tu nie ma – skrzywił się. – Ruthven musiał bardzo się bać, żeby księga nie trafiła w niepowołane ręce. Zostawił jednak wskazówki co do jej położenia.
-Super – westchnęła Isabel. – Czyli szukamy dalej.
Tess potrząsnęła głową. Szła jako ostatnia, za Isabel i Maxem. Przesycona magią atmosfera jaskini dziwnie na nią działała. Znów potrząsnęła głową. Czuła się jakby o czymś zapomniała, o czymś ważnym. I nie mogła sobie tego przypomnieć. W jej umyśle pojawiły się wypełnione jakimś dziwnym blaskiem oczy. Oczy, które sięgały w głąb jej duszy. Które chwytały jej jestestwo i paraliżowały ciało. Przez chwilę czuła się jak kukiełka, która nagle zauważyła swoje sznurki. Nagle wszystko minęło. Rozejrzała się jakby zbudzona ze snu. Stali przed jaskinią. Zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że przed chwilą coś się wydarzyło. Jakby coś ... pojęła. Nie miała tylko pojęcia co to było. Jej pamięć ... Potrząsnęła machinalnie głową. Nieważne. Jeśli to było coś ważnego, jeszcze do niej wróci. Dołączyła do pozostałych.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Nasedo przechodził koło ciemnej bramy, gdy nagle wysunęła się z niej czyjaś ręka i wciągnęła go do środka.
- Kto tu? – krzyknął błyskawicznie formułując w myślach zaklęcie, które pochłonie napastnika w kuli ognia, lecz lekkie uderzenie w policzek skutecznie wytrąciło go z koncentracji. – Czego chcesz? – rzucił próbując dostrzec napastnika i jednocześnie ponownie przywołać czar.
- Nie bądź taki nerwowy, Nasedo – w kobiecym głosie brzmiały kpiące nuty.
Przesunęła się lekko pozwalając by światło księżyca padło na jej twarz. Poznał Whitaker.
- Czego chcesz? – powtórzył próbując strząsnąć z siebie jej rękę, ale z równym powodzeniem mógłby próbować przesunąć ciężarówkę.
- Nicholas pyta co z księgą – przysunęła się bliżej, jej kły zabłysły bielą w ciemności.
Z uśmiechem przesunęła palcem po jego szyi.
- Powiedz Nicholasowi, że niedługo ją dostanie – odezwał się czarodziej próbując się odsunąć, zignorować dreszcz rozlewający się po jego ciele.
Cholernie przyjemny dreszcz.
- Gdzie dzisiaj byłeś? – zamruczała.
Jej palce odpięły jeden guzik jego koszuli i wślizgnęły się pod nią.
- Chłopak znalazł ślady prowadzące do „Granilithu” – przytrzymał jej dłoń i zdecydowanie odsunął się. – Już niedługo to znajdziemy.
- Oby – z uśmiechem cofnęła się w ciemność.
- Maria, uspokój się – powiedziała po raz setny Liz.
- Przecież jestem spokojna – odpowiedziała blondynka schylając się po solniczkę i chwilę później ponownie ją upuszczając. – To nie moja wina, że wszystko dzisiaj leci mi z rąk.
- Maria ... - Liz westchnęła, gdy jej przyjaciółka podskoczyła na dźwięk szybkich kroków jakiegoś faceta mijającego kawiarnię. – Oni nic ci nie zrobią.
- Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie zgłodnieją i nie zechcą ... no wiesz.
- Max mi to obiecał – powiedziała Liz z przekonaniem. – Zresztą, przecież nie rzuciliby się na nas tutaj, gdy za oknem co chwila ktoś przechodzi. Zrozum wreszcie, że nic się nie stanie. Poznamy przyjaciół Maxa, oni poznają nas – wzruszyła ramionami. – To wszystko.
- Dobrze – Maria odetchnęła głęboko. – Postaram się wziąć w garść.
Przymknęła oczy i namacała w kieszeni krzyżyk. Dodał jej otuchy. Nagle rozległo się pukanie do wejściowych drzwi i serce stanęło jej w gardle. Powoli odwróciła się. Liz właśnie otwierała zamek. Zaś po drugiej stronie ... stali oni. Max, spoglądający na Liz z nieukrywanym zachwytem. Tamte dwie dziewczyny, które pamiętała z dyskoteki. Wyższa przebiegała nieufnym spojrzeniem od Liz do Marii i z powrotem. Nietrudno było odgadnąć, że pomysł spotkania nie podobał jej się tak samo jak Marii. Niższa udawała znudzoną, lecz lekko zaciśnięte usta i krótki spojrzenie jakim obdarzyła Liz nie wróżyły nic dobrego. No i ostatni chłopak, Michael. Gdy na niego spojrzała, dostrzegła że wpatruje się w nią z lekko kpiącym wyrazem twarzy. Denerwował ją jego wzrok, więc ostentacyjnie odwróciła się i podeszła do Liz.
- Cześć – Max wchodząc obdarzył ją szczerym uśmiechem. – Jestem Max – wyciągnął przyjaźnie rękę.
Uścisnęła ją ostrożnie. Była smukła i chłodna. Zawstydziła się nagle, gdyż jej dłoń była spocona ze zdenerwowania.
- Cześć, jestem Maria – wyjąkała.
- A to moi przyjaciele – Max odwrócił się do wchodzącej trójki. – Isabel, Tess i Michael – przedstawiał ich po kolei.
Liz i Maria przywitały się z gośćmi. Tuż nim Tess podała rękę Liz, Max rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Widocznie podziałało, gdyż Tess starała się zachowywać uprzejmie. Isabel uścisnęła wyciągnięte dłonie obu dziewczyn, lecz nie odezwała się ani słowem. Zaczęła się za to badawczo rozglądać po sali. Co ona myśli, że ukryłyśmy tu oddział księży z krzyżami i kołkami? – zdenerwowała się Maria. Nagle tuż przed nią wyrosła wysoka postać. Michael ujął jej dłonie w swoje i spojrzał na nią z uśmiechem.
- To jak, gotowa oddać mi swoją krew? – zapytał unosząc brwi.
- Michael! – Max skarcił go ostrym głosem. – Przestań ją straszyć. On tylko żartuje – zwrócił się do Marii.
- Nie przestraszył mnie – zapewniła, choć po słowach Michaela po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Spojrzała na niego chmurnie. – Mnie nie tak łatwo przestraszyć.
- Może trzeba podkręcić ogrzewanie – w słowach Michaela brzmiała wyraźna drwina – bo Maria chyba ma dreszcze. A skoro się nie boi, to musi jej być zimno.
Maria uciekła wzrokiem starając się zapanować nad wzbierającą wściekłością. Zauważyła, że Isabel z trudem tłumi śmiech, zaś Tess obdarzyła ją złośliwym, pełnym wyższości uśmieszkiem. Maria zaraz poczuła do niej głęboką niechęć.
- Jeśli sugerujesz, że ty możesz mnie ogrzać, to chyba coś ci się pomyliło – spojrzała ironicznie na chłopaka unosząc swoje dłonie, które wciąż trzymał. – Lepiłam już bałwany, które były cieplejsze. Jednak nie ma to jak żywy chłopak – westchnęła z udawanym smutkiem.
Liz wstrzymała oddech widząc gniew na twarzy Michaela. Nagle rozległ się wybuch śmiechu. A właściwie dwa wybuchy. Max i Isabel zgięli się wpół chichocząc.
- To ci dopiekła – zaśmiewał się Max.
- Niby człowiek, a cię przegadała – Tess też się roześmiała.
Michael spojrzał na nich z niechęcią, po czym puścił Marię i skierował się do stolików.
- To gdzie siadamy? – burknął.
- Może tutaj, przy oknie – zaproponowała Liz.
- A może tutaj, w głębi – odpowiedział sadowiąc się przy innym stoliku niż wskazany. Zerknął szyderczo na Liz. – Nie martw się, stąd też jesteśmy widoczni z ulicy.
Liz zaczerwieniła się jak burak.
- Przecież nie o to mi chodziło – wybąkała zmieszana.
- Jasne – Tess przewróciła oczami, ale widząc wzrok Maxa przywołała na twarz uprzejmy grymas.
Wszyscy usiedli przy stoliku.
- Właśnie że nie! – krzyknęła zdenerwowana Maria.
- A właśnie że tak! – odkrzyknął nie mniej wkurzony Michael. – Za młoda jesteś, nie znasz się.
- Ja się nie znam?! Ja?! – Maria niemal zaniemówiła z oburzenia. Niemal. – Jak w ogóle można porównywać Metallicę do Rolling Stones’ów?! To jak ... – urwała nie mogąc chyba znaleźć odpowiedniego porównania.
- Jak porównać Coldplay do Spice Girls, wiem – Michael pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Właśnie! – krzyknęła Maria. - To znaczy nie! To znaczy tak, ale odwrotnie.
- Czy moglibyście ... – zaczęła Isabel przewracając oczami.
- Nie!!! – przerwali jej oboje.
Maria obdarzyła chłopaka nieprzychylnym spojrzeniem. Odwdzięczył jej się takim samym, jednak efekt został popsuty przez kpiący uśmiech jaki pojawił się chwilę później na jego twarzy. Max pochylił się nad uchem Liz.
- Chyba dobrze się bawią – szepnął.
- Jesteś pewien? – odszepnęła. – Czy Michael ...
- Czy co Michael? – odezwała się nagle Tess wpatrując się w Liz wyzywająco. – Czy jej nie zje? Czy nie rzuci się na nią jeśli go za bardzo rozzłości?
- Tess!!! – Max spoglądał na nią wściekle. – Ostrzegałem cię.
- Max – Liz przykryła jego dłoń swoją. Wyczuła że to go trochę ostudziło. – W sumie ... Tess, prawda? W sumie Tess ma trochę racji. Nie wiemy o was wiele i ... no cóż, nie do końca wiemy jak zareagujecie na ... określone sytuacje. Na przykład jak się zdenerwujecie.
- Nie masz się czego obawiać – Isabel spojrzała na dziewczynę poważnie opierając się wygodniej. – W przeciwieństwie do was, my potrafimy panować nad emocjami. Nie zdradźcie naszej tajemnicy, a nic wam z naszej strony nie grozi.
- Ludzie nie są w stanie nas sprowokować – dodała Tess z wyższością.
- Jasne, właśnie widzę – rzuciła z ironią Maria patrząc wymownie na Tess.
Tess zacisnęła wargi i już chciała coś odpowiedzieć, gdy zobaczyła surowy wzrok Maxa. Spuściła więc tylko głowę. Jej dłonie pod stołem zacisnęły się w pięści.
- Nie ryzykujecie bardziej niż w towarzystwie zwykłych ludzi – uzupełnił Michael. – A zawdzięczacie to Maxowi – zastrzegł zaraz. – Poprosił nas o to. Dlatego nic wam nie zrobimy, macie na to nasze słowo. W zamian jednak musicie dochować tajemnicy.
- Oczywiście – Liz skinęła głową.
- Więc załatwione – Michael odchylił się do tyłu opierając się plecami o ścianę. Jego wzrok pomknął do Marii, a na jego twarz wpełzł drapieżny uśmiech. – Chociaż ciebie chętnie bym posmakował, złotko – uniósł znacząco brwi.
- Michael! – skarcił go Max, ale nie mógł utrzymać powagi na twarzy. Wiedział, że jego przyjaciel nie ma nic złego na myśli. – Mówiłem ci, żebyś jej nie straszył.
- Ależ ona się nie boi – zaoponował Michael. – Ona wręcz pragnie poczuć moje wargi na swojej szyi. Prawda? – zapytał dziewczynę z przewrotnym uśmiechem.
- Jeśli kiedyś mnie dotkniesz, obiecuję zafundować ci sesję opalania w pełnym słońcu – warknęła. – I na to masz moje słowo. Już wolałabym opychać się czosnkiem co godzina niż ...
- Okay, okay, myślę że już zrozumiał – Liz położyła jej rękę na ramieniu. – Prawda, Michael?
Michael wzruszył ramionami.
- Prawda, Michael? – powtórzył Max patrząc na przyjaciela.
- Prawda, Maxwell – burknął Michael przewracając oczami. – Maria woli to robić z dziewczynkami. Cóż, zdarza się.
- To nieprawda! – wrzasnęła Maria podrywając się. – Wolę to robić z chłopcami! To znaczy ... – zmieszała się - nie to, że ja ... Liz? - spojrzała błagalnie na przyjaciółkę.
Ta jednak nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Już po chwili cały stolik oprócz Marii zarykiwał się ze śmiechu.
- Nie chciałam powiedzieć, że coś robię – rzuciła siadając z nieszczęśliwą miną, a Liz objęła ją przepraszająco wciąż nie mogąc pohamować chichotu. – Po prostu jeśli już bym miała, to nie z dziewczyną. Nieważne - westchnęła. - W każdym razie na pewno nie z tobą – obrzuciła Michaela wrogim spojrzeniem.
- Nigdy nie mów nigdy – zażartował z przekornym błyskiem w oku.
- Litości. Wynajmijcie sobie pokój – rzuciła Isabel wciąż rozbawiona.
Maria zmierzyła ją gniewnym spojrzeniem. Nagle Max odwrócił się w stronę kuchni i zamarł.
- Co się stało? – spytała zdziwiona Liz.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się ... Alex.
- A więc tu jesteście – zawołał podchodząc. – Szukałem was ...
Zatrzymał się nagle dopiero teraz dostrzegając resztę towarzystwa.
- Przepraszam – odezwał się speszony. – Nie wiedziałem, że nie jesteście same.
Obrzucił wzrokiem pozostałą czwórkę. Jego spojrzenie zatrzymało się gwałtownie dotarłszy do Isabel. Nieświadomie nabrał powietrza w płuca rozpoznając tajemniczą nieznajomą. Isabel, nie poznając go w pierwszej chwili, ale doskonale dostrzegając wrażenie jakie na nim zrobiła, uniosła brwi i uśmiechnęła się kpiąco. Alex poczuł, że na jego policzki wolno wpełza rumieniec. Nakazał sobie w myślach spokój, ale spojrzenie tych pięknych, brązowych oczu powodowało, że jego serce biło jak oszalałe. Zdał sobie nagle sprawę, że stoi jak idiota i wpatruje się w nią zachwyconym wzrokiem.
- No proszę, znowu się zaczyna – mruknęła cicho Tess zrezygnowanym tonem.
- Izzy, chyba nie wykorzystujesz na nim swoich sztuczek? – spytał równie cicho Michael.
- Jasne, że nie – odpowiedziała cicho Isabel odwracając się lekko w jego stronę, ale wciąż nie spuszczając wzroku z Alexa. – Ale przecież nic nie poradzę na to jak wyglądam.
- Alex – Liz wstała czując, że jej przyjaciel bardzo potrzebuje w tej chwili pomocy. – To są Max, Michael, Isabel i Tess. Widzieliśmy ich na dyskotece, pamiętasz? A to jest Alex – przedstawiła go. – Nasz przyjaciel – dodała tonem wyjaśnienia.
- Cześć, Alex – rzucił Max witając go kiwnięciem głowy.
- Cześć, Alex – zawołali Michael i Tess naśladując Maxa.
Ten obrzucił ich znudzonym spojrzeniem, mówiącym „co wy, cztery latka macie?” Odpowiedzieli kompletnie pozbawionymi odrobiny szacunku uśmieszkami. Isabel milczała przypatrując się Alexowi z zastanowieniem.
- Pamiętam cię – skinęła nagle głową. – Chłopak z dyskoteki. Nieźle tańczysz.
- Dzięki – wykrztusił. – Ty też.
Zapadła niezręczna cisza, gdy gorączkowo poszukiwał w głowie jakichś słów, jakiegoś tematu, który pozwoliłby mu przebywać z nią odrobinę dłużej. Pustka. Kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy.
- Szukałeś nas? – spytała Maria podnosząc się. – Chodźmy do kuchni, powiesz o co chodzi.
Załamany porażką był zdolny tylko kiwnąć głową. Ruszył z Marią w stronę kuchni rzucając nieznajomej ostatnie spojrzenie. Nie, już nie nieznajomej. Nazywała się Isabel. To go trochę podniosło na duchu. Zawsze to jakiś postęp.
- Maria – głos Maxa zatrzymał Marię wpół drogi do drzwi od kuchni i kazał jej się obejrzeć. – Tylko pamiętaj – spojrzał na nią łagodnie, ale też wymownie.
Nie musiała pytać o co mu chodzi. Tajemnica. Myśl o tym, że nie może powiedzieć Alexowi prawdy, sprawiła jej przykrość, ale zaraz z powagą odpowiedziała Maxowi skinieniem głowy. W końcu ich wzajemne relacje musiały się opierać na zaufaniu. Potrafiła to zrozumieć.
Ciag dalszy nastąpi (w bliżej nieokreślonej przyszłości )
- Kto tu? – krzyknął błyskawicznie formułując w myślach zaklęcie, które pochłonie napastnika w kuli ognia, lecz lekkie uderzenie w policzek skutecznie wytrąciło go z koncentracji. – Czego chcesz? – rzucił próbując dostrzec napastnika i jednocześnie ponownie przywołać czar.
- Nie bądź taki nerwowy, Nasedo – w kobiecym głosie brzmiały kpiące nuty.
Przesunęła się lekko pozwalając by światło księżyca padło na jej twarz. Poznał Whitaker.
- Czego chcesz? – powtórzył próbując strząsnąć z siebie jej rękę, ale z równym powodzeniem mógłby próbować przesunąć ciężarówkę.
- Nicholas pyta co z księgą – przysunęła się bliżej, jej kły zabłysły bielą w ciemności.
Z uśmiechem przesunęła palcem po jego szyi.
- Powiedz Nicholasowi, że niedługo ją dostanie – odezwał się czarodziej próbując się odsunąć, zignorować dreszcz rozlewający się po jego ciele.
Cholernie przyjemny dreszcz.
- Gdzie dzisiaj byłeś? – zamruczała.
Jej palce odpięły jeden guzik jego koszuli i wślizgnęły się pod nią.
- Chłopak znalazł ślady prowadzące do „Granilithu” – przytrzymał jej dłoń i zdecydowanie odsunął się. – Już niedługo to znajdziemy.
- Oby – z uśmiechem cofnęła się w ciemność.
- Maria, uspokój się – powiedziała po raz setny Liz.
- Przecież jestem spokojna – odpowiedziała blondynka schylając się po solniczkę i chwilę później ponownie ją upuszczając. – To nie moja wina, że wszystko dzisiaj leci mi z rąk.
- Maria ... - Liz westchnęła, gdy jej przyjaciółka podskoczyła na dźwięk szybkich kroków jakiegoś faceta mijającego kawiarnię. – Oni nic ci nie zrobią.
- Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie zgłodnieją i nie zechcą ... no wiesz.
- Max mi to obiecał – powiedziała Liz z przekonaniem. – Zresztą, przecież nie rzuciliby się na nas tutaj, gdy za oknem co chwila ktoś przechodzi. Zrozum wreszcie, że nic się nie stanie. Poznamy przyjaciół Maxa, oni poznają nas – wzruszyła ramionami. – To wszystko.
- Dobrze – Maria odetchnęła głęboko. – Postaram się wziąć w garść.
Przymknęła oczy i namacała w kieszeni krzyżyk. Dodał jej otuchy. Nagle rozległo się pukanie do wejściowych drzwi i serce stanęło jej w gardle. Powoli odwróciła się. Liz właśnie otwierała zamek. Zaś po drugiej stronie ... stali oni. Max, spoglądający na Liz z nieukrywanym zachwytem. Tamte dwie dziewczyny, które pamiętała z dyskoteki. Wyższa przebiegała nieufnym spojrzeniem od Liz do Marii i z powrotem. Nietrudno było odgadnąć, że pomysł spotkania nie podobał jej się tak samo jak Marii. Niższa udawała znudzoną, lecz lekko zaciśnięte usta i krótki spojrzenie jakim obdarzyła Liz nie wróżyły nic dobrego. No i ostatni chłopak, Michael. Gdy na niego spojrzała, dostrzegła że wpatruje się w nią z lekko kpiącym wyrazem twarzy. Denerwował ją jego wzrok, więc ostentacyjnie odwróciła się i podeszła do Liz.
- Cześć – Max wchodząc obdarzył ją szczerym uśmiechem. – Jestem Max – wyciągnął przyjaźnie rękę.
Uścisnęła ją ostrożnie. Była smukła i chłodna. Zawstydziła się nagle, gdyż jej dłoń była spocona ze zdenerwowania.
- Cześć, jestem Maria – wyjąkała.
- A to moi przyjaciele – Max odwrócił się do wchodzącej trójki. – Isabel, Tess i Michael – przedstawiał ich po kolei.
Liz i Maria przywitały się z gośćmi. Tuż nim Tess podała rękę Liz, Max rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Widocznie podziałało, gdyż Tess starała się zachowywać uprzejmie. Isabel uścisnęła wyciągnięte dłonie obu dziewczyn, lecz nie odezwała się ani słowem. Zaczęła się za to badawczo rozglądać po sali. Co ona myśli, że ukryłyśmy tu oddział księży z krzyżami i kołkami? – zdenerwowała się Maria. Nagle tuż przed nią wyrosła wysoka postać. Michael ujął jej dłonie w swoje i spojrzał na nią z uśmiechem.
- To jak, gotowa oddać mi swoją krew? – zapytał unosząc brwi.
- Michael! – Max skarcił go ostrym głosem. – Przestań ją straszyć. On tylko żartuje – zwrócił się do Marii.
- Nie przestraszył mnie – zapewniła, choć po słowach Michaela po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Spojrzała na niego chmurnie. – Mnie nie tak łatwo przestraszyć.
- Może trzeba podkręcić ogrzewanie – w słowach Michaela brzmiała wyraźna drwina – bo Maria chyba ma dreszcze. A skoro się nie boi, to musi jej być zimno.
Maria uciekła wzrokiem starając się zapanować nad wzbierającą wściekłością. Zauważyła, że Isabel z trudem tłumi śmiech, zaś Tess obdarzyła ją złośliwym, pełnym wyższości uśmieszkiem. Maria zaraz poczuła do niej głęboką niechęć.
- Jeśli sugerujesz, że ty możesz mnie ogrzać, to chyba coś ci się pomyliło – spojrzała ironicznie na chłopaka unosząc swoje dłonie, które wciąż trzymał. – Lepiłam już bałwany, które były cieplejsze. Jednak nie ma to jak żywy chłopak – westchnęła z udawanym smutkiem.
Liz wstrzymała oddech widząc gniew na twarzy Michaela. Nagle rozległ się wybuch śmiechu. A właściwie dwa wybuchy. Max i Isabel zgięli się wpół chichocząc.
- To ci dopiekła – zaśmiewał się Max.
- Niby człowiek, a cię przegadała – Tess też się roześmiała.
Michael spojrzał na nich z niechęcią, po czym puścił Marię i skierował się do stolików.
- To gdzie siadamy? – burknął.
- Może tutaj, przy oknie – zaproponowała Liz.
- A może tutaj, w głębi – odpowiedział sadowiąc się przy innym stoliku niż wskazany. Zerknął szyderczo na Liz. – Nie martw się, stąd też jesteśmy widoczni z ulicy.
Liz zaczerwieniła się jak burak.
- Przecież nie o to mi chodziło – wybąkała zmieszana.
- Jasne – Tess przewróciła oczami, ale widząc wzrok Maxa przywołała na twarz uprzejmy grymas.
Wszyscy usiedli przy stoliku.
- Właśnie że nie! – krzyknęła zdenerwowana Maria.
- A właśnie że tak! – odkrzyknął nie mniej wkurzony Michael. – Za młoda jesteś, nie znasz się.
- Ja się nie znam?! Ja?! – Maria niemal zaniemówiła z oburzenia. Niemal. – Jak w ogóle można porównywać Metallicę do Rolling Stones’ów?! To jak ... – urwała nie mogąc chyba znaleźć odpowiedniego porównania.
- Jak porównać Coldplay do Spice Girls, wiem – Michael pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Właśnie! – krzyknęła Maria. - To znaczy nie! To znaczy tak, ale odwrotnie.
- Czy moglibyście ... – zaczęła Isabel przewracając oczami.
- Nie!!! – przerwali jej oboje.
Maria obdarzyła chłopaka nieprzychylnym spojrzeniem. Odwdzięczył jej się takim samym, jednak efekt został popsuty przez kpiący uśmiech jaki pojawił się chwilę później na jego twarzy. Max pochylił się nad uchem Liz.
- Chyba dobrze się bawią – szepnął.
- Jesteś pewien? – odszepnęła. – Czy Michael ...
- Czy co Michael? – odezwała się nagle Tess wpatrując się w Liz wyzywająco. – Czy jej nie zje? Czy nie rzuci się na nią jeśli go za bardzo rozzłości?
- Tess!!! – Max spoglądał na nią wściekle. – Ostrzegałem cię.
- Max – Liz przykryła jego dłoń swoją. Wyczuła że to go trochę ostudziło. – W sumie ... Tess, prawda? W sumie Tess ma trochę racji. Nie wiemy o was wiele i ... no cóż, nie do końca wiemy jak zareagujecie na ... określone sytuacje. Na przykład jak się zdenerwujecie.
- Nie masz się czego obawiać – Isabel spojrzała na dziewczynę poważnie opierając się wygodniej. – W przeciwieństwie do was, my potrafimy panować nad emocjami. Nie zdradźcie naszej tajemnicy, a nic wam z naszej strony nie grozi.
- Ludzie nie są w stanie nas sprowokować – dodała Tess z wyższością.
- Jasne, właśnie widzę – rzuciła z ironią Maria patrząc wymownie na Tess.
Tess zacisnęła wargi i już chciała coś odpowiedzieć, gdy zobaczyła surowy wzrok Maxa. Spuściła więc tylko głowę. Jej dłonie pod stołem zacisnęły się w pięści.
- Nie ryzykujecie bardziej niż w towarzystwie zwykłych ludzi – uzupełnił Michael. – A zawdzięczacie to Maxowi – zastrzegł zaraz. – Poprosił nas o to. Dlatego nic wam nie zrobimy, macie na to nasze słowo. W zamian jednak musicie dochować tajemnicy.
- Oczywiście – Liz skinęła głową.
- Więc załatwione – Michael odchylił się do tyłu opierając się plecami o ścianę. Jego wzrok pomknął do Marii, a na jego twarz wpełzł drapieżny uśmiech. – Chociaż ciebie chętnie bym posmakował, złotko – uniósł znacząco brwi.
- Michael! – skarcił go Max, ale nie mógł utrzymać powagi na twarzy. Wiedział, że jego przyjaciel nie ma nic złego na myśli. – Mówiłem ci, żebyś jej nie straszył.
- Ależ ona się nie boi – zaoponował Michael. – Ona wręcz pragnie poczuć moje wargi na swojej szyi. Prawda? – zapytał dziewczynę z przewrotnym uśmiechem.
- Jeśli kiedyś mnie dotkniesz, obiecuję zafundować ci sesję opalania w pełnym słońcu – warknęła. – I na to masz moje słowo. Już wolałabym opychać się czosnkiem co godzina niż ...
- Okay, okay, myślę że już zrozumiał – Liz położyła jej rękę na ramieniu. – Prawda, Michael?
Michael wzruszył ramionami.
- Prawda, Michael? – powtórzył Max patrząc na przyjaciela.
- Prawda, Maxwell – burknął Michael przewracając oczami. – Maria woli to robić z dziewczynkami. Cóż, zdarza się.
- To nieprawda! – wrzasnęła Maria podrywając się. – Wolę to robić z chłopcami! To znaczy ... – zmieszała się - nie to, że ja ... Liz? - spojrzała błagalnie na przyjaciółkę.
Ta jednak nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Już po chwili cały stolik oprócz Marii zarykiwał się ze śmiechu.
- Nie chciałam powiedzieć, że coś robię – rzuciła siadając z nieszczęśliwą miną, a Liz objęła ją przepraszająco wciąż nie mogąc pohamować chichotu. – Po prostu jeśli już bym miała, to nie z dziewczyną. Nieważne - westchnęła. - W każdym razie na pewno nie z tobą – obrzuciła Michaela wrogim spojrzeniem.
- Nigdy nie mów nigdy – zażartował z przekornym błyskiem w oku.
- Litości. Wynajmijcie sobie pokój – rzuciła Isabel wciąż rozbawiona.
Maria zmierzyła ją gniewnym spojrzeniem. Nagle Max odwrócił się w stronę kuchni i zamarł.
- Co się stało? – spytała zdziwiona Liz.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się ... Alex.
- A więc tu jesteście – zawołał podchodząc. – Szukałem was ...
Zatrzymał się nagle dopiero teraz dostrzegając resztę towarzystwa.
- Przepraszam – odezwał się speszony. – Nie wiedziałem, że nie jesteście same.
Obrzucił wzrokiem pozostałą czwórkę. Jego spojrzenie zatrzymało się gwałtownie dotarłszy do Isabel. Nieświadomie nabrał powietrza w płuca rozpoznając tajemniczą nieznajomą. Isabel, nie poznając go w pierwszej chwili, ale doskonale dostrzegając wrażenie jakie na nim zrobiła, uniosła brwi i uśmiechnęła się kpiąco. Alex poczuł, że na jego policzki wolno wpełza rumieniec. Nakazał sobie w myślach spokój, ale spojrzenie tych pięknych, brązowych oczu powodowało, że jego serce biło jak oszalałe. Zdał sobie nagle sprawę, że stoi jak idiota i wpatruje się w nią zachwyconym wzrokiem.
- No proszę, znowu się zaczyna – mruknęła cicho Tess zrezygnowanym tonem.
- Izzy, chyba nie wykorzystujesz na nim swoich sztuczek? – spytał równie cicho Michael.
- Jasne, że nie – odpowiedziała cicho Isabel odwracając się lekko w jego stronę, ale wciąż nie spuszczając wzroku z Alexa. – Ale przecież nic nie poradzę na to jak wyglądam.
- Alex – Liz wstała czując, że jej przyjaciel bardzo potrzebuje w tej chwili pomocy. – To są Max, Michael, Isabel i Tess. Widzieliśmy ich na dyskotece, pamiętasz? A to jest Alex – przedstawiła go. – Nasz przyjaciel – dodała tonem wyjaśnienia.
- Cześć, Alex – rzucił Max witając go kiwnięciem głowy.
- Cześć, Alex – zawołali Michael i Tess naśladując Maxa.
Ten obrzucił ich znudzonym spojrzeniem, mówiącym „co wy, cztery latka macie?” Odpowiedzieli kompletnie pozbawionymi odrobiny szacunku uśmieszkami. Isabel milczała przypatrując się Alexowi z zastanowieniem.
- Pamiętam cię – skinęła nagle głową. – Chłopak z dyskoteki. Nieźle tańczysz.
- Dzięki – wykrztusił. – Ty też.
Zapadła niezręczna cisza, gdy gorączkowo poszukiwał w głowie jakichś słów, jakiegoś tematu, który pozwoliłby mu przebywać z nią odrobinę dłużej. Pustka. Kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy.
- Szukałeś nas? – spytała Maria podnosząc się. – Chodźmy do kuchni, powiesz o co chodzi.
Załamany porażką był zdolny tylko kiwnąć głową. Ruszył z Marią w stronę kuchni rzucając nieznajomej ostatnie spojrzenie. Nie, już nie nieznajomej. Nazywała się Isabel. To go trochę podniosło na duchu. Zawsze to jakiś postęp.
- Maria – głos Maxa zatrzymał Marię wpół drogi do drzwi od kuchni i kazał jej się obejrzeć. – Tylko pamiętaj – spojrzał na nią łagodnie, ale też wymownie.
Nie musiała pytać o co mu chodzi. Tajemnica. Myśl o tym, że nie może powiedzieć Alexowi prawdy, sprawiła jej przykrość, ale zaraz z powagą odpowiedziała Maxowi skinieniem głowy. W końcu ich wzajemne relacje musiały się opierać na zaufaniu. Potrafiła to zrozumieć.
Ciag dalszy nastąpi (w bliżej nieokreślonej przyszłości )
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Graalion gratuluję , potrafisz nieźle oddać atmosferę serialu chociaż zmieniłeś konwencje, która musze przyznac jest bardzo ciekawa super humor i cała reszta, nie będę oryginalna i powiem że Łaknienie jest super, czekam w bliżej nieokreślonej przyszłości na ciąg dalszy:)
Zycie jest jak pudełko czekoladek,nigdy nie wiesz co ci się trafi
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 16 guests