Z pamiętnika M.G.
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Nie marudźcie. Oto kolejna część. Troszkę mi dłuższa wyszła, ale to przez połączenie kilku odcinków.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
X
I tak oto stoję na pustyni i podziwiam głupotę Maxa. Jeszcze chwila nieuwagi i mój genialny przywódca wydałby nas w ręce czegoś gorszego niż FBI, straszniejszego niż Skórowie, mroczniejszego niż umysł Valentiego i groźniejszego niż tajfun De Luca... w ręce Kivara (byłego lowelasa Isabel). Najpierw zdarzyło się jednak coś o wiele potworniejszego. Alex... nasz Kakofonik nr I zginął. Zginął? Tak początkowo podejrzewaliśmy. Ale co mieliśmy niby myśleć, skoro wjechał pod ciężarówkę? Że co? Że zmutowana ciężarówka, prowadzona przez okrutnego kosmitę z obcej galaktyki specjalnie najechała na Whitmana? Jasssne... Więc wszyscy pogrążyliśmy się w rozpaczy – jak to melodramatycznie brzmi. Powiedzmy, że wszyscy. Max czuł się winny (jak zwykle), Tess udawała przejęta (zdzira Oscara powinna za te rolę dostać), ja jak to ja, Maria wpadła w głęboka rozpacz i histerię (myślałem, że tymi łzami zatopi miasteczko, ale z drugiej strony to w końcu był jej przyjaciel, więc miała prawo), Isabel dopiero teraz załapała, że jej wierny fan i może przyszły kochanek nie żyje i już jej nie zaśpiewa serenady... Alex umarł. Lubiłem faceta mimo tych jego fanaberii i nieudolnych kompozycji. Tez mi było przykro, naprawdę! Zaskoczenie stanowiła Mała Parker, która to oświadczyła wszem i wobec, że Alexa zabił kosmita. Mówiąc szczerze, to uwierzyłem jej od razu, no bo naprawdę w obecnych czasach 98% ludności ginie po kontakcie z kosmitami (tak wynika z moich statystyk). Ale blond voo doo ją wyśmiała, a Max, który akurat był jak jej pieseczek, przyznał jej rację. Kujonka trochę ześwirowała i zaczęła sama szukać tego mordercy. Kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie ja! Zawsze i wszędzie ratuję ludziom tyłki (i ciągam za sobą Marię). No i genialne trio, oczywiście ze mną na czele (większość pomysłów była moja) udowodniło, że to kosmita zabił Alexa. Skruszony piesek Maxio postanowił jednak wcześniej wyładować swoją frustracje... bardzo „genialnie”... przespał się z Tess. Nie no, nie mam nic przeciwko dobremu kosmicznemu „co nieco”, ale to był szczyt głupoty. Czemu?! Mnie się nazywa bezmyślnym, ale to jednak Max wykazał się tępotą... Co on myślał? Że jak sex z kosmitka, to już nie trzeba się zabezpieczyć? Tak, tak Max – wystarczyło wydać te kilka drobnych na zabezpieczenia a nie taniego winiaka (nie uwierzę, że zrobiłby to na trzeźwo). No i Tess spodziewa się dzidziusia... No i wszystkich wtedy wzięło! Maria snuła mi dziwne aluzje (wciąż płacząc), Isabel spędzała noce na cmentarzu żałując, że nie zdołała tego zrobić z Alexem, a Liz spiknęła się z mało rozgarniętym kuzynem Marii, niejakim Seanem Kryminalistą. Jak się Mała Parker dowiedziała, że blond zdzira jest w ciąży, to ponoć niezła awanturkę zrobiła Maxowi – wtedy się wydało! Parker nie spała z Kylem (to o to Max miał do niej tyle żalu). No i naszemu przywódcy zrobiło się „ociupinkę” głupio. Potem znów musiałem wszystkich ratować – ten kretyn porwany przez kosmitów Brody przypomniał sobie, że otaczają go kosmici i tak oto Tessunia i Maxiunio zostali zatrzymani jako zakładnicy. Potem wpadła tez w odwiedzinki do nich cała rodzina De Luca – począwszy od mamy Marii a skończywszy na tym niedoszłym Cappone (czyt. Sean). Na koniec wpakowała się tam Liz. Więc ja oraz Isabel (która przykleiła się do mnie, jakby ją ktoś Butaprenem do mnie umocował) uratowaliśmy ich. Jak zwykle... Sprawy zaczęły się komplikować (tak wiem brzmi to głupio, bo do tej pory też za proste nie były, ale naprawdę komplikacje to dopiero się zaczęły) – ból brzucha. Nie, nie mój ból brzucha, ja mam odpowiednio działający układ pokarmowy. Za to Tess Zimna Suka Harding dostała nagłych bólów dziecka... no nie wiem jak to inaczej określić. Po prostu dziecko chorowało i ona przez to też i wszystko ja bolało i takie tam. Więc co trzeba zrobić?! Wrócić na Antar. Sprytnie to sobie wykombinowała, przyznaję. Dobrze, że Kyle jest na tyle tępy, że zaczął stukać palcami o blat i przypominać sobie, że był świadkiem jak blond voo doo zabiła Alexa. Ale, zanim Maria i Liz to odkryły (zawsze miały spowolnione kapowania) to wszyscy byli przekonani, że wyjedziemy. Nawet zniszczyli wóz (co za marnotrawstwo)! Ja tymczasem miałem pożegnać się z moja blond furią – Marią. No i się tak żegnaliśmy i żegnaliśmy (cóż, ciężko mi było zostawić te, która mnie kochała i na której mi zależało) i żegnaliśmy... i obudziliśmy się w tym samym łóżku – oczywiście moim.
A kilka minut temu byliśmy w stanie odlecieć na Antar, gdzie zapewne już czekał na nas przygotowany loch. Ale coś mnie tknęło i stwierdziłem, że po cholerę mam tam lecieć, skoro mnie tam nic nie czeka? To już wole zostać i użerać się z moją Marią (ktoś musi pilnować, żeby ani ona ani jej szurnięci znajomi – Liz, Kyle, Sean, Szeryf – nie zniszczyli nam reputacji). I co zastałem wychodząc? Całą trójeczkę pod komorą (Maria, Liz, Kyle). Oczywiście niekulturalni wepchnęli się do środka i od razu na wejście walnęli textem, że Tess zabiła Alexa. Wszyscy mieli niezłe miny, łącznie ze mną (chociaż zapewne nie miałem tak głupiej jak Isabel). Max nas bardzo grzecznie wyprosił (czyt. wydarł się chamsko i wypieprzył za drzwi) i sam został na krótkiej wymianie zdań z Tess. Potem wybiegł, a blondyna odleciała daleko, daleko w odległą galaktykę... My zostaliśmy. Obecnie tulę do siebie Marię, Max i Liz się pogodzili (nic nowego, tendencyjne zakończenie), a Kyle i Isabel stoją i wgapiają się w niebo. I na sam koniec Max raczy nas bardzo pocieszającym stwierdzeniem: „musze odnaleźć syna...” Na miejscu Liz pieprznąłbym go po gębie. Teraz pozostaje mi jedno – jeść! Jestem piekielnie głodny!
c.d.n.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
X
I tak oto stoję na pustyni i podziwiam głupotę Maxa. Jeszcze chwila nieuwagi i mój genialny przywódca wydałby nas w ręce czegoś gorszego niż FBI, straszniejszego niż Skórowie, mroczniejszego niż umysł Valentiego i groźniejszego niż tajfun De Luca... w ręce Kivara (byłego lowelasa Isabel). Najpierw zdarzyło się jednak coś o wiele potworniejszego. Alex... nasz Kakofonik nr I zginął. Zginął? Tak początkowo podejrzewaliśmy. Ale co mieliśmy niby myśleć, skoro wjechał pod ciężarówkę? Że co? Że zmutowana ciężarówka, prowadzona przez okrutnego kosmitę z obcej galaktyki specjalnie najechała na Whitmana? Jasssne... Więc wszyscy pogrążyliśmy się w rozpaczy – jak to melodramatycznie brzmi. Powiedzmy, że wszyscy. Max czuł się winny (jak zwykle), Tess udawała przejęta (zdzira Oscara powinna za te rolę dostać), ja jak to ja, Maria wpadła w głęboka rozpacz i histerię (myślałem, że tymi łzami zatopi miasteczko, ale z drugiej strony to w końcu był jej przyjaciel, więc miała prawo), Isabel dopiero teraz załapała, że jej wierny fan i może przyszły kochanek nie żyje i już jej nie zaśpiewa serenady... Alex umarł. Lubiłem faceta mimo tych jego fanaberii i nieudolnych kompozycji. Tez mi było przykro, naprawdę! Zaskoczenie stanowiła Mała Parker, która to oświadczyła wszem i wobec, że Alexa zabił kosmita. Mówiąc szczerze, to uwierzyłem jej od razu, no bo naprawdę w obecnych czasach 98% ludności ginie po kontakcie z kosmitami (tak wynika z moich statystyk). Ale blond voo doo ją wyśmiała, a Max, który akurat był jak jej pieseczek, przyznał jej rację. Kujonka trochę ześwirowała i zaczęła sama szukać tego mordercy. Kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie ja! Zawsze i wszędzie ratuję ludziom tyłki (i ciągam za sobą Marię). No i genialne trio, oczywiście ze mną na czele (większość pomysłów była moja) udowodniło, że to kosmita zabił Alexa. Skruszony piesek Maxio postanowił jednak wcześniej wyładować swoją frustracje... bardzo „genialnie”... przespał się z Tess. Nie no, nie mam nic przeciwko dobremu kosmicznemu „co nieco”, ale to był szczyt głupoty. Czemu?! Mnie się nazywa bezmyślnym, ale to jednak Max wykazał się tępotą... Co on myślał? Że jak sex z kosmitka, to już nie trzeba się zabezpieczyć? Tak, tak Max – wystarczyło wydać te kilka drobnych na zabezpieczenia a nie taniego winiaka (nie uwierzę, że zrobiłby to na trzeźwo). No i Tess spodziewa się dzidziusia... No i wszystkich wtedy wzięło! Maria snuła mi dziwne aluzje (wciąż płacząc), Isabel spędzała noce na cmentarzu żałując, że nie zdołała tego zrobić z Alexem, a Liz spiknęła się z mało rozgarniętym kuzynem Marii, niejakim Seanem Kryminalistą. Jak się Mała Parker dowiedziała, że blond zdzira jest w ciąży, to ponoć niezła awanturkę zrobiła Maxowi – wtedy się wydało! Parker nie spała z Kylem (to o to Max miał do niej tyle żalu). No i naszemu przywódcy zrobiło się „ociupinkę” głupio. Potem znów musiałem wszystkich ratować – ten kretyn porwany przez kosmitów Brody przypomniał sobie, że otaczają go kosmici i tak oto Tessunia i Maxiunio zostali zatrzymani jako zakładnicy. Potem wpadła tez w odwiedzinki do nich cała rodzina De Luca – począwszy od mamy Marii a skończywszy na tym niedoszłym Cappone (czyt. Sean). Na koniec wpakowała się tam Liz. Więc ja oraz Isabel (która przykleiła się do mnie, jakby ją ktoś Butaprenem do mnie umocował) uratowaliśmy ich. Jak zwykle... Sprawy zaczęły się komplikować (tak wiem brzmi to głupio, bo do tej pory też za proste nie były, ale naprawdę komplikacje to dopiero się zaczęły) – ból brzucha. Nie, nie mój ból brzucha, ja mam odpowiednio działający układ pokarmowy. Za to Tess Zimna Suka Harding dostała nagłych bólów dziecka... no nie wiem jak to inaczej określić. Po prostu dziecko chorowało i ona przez to też i wszystko ja bolało i takie tam. Więc co trzeba zrobić?! Wrócić na Antar. Sprytnie to sobie wykombinowała, przyznaję. Dobrze, że Kyle jest na tyle tępy, że zaczął stukać palcami o blat i przypominać sobie, że był świadkiem jak blond voo doo zabiła Alexa. Ale, zanim Maria i Liz to odkryły (zawsze miały spowolnione kapowania) to wszyscy byli przekonani, że wyjedziemy. Nawet zniszczyli wóz (co za marnotrawstwo)! Ja tymczasem miałem pożegnać się z moja blond furią – Marią. No i się tak żegnaliśmy i żegnaliśmy (cóż, ciężko mi było zostawić te, która mnie kochała i na której mi zależało) i żegnaliśmy... i obudziliśmy się w tym samym łóżku – oczywiście moim.
A kilka minut temu byliśmy w stanie odlecieć na Antar, gdzie zapewne już czekał na nas przygotowany loch. Ale coś mnie tknęło i stwierdziłem, że po cholerę mam tam lecieć, skoro mnie tam nic nie czeka? To już wole zostać i użerać się z moją Marią (ktoś musi pilnować, żeby ani ona ani jej szurnięci znajomi – Liz, Kyle, Sean, Szeryf – nie zniszczyli nam reputacji). I co zastałem wychodząc? Całą trójeczkę pod komorą (Maria, Liz, Kyle). Oczywiście niekulturalni wepchnęli się do środka i od razu na wejście walnęli textem, że Tess zabiła Alexa. Wszyscy mieli niezłe miny, łącznie ze mną (chociaż zapewne nie miałem tak głupiej jak Isabel). Max nas bardzo grzecznie wyprosił (czyt. wydarł się chamsko i wypieprzył za drzwi) i sam został na krótkiej wymianie zdań z Tess. Potem wybiegł, a blondyna odleciała daleko, daleko w odległą galaktykę... My zostaliśmy. Obecnie tulę do siebie Marię, Max i Liz się pogodzili (nic nowego, tendencyjne zakończenie), a Kyle i Isabel stoją i wgapiają się w niebo. I na sam koniec Max raczy nas bardzo pocieszającym stwierdzeniem: „musze odnaleźć syna...” Na miejscu Liz pieprznąłbym go po gębie. Teraz pozostaje mi jedno – jeść! Jestem piekielnie głodny!
c.d.n.
Kochana _liz , jest to chyba najlepsza część całego twojego opowiadania. Jestem pod coraz większym wrażeniem twojego pisania. Fajnie, że odeszłaś od formy "Jeden odcinek wg Michaela G." i w jednej części zamieśćiłaś "streszczenie" kilku.
Niektóre teksty rozbrajające. Tekst o statystykach powalający
Chcę więcej
Niektóre teksty rozbrajające. Tekst o statystykach powalający
Chcę więcej
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Oh, kochani moi ależ sięucieszyłam tymi wszystkimi pochlebnymi tekstami. Jeszcze trochę i zacznę mówić, jak Michael - nie dziwię się, że mnie chwalicie, bo to zupełnie zrozumiałe
Zajavko stwierdziałam, że takie podsumowania z kilku odcinków, które sie ze sobą wiążą są lepsze niż do pojedyńczego epizodu coś wymyślać, poza tym można być bardziej sarkastycznym Kiedy ponowie przeczytałam swój własny text (nie martwcie się jeszcze nie popadłam w samouwielbienie) to rzeczywiście mi tez stanął obrazDeparture, tylko, że widziałam Michaela powstrzymującego się od smiechu i wygloszenia uwag... Kolejne części już wkrótce - oto wkraczamy w trzecią serię!
Renya - wiem, że domagasz się polarka i gwarantuję, że mam zarys pewnego, ale tymczasem chyba zabiorę się za tłumaczenie czegoś troszkę innego... prawdopodbnie będzie to "Embracing th enemy" lub inny z cyklu Traitors
Zajavko stwierdziałam, że takie podsumowania z kilku odcinków, które sie ze sobą wiążą są lepsze niż do pojedyńczego epizodu coś wymyślać, poza tym można być bardziej sarkastycznym Kiedy ponowie przeczytałam swój własny text (nie martwcie się jeszcze nie popadłam w samouwielbienie) to rzeczywiście mi tez stanął obrazDeparture, tylko, że widziałam Michaela powstrzymującego się od smiechu i wygloszenia uwag... Kolejne części już wkrótce - oto wkraczamy w trzecią serię!
Renya - wiem, że domagasz się polarka i gwarantuję, że mam zarys pewnego, ale tymczasem chyba zabiorę się za tłumaczenie czegoś troszkę innego... prawdopodbnie będzie to "Embracing th enemy" lub inny z cyklu Traitors
Liz, nie musi być polarek, ja lubię też inne gatunki ( choć ten najbardziej). Nie znam angielskiego, więc każde tłumaczenie jest lekarstwem na moją duszę. A jeśli wybrałaś właśnie to opowiadanie tzn, że jest dobre, byle czego byś nie tłumaczyła. A teraz zabieram sie za czytanie tego i Niebezpiecznych Zw. Mam już wreszczie komputer w domu, więc wieczorkiem coś naskrobię, jeśli nie będę miała problemów z logowaniem.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
XI
Eh… Taki zwykły kosmita jak ja ma w swoim życiu przerąbane. Nie dość, że ciągle muszę się ukrywać z moim prawdziwym „ja”, to jeszcze muszę pracować. Właśnie dostałem dodatkowa pracę (oczywiście poza Crashdown). Wcisnąłem kit temu kierownikowi, który jak naiwniak dał się nabrać na moją ciekawość świata, też coś... Ale nuda! Co to za robota ciągłe wgapianie się w monitory czy czasem ktoś się nie włamał. A po cholerę ktoś miałby się włamać tutaj?! Po szczepionkę na wściekliznę? Zaraz znajdziemy coś lepszego, o proszę meczyk! Stary wyluzuj! Mój zwierzchnik i jednocześnie współpracownik jest troszkę spięty i od razu mi wali morał na temat tego, co powinienem a co nie, to chyba zaginiony brat bliźniak Maxa... Przynajmniej pozostali są w porządku. No i tak trzymać. To, co? Może mała partyjka pokera? Tak na rozluźnienie.
O nie, nie! Proszę nie zwalać winy na mnie. Co do za kretyn, który wywala za kilka debilnych Snappli? To nie szkółka katolicka! Wszyscy pili, wszyscy grali, ale jak zwykle winę usiłuje się zwalić na mnie – to chyba jakieś moje kosmiczne przekleństwo. Na dodatek mam przerypane w domu, bo święty Maxio się u mnie zatrzymał. Genialny pochlastał się z rodzicami –papa pieniążki, papa jedzenie, papa rodzinko – no „geniusz”! Co miałem zrobić? Przygarnąłem go, przynajmniej mam dostęp do samochodu. Ale zaczynam żałować, bo oto mój pan i władca robi mi wykład. Chce sprawę załatwić spokojnie, ale on jak zwykle ma lepsze pomysły. Mózg mu zaciemniła chmura jego czarnej rozpaczy. Czemu? Max i Mała Parker postanowili pobawić się w Bonnie i Clyda. Napadli na sklepik w Utah i prawie trafili do więzienia. W skutek tego tatuś Maxa ich wybronił, ale jednocześnie rodzice Liz zabarykadowali Księżniczke w wieży i nasz Superman widuje ją tylko przez szybę Crashdown. Heh... jakie to romantyczne...aż mnie mdli. Więc całymi dniami wysłuchuje jęków tego rozżalonego i przepełnionego skruchą Wertera. No i mam te swoje kłopoty na głowie (nie mówię tu tylko o Marii).
No i co? Ha! Jak zwykle! No, jak zwykle! Co jak zwykle? Jak zwykle miałem rację! No ba... wiadomo, w końcu nazywam się Michael Guerin. Mówiłem, że z tym zidiociałym szefem coś jest nie tak. Sprytnie to wykombinował – wylał nas, żeby móc spokojnie okradać miejsce pracy. Ale z chłopakami postanowiliśmy mu przeszkodzić. W ten oto sposób ponownie ocaliłem tyłki niewinnych osób, przestępcę złapano, a mnie nagrodzono. Nawet pomogłem kumplowi odzyskać pracę. Swoją droga mógł trochę pomyśleć o pracy, zanim sobie zrobił dzieci. Ale co tam. Grunt, że wszystko ok. Dochodzę do wniosku, że powinni nakręcić o mnie serial: „Nieustraszony Michael” albo „Pogromca Guerin” albo najlepiej „SuperMichael”!
c.d.n.
XI
Eh… Taki zwykły kosmita jak ja ma w swoim życiu przerąbane. Nie dość, że ciągle muszę się ukrywać z moim prawdziwym „ja”, to jeszcze muszę pracować. Właśnie dostałem dodatkowa pracę (oczywiście poza Crashdown). Wcisnąłem kit temu kierownikowi, który jak naiwniak dał się nabrać na moją ciekawość świata, też coś... Ale nuda! Co to za robota ciągłe wgapianie się w monitory czy czasem ktoś się nie włamał. A po cholerę ktoś miałby się włamać tutaj?! Po szczepionkę na wściekliznę? Zaraz znajdziemy coś lepszego, o proszę meczyk! Stary wyluzuj! Mój zwierzchnik i jednocześnie współpracownik jest troszkę spięty i od razu mi wali morał na temat tego, co powinienem a co nie, to chyba zaginiony brat bliźniak Maxa... Przynajmniej pozostali są w porządku. No i tak trzymać. To, co? Może mała partyjka pokera? Tak na rozluźnienie.
O nie, nie! Proszę nie zwalać winy na mnie. Co do za kretyn, który wywala za kilka debilnych Snappli? To nie szkółka katolicka! Wszyscy pili, wszyscy grali, ale jak zwykle winę usiłuje się zwalić na mnie – to chyba jakieś moje kosmiczne przekleństwo. Na dodatek mam przerypane w domu, bo święty Maxio się u mnie zatrzymał. Genialny pochlastał się z rodzicami –papa pieniążki, papa jedzenie, papa rodzinko – no „geniusz”! Co miałem zrobić? Przygarnąłem go, przynajmniej mam dostęp do samochodu. Ale zaczynam żałować, bo oto mój pan i władca robi mi wykład. Chce sprawę załatwić spokojnie, ale on jak zwykle ma lepsze pomysły. Mózg mu zaciemniła chmura jego czarnej rozpaczy. Czemu? Max i Mała Parker postanowili pobawić się w Bonnie i Clyda. Napadli na sklepik w Utah i prawie trafili do więzienia. W skutek tego tatuś Maxa ich wybronił, ale jednocześnie rodzice Liz zabarykadowali Księżniczke w wieży i nasz Superman widuje ją tylko przez szybę Crashdown. Heh... jakie to romantyczne...aż mnie mdli. Więc całymi dniami wysłuchuje jęków tego rozżalonego i przepełnionego skruchą Wertera. No i mam te swoje kłopoty na głowie (nie mówię tu tylko o Marii).
No i co? Ha! Jak zwykle! No, jak zwykle! Co jak zwykle? Jak zwykle miałem rację! No ba... wiadomo, w końcu nazywam się Michael Guerin. Mówiłem, że z tym zidiociałym szefem coś jest nie tak. Sprytnie to wykombinował – wylał nas, żeby móc spokojnie okradać miejsce pracy. Ale z chłopakami postanowiliśmy mu przeszkodzić. W ten oto sposób ponownie ocaliłem tyłki niewinnych osób, przestępcę złapano, a mnie nagrodzono. Nawet pomogłem kumplowi odzyskać pracę. Swoją droga mógł trochę pomyśleć o pracy, zanim sobie zrobił dzieci. Ale co tam. Grunt, że wszystko ok. Dochodzę do wniosku, że powinni nakręcić o mnie serial: „Nieustraszony Michael” albo „Pogromca Guerin” albo najlepiej „SuperMichael”!
c.d.n.
Krótsze i jednoodcinkowe, ale fajniutkie., Oczywiście wiesz, że teraz żądam kolejnej części i to baaardzo długiej! Podobało mi się zwłaszcza jak Max został nazwany Supermanem, który użala się jak Werter i ogląda swoją Księżniczkę przez szybę. No i końcówka. To o serialu powaliło mnie ze śmiechu:
SuperMichael to jest toDochodzę do wniosku, że powinni nakręcić o mnie serial: „Nieustraszony Michael” albo „Pogromca Guerin” albo najlepiej „SuperMichael”!
mnie też najbardziej "powaliło" to ostatnie zdanie
nie wiedziałam, że Michael tak zna sie na literaturze....choć własciwie to się zna, przecież udowodnił to Marii, chyba
ja nie będę tu niczego żądać , tylko poproszę o pisanie dalszego ciągu kiedy czas i wena przyjdzie
p.s. nawiasem mówiąc mam nadzieje że ja będę miała czas na czytanie
nie wiedziałam, że Michael tak zna sie na literaturze....choć własciwie to się zna, przecież udowodnił to Marii, chyba
ja nie będę tu niczego żądać , tylko poproszę o pisanie dalszego ciągu kiedy czas i wena przyjdzie
p.s. nawiasem mówiąc mam nadzieje że ja będę miała czas na czytanie
Czytaj między wierszami...
Czyli w międzyczasie powstaje nam nowa bajka_liz wrote:Max i Mała Parker postanowili pobawić się w Bonnie i Clyda. Napadli na sklepik w Utah i prawie trafili do więzienia. W skutek tego tatuś Maxa ich wybronił, ale jednocześnie rodzice Liz zabarykadowali Księżniczke w wieży i nasz Superman widuje ją tylko przez szybę Crashdown.
Potwierdzam Ale mnie to raczej śmieszy_liz wrote:Heh... jakie to romantyczne...aż mnie mdli.
To też potwierdzamIssy wrote:Oczywiście wiesz, że teraz żądam kolejnej części i to baaardzo długiej!
No to fajnie, ze się podobało. Teraz kolejna część. Dłuższa, więc ma wam starczyć na dłużej, gdyż w tym tygodniu nie będę miała czasu na dopisanie dalszych części (postaram sieto nadrobić w weekend) - szkoła znów i jeszcze olimpiada...ehh...
Z PAMIĘTNIKA M.G.
XII
Hmm… jaka przyjemna woda. Cieszę się, że udało mi się namówić Maxa na to nurkowanie, chociaż raz nie zgrywa zajętego i nudnego marudy. Co nie zmienia faktu, ze wygląda w tej masce tlenowej jak genetycznie zmutowana żaba po przejściach... A tak wracając do tego, co zaszło – wiele. Po pierwsze jest jeszcze jeden transmutant. Co gorsza jest producentem filmowym. I w sumie nie wiem, co jest gorsze: czy to, iż jest on kosmitą czy to, że pracuje w branży filmowej? Nie! Gorsze jest to, że jest transutantem. Czemu? Bo kiepskiego filmu nie musze oglądać, ale jego pochodzenie niestety zawsze musi nas wszystkich dotyczyć. Prosta wyliczanka. Transutant = wie o nas = zna naszą przeszłość = zna technikę = wie gdzie jest kosmiczny statek = umie go poprowadzić (umie to każdy głupek, który choć raz grał w playstation) = może wrócić na Antar = może zabrać pasażerów = Maniak Max może lecieć odzyskać swojego synka = a wszystkich szlag od tego już trafia. Wiec rachunek prosty – transutant = kłopoty. Maxio wciąż jest opętany synomanią i obawiam się, że nie znajdziemy na to lekarstwa. Niedługo zamieszczę w prasie ogłoszenie „Szukam kogoś, kto znajdzie lekarstwo na wściekłą chorobą umysłową mojego przyjaciela!” Dziwi mnie jeszcze, że Mała Parker się na to zgadza. Ale oni są przecież jak Romeo i Julia, jak Tristan i Izolda, jak Helena i Parys, jak Otello i Desdemona, jak Heloiza i Abelard, jak... Sam i Frodo. Gdzie jedno tam drugie, a trzeci dostają mdłości. Więc nasz geniusz Max pojechał do Los Angeles w poszukiwaniu naszego zaginionego krewnego. Heh, szkoda, ze nie zamieścił ogłoszenia „Poszukujemy zaginionego członka rodziny. Bardzo za nim tęsknimy. Wiek: około 80 lat, ale może wyglądać na 20 Wygląd: a cholera go wie Znaki charakterystyczne: może przypominać zielonego ludzika. Kto widział proszony jest o kontakt, gwarantujemy szybka i bezbolesną śmierć, aby informacje nie dostały się do FBI. P.S: To my zabiliśmy Pierca” No, ale jakby na to nie patrzyć, Max odnalazł go, wkurzył niemiłosiernie i wrócił z niczym.
A kiedy on się zabawiał w detektywa, ja miałem na głowie coś o wiele gorszego. Isabel! Nie dość, że histeria jej się pogłębiła to zaczęła chorować na bardzo groźną infekcję – ułudną miłość. Otóż nasza Blond Lodowy Sopel zakochała się w niejakim Jessiem Ramirezie, który jest od niej tylko starszy o jakąś dekadę. Chodzili ze sobą taaak długo, że zaręczyli się szybciej niż poznali. Myślałem początkowo, że ona sobie jaja robi, ale kiedy poprosiła Marie i Liz, aby były jej druhnami, stwierdziłem, że chyba coś jest nie tak. Jak Max się o tym dowiedział to go dopiero trafiło. Zresztą mnie też się ten pomysł nie podobał. No ale co miałem robić? Zamknąć ją w wieży, zamurować wyjście i czekać aż włosy jej urosną, aby mógł się po nich do niej wspinać ten Latynos? W sumie to jej życie i to najwyżej ją złapie FBI... co ja gadam! Ale wsparłem ją psychicznie, co jest dla mnie rzadkością, ale najwyraźniej udziela mi się Max. No i odbył się ślub, oczywiście w zawrotnym tempie. I dopiero zaczęły się schodki... Nie, nie takie prawdziwe - mieszkają na parterze. Chodzi o sytuację. Co byście powiedzieli na to, że wróciła dawna miłość Isabel? Nie Alex! Zmarli mieli zakaz wstępu na przyjęcie. Ktoś trochę bardziej żywy... Kivar. No i dzięki temu początek miodowego miesiąca Isabel spędziła biegając boso po trawniku, aby tylko obściskiwać się z tym najbardziej kosmicznym kosmitą. Co ona w nim widzi? Co one w nim widzą? Jak zobaczyły zdjęcie (mowa o kobietach, która najwyraźniej nie mają za grosz gustu) to westchnęły. No, Maria, żebym ja ci nie westchnął! Wiec co z Maxem robimy? Jedziemy za nimi... no zachlastać się można. Ani chwili spokoju. To już się cieszyłem, że będzie o jedną blondynkę mniej, a musiałem za nią gonić. Potem zrobiło się zabawniej, kiedy Issy została opętana. Przeszła na ciemną stronę mocy... Nawet oczy jej się zrobiły jak u Vadera. Jeszcze jej wcisnąć miecz świetlny i byłaby zabawa. Mroczna część Isabel (czyt. Vilandra) wzięła nad nią kontrolę i nawet usiłowała nas zabić. Wpadła w taką furię, że miałem wrażenie, że chyba ma okres. No, ale w końcu odzyskała rozum, wysłała kochasia w kosmos i mogliśmy wracać. A skoro już tu jestesmy, no to stwierdziłem, że można się zabawić. Wielki błękit...
c.d.n
Z PAMIĘTNIKA M.G.
XII
Hmm… jaka przyjemna woda. Cieszę się, że udało mi się namówić Maxa na to nurkowanie, chociaż raz nie zgrywa zajętego i nudnego marudy. Co nie zmienia faktu, ze wygląda w tej masce tlenowej jak genetycznie zmutowana żaba po przejściach... A tak wracając do tego, co zaszło – wiele. Po pierwsze jest jeszcze jeden transmutant. Co gorsza jest producentem filmowym. I w sumie nie wiem, co jest gorsze: czy to, iż jest on kosmitą czy to, że pracuje w branży filmowej? Nie! Gorsze jest to, że jest transutantem. Czemu? Bo kiepskiego filmu nie musze oglądać, ale jego pochodzenie niestety zawsze musi nas wszystkich dotyczyć. Prosta wyliczanka. Transutant = wie o nas = zna naszą przeszłość = zna technikę = wie gdzie jest kosmiczny statek = umie go poprowadzić (umie to każdy głupek, który choć raz grał w playstation) = może wrócić na Antar = może zabrać pasażerów = Maniak Max może lecieć odzyskać swojego synka = a wszystkich szlag od tego już trafia. Wiec rachunek prosty – transutant = kłopoty. Maxio wciąż jest opętany synomanią i obawiam się, że nie znajdziemy na to lekarstwa. Niedługo zamieszczę w prasie ogłoszenie „Szukam kogoś, kto znajdzie lekarstwo na wściekłą chorobą umysłową mojego przyjaciela!” Dziwi mnie jeszcze, że Mała Parker się na to zgadza. Ale oni są przecież jak Romeo i Julia, jak Tristan i Izolda, jak Helena i Parys, jak Otello i Desdemona, jak Heloiza i Abelard, jak... Sam i Frodo. Gdzie jedno tam drugie, a trzeci dostają mdłości. Więc nasz geniusz Max pojechał do Los Angeles w poszukiwaniu naszego zaginionego krewnego. Heh, szkoda, ze nie zamieścił ogłoszenia „Poszukujemy zaginionego członka rodziny. Bardzo za nim tęsknimy. Wiek: około 80 lat, ale może wyglądać na 20 Wygląd: a cholera go wie Znaki charakterystyczne: może przypominać zielonego ludzika. Kto widział proszony jest o kontakt, gwarantujemy szybka i bezbolesną śmierć, aby informacje nie dostały się do FBI. P.S: To my zabiliśmy Pierca” No, ale jakby na to nie patrzyć, Max odnalazł go, wkurzył niemiłosiernie i wrócił z niczym.
A kiedy on się zabawiał w detektywa, ja miałem na głowie coś o wiele gorszego. Isabel! Nie dość, że histeria jej się pogłębiła to zaczęła chorować na bardzo groźną infekcję – ułudną miłość. Otóż nasza Blond Lodowy Sopel zakochała się w niejakim Jessiem Ramirezie, który jest od niej tylko starszy o jakąś dekadę. Chodzili ze sobą taaak długo, że zaręczyli się szybciej niż poznali. Myślałem początkowo, że ona sobie jaja robi, ale kiedy poprosiła Marie i Liz, aby były jej druhnami, stwierdziłem, że chyba coś jest nie tak. Jak Max się o tym dowiedział to go dopiero trafiło. Zresztą mnie też się ten pomysł nie podobał. No ale co miałem robić? Zamknąć ją w wieży, zamurować wyjście i czekać aż włosy jej urosną, aby mógł się po nich do niej wspinać ten Latynos? W sumie to jej życie i to najwyżej ją złapie FBI... co ja gadam! Ale wsparłem ją psychicznie, co jest dla mnie rzadkością, ale najwyraźniej udziela mi się Max. No i odbył się ślub, oczywiście w zawrotnym tempie. I dopiero zaczęły się schodki... Nie, nie takie prawdziwe - mieszkają na parterze. Chodzi o sytuację. Co byście powiedzieli na to, że wróciła dawna miłość Isabel? Nie Alex! Zmarli mieli zakaz wstępu na przyjęcie. Ktoś trochę bardziej żywy... Kivar. No i dzięki temu początek miodowego miesiąca Isabel spędziła biegając boso po trawniku, aby tylko obściskiwać się z tym najbardziej kosmicznym kosmitą. Co ona w nim widzi? Co one w nim widzą? Jak zobaczyły zdjęcie (mowa o kobietach, która najwyraźniej nie mają za grosz gustu) to westchnęły. No, Maria, żebym ja ci nie westchnął! Wiec co z Maxem robimy? Jedziemy za nimi... no zachlastać się można. Ani chwili spokoju. To już się cieszyłem, że będzie o jedną blondynkę mniej, a musiałem za nią gonić. Potem zrobiło się zabawniej, kiedy Issy została opętana. Przeszła na ciemną stronę mocy... Nawet oczy jej się zrobiły jak u Vadera. Jeszcze jej wcisnąć miecz świetlny i byłaby zabawa. Mroczna część Isabel (czyt. Vilandra) wzięła nad nią kontrolę i nawet usiłowała nas zabić. Wpadła w taką furię, że miałem wrażenie, że chyba ma okres. No, ale w końcu odzyskała rozum, wysłała kochasia w kosmos i mogliśmy wracać. A skoro już tu jestesmy, no to stwierdziłem, że można się zabawić. Wielki błękit...
c.d.n
O rany! Ale się ubawiłam! Prawie płakałam ze śmiechu.
Potem nie mogłam sięopanować, po tym fragmencie. Początkowo jakże opisowy, romantyczny i wzruszający, a potem nagle... No cytuję:
Rozbroił mnie opis zgłoszenia w sprawie Langleya (o zaczynam rymować):
Alez obrazowo opisałas Maxa. Wyobraziłam to sobie i wręcz się udławiłam śmiechem. żaba po przejściach...Co nie zmienia faktu, ze wygląda w tej masce tlenowej jak genetycznie zmutowana żaba po przejściach...
Potem nie mogłam sięopanować, po tym fragmencie. Początkowo jakże opisowy, romantyczny i wzruszający, a potem nagle... No cytuję:
Sam i Frodo - czy to miał być jakiś podtekst?Ale oni są przecież jak Romeo i Julia, jak Tristan i Izolda, jak Helena i Parys, jak Otello i Desdemona, jak Heloiza i Abelard, jak... Sam i Frodo.
Rozbroił mnie opis zgłoszenia w sprawie Langleya (o zaczynam rymować):
No i końcówka. Najpierw bajkowa wizja Issy zamurowanej w wieży i Jessiego wspinającego siępo jej włosach. Potem przemiana w Vilandrę stylizowana na "Gwizdene Wojny" (oczy jak Vader? ) Bardzo mi się spodobało, baaaardzo!„Poszukujemy zaginionego członka rodziny. Bardzo za nim tęsknimy. Wiek: około 80 lat, ale może wyglądać na 20 Wygląd: a cholera go wie Znaki charakterystyczne: może przypominać zielonego ludzika. Kto widział proszony jest o kontakt, gwarantujemy szybka i bezbolesną śmierć, aby informacje nie dostały się do FBI. P.S: To my zabiliśmy Pierca
_liz, wyrabiasz się kolejne części coraz lepsze. Niektóre teksty są naprawdę świetne. Fajne jest też to, że jak się czyta, to czuję się lekkość i swobodę, że pisanie nie sprawiało ci trudności. Jak czytam, to widzę jak siadasz do komputera i piszesz nie kontrolując tego co pisesz, puszczają ci wszystkie hamujące trybiki, a ty tworzysz kolejną część. Gratuluję, naprawdę coraz lepiej
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Oh dziękuję bardzo zajavko za miłe słowa i motywację Teraz będe musiała sprostać wyzwaniu i naprawdę pisać chociaż na tym samym poziomie, jezeli nie uda mi się go podnieść. A co do tej lekkości to musze przyznać, że tę część rzeczywiście napisałam tak jak przewidziałaś. Usiadłam do klawiatury i mój umysł zaczął wytwarzać obrazy, a palce zaczęły żyć własnym zyciem.
Issy cieszy mnie, ze się tak ubawiłaś. Na tym zabawa polega.
Issy cieszy mnie, ze się tak ubawiłaś. Na tym zabawa polega.
_liz, zawsze do usług... O swój poziom nie musisz się martwić - piszesz już tak dużo i długo, że poniżej pewnego poziomu nie możesz zejść. Nie bez powodu ktoś nominował twoje opowiadanko w I edecji TA. I biorać przykład z Renyi, która w twoim najnowszym temacie w jednym poście napisała, co jej leży na sercu chciałam ci pogratulować naprawdę dobrego opowiadania Niebezpieczne związki
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 18 guests