Przepraszam wszystkich
Ja z małym poślizgiem jak zwykle...
Już , już ! Daję Wam czytać w spokoju
Liz oderwała spojrzenie od pustej przestrzeni, gdzie jeszcze przed chwilą stał Alex. Nie spodziewała się, że jej reakcja będzie na tyle gwałtowna, choć w zasadzie nie żałowała. Nie mogła dłużej dusić w sobie odczuć, które dotyczyły najciemniejszych lat wspólnego życia jej, i Maxa.
Od kiedy Tess popełniła samobójstwo, każde z nich na swój sposób wmawiało sobie, że ten rozdział jest ostatecznie zamknięty. Ale tak nie było, a Liz wyciągnęła ten wniosek nie tylko z własnych doświadczeń. Przede wszystkim, wynikało to z obserwacji zachowania Maxa. Nigdy nie rozmawiał z nią o Alexie, miał też niechętny stosunek do jej opowieści o nowym wcieleniu Alexa.
- Dlaczego to zrobiłaś ?- odezwała się z wyrzutem Maria.- Przez ciebie zniknął.
Liz przeniosła wzrok na Marię. Zimno przeszywało ją od środka, ale mięsnie twarzy powoli rozluźniały się, topiąc sztywną maskę na twarzy.
- Naprawdę ani trochę o tym nie myślisz ?
- O czym ?- Maria przewróciła oczami.- No, o czym Liz !
- O tym, że Alex nie mówi nam prawdy. Słyszymy od niego to, co chcemy usłyszeć: żarciki , zdania wyrwane z kontekstu...Za każdym razem gdy się pojawia, zachowuje się tak, jak gdyby właśnie wyszedł z baru i przez przypadek spotkał nas na chodniku ! Czy tak robi ktoś, kto żyje na granicy dwóch światów? Chodzi mi…czemu udaje, że nic się nie stało, że jego śmierć niczego nie zmieniła. A może jest wytworem naszej wyobraźni, może wcale nie zginął, tylko został wessany do innego wymiaru przez zielone macki kosmitów, a teraz kontaktuje się z nami, daje znaki …może Alex nie istnieje…!
- Liz !- Maria złapała towarzyszkę za rękaw.- Proszę, skończ ze swoimi teoriami…
Stały na Piątej Alei, przy siedlisku sklepów z ubraniami, drogich butików i jubilerskich. Wśród rozgorączkowanego zakupami tłumu, który niczym zalewająca nabrzeże fala wdzierał się do każdej bramy, piętrzył przy niemal każdej witrynie czy wystawie, one dwie-nieruchome posągi, zdradzone jedynie przez obficie wydychaną przez usta parę. Musiało to wyglądać jednak trochę dziwnie.
- Liz za dużo nad tym rozmyślasz…-kontynuowała Maria- Bierz to tak jak ja, po prostu zapomnij, że on jest duchem. Rozmawiaj z nim jak człowiek z człowiekiem !
- Nie rozumiem po co miałabym to robić, Maria.
- Zrób to, choćby dla mnie !
Liz poruszyła się niespokojnie. Maria spojrzała w dół na czubki swoich świeżo wypastowanych butów i głośno westchnęła.
- Liz, boję się. Za każdym razem kiedy usiłujesz coś tłumaczyć, tajniki naszej kosmicznej odysei…boję się, że będziesz miała rację, tak jak w przypadku morderstwa Alexa. To wszystko zniszczyło spory kawałek naszego życia i nie chcę żeby to się znowu stało.- przerwała , potrząsając dłonią Liz- Musisz mnie zrozumieć, Liz. Im więcej wyjaśniasz , tym bardziej w tym grzęźniemy. Cokolwiek się stanie, ty zawsze będziesz miała Maxa, jego miłość, miłość Ash…Ja nie mogę liczyć na Michaela , obydwie to wiemy. Jak tylko się czegoś dowie znów wsiądzie na tego grata i odjedzie…nie ważne dlaczego to zrobi, ale stracę go, Liz ! Jeśli tylko się zacznie, on nie zostanie ! A ja chcę w miarę normalnego życia, chyba to wiesz ?
Liz poczuła się głupio. Maria wszystko dogłębnie przeżywała, lecz większość dusiła w sobie i to skutecznie. A przecież Liz tak dobrze ją znała, jak mogła więc przeoczyć jej strach, jej zagubienie ? Miała ochotę mocno przytulić tę przerażoną osobę, stojącą przed nią w powiewającym, wełnianym szaliku, rozpiętym płaszczu i iskierkami w błyszczących oczach, która teraz w ogóle nie przypominała pewnej siebie, żywiołowej Marii z Roswell. Zanim Liz zdołała jednak cokolwiek zrobić, czyjeś zimne jak lody dłonie przykryły jej oczy, a cienki głosik zawołał :
- Zgadnij kto ! Zgadnij kto !
Liz w jednej sekundzie zapomniała o swojej rozmowie z Marią, i roześmiała się. Te ręce mogły należeć tylko do jednej dziewczynki na świecie.
- Kochanie !- Liz obróciła się i obcałowała zaróżowione policzki swojej córeczki, która gramoliła się na karku zdyszanego Maxa.
- Nie odpuściła ci.- zwróciła się do męża i także obdarzyła go pocałunkiem, nieco dłuższym od poprzedniego.
W tym czasie Ash już znalazła się koło Marii i obśliniając jej cały szalik, wylewnie się przywitała.
- Czesc ! Co tu robice ?- mała otworzyła buzię, ukazując dwa przednie ząbki.
- Spacerowałyśmy sobie z ciocią Marią.-odpowiedziała Liz, sadowiąc się w ramionach ukochanego mężczyzny. – A wy już widzieliście się z Mikołajem ?-Liz puściła oczko do Maxa.
- Nie, ale, ale jus widzelismy prezenty…i, i pseslismy cale miasto, i , i ja sie wcale nie zmęcylam , bo ja jestem strus pendziwiatl!
- Naprawdę ? – milcząca do tej pory Maria, podeszła do Ash i wzięła jej malutką rączkę.- W takim razie szybko mnie odprowadzisz do wujka Michaela, co ?
- Dobry pomysł, wracajmy do domu.- rzekła Liz, wtulając się w Maxa.
Isabel oderwała się na moment od wycinania świątecznych łańcuchów z kolorowego papieru, i przeszła do kuchni, gdzie musiała doglądać pieczonego kurczaka. Nastawiła piekarnik na 150 stopni, ale tegoroczny kurczak okazał się oporny i nawet wysmarowanie go miodem i masłem, nie dało świątecznego efektu brązowej skórki. A nie miała czasu siedzieć tu godzinami zważywszy na to, że oprócz ozdób do zrobienia zostało jeszcze kupienie prezentów i napisanie listu do rodziców. Michael śmiał się z tego , jego zdaniem, staroświeckiego sposobu komunikowania się, ale był to jedyny sposób by życzenia trafiły wprost do Roswell, a nie w łapy FBI. Nawet jeśli federalni dali sobie z nimi spokój, ostrożności nigdy za wiele. W liście można było pisać bezosobowo , szyfrem, którego nikt prócz zainteresowanych nie zdołał odczytać, poza tym nie trzeba było umieszczać danych nadawcy. Max potrafił to docenić i Michael pewnie też, z tą różnicą że Michael nie miał rodziny. Mógł sobie zatem kpić do woli. Isabel pozwoliłaby mu na to, ponieważ utracił okazję do nabijania się z niej samej, jako świątecznej faszystki. Owszem , nadal lubiła dokładnie przygotowywać się do tych szczególnych dni w roku, nie było w niej jednak dawnego pedantyzmu i zapału, i nie miała wątpliwości, iż dało się to zauważyć. Witraże i światełka nie wisiały na okiennicach i na drzewkach przed domem, nie było odwiedzin w domach dziecka i domach starców. Nie było nawet akcji pod tytułem Pomagamy Michaelowi kupić prezent dla Marii, która do niedawna odbywała się w każde Święta.
Isabel była samotna i nie próbowała tego ukrywać. Pogrążała się w apatii z każdym dniem bez Jesse’go. Kiedy za niego wychodziła była szaleńczo zakochana, miłość ją poraziła, lecz wtedy nie wiedziała jeszcze czym naprawdę jest to uczucie. Dopiero samotność pozwala dojrzeć do miłości.
A Isabel jak nikt inny poznała co to samotność i nauczyła się w niej trwać. W mieszkaniu było wciąż cicho i cisza, uspokajała ją. Stroniła od spotkań, nawet z Maxem, Liz, Marią. Samej było lepiej. Znacznie lepiej. Mogła zamknąć się w pokoju z miską popcornu, prasować kiedy chciała i co chciała, gotować ohydną pieczeń z baraniny, przypalać grzanki i jeść lody w łóżku. Samotność oznaczała niezależność, i oznaczała cierpienie. Isabel nauczyła się korzystać z tego drugiego, wielkie było więc jej zaskoczenie, gdy wychodząc z kuchni ujrzała na kanapie Alexa.
- Alex...!-wyszeptała, lekko podskakując.- To naprawdę ty !
- Tak , to ja we własnej osobie. Wiem, że nie chcesz mnie widzieć, ale ja musiałem cię w końcu odwiedzić. Zresztą i tak nie mam gdzie pójść, nikt mnie nie chce. Pomyślałem, że pomogę ci wycinać te…te łańcuchy. Zielone na pewno będą wyróżniać się na choince.
Isabel usiadła naprzeciwko, na starym, wytartym pufie i zrobiła zdziwioną minę.
- Ach, no jasne!- Alex roześmiał się histerycznie- Zupełnie zapomniałem, że nie mogę dotykać niczego zmaterializowanego. Może więc poudaję, że mnie tu nie ma, tak ?
- Cieszę się, że jesteś.- Isabel wstała i poprawiła białe, koronkowe firanki, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła. – Długo cię nie było.
- I co, nie zaproponujesz mi herbaty ?- Alex ponownie się zaśmiał.- Przepraszam, mam okropne maniery…A poważnie, myślę, że pasujemy do siebie. Zapomniani przez świat ! Nieszczęśliwi, nieodgadnieni…
- Alex…– przerwała mu Isabel.- Przestań, jeśli przyszedłeś narzekać, to nie jestem w nastroju…
Urwała, zaniepokojona jego zmiennymi humorami, bo on właśnie przymknął oczy i zaczął nucić piosenkę. Słynny numer o żółtej łodzi podwodnej. To było dość…osobliwe. W dodatku Alex fałszował, a przecież za życia był bardzo muzykalnym chłopakiem. Melodia utworu w tym wykonaniu była w ogóle jakaś taka żałosna, zupełne przeciwieństwo oryginału. Głos Alexa przypominał skowyt psa, a oczy stał się tak czarne, że nie było widać odznaczających się źrenic.
- Alex przestań, porozmawiajmy…. –powiedziała- Nie śpiewaj, wkurzasz mnie.
Alex nie zwracał jednak uwagi na te upomnienia. Słowa sączyły się nieprzerwanie, jakby ktoś włączył starą, skrzypiącą płytę, która strasznym, zardzewiałym dźwiękiem wbija się w głowę.
- Alex ! –Isabel zaczęła krzyczeć.
Nie wiedziała skąd w niej ten strach, ten niepokój , ale nie odnajdywała już w Alexie swej pierwszej miłości, teraz widziała w nim coś jak zjawę zwiastującą nieszczęście, trochę to było głupie, ale tak to czuła. Cala ta sytuacja była absurdalna.
- Alex.- odezwała się, a w jej tonie odbijała się ostateczność- Jeśli tego nie przerwiesz, wychodzę.
I wtem, słowa ucichły. Alex znów przymknął oczy i Isabel poczuła się niepewnie. Powoli przyjrzała się jego twarzy. Miał mokre oczy, choć nie dostrzegała przezroczystych łez, które spadały na świeżo wyprany dywan, zwyczajnie czuła, że on płakał. Nigdy jeszcze nie doświadczyła czegoś takiego. Widziała niewidzialne, czuła bez wysiłku. Alex Whitman pierwszy raz płakał. Odsłonił się przed nią i nie musiała mieć dowodu by to stwierdzić.
Wtedy zdała sobie sprawę, że była tylko niemym świadkiem dramatu jednej z tysiąca zranionych dusz, która zbyt szybko opuściła miejsce jej przeznaczenia.
- Alex…-zaczęła , poruszona minioną chwilą.- Co ci się stało ?
Na wybladłej twarzy, w której jak w lustrze odbijały się ludzkie spojrzenia, kolory i światła, w której pustka zionęła tęsknotą , a każda tęsknota zamieniała się w żal, pojawił się uśmiech. Pierwszy, szczery uśmiech Alexa od wielu dni .
- Co mi się stało ?-powtórzył.- Po prostu odszedłem. Nawet nie wiesz jak ciężko jest odchodzić.
Po tych słowach ostrożnie wyminął ją, jakby obawiał się że jednak zdoła musnąć jej skórę , poczuć ją. Zatrzymał się przy oknie.
- Powiedz Maxowi, że muszę go zobaczyć.
I zniknął.
- Co to jest ?- Michael popchnął wózek do przodu.
Tarasował przejście grupie staruszek, które właśnie do cumowały do stoiska mięsnego znajdującego się tuż obok , a Michael nie chciał być ofiarą szturmu.
Maria obładowana siatkami z ulgą się od nich uwolniła.
- To ?-wskazała na niewielkie pudełko na samym dnie.- Elektryczne świece. Po trzy w opakowaniu . Są uniwersalne, bo nie gasną od byle przeciągu, poza tym zapalają się automatycznie. Chyba wiesz, że będą szczególnie przydatne podczas romantycznej wigilii we dwoje.
- Ile kosztują te trzy opakowania ?
- 25 dolarów.- Maria skrzywiła się- Dlaczego kiedy ja rozmyślam nad intymnymi szczegółami, które mają sprawić by nas związek był nieco bardziej egzotyczny, zadajesz takie pytanie !?
- W takim razie- Michael zdawał się nie słuchać-nie weźmiemy tego.
Oczy Marii przemieniły się w szparki , zupełnie jak u dzikiego kota, który zaraz rzuci się na ofiarę.
- Weźmiemy.
- Powiedziałem nie. Nie będę płacił 25 dolców za takie barachło.
- A co, wydasz te pieniądze na opony, snapple, czy może na playstation ?
- No to jedziemy…
- Michael, nie każ mi zabijać w święta…
Jej wzrok strzelał teraz błyskawicami i raził prądem.
- Nie mamy worka pieniędzy, jesteśmy tylko biednymi studentami w jaskini luksusu ! –tłumaczył chłopak zmierzając do zapchanej kupującymi kasy- Trzeba pomyśleć o oszczędzaniu.
- Ha, ha, ha. Zabawne…a kto w zeszłym roku kupił dwa opakowania plastikowych piłkarzy za 32 dolary i 56 centów ?
- Musisz wziąć pod uwagę moje szlachetne intencje. Nie zrobiłem tego tylko dla siebie. Max i Ash uwielbiają grać ze mną , kiedy przychodzą…
- Przepraszam , muszę się roześmiać !- rzuciła Maria z ironią.
- Poza tym końcówka wcale nie była 56 tylko 46.
- Oooo…to cale 10 centów !
- Szybko liczysz.-odciął się Michael.
- Przepraszam, państwo płacą ?- odezwał się zniecierpliwiony głos kasjerki.
Podczas gdy Michael i Maria wymieniali ciosy kolejka przed nimi znacznie stopniała.
- Tak, płacimy.- Michael zaczął szperać w portfelu.
Maria natomiast wyjęła z koszyka chleb, sos do makaronów, indyka i wino, a z kieszeni wygrzebała trzy czerwone opakowania elektrycznych świec.
- Ale oddzielnie.- powiedziała z satysfakcją.
- Co myślisz o naszym dziele ?
Max i Ash wtłoczyli się w sam kąt pokoju, by Liz mogła zobaczyć gotową na święta choinkę.
- Hm.- Liz opanowała wybuch śmiechu- Bardzo oryginalnie.
Ogromne , a w dodatku tak ubrane drzewko, faktycznie wyglądało śmiesznie w ciasnym salonie trzypokojowego mieszkanka. Na zielonym jego czubku, gdzie zwykle jest miejsce majestatycznej gwiazdy, znalazła się dziwaczna figurka z modeliny, którą Ash nazwała aniołkiem, a na wszystkich gałązkach-miejscu bombek- huśtały się kanciaste, drewniane dzwoneczki pomalowane farbami, które wyrzeźbił Max. Nie ulegało wątpliwości-patrząc na te choinkowe ozdoby- że przynajmniej połowa genów Ash pochodzi od Maxa.
- A może jeszcze jakieś łańcuchy ?-zaproponowała Liz. – Jest taka…pusta.
Max pokręcił głową.
- Kto dogodzi kobietom !-westchną i nachylił się do Ash- Ty też taka będziesz ?
- Przestań, nie psuj mi dziecka ! –zażartowała Liz- Lepiej przynieście te łańcuchy. Leżą w przedpokoju.
I kiedy poszli, Liz mogła powrócić do krojenia cebuli. Właściwie to była jedyna rzecz w kuchni, której nie cierpiała robić. Jakby mało w życiu łez wylała ! W dodatku ta czynność zwykle przywodziła jej na myśl same smutne sprawy…jak na przykład dzisiejsze spotkanie z Alexem.
- Tych czerwonych nie będę wieszał…-rozmyślania przerwał jej Max, który wparował do kuchni ze stosem splątanych „wężyków”.
- Czerwone ?- rzuciła rozkojarzona- A tak, tych nie.
- Coś nie tak ?
- Nie, tylko kroję cebulę.
- Liz, znam cię.
Cicho odłożyła nóż.
- Widziałam dziś Alexa. –odwrócila się do Maxa.- Strasznie przybił mnie jego stan.
Max uznał , że wieszanie łańcuchów może poczekać; wziął kuchenny stołek i przysiadł obok stołu, na którym piętrzyły się brudne naczynia.
- Alexa. Aha. Ale czy on nie jest…
- Nie, nie jest !- rzuciła Liz. - Nie patrz na mnie jak na wariatkę.
- Nie patrzę, tylko uważam , że przejmowanie się duchem…
- On naprawdę ze mną rozmawia ! Widzę jego twarz, widzę jak na mnie patrzy! Nie jest duchem, jest Alexem…
- Mów ciszej- Max przez szparę w drzwiach spojrzał na Ash, okręcającą się z radością w łańcuchy- Nie chcę wciągać w to Ash.
Liz odrzuciła włosy z karku, opierając się o parapet.
- Ja też nie chcę jej w to wciągać, ale to nasz wspólny problem.
- Problem…?- Max ściągnął brwi, koncentrując wzrok na okruszynie ciasta, która przylepiła się do ceraty.
- Nie rozumiesz, że Alex i jego śmierć to ciągle otwarty rozdział w naszym życiu ? –powiedziała Liz ponuro i z urazą obserwowała jak Max zajmując się „czyszczeniem stołu”, ją ignoruje.
- Jak dla mnie nie ma do czego wracać. Przepraszam , że tak mówię, ale to właśnie czuję. Śmierć Alexa przeżywałem równie mocno jak ty…do czasu. Teraz mamy nowe życie, mamy Ash. Jak można normalnie żyć mając obok tylko śmierć ? Ja tak nie potrafię Liz i z tego powodu, nie chcę żebyśmy zajmowali się tą sprawą. Musimy wreszcie zostawić Roswell za sobą.
Przez cały czas kiedy mówił, Liz intensywnie patrzyła mu w twarz. Znała go najlepiej na świecie i dlatego teraz nie mogła pojąć dlaczego mówi coś, co jest mu tak obce. Jakby się wypierał więzów które przed laty połączyły ich w Roswell, jakby zapomniał, że one, łączyły go także z Alexem, jakby zapomniał za co Alex oddał życie. Poza tym sposób w jaki się zachowywał- na granicy lekceważenia i obojętności.
- Max…-zaczęła powoli- czego ty się boisz ?
- Dlaczego sądzisz, że się boję ?
- Od kiedy pamiętam, zawsze gdy mówimy o Alexie, zbywasz mnie pół-słówkami, wykręcasz się od rozmowy…
- Nie prawda, przecież już tłumaczyłem, dla mnie ta sprawa jest zamknięta !
- Ale czemu traktujesz go jako wytwór wyobraźni ?!
- Bo on nim jest !
Liz zastygła. Poczuła się tak, jakby połknęła ogromny kamień. W środku było jej za ciasno.
- Max…-jej głos dochodził z daleka- ty po prostu nie chcesz go zobaczyć…nie chcesz… ?
- Alex nie żyje od paru lat. Taka jest prawda. Nie próbujmy jej zmieniać.- powiedział.
Michael przeklął pod nosem, kiedy ostry dzwonek telefonu rozbrzęczał się na dobre i przerwał mu popołudniową drzemkę. Jeśli to Maria, zamierzał rzucić słuchawką. Nie dość, że ośmieszyła go przed ludźmi w supermarkecie, to jeszcze wyrzuciła go do akademika ! I to z ich wspólnego mieszkania, które wynajmowali razem. Michael zaczynał naprawdę zgadzać się z Kevinem- kolegą ze studiów, który na szczęście zgodził się go przygarnąć- że kobiety to wstrętne modliszki, jedynie eksploatujące mężczyzn.
- Maria nie mam na to ochoty ! –wykrzyknął , przyciskając słuchawkę do ucha- Mam nadzieję, że te przeklęte świece wystarczą ci do Wigilii !
Po drugiej stronie coś zatrzeszczało, po czym Michael usłyszał stłumiony śmiech.
- Miło, że nadal się kochacie- odezwał się głos Maxa- Przykro mi, że nie jestem Marią. Zresztą to chyba lepiej, co ? Dzwoniłem tam do was, i powiedziała, że rezydujesz u Kevina…
- Cicho siedź, Maxwell. Nie jestem w nastroju. Czego chcesz ?
Nastała krótka przerwa.
- Musimy się spotkać.- odrzekł Max, już zupełnie poważnie.
- Po co ? Bo jakoś nie widzi mi się brnąć w taki chłodny wieczór na drugi koniec miasta…
- Czy mi się wydaje, czy my mieszkamy w L.A , i nie musimy przedzierać się przez zaspy ?
- Och, dobra, dobra, tylko skończ z tymi wstawkami. Przyjadę, tylko może mi to wyjaśnisz ?
- To nie jest sprawa na telefon- szepnął tajemniczo Max.- Chodzi o Alexa.
- Alexa …?- Michael zaniepokoił się- Odkryli coś w Roswell ? Skórowie, FBI?
- Nie, nic z tych rzeczy. Ale to też ważne.
- W porządku. Postaram się być za godzinę. U ciebie ?
- Nie. Pokłóciłem się o to z Liz, sam rozumiesz. Może w Centrum Handlowym, w restauracji u Johanson’a & Heart’a ?
- Okey. Na razie.
Michael odłożył słuchawkę. Odetchnął głęboko , naciągnął sweter, spodnie i zapiał zegarek na przegubie. Wziął kurtkę, otulił się szalikiem , przewiesił torbę przez ramię i wyszedł z mieszkania. Jako że autobusy kursowały dość często , a zasypane drogi w tym mieście to nigdy nie był problem, bo zarówno asfalt jak i płyty chodnikowe są w Los Angeles podgrzewane, szybko dotarł na umówione miejsce. Max siedział tuż przy szybie, przy stoliku z którego blatu wyrastało chińskie drzewko. Michael wszedł i od razu otuliło go przyjemne ciepło klimatyzowanego powietrza, sztuczny zapach jakby wyprasowanej wykładziny i mieszanina zapachu kawy i ciasta. Michael znajdował dość osobliwą przyjemność w przebywaniu w takich miejscach jak centra handlowe, wielkie supermarkety gdzie roiło się od ludzi , a co ważniejsze od miejsc takich jak ta restauracja-świeżych, czystych , no i podawano tu tabasco z lodami.
- Długo czekasz ?- Michael zajął krzesło, rozpinając kurtkę.
Max pokręcił głową.
- Też przed momentem przyszedłem. – urwał, bo do ich stolika podeszła kelnerka.
- Co podać ?- odezwała się miłym, miękkim głosem , wyciągając notes i długopis.
Max uśmiechnął się ciepło. Miał wielki sentyment do każdej kelnerki, oczywiście z powodu Liz i ich przeszłości.
- Dwa razy czarną kawę i dwa razy puchar lodowy z tabasco.- wyręczył go Michael. – Kawa może być bez mleka…
- Coś jeszcze ?
- Nie, to wszystko. Dziękujemy.- pożegnał ją Max, a gdy się oddaliła nachylił się w stronę przyjaciela. – Liz i Maria spotkały się dziś z Alexem.
- I to chciałeś mi powiedzieć ?- Michael wyglądał na zawiedzionego. – Maria często trajkocze o tych ich spotkaniach, i co z tego ? Niech sobie go widzą, zresztą ja już się przyzwyczaiłem do rzeczy nieprzewidywalnych w swoim życiu…
- Michael, Liz podchodzi do tego w szczególny sposób. Twierdzi, że Alex bardzo dziwnie się zachowuje, bo pragnie nam o czymś powiedzieć, ale my go odrzucamy…Nie chcemy go widzieć.
Michael obserwował małego chłopca, który przy sąsiednim stoliku grzebał w bitej śmietanie i jego matkę, która nieustannie wycierał mu buzię serwetką. Czekał aż Max powie coś o tym rzekomo wielkim problemie, ale Max milczał.
- I to na tyle ?- odezwał się w końcu , przenosząc oczy na Evansa – To jest ta sprawa nie cierpiąca zwłoki ? Max, Max, Max…-westchnął- Naucz się, że one przejmują się wszystkim dziesięć razy bardziej niż potrzeba…Skąd Liz wie, że Alex ma do nas jakąś ważną sprawę ? Znowu jest medium ?
- Nie…ona…ja…Po prostu jestem na siebie wściekły, bo czuję że Liz ma rację.
- Ty zawsze dochodzisz do tego wniosku, Maxwell.
- Nie, tym razem to jest intensywniejsze…ważniejsze.
Na moment przerwali, bo dziewczyna właśnie przyniosła zamówienie. Michael łapczywie obserwował, jak ostrożnie stawia przed nimi szklane pucharki, w których piętrzyły się białe górki obficie polane czerwonym sosem.
- W jakim sensie ważniejsze ?- Michael powrócił do rozmowy po paru minutach.
Max zanurzył wargi w czarnym płynie z filiżanki.
- Nie umiem tego wyjaśnić…To jest jakby moja druga połowa. Czuję nią, że Alex …że on…
- Chwileczkę- Michael zrobił się nerwowy- Czy miałeś ostatnio jakieś wizje ?
Max spuścił wzrok jak to robi karcone dziecko.
- Tak…
Michael ze świstem wypuścił powietrze.
- Aha, czy zamierzałeś o tym powiedzieć komukolwiek z nas ?
- To jasne, chyba nie sądzisz…
- Kiedy ?
- Michael, już nie jesteśmy bezpośrednio zagrożeni.
- Nie wierzę, że to mówisz ! – trzasnął pięścią w stół- Ty ?!
- Michael, uspokój się. – upomniał Max- Nie zależy nam przecież na rozgłosie…
- O czym był ten sen. Mów wszystko.
- Zobaczyłem w nim jezioro. – zaczął cicho Max.- Nigdy jeszcze nie widziałem takiego jeziora. Było czerwone. Czerwień wpadająca w wiśnię, gładka tafla wody…Obok rosło stare drzewo bzu. Był błękitny. Groniasty. Stałem tak blisko i…czułem jak bym tam był naprawdę ! Tak jakbym przechadzał się w tym miejscu. Stanąłem na brzegu i zanurzyłem rękę w jeziorze…Woda była dokładnie taka.
- Jaka ?- skrzywił się Michael.
- No, taka o jakiej opowiadała mi Tess. Miała postać galaretki.
- Chcesz powiedzieć, że śnił ci się Antar ? – Michael odjął od ust łyżeczkę. – Czemu akurat teraz w takich szczegółach ?
- No właśnie.- oczy Maxa przyciemniały – Wszystko było takie realne…Czy to nie jest znak z tamtego świata ? Czy Alex nie ma dostępu do obydwu naszych światów ?
Michaelowi nie trzeba było dłużej tłumaczyć. W zupełności rozumiał jaką tezę lansował Max.
- Sugerujesz, że po śmierci Alex stał się kimś w rodzaju posłańca ?
- Mhm- Max przytaknął.
- Zaraz- drugi kosmita niedbale machnął ręką w celu obtarcia kącików ust – W takim razie czemu spierałeś się z Liz ? Czy to nie ty chciałeś to wszystko rzucić i zapomnieć ?
- Sam nie wiem, co się ze mną dzieje…nie wiem właściwie po co ci to mówię.
Michael odchylił się na oparcie ze spokojniejszym oddechem, jakby ten kosmiczny problem nagle przestał ich dotyczyć.
- Jeżeli to tylko wasze luźne przemyślenia, nie mamy się czego obawiać.- stwierdził po małej przerwie. – Sny jak sny…
- Niby tak-bąknął Max.
- No nic, ja spadam.- powiedział Michael- Może jeszcze uda mi się wstąpić do Marii i rozmówić się…
Max znacząco uniósł prawą brew.
- Czyżbyś szedł się ukorzyć ? –zaśmiał się.
- Przestań Maxwell- żachnął się Michael- Są Święta. A o ile pamiętam parę lat temu, to ty byłeś orędownikiem miłosierdzia, powinieneś więc rozumieć…
- Dobra, leć. Ja zapłacę.- Max machnął ręką i patrząc za odchodzącym przyjacielem, pomyślał , że jednak Maria dopięła swego. Michael nigdy wcześniej nie gadał tyle na temat empatii…
- Czego, do jasnej …!?- Maria stanęła w drzwiach jak wyryta i nie powiedziała ani słowa więcej, bo Michael wpił się w jej usta niczym Lestat w szyję ofiary.
- Gbur !- rzuciła gniewnie, odrywając się od ciepłych jeszcze warg chłopaka- Myślisz, że tym się wykpisz ?
Michael stał na progu cały obsypany śniegiem, z takim idiotycznym wyrazem twarzy jak te wszystkie koty , patrzące na „ świeże , mięsne kawałki Whiskasa” w reklamie. No, może jednak to było trochę inaczej, może to nie było zbyt udane, porównywanie się do kociego żarcia, pomyślała Maria i w tym samym czasie powiedziała głośno ( Liz zawsze podziwiała Marię za tę zdolność-szybkiego myślenia i jeszcze szybszego wyrzucania z siebie słów, w tym samym czasie) :
- Będziesz tak stał z wywieszonym jęzorem… ?
Kosmita wszedł do środka tupiąc podeszwami w dywan.
- A teraz słucham- Maria skrzyżowała ręce na piersiach i łypała groźnie spod przymrużonych powiek.
- Co słucham ?- subtelnie orientował się Michael. – No… przecież, już chyba Okey, nie ?
- Nie.
- Czyli, że …mam jeszcze raz ? – Michael wyglądał teraz na bardzo zafrasowanego tą zagadką, zupełnie jak uczeń, który męczy się nad arcytrudnym zadaniem z trygonometrii.
- No tak- odezwała się dziewczyna suchym tonem- Jakże mogłam zapomnieć o tym, że zachowujesz się jak typowy samiec ! I nie umiesz nic ponad to, co dyktują ci twoje dzikie instynkty. Zresztą, zdaje się że mózgu to wasz gatunek ma nie wiele…- i tak rozprawiając Maria wypchnęła Michaela za drzwi, skrupulatnie przekręcając wszystkie trzy mosiężne zamki. Po upływie minuty, otworzyła okno (kierowana intuicją) i spojrzała w dół. Michael wciąż stał na ulicy. To było nawet rozczulające…
- Czego ty chcesz !- krzyknął do niej z dołu.
- Wystarczyło jedno : przepraszam, Mario.- wyrecytowała zgryźliwie. – Musisz się w końcu nauczyć jak należy postępować z kobietami.
- Co ?!- Michael złapał się za głowę- Co !! ?
Okiennica zamknęła się z trzaskiem.
Max spojrzał na Liz pogrążoną we śnie i uśmiechnął się delikatnie. Oddech cicho szumiał jej w piersi , a kołdra okrywająca całą jej postać, lekko falowała. Naokoło zalegała idealna cisza, co w Los Angeles było prawie cudem, nawet jeśli była głęboka noc. Myśląc o tym wszystkim Max wiedział, że była to jedna z nielicznych chwil, w których naprawdę cieszył się, że żyje. Miał przede wszystkim dla kogo żyć, miał dla kogo…I to się liczyło.
Pomalutku podniósł się z łóżka, zrzucił koszulę i przez moment spoglądał w lustro zawieszone na przeciwnej ścianie. Zbliżył się do niego, i wtem zadrżał. Nie był pewien, ale od tamtego wypadku w Vermont, kiedy zabił człowieka…nie, nie on…ale jego ręce…czuł strach przed lustrem i przed swoim własnym ciałem. Jakby nie potrafił panować nad swoją fizycznością. Poza tym lustro obezwładniało go nie tylko z tego powodu, że patrząc w nie musiał zmierzyć się z przeszłością. Było jeszcze i to drugie ciało…drugie wcielenie. Tafla lustra potrafiła uchwycić Maxa w momentach głębokiego zamyślenia, osobistych wyznań, przyciągała go do siebie i nie puszczała. A ona stał sam naprzeciw siebie i pytał : kim jesteś ? Maxem czy Zanem ? Gdzie jesteś : na Antarze , na Ziemi ? A może w ogóle cię nie ma ? Czasami już słyszał odpowiedzi, ciche, cichutkie. Jednak zanim zostały jednoznacznie określone, znów przychodziły wątpliwości. Teraz nie wsłuchiwał się we własny głos, był to głos lustra. Dochodził do niego jakby z głębi, złowieszczy, syczący, czekający na moment, w którym ukąszenie zamieni się w ranę, a rana w śmierć. Zupełnie jak teraz. Lustro mówiło do niego. Pod nieobecność dnia, najczęściej w nocy. Kiedy wszystkie bliskie mu osoby spały, lustro porywało go w swoje objęcia. To irracjonalne, ale bywały sekundy, przebłyski , gdy Maxa nachodziły przerażające wizje – że wszyscy zasną, a on zostanie. Wpatrzony w swoje odbicie.
- Max…?- zaspany głos Liz rozbił zwierciadło zła na drobne kawałki- Kładziesz się wreszcie ?
Odwrócił się i poczuł ulgę. Przed nim nie było Antaru, jeziora, zimna…była tylko Liz. Jej oczy. Jego życie.
Antar , Rok Srebrnego Niedźwiedzia
Wciąż patrzył w Lustro i dotyk tej chłodnej, nieprzeniknionej tafli pozwalał mu zapomnieć. Pozwalał zapomnieć o porażce i przeszywającej go na wskroś nienawiści, wzmagał nadzieję. Choć nie miał możności odnalezienia w nim własnych źrenic, ziejących teraz zapewne głębią bursztynu, mocno wierzył w przetrwanie… Ponieważ wszelkie fakty i zdarzenia świadczyły na jego korzyść-jego i pozostałej królewskiej dwójki.
Po pierwsze Khivar utracił na zawsze swojego następcę…Mały Zan od paru dekad żył pośród ludzi i jego krew została splamiona. Po drugie Khivar nie miał pojęcia, że on- prawdziwy Zan – wciąż żyje, i pomimo swojej zdematerializowanej postaci, jest w stanie powrócić na tron, a to dzięki swej genialnej , ziemskiej replice...Pogrążony w tych rozmyślaniach , wysilił zmysły by odszukać lustro. Tak, jest tu. Wyczuł śliską powierzchnię pod palcami. A za nią…za nią czuł jego zapach. Na tyle wyraznie, by stwierdzić, że i on coś przeczuwa. Stał przede mną, pomyślał Zan. Moje drugie życie jest na wyciągnięcie ręki ! Tylko czy ma prawo tak po porostu je sobie wziąć ? Ach, idiotyczna wątpliwość…Jakby słyszał Avę. Oczywiście, że trzeba czyjejś śmierci by się odrodzić. Rath miał rację mówiąc, że wobec ich poświęcenia każde inne nie jest wystarczająco wielkie. Cóż, Ava …była taka podobna do tej całej Liz. No i była kobietą. Może dlatego odwróciła się od niego. To jednak nic, bo on jeszcze jej pokaże. Kiedy wyciągnie ją z bierności, z powolnego umierania, doceni jego wysiłki i pojmie, że on to wszystko dla niej…dla ich miłości ! Bo czemuż Max, przez tyle czasu ziemskiego miał prawo wykorzystywać ich śmierć, a oni nie mają prawa do tego samego ? Czy Max nie został wysłany do Roswell tylko po to, by on-autentyczny król, mógł przeżyć ? A poza tym misja powrotu klonów i duplikatów nie powiodła się. Nasedo i Tess zdradzili go , ich ziemskie intrygi wprowadziły tylko więcej zamętu…A Skórowie nie mieli pojęcia o istnieniu Lustra. Cały plan powinien się więc powieść.
- Zan jesteś tu ?- czyjś cichy ton zaszumiał mu w uszach- Zan nie wyczuwam cię !
W masie ciemności usiłował zlokalizować źródło krzyku, kierunek rozchodzenia się fal dźwiękowych. Było to jednak zbyt trudne, gdyż jedyny sprawny zmysł jaki mu pozostał- słuch- nadwerężony częstą pracą , przestawał pełnić funkcję pierwotną.
- Zan !- szum zbliżył się i w rezultacie , po chwili, obcy poczuł energię Avy.
- Wróciłaś z niebytu…-szepnął cicho- Wróciłaś kochana…
Jakieś niesamowicie silne pragnienie szarpało go za serce. Chciał zatonąć w jej srebrnych włosach , poczuć na twarzy ich szorstki dotyk, poczuć ich zapach. Tak bardzo, bardzo chciał zobaczyć ją jak kiedyś…Ile to lat jej nie widział ? Sto dekad ? Dłużej…? Czy te włosy były wciąż tak samo srebrne ? A może zmatowiały ? Może pokryły się pyłem , może oszałamiający lazur jej oczu wyblakł , a skóra kruszyła się ? Może w głębi swej zniszczonej duszy nie chciał jej widzieć ?
- Kochana tęskniłem, gdzie byłaś ? –podpłyną bliżej, w obawie przed wygaśnięciem energii.
- Byłam we śnie…i znów śniłam o naszym pierwszym spotkaniu…-jej zmysłowy, wciąż młody głos zabarwił się radością- A pamiętasz nasze Czerwone Jezioro, a kwiaty bzu, które wpiąłeś mi we włosy ?
Zan usiłował zorientować się czy uśmiecha się, czy płacze. Uśmiech…chyba by poczuł przypływ energii, a z każdą łzą jej odpływ…Więc co czuł po słowach Avy ? Odpływ czy przypływ ? Nie wiedział. Nie wiedział nic. Gdyby potrafił, zacisnął by pięści i trzasnął w jakiś stół. Nawet nie mógł zobrazować swych uczuć, nawet to utracił już…jak Czerwone Jezioro, które z pewnością było wyschłym stawem, jak bez i cały ogród, który za pewne spalono w walkach…I wciąż tylko ta granica ciemności i światła, i wciąż trwanie w próżni.
- Pamiętam…-odrzekł głośno- Pamiętam …i powrócimy tam. Odbudujemy wszystko , pokonamy Skórów…
Energia Avy skurczyła się na te słowa.
- A więc…zrobiłeś to !- wypowiedziała z trwogą. – Nie wolno, oni już do nas nie należą !
- Z nas powstali, i w nas się obrócą…- powiedział twardo. – Już rozpocząłem działania…
- Zan…dlaczego ? Dlaczego …?!
Zaczynało się więc od nowa. Skumulował w sobie całą energię by ją zatrzymać.
- Dlaczego ?- wzburzył się- Dla ciebie ! Sama przed chwilą mówiłaś…chcesz tam powrócić , więc powrócisz tam ! Jak ja i Rath…Czemu mnie odtrącasz, Avo?
- Bo nie tak miałeś powrócić, nie tak ! Miałeś powrócić jak dawny Zan. W chwale , na skrzydłach dobra i roztropności…A jak chcesz powracać…na ramionach śmierci ?
Jej słowa osłabiały go. Rozbijały resztkę atomów, które tworzyły z niego hologram, zdolny do zregenerowania organizmu…czemu ona to robiła ? Czemu niszczyła marzenia, czemu dobijała miłość , którą się kierował ? Porwała go rozpacz. Wiedział, że zbłądził , lecz nie chciał wyjść z tego zbłądzenia. Czemu właśnie teraz, gdy zbiegły się znakomite okoliczności dla zrealizowania planu ! Zdrajcy nie żyli, Khivar miotał się z wściekłości z powodu utraty następcy, wojsko Skórów było zajęte gaszeniem buntów, a posłaniec…posłaniec był gotów przynieść mu Maxa ! Czemu na wszelkie Siły Stwórcze, właśnie teraz ?!
- Avo, kochana…-zaczął spokojniej- Oryginalne klony są naszą jedyną nadzieją. Mają pełny komplet genów, wprawdzie pomieszanych ,ale mamy Lustro. Ty wiesz, ile kosztowało Ratha…
- Nie mów mi o tym !- wrzasnęła – Nie mów już więcej…Rath sprzedał wspomnienia by nas ratować. I tym go szczycisz ?! On już nic nie ma, Zan ! Wyczułam to dekadę temu…jest tak pusty jak żadne z nas !
- I dlatego marnujesz tę ofiarę ?
- Nie…nie chce tylko marnować jej na zabijanie ! –wydawało się, że krzyk rozedrze całą jej energię- Nie różnisz się teraz od Khivara…niczym.
- Powiesz inaczej, kiedy znów będziemy żyć…
- Nie.- jej głos był teraz tak smutny i słaby, że przez sekundę Zan przeraził się, iż energia ucieka z niej, jak powietrze z przebitego balonu – Jakże chciałabym nie żyć…jakże zazdroszczę Vil…!
- Vil…-powtórzył tępo Zan- Choćby za nią musimy przeżyć. Przeżyć by się zemścić na tym, który ją zabił.
Ava jęknęła. Podeszła do Lustra. Biła z niego siła. Zan został już przez nią wciągnięty. Ślepo ufał jej zdolnościom. Czy cierpienie kiedykolwiek się kończy?