Page 1 of 6

The Next Journey - Następna Podróż

Posted: Sun Aug 14, 2005 10:22 pm
by Nan
Tytuł: Następna Podróż - sequel do The Journey Home

Kategoria: trójkącik :wink: żółty trójkącik. W zasadzie coś pomiędzy kółeczkiem a trójkącikiem...

Zaprzeczenie: tak, tak, tak. Zero praw i tak dalej do Maxa Evansa, Michaela Guerina i Isabel Ramirez. Cała reszta jest wyłącznie moja i tylko moja.

Streszczenie: Kilka lat po The Journey Home. Kilka rzeczy bardzo się zmieniło, kilkoro ludzi wyjechało, ale jedna rzecz pozostała ta sama - tajemnica, której nie można wyjawić.

Komentarz własny: Cóż ja tu robię? Ledwo wróciłam, plecak leży w moim pokoju jeszcze spakowany, a mój pokój jakiś taki... jasny się zrobił, pusty w sensie ludzi, a malutki względem przestrzeni. Gdybym mogła to wskoczyłabym w pociąg powrotny. Zamierzam dać wam sequel od dziś - jutro zamierzam się lenić i snuć się po domciu jak smród po porcie. Humor mi się wypaczył, niektóre późniejsze części mogą być nieco dziwne.
Niniejszym chcę podziękować - po części z góry:
Iwonie - ty wiesz za co :wink:
Audrey - moja Wena też miała wakacje, całe dwa tygodnie. Idź do pracy, potworze. Wymyślaj.


Image

The Next Journey – Następna Podróż

Sequel do The Journey Home


Część 1


Chris:

Cześć. Nazywam się Christopher King i jestem kosmitą...
Nie, głupio to brzmi, zaczynamy jeszcze raz.
Jestem Chris i my już się znamy. Poznaliśmy się jakiś czas temu, gdy spotkałem po raz pierwszy moją kosmiczną rodzinę, z którą... a zresztą wy to już wiecie. Po co mam się powtarzać.
Nie wiem za to czy wiecie, ale Jennie zwariowała. Tak, tak, moja przyrodnia siostra Jennifer Rebecca Evans zwariowała. No bo jak inaczej wytłumaczyć jej obsesje na temat zachowania naszych wspomnień o tym, co było? Ta obsesja jest zaraźliwa, bo Jennie udało się zmusić pół rodziny do zapisania wspomnień. Mnie; panią Evans, zwaną dalej przeze mnie panią E, byłą nauczycielkę biologii w szkole średniej w Las Cruces; mojego wuja Michaela (a przynajmniej wydaje mi się, że to mój wuj), który był eks-kowbojem z Teksasu i większość swojego życia spędził ganiając krowy; moją ciotkę Isabel, stylistkę w jednym z magazynów w Nowym Jorku; ciotkę Marię, która stanowiła parę do wuja Michaela... Nie mam pojęcia, jakim cudem jej się to udało, ale udało się, każdy się napisał jak jeszcze nigdy w życiu. Można by to zedytować i wydać, gwarantuję, że to stałoby się bestsellerem. A może to był zresztą plan Jennie – nie wiem, nie wnikałem, wolałem się do tego nie mieszać. To nie na mój rozum, po co jej to było. Zresztą, teraz robi to samo – Jennie znaczy się. W swój podstępny sposób zmusza nas do kolejnych zapisków.
Wcale nie w podstępny sposób, sami się zgadzacie to pisać, nikogo przecież nie szantażuję – Jennie
No proszę – pięknie, teraz ona mi się będzie wtrącała! Idź pisać swoją część.
Już napisałam. Nie marudź, tylko pisz, ja chętnie poczytam – J.
Matko. Jeśli chcesz, żebym ci to jakoś zapisał, to mi się chociaż nie wtrącaj, dobrze?
Nic nie obiecuję. Jeśli znowu zaczniesz pisać jakieś głupoty... – J.
IDŹ!!!
Uff. Wzruszyła ramionami i poszła, Bogu dzięki. I jak ja mam z nią wytrzymać, co?
Dobrze, to na czym ja stanąłem? Hm.
Wydaje mi się, że chyb powinienem nieco was wprowadzić – kimkolwiek jesteście. Pamiętacie zapewne, jak skończyła się nasza poprzednia opowieść. Na cmentarzu w Roswell, po pogrzebie Kyle’a Valentiego. Był to też ostatni dzień mojego pobytu w Roswell – ciotka Isabel podrzuciła mnie do Chicago w drodze do Nowego Jorku. W końcu to tylko osiemnaście godzin jazdy...
Wróciłem na kilka tygodni do domu Kingów w Chicago – mojego rodzinnego domu. Ale tym razem patrzyłem na to nieco inaczej, z zupełnie innej perspektywy. Najbardziej śmieszyło mnie moje nazwisko, które było jak najbardziej zgodne z prawdą. Tak, tak, ja, zwykły Chris King, byłem nominalnym królem jakiejś odległej planety, która nazywała się tak samo jak ryba, która czasami przyrządzał nam ojciec. To, że wróciłem do domu uśmiechnięty od ucha do ucha, zachwycony, że znów byłem w swoim własnym pokoju, i że cały czas podobno uśmiechałem się głupkowato...
Cały czas uśmiechasz się głupkowato – j.
Przestań! Miałaś sobie pójść!
Ani mi się śni, nie wtedy, gdy piszesz takie ciekawe rzeczy. Nigdzie nie idę. J.
Małpa. Idź sobie, albo nie napiszę już ani słowa. I wcale nie uśmiecham się głupkowato cały czas!
Owszem, uśmiechasz się. Gdyby to był magnetofon, to bym ci zaśpiewała jak Sandra Bullock – luubisz ją, luubisz ją, chcesz ją pocałoować, chcesz ją pocałoować – j.
Już cię tu nie ma!!! Nie zawracajcie na nią uwagi. Nie wie, co pisze.
Ależ wie, co pisze, wie. Mam powiedzieć Eve albo komuś innemu, że się do nich nie przyznajesz? Oj, nie będą zachwycone... – j.
Ja się poddaję. Ja z nią nie wyrabiam. Niech ktoś coś z nią zrobi!
(chwila przerwy i trzy głębokie oddechy)
Mam nadzieję, że teraz nie wejdzie. Wypchnąłem ją z pokoju, zamknąłem drzwi i zatarasowałem wejście krzesłem. Nie było to wiele, zważywszy, że nie było dla nas granic ni kordonów, ale trudno.
W każdym razie nic chyba dziwnego w tym, że byłem szczęśliwy, że wróciłem do domu w jednym kawałku, a nie w charakterze szczątków. Mama co prawda była chyba nieco zaskoczona moim entuzjazmem, ale nie czepiała się. Była zbyt zajęta swataniem Petera, mojego starszego brata, z Dennise Ralleyard – córką jakiejś tam koleżanki.
Ja pamiętałem Dennise jako chudzielca z wystającymi łokciami i kolanami, z którym zawsze się biłem, i ku mojemu niepomiernemu zdziwieniu chudzielec zniknął bezpowrotnie, zastąpiony przez śliczną, drobną, ciemnowłosą dziewczynę z wesołymi, ciemnymi oczami. W pełni zrozumiałem wówczas sens bajki o brzydkim kaczątku, i nawet przestałem dziwić się Peterowi, że za nią latał. Subtelnie, ale latał. Miałem nawet wątpliwości, czy to aby na pewno była ta sama Dennise co kiedyś, ale rozwiały się one (te wątpliwości) z chwilą, gdy Dennise szturchnęła mnie łokciem w brzuch i zapytała z łobuzerskim uśmiechem, czy mam ochotę się bić. Uśmiechnąłem się tylko krzywo i odsunąłem jej łokieć – to jednak była ona, bo jej łokieć wciąż był tak samo kościsty.
Dennise przyjechała do Chicago na studia, a moja matka rzecz jasna zaproponowała jej mieszkanie. Moja matka zawsze wszystkim wszystko proponowała, poza tym teraz miała też misję, żeby wyswatać Dennise i Petera. Ja jednak sądzę, że nic z tego nie będzie, bo od tamtych wydarzeń w Roswell minęły dwa lata, to znaczy – Dennise mieszka u nas już dwa lata i nie wydaje mi się, żeby między nimi coś zaiskrzyło. Pewnie, Peter wciąż za nią chodzi, ale Dennise chyba nie jest w nim zainteresowana.
Jak już powiedziałem, od czasu Roswell minęły dwa lata. Zaczynałem teraz trzeci rok nauki w Las Cruces, na wydziale informatyki. Przez pierwszy rok mieszkałem w akademiku, nie chcąc przeszkadzać rodzinie Evansów w odrestaurowaniu się. Ale potem Jennie skończyła szkołę i pojechała do college’u... no niech to, nie uda mi się opowiedzieć wszystkiego tak ładnie, zgrabnie i po kolei. Trudno. W każdym razie Jennie wyjechała, a pani E i Max wrócili do Roswell już na stałe, ja zaś zaopiekowałem się ich mieszkaniem w Las Cruces. Nie mieszkałem tam sam, rzecz jasna, nie było by mnie stać – zadomowiłem się tam razem z moim współlokatorem z akademika, niejakim Erykiem. Eryk słuchał metalu i na pierwszy rzut oka był nieco przerażający, ale jakoś się rozumieliśmy. No i mieliśmy spokój od gadatliwych sąsiadek – jedna z nich, jakaś staruszka, zapukała tu kiedyś i otworzył jej Eryk, który wylazł właśnie z wanny, owinięty niedbale ręcznikiem. Mokre strączki włosów zwisały mu koło twarzy, a z klaty piersiowej straszył jakiś nieco demoniczny tatuaż. Biedna staruszka zrobiła natychmiastowy zwrot w tył i byłem tylko szczęśliwy, że nie dostała zawału na naszym progu. W każdym razie dobrze nam się razem mieszkało.
Państwo Evansowie wrócili do Roswell po zakończeniu szkoły Jennie, a sama Jennie jednak poszła do college’u. Za sprawą... ciotki Isabel, która oznajmiła, że nie przyjmuje odmowy. Zapłaciła za jej studia literatury angielskiej i wymogła niemal na Jennie, żeby mieszkała razem z nią i Alex w ich apartamencie na Manhattanie. Ja bym tam nie narzekał. Jennie ofertę przyjęła i w ramach rekompensaty pracowała w Vogue’u jako asystentka sekretarki czy coś takiego. Choć tak po prawdzie to chyba raczej była to kolejna przysługa ze strony Isabel. W każdym razie moja siostra studiowała teraz w Nowym Jorku i z tego, co wiem, to nieźle jej szło. Zaczynałem mieć nawet podejrzenia, że zaprzyjaźniła się z Alex, swoim dotychczasowym wrogiem. Alex miała obecnie prawie siedemnaście lat i wcale się nie zmieniła – może poza tym, że nosiła coraz krótsze spódniczki. Ale wciąż cechowała się tą swoją bezpośredniością.
Skoro już jesteśmy przy Alex, Jennie i Nowym Jorku. Odwiedziłem je kiedyś podczas ferii – jeszcze nigdy do tej pory nie byłem w Nowym Jorku. Alex pokazała mi najlepsze kluby i dyskoteki w mieście, a Jennie zaprowadziła mnie do galerii sztuk i do muzeów. One były jak ogień i woda, ale mimo wszystko chyba nauczyły się ze sobą dogadywać. I Bogu dzięki, bo inaczej nikt by z nimi nie wytrzymał. Poznałem tam również Jesse’go Ramireza, byłego męża ciotki a ojca Alex. Był to całkiem sympatyczny prawnik, który namiętnie grywał w golfa. Nie wydawał się być zdziwiony moim istnieniem, co z kolei nie bardzo zdziwiło mnie.
No i jeszcze jedno – zdziwicie się, gdy powiem, że pan Andrew Fox porzucił Las Cruces na rzecz Bostonu? Tak, tak, co prawda ciotka Isabel nie przyznaje się do niczego, ale Alex twierdzi, że rozmawiają ze sobą prawie codziennie i że pan Fox przyjeżdża do Nowego Jorku co jakiś czas, rzekomo na przedstawienia jakieś trupy teatralnej. Niech ja pierzem porosnę, jeśli on przyjeżdża tylko na jakieś głupie przedstawienia!
Wuj Michael i ciotka Maria w końcu wzięli ślub. Ściślej biorąc, wzięli ślub na początku czerwca – ja jeszcze wtedy zostałem w Nowym Meksyku, a Jennie właśnie wróciła z Nowego Jorku, po pierwszym roku college’u na kilka tygodni odpoczynku, zanim powróci z powrotem do New Jersey do swojej posady gońca sekretarki. Szczerze mówiąc to nigdy w życiu nie widziałem drugiej takiej pary jak oni – jak oni potrafili się kłócić...! Niesamowite. Naprawdę byłem pod wrażeniem. Za każdym razem wydawało się, że to kłótnia na noże, ostatnia i w ogóle decydująca, że następnym razem spotkają się na sali sądowej, ale potem błyskawicznie godzili się i byli najszczęśliwsi na świecie. Aż do kolejnej kłótni. Dziwni ludzie. Ale przynajmniej szczęśliwi.
Państwo Evans też byli szczęśliwi. Mówię o pani E i o Maxie. To było naprawdę niesamowite i całkowicie rozumiałem, dlaczego podczas tego pierwszego roku moich studiów Jennie wolała przesiadywać u nas w akademiku, nawet w towarzystwie Eryka, którego chyba nawet lubiła. Eryk był lepszy niż wpatrywanie się w maślane oczy jej rodziców. To było dobre przez pięć minut, ale na dłuższą metę stawało się nie do zniesienia, choć Jennie była tu strasznie tolerancyjna – stwierdziła, że jej rodzice mieli pecha przez piętnaście lat, to teraz ona może przesiedzieć rok na zmianę w pokoju metalowca i swojej narwanej przyjaciółki.
To powiedz teraz o Eve, skoro już obsmarowałeś życie uczuciowe naszej rodziny. No, proszę, proszę. Czekam – j.
Nie mam pojęcia, jak to dziecko tu wchodzi. Przecież zamknąłem drzwi!
Nie marudź. Nie znasz się na zamykaniu drzwi, mój drogi. Pisz lepiej o Eve, bo inaczej ja o tym napiszę – j.
I kto mówił, że nie używa szantażu, co?! No dobrze, napiszę o Eve, ale tylko dla ciebie, zołzo jedna. A spróbuj to komuś pokazać!
Też cię kocham ;-) j.
Jennie odgrażała się w Roswell, że zapozna mnie z tą narwaną Eve. I zapoznała. Umówiła nas do kina, małpa wredna. Oczywiście mnie powiedziała, że idziemy do kina we dwójkę – ja i ona. Swojej przyjaciółce z kolei powiedziała, że idą we dwie. Poczym najspokojniej w świecie nie przyszła do kina, a ja musiałem pójść na film z Eve! Co prawda jej intryga miała krótkie nogi, bo od razu oboje odgadliśmy jej „plany”.
Ale się polubiliście wzajemnie, i to bardzo, więc naprawdę nie wiem, o co ci chodzi – j.
A mieliśmy jakieś inne wyjście? Robiłaś wszystko, żebyśmy na siebie wpadli i spędzali jak najwięcej czasu w swoim towarzystwie! Mam ci przypomnieć, co robiłaś? Wypychałaś mnie z mojego pokoju w akademiku mówiąc, że Eryk uczy cię grać na gitarze, zamykaliście się tam, a ja nie miałem co ze sobą zrobić, bo twoim rodzicom nie chciałem przeszkadzać!
Biedaczek ;-) Ale nie użalaj się tak nad sobą, z tego co wiem, co mi mówił brat Eve, całkiem miło spędzałeś te wieczory... Zresztą to był tylko rok. Aż boję się myśleć, co robiliście, gdy ja pojechałam do Nowego Jorku :P j.
Jeśli będziesz mi ciągle przeszkadzać, to w życiu tego nie skończę.
Przepraszam. Już sobie idę. Pisz dalej, staruszku.
Yggggrrr. Naprawdę nigdy tego nie skończę, jeśli ona będzie tu przychodzić i zaglądać mi przez ramię, dopisując swoje komentarze. Na razie sobie poszła, ale nie wiem, na jak długo.
W każdym razie, jak obwieściła to już moja siostra, ja i Eve byliśmy parą. Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie, ale gdy bliżej ją poznałem to okazało się, że nie była aż tak dziwna jak myślałem, ze była. A może ja również byłem wówczas inny. Eve nie pojechała z Jennie do Nowego Jorku. Przypuszczam, że przyjęliby ją tam, gdyby złożyła podanie, ale została w Las Cruces, po części dla mnie. Było mi miło z tego powodu, no i... yh, mam nadzieję, że moja matka nigdy w życiu tego nie przeczyta... ani moje rodzeństwo, bo nie dali by mi żyć... istotnie, gdy mieszkaliśmy z Erykiem w mieszkaniu pani E Eve czasami przychodziła. No, może przychodziła więcej niż czasami. Można powiedzieć, że nieźle się znaliśmy. Pod wieloma, ekhm, względami.
Zaraz. Wiem, że Jennie to przeczyta. A jeśli one mówią sobie takie rzeczy...? Matko, chyba spalę się ze wstydu. Najlepsze przyjaciółki chyba mówią sobie o wszystkim... jeśli Eve jej powiedziała.... ugh. Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej? To nie jest dobry pomysł spotykać się z najlepszą przyjaciółką waszej siostry. A ja nawet nie mam szans się zemścić! Jennie powiem wytrwale unikała jakichkolwiek związków i pułapek zastawianych na nią kolejno przez Eve i mnie, w ramach zemsty, jak i później przez Alex, która żaliła mi się niedawno, że Jennie potrafi każdego, nawet najbardziej gorącego i napalonego chłopaka sprowadzić na ziemię i oswoić jako swojego kumpla. Dla Alex to była chyba osobista tragedia, sądząc z jej tonu. Faceci byli celem jej życia, a przynajmniej można było wysnuć taki wniosek na podstawie jej zachowania. Teraz już tylko czekałem na wynik ostatecznej rozgrywki – na razie prowadziła Jennie. Widać naprawdę postanowiła wciąż pozostać wierną pamięci Kyle’a. Jak jakaś westalka czy coś.
Hm. Przejrzałem to, co napisałem, i tak jakoś wychodzi z tego, że jesteśmy jakąś bandą napaleńców, którzy myślą tylko o jednym, co jest rzecz jasna nieprawdą. Ale proszę, jakie są skutki, gdy każe mi się zacząć pisanie czegoś. Nie potrafię zaczynać.
Nie wiem dokładnie, jak reszta, ale ja co dzień budziłem się w tej samej pozycji – plecami do ściany, z widokiem na drzwi. Na ulicy wciąż uważałem, czy ktoś za mną nie idzie albo nie wpatruje się, a każdego nowego studenta, który dochodził do naszej grupy, starannie lustrowałem, czy gdzieś przypadkiem nie złazi mu skóra. Krótko mówiąc – nie wierzyłem w to, że będziemy mieli teraz święty spokój. Chyba przestałem wierzyć w coś takiego jak święty spokój, nie wtedy, gdy widziałem, jak Michael wciąż obrzuca każde pomieszczenie uważnym wzrokiem gdy do niego wchodzi i gdy jest w stanie najwyższej gotowości kiedy podchodzi do niego ktoś obcy. Nie wtedy, gdy widziałem jak Max unika wszelkich furgonetek i pustych uliczek, w których ktoś mógłby go zaskoczyć. Nie wtedy, gdy Jennie „na wszelki wypadek” ćwiczyła swoje umiejętności. Nie wtedy, gdy wciąż pamiętałem słowa Langley’a, że Antarianie w końcu zmądrzeją, zechcą odrestaurować dynastię i odnajdą nas. Szczerze w to wierzyłem, że oni tu po nas wrócą. Wszelkie resztki po naszej dynastii zostały zniszczony, zostaliśmy już tylko my. Choć bo ja wiem, nigdy nie można być pewnym, zwłaszcza po tej rewelacji, którą nam objawiła ciotka Maria, że Cameron była córką Khivara i Vilandry (jeśli ktoś nie pamięta, kto to był Vilandra, to niech sobie zrobi jakiś słowniczek. Vilandra = ciotka Isabel. Proste). Kto wie, czy gdzieś tam nie kryło się inne pokręcone potomstwo.
W każdym razie nie miałem ochoty być bezbronnym królikiem, zwłaszcza, że nie wiedziałem, czy ci Antarianie zgodnie ze słowami Langely’a nie zechcą u siebie Jennie. Przypomnę – na przeszkodzie staliśmy razem z Maxem, a to mogło im się nie spodobać. Może zechcą pozbyć się nas, żeby legalnie dojść do Jennie. Nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza z kosmitami. Poprosiłem Jennie, żeby mnie czegoś nauczyła. Nie mieliśmy już Langley’a, który by nas uczył, więc musiałem wybrać kogoś innego. To chyba zrozumiałe, że wybrałem Jennie.
No i przez ten rok w Las Cruces Jennie zdołała mnie czegoś nauczyć. Potrafiłem już tak jak ona pozbywać się kamieni. Pole ochronne pozostawało na razie poza zasięgiem moich możliwości, podobnie jak uzdrawianie albo wchodzenie do snów. Ale za to w tajemnicy przed wszystkimi powtarzałem wciąż to, czego nauczył mnie Langley, z wyobrażaniem sobie różnych rzeczy. Miałem wrażenie, że nikt nie byłby zadowolony z tego, że to potrafiłem.
Ale później, gdy Jennie wyjechała, pozostało mi ćwiczenie wszystkiego w samotności. Dużo mi rzecz jasna brakowało, ale już nie było tak tragicznie.
No i też często widywałem się z Maxem. Rozmawialiśmy o tym i owym, czasami zupełnie bez jakiegoś określonego tematu, ale oczywiście nie przeszkadzało mi to. I zaczynałem rozumieć, czemu Jennie tak strasznie go podziwiała i po prostu wielbiła. Owszem, miał coś w sobie takiego, ze człowiek mu od razu ufał. W ogóle stosunek państwa Evansów do mnie nie przestawał mnie zadziwiać. Zwłaszcza stosunek pani E, wydawało mi się, że już zupełnie przestała odróżniać mnie od Jennie. Jakbym był jej synem. Nie to, żebym chciał to zmieniać. W Roswell zawsze czekał na mnie pokój nad kafeterią, podobnie jak na Jennie. Tyle że ja miałem bliżej. Kiedy przyjeżdżałem do Roswell, co jednak nie zdarzało się tak bardzo często, to zawsze przybiegała babcia, chyba wiedziona jakimś dodatkowym zmysłem. Przyznaję, że ten... hm, nadmiar czułości mógł być męczący. I rozumiałem, czemu Jennie wolała zostawić Roswell za sobą.
Dopisz tam „chwilowo”. Nie wyjechałam przecież z Roswell na wieki, tylko o college’u. J.
Dobrze, jak sobie życzysz. Więc „i rozumiałem, czemu Jennie wolała zostawić chwilowo Roswell za sobą”. Może być?
Mniej więcej. Wątpię, żebyś rozumiał, czemu tak ochoczo wyjechałam z Roswell, ten nadmiar czułości to jedna sprawa...
A druga?
A druga to Kyle. Tak, widziałam, co tam pisałeś o mnie jako o westalce. Nieprawda. Po prostu nie mam ochoty spotykać się z kimkolwiek, a to, czy wciąż czuję coś do Kyle’a to inna sprawa. Po prostu nie czuję takiej potrzeby.
A wracając do mojego wyjazdu z Roswell – cóż, na ciebie przynajmniej nikt nie gapi się z ciekawością, politowaniem i współczuciem. O ile nie zauważyłeś, to Roswell nie jest stutysięcznym miastem i plotki rozchodzą się tam szybko. Wiesz, jakim wdzięcznym tematem do plotek byliśmy z Kyle’m?!

Hm. Tak. Dobrze. Ale o ile nie zauważyłaś, to to jest m o j a część. Nie t w o j a. I byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś przestała się wtrącać.
Przestanę się wtrącać jak zaczniesz pisać do rzeczy. Na razie pleciesz trzy po trzy i nic z tego nie wynika.
No przepraszam cię, moja droga, ale w przeciwieństwie do ciebie nie chcę od razu przeskakiwać do opisu akcji, tylko stopniowo wprowadzić czytelnika w nasza sytuację!
Dobrze już, dobrze. Ale za długo to przeciągasz.
Przeciągałbym mniej, gdybyś się ciągle nie wtrącała.
Jezu. Zakończ to lepiej szybko. Zresztą, i tak nie masz pojęcia o połowie rzeczy, które się działy przez te dwa lata. Nie rób zdziwionej miny, nie było cię na przykład w Nowym Jorku!
No to proszę, proszę, z chęcią poczytam, co się działo w Nowym Jorku. Czy ja ci bronię?
Boże. Zakończ to szybko, to zobaczysz, co się działo. j.
Tak więc przez dwa lata mieliśmy spokój, żyliśmy jak gdyby nigdy nic. I było całkiem fajnie. Dopóki nie pojechałem do domu na Święto Dziękczynienia.
(Przyczep się jeszcze do czegoś, Jennie! Zobaczymy, jak pójdzie tobie...)
(Pójdzie mi lepiej, bo to ja tutaj jestem na literaturze)
(dobra, dobra, w życiu tego nie skończymy. Idź do swojej części opowieści, a ja sobie poczytam, co ty tam wymyślisz...)
(Świnia.)
(Kto, ja? Siostrzyczko droga, zobaczymy...A na razie koniec. Już naprawdę. Ch.)

Posted: Mon Aug 15, 2005 10:17 am
by Athaya
:shock: Zajrzałam z nódów i co widzę :shock: Seqel do TJH 8) Nan jesteś wspaniała! Nie myślałam, że aż tak szybko się pojawi:D.

Ok. plus za bannerek (choć strona mi się rozjeżdza :? ) Drugi za prowadzenie opoisu tak jak w TJH czyli każda osbna postać :cheesy: Chris podasumowuje całość zdarzeń z przed dwu lat tak... Nieco sarkastycznie i humorkiem nie licząc tej osóbki, która wciąż mui przeszkadzała :lol: Swoją drogą komentarze były bardzo zabawne! Tylko dlaczego jeden jedyny Chris się pojawił :( Czemu nie więcej osób?
Yyyyyy... Dopiero 1 códna część, a ja chcę już następną :twisted: I ciekawam jest ile wogóle tego będzie... Może jakaś okragła liczba.
No nic. Czekam niecierpliwie na kolejną część.

Posted: Mon Aug 15, 2005 12:19 pm
by Primek1
Cudo. Fajne są te utarczki Jennie i Chrisa, boskie........ :) Maria i Michael nareszcie małżeństwem, o które wszyscy sie boją że zaraz w sali sądowej bedą sie rozwodzic. Bardzo prawdopodobne, fajnie, że są ze sobą szczęsliwi, nareszcie... Max & Liz - niec ze sobą pobędą, naszi szczęsliwi kochankowie... Czekam na rewelacje Jennie.. :) Nie mogę uwierzyc że ona i Alex się zaprzyjaźniły, jednak potrafiły. Nan błagam niech następna część pojawi sie jak najszybciej. Czekam. Widze że będe miał zajęcie w roku szkolnym - czekanie na następne częsci tego opowiadanka. :)

Posted: Mon Aug 15, 2005 2:07 pm
by Magea
Nie mogę uwierzyc że ona i Alex się zaprzyjaźniły, jednak potrafiły.
A może nie miały wyjścia :lol:

Nie przypuszczałam, że sequel pojawi się tak szybko.
Potyczki słowne Chrisa i Jennie boskie .. no dosłownie jak brat i siostra.
Czekam z niecierpliwością na następną częsc :)

Posted: Tue Aug 16, 2005 3:28 am
by Aggie
hej Nan
czesc jest super. a ja wreszcie sie zarejestrowalam (czego to sie nie robi dla ulubionych ff :D ) wiec od tej pory bede czytala dodane czesci na forum. to jest nawet wygodniejsze.
juz nie moge sie doczekac dalszych czesci. bedzie brakowalo Kyle'a, ale przynajmniej Michael wciaz zyje.
Aggie (znana kiedys jako agu84)

Posted: Fri Aug 19, 2005 7:52 pm
by onar-ek
Nie moge uwierzyc, ze znow wracam do komentowania losow Chrisa i Jennie tym razem juz w sequelu :haha: I musicie mnie zmobilizowac do czytania tego wraz z aktualizacjami bo pozniej bedzie tak samo jak z TJH i obudze sie na sam koniec a wierzcie mi nadrabaianie ponad 40 czesci nie jest takie latwe i zabiera sporo czasu!

Jak juz wspominalam w obszernych komentarzu pod TJH polubilam Chrisa i ciesze sie, ze w jego zyciu wszystko dorze sie uklada a jego potyczki slowno-pisemne z Jennie byly swietne. Nie moge sie doczekac bardziej obszernych relacji z ich zycia po upywie tych 2 lat. Obys szybko wrocila Nan i obym ja nie zagubila sie gdzies znowu :lol: Z niecierpliwosica czekam na kolejna czesc!

edit: A ze nadal mam wyrzuty sumienia z podowu TJH, aby sie zrehabilitowac zrobilam bannerek do TNJ, ale nie moglam sie zdecydowac, ktora fotka Jennie bardziej mi sie podoba wiec daje dwa:
Image

Image

Posted: Fri Aug 19, 2005 11:09 pm
by Athaya
onar-ek wyobraź sobie, że ja siedziałam nad TJH pięć godzinek i tak sobie twardzo czytałam aż do 43 części bez przerwy :lol: Jjak zresztą wszystkie nie czytane jeszcze przezemnie opowiadania, a wymieniać ich nie będę bo za dużo :twisted:
A poza tym to fajne te bannerki zrobiłaś :wink:
Nan gdzie jesteś! Puk puk! Tu sępik z niecierpliwością czeka na kolejną zapewne códowną część opowiadania! Wróć szybko!

Posted: Sat Aug 20, 2005 1:50 pm
by Nan
Athaya - ok, pomyślę nad zmniejszeniem bannerka :wink: w trosce o ekrany moich czytelników. No i po raz pierwszy w życiu nie wiem, ile części to cudo będzie liczyło. Tym razem wszystko piszę na żywca, jak podleci. I spokojnie, inni też się pojawią... tym razem zmieniamy nieco konwencję, tym razem będzie po jednej osobie - z komentarzami innych.
Magea - zdecydowanie trafiłaś w dziesiątkę :lol: Zresztą, sami zobaczycie.
Aggie - miło cię tu powitać.
Onarku - no ja myślę, że ty wracasz by skomentować losy :lol: No i pięknie dziękuję za bannerki - przyjmę każdą ilość :mrgreen: Są oszałamiające!
I ależ proszę, nie krępujcie się - jeśli ktoś jeszcze ma ochotę zrobić bannerek, to proszę bardzo, ja się nie pogniewam, naprawdę :wink: Jennie to Alyssa Milano a Alex to Michelle Rodriguez. Chrisa przedstawiać nie muszę.

Wczoraj utopiłam sobie komórkę. No, prawdę mówiąc, to utopiłam sobie również kilka innych rzeczy, które jednak udało się jakoś odratować, ale komóreczka chyba doszczętnie mi padła :( No, dobrze, fakt - dobrze, że to moja komórka się utopiła a nie ja. I jak tu pisać kolejne części?

Część 2

Jennie:

Ok. Teraz moja kolej. Lepiej będzie, jeśli ja przejmę pałeczkę na jakiś czas. Może nie powinnam czytać tego, co pisał Chris, ale cóż – to nie moja wina, że biedak nie wpadł na to, że trzeba się ewakuować z naszego mieszkania, jeśli chce się robić coś bez udziału innych. Zanim jednak przejdę do relacji wydarzeń, chyba powinnam wyjaśnić pewną kwestię, którą mój brat pominął, zajęty roztrząsaniem innych rzeczy. Chodzi mi o czas. Otóż można sobie pomyśleć, że piszemy to wszystko na bieżąco, niemal jednocześnie przeżywamy i piszemy. O nie. Nie jest też tak, że piszemy już od razu „po fakcie”, i to grubo po fakcie. No dobrze, tak było poprzednim razem, ale tylko dla tego, że dopiero później wpadałam na ten pomysł, kiedy usiłowałam jeszcze raz przeanalizować wszystko i złożyć razem wszystkie elementy układanki. Zorientowałam się wtedy, ze części rzeczy mi brakowało, i poprosiłam niektórych o spisanie ich wrażeń. Tak tez powstała tamta opowieść, ale teraz staramy się prowadzić wszystko prawie na bieżąco. Ta metoda jest nawet lepsza, bo pamiętamy jeszcze wszystkie szczegóły, ale już nieco ochłonęliśmy po wydarzeniach. Teraz, kiedy już jedną sprawę wyjaśniłam, mogę wrócić do przeszłości.
Chris, ciotka Isabel i Alex wyjechali z Roswell, a ja zostałam sama z jakąś oszałamiającą ilością wolnego czasu, zaczęłam więc porządkować moją pamięć. Kiedy wróciliśmy do Las Cruces – tym razem we trójkę, razem z tatą, czułam się tak, jakbym wracała jako zupełnie inna osoba. I chyba też tak było. Coś również zmieniło się w mojej przyjaźni Eve – tak, wciąż byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, w zasadzie to Eve była moją jedyną przyjaciółką. Ale czułam, że nie mogłam rozmawiać z nią tak swobodnie jak kiedyś, zbyt wiele było rzeczy, których nie mogłam jej powiedzieć. Zaczynałyśmy się od siebie oddalać, powoli i niemal nie zauważalnie, ale wiedziałam o tym. No i przyznaję, ze rozmyślnie umawiałam Chrisa i Eve aż do momentu, w którym sami zaczęli się umawiać. Nie miałam nic przeciwko temu, poza tym lubiłam towarzystwo Eryka, który dużo milczał i nie zmuszał innych do rozmowy. Po prostu akceptował moje milczenie i robił to, co miał do zrobienia, nie zwracając zbytnio na mnie uwagi. Jedyną oznaką, że szanował moją obecność było to, że nie puszczał muzyki na cały regulator. To właśnie wtedy przekonałam się do słuchania metalu – ja! Ale nie tylko milczeliśmy. Czasami też zdarzało nam się rozmawiać i to też były bardzo fajne chwile. Eryk miał bardzo specyficzne poczucie humoru i wbrew swojemu wyglądowi przymulonego metalowca świetnie orientował się w polityce i literaturze, potrafił na przykład wybornie imitować gadające głowy polityków. Zaśmiewałam się wtedy do rozpuku, i tak jakoś spędzaliśmy czas. Czasami pomagał mi w matematyce, za co będę mu wdzięczna do końca życia. Chyba na swój sposób też się zaprzyjaźniliśmy.
Zadziwiająco mało czasu spędzałam wtedy w domu. Starałam się przebywać tam jak najmniej, bo wszystko było takie samo, jak przed wyjazdem, z wyjątkiem jednej rzeczy – mnie. Wychodziłam rano, po szkole szłam do Eve albo do Chrisa, tam odrabiałam lekcje i uczyłam się, a potem, wieczorem wracałam do domu. Kiedy nie mogłam pójść ani do Eve, ani pogadać z Erykiem, spędzałam popołudnia w bibliotece albo czasami w kinie. Należy też tu zauważyć, że ten ostatni rok szkoły nie sprawiał mi większych kłopotów, poza, rzecz jasna, matematyką. Fox nie wrócił już do Las Cruces, tylko wyjechał do Bostonu (ale dokładniej opowiem o tym nieco później) i naszą grupę przejęła młoda anglistka, niemal tuż po studiach. Sprawiała bardzo przyjemne wrażenie i z miejsca zakochała się w niej męska cześć naszej grupy – panna Fuller mogła się poszczycić wysoka frekwencją na zajęciach z ostatnim rokiem. Lubiłam ją, bo po pierwsze nie podrywała mojej matki, a po drugie daleko jej było do profanowania moich ulubionych autorów. Tak jakoś znalazłyśmy nić porozumienia i nawet zaczęłyśmy tworzyć gazetkę.
I tak jakoś przeleciał mi ten pierwszy rok po śmierci Kyle’a, mniej w domu, a bardziej przesiadując u innych. Był to też ostatni rok naszego mieszkania w Las Cruces – mama porzuciła szkołę i zaczęła wspólnikować z dziadkiem. Mój ojciec też postanowił coś robić – zapisał się na jakieś kursy i, o zgrozo, zamierzał je skończyć. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że tata chciał pracować z dziećmi... z trudnymi dziećmi. Oczywiście, że to bardzo chwalebne i w ogóle godne naśladowania, ale ja nie byłabym w stanie robić czegoś takiego. Nie przepadałam za dziećmi, choć dzieci przepadały za mną. Dziwna zależność.
No i wtedy wyszedł problem mojego college’u. Mama jako nauczycielka nie zarabiała kokosów, a nasze mieszkanie wbrew pozorom też nieco kosztowało. Pewnie, że gdybym wybrała sobie studia w Las Cruces, to wyszłoby znacznie taniej i mogłabym tam bez problemu zacząć naukę, ale ja chciałam wyjechać, a to już komplikowało sprawę. No bo – sama? Bez nikogo? Gdzie? A jeśli mimo wszystko coś się stanie, coś związanego z naszym pochodzeniem? Ale wtedy będę zmuszona do tych wszystkich dodatkowych kosztów w postaci mieszkania, jedzenia, dojazdów... No i to nie mogło być za daleko. I byłoby też dobrze, gdyby poziom uczelni był niezły... Już wydawało się, że będę jednak zmuszona do pozostania w Las Cruces, kiedy sytuację uratowała ciotka Isabel. Sama wyszła z inicjatywą, żebym przyjechała do Nowego Jorku, a ona zafunduje mi studia, bo pieniądze akurat nie stanowiły dla niej najmniejszego problemu. W ten sposób odpada kwestia pieniędzy, przynajmniej chwilowo, zamieszkania i tego, że będę sama gdzieś daleko. W pierwszej chwili chciałam skakać do góry ze szczęścia, ale potem uświadomiłam sobie, że studia w Nowym Jorku będą oznaczały nieustanne widywanie się z Alex... Trudno. Nie można mieć wszystkiego, postanowiłam spróbować. W połowie wakacji wsiadłam do autobusu i w ten właśnie sposób rozpoczęłam kolejny etap mojego życia.
Trafiłam akurat na chwilę, kiedy Alex wyjechała z wujkiem Lessem i jego druga żoną do Kanady nad Wielkie Jeziora i byłam szczęśliwa, ze mogłam w spokoju się zaaklimatyzować do miejsca, które na co najmniej cztery lata miało stać się dla mnie domem.
Nowy Jork zdecydowanie mnie oszołomił. Bywałam w wielkich miastach, ale w żadnym z nich nie miałam do tej pory mieszkać. Szłam ulicami, otoczona tłumem ludzi, i prawie wszyscy pędzili gdzieś śpiesznie, z telefonami komórkowymi w dłoniach. Widziałam w metrze kobietę w garniturze od Armaniego, na niewiarygodnie wysokich obcasach, w przeciwsłonecznych okularach od Coco Chanel, z najnowsza Nokią w ręku, siedzącą obok bezdomnego mężczyzny bez zębów. Patrzyłam na nich jak urzeczona, póki ktoś nie wpadł mi na plecy mamrocząc niewyraźnie jakieś „przeprasza”. Wysokie, lśniące wieżowce na Manhattanie, widoczne z daleka niczym drogowskaz do lepszego świata. Budynki z czerwonej cegły z żelaznymi schodami przeciwpożarowymi, zapyziałymi śmietnikami i neonami nad sex shopami ostro kontrastowały z dzielnicami luksusu. Jednak te dwie sfery mieszały się ze sobą w metrze – moim jedynym środku transportu, który docierał niemal do każdego zakątka tego niezwykłego miasta. Właściwie metro było jakby osobnym, podziemnym miastem, które rządziło się swoimi prawami, ze swoimi tajemnicami i stałymi elementami. Ja z kolei chciałam jak najszybciej poznać ten dziwaczny ludzki twór, który chyba jednak wymknął się spod kontroli człowieka. Jeździłam metrem na początku na oślep, niepewna, gdzie wysiądę i czy trafię do domu, ale już po kilku takich przejażdżkach zaczęłam się powoli orientować w tym, która linia dowiezie mnie prosto pod nasze mieszkanie, która jedzie na Bronx, którą najlepiej wziąć, by dostać się do redakcji ciotki.
No właśnie – ku mojemu zaskoczeniu mieszkałam niemal w samym sercu Manhattanu, w jednym z tych przerażająco drogich budynków, które posiadały portiera, chromowane schody, elegancką windę, szklaną podłogę i kwiaty jak w hotelu, a winda otwierała drzwi tylko wtedy, gdy wsunąłeś w czytnik odpowiednią kartę magnetyczną. Byłam zaskoczona i nieco onieśmielona moim nowym domem, gdy ciotka Isabel przyprowadziła mnie do niego podebraniu mnie ze stacji. Portier otworzył przede mną drzwi i rzuciłam mu spłoszone spojrzenie, nie bardzo wiedząc, czy powinnam podziękować mu, czy tez skinąć wyniośle głową, ale on uśmiechnął się tylko do mnie życzliwie i już wiedziałam, że mam tu choć jedną życzliwą duszę.
Jak już wspomniałam, ku mojej niepomiernej uldze Alex nie było gdy przyjechałam. Dostałam pokój niby prosty, a jednak cholernie elegancki i stylowy. Łazienka na początku mnie przeraziła, za to zachwycił mnie widok z kuchni – na Central Park. Salon był wielkości średniej stodoły, tak samo elegancki jak całe mieszkanie i ciotka Isabel.
Kiedy kilka tygodni później wróciła Alex, ja oswoiłam już jako tako zarówno mój pokój, jak i sam budynek, byłam także na jak najlepszej drodze do oswajania miasta. Ciotka Isabel, widząc moje próby poznania Nowego Jorku, zaproponowała mi z wahaniem, że może zobaczyć w redakcji, czy nie potrzebują na przykład jakiejś sekretarki. Z początku myślałam, że Isabel wahała się, czy nadaję się do takiej pracy, ale tak naprawdę obawiała się tego, czy nie odrzucę pogardliwie jej oferty. Nie odrzuciłam i zostałam asystentką sekretarki, choć była to nieco zbyt szumna nazwa jak dla kogoś, kto początkowo zajmował się przyklejaniem nalepek z adresem na koperty, ale potem dostąpiłam także zaszczytu przyjmowania poczty i sortowania jej dla sekretarki. Nie narzekałam.
Początkowo podchodziłyśmy do siebie z Alex wyjątkowo nieufnie i ciągle chodziłyśmy dookoła siebie. Według mnie Alex nie specjalnie się zmieniła. Wciąż ubierała się co najmniej wyzywająco, nie krępując się zupełnie tym, że widać jej całe nogi albo że ma biust prawie na samym wierzchu. Miała wtedy niecałe szesnaście lat i doskonale wiedziała, na co może sobie pozwolić, żeby nie zepsuć końcowego efektu kobiety silnej, zdecydowanej i jednocześnie kokietki. Przestała tylko tak agresywnie się malować, no i zdecydowanie urosły jej włosy. Poza tym była niemal tak samo bezczelna. Wchodziła do pokoju bez pukania i nie uznawała zamknięcia nawet w łazience, co mnie niewymownie drażniło. Śpiewała na cały głos pod prysznicem, chlapiąc się godzinami, piła colę light i jadała wstrętne odtłuszczone jogurty, potrafiła czterdzieści minut malować jeden paznokieć – sprawdziłam z zegarkiem w ręku. Co prawda efekt końcowy był naprawdę niezły, widać było, że ma wprawę, ale na Boga – marnować kilka godzin tylko po to, żeby wymalować sobie paznokcie, skoro i tak za trzy dni jej się to znudzi i zacznie całą zabawę od początku?! To było dla mnie niepojęte. Denerwowało mnie też jej zachowanie w stosunku do ciotki Isabel, bo czasami potrafiła być naprawdę wredna. Wychodziła wieczorami na imprezy, wracała nad ranem, choć – co dziwne – zawsze wracała trzeźwa i nie naćpana. Chociaż tyle. No i kompletnie nie rozumiałam jej miłości do zakupów. Potrafiła chyba wykupić pół sklepu tylko po to, żeby w domu stwierdzić, że nic jej nie pasuje.
Jednak ze względu na zdrowie psychiczne ciotki starałyśmy nie wchodzić sobie w drogę, i tylko starannie się ignorowałyśmy, a w najlepszym razie odnosiłyśmy się do siebie z chłodnym dystansem. A ciotka cieszyła się, że relacje między nami są tak dobre. Cóż, rzeczywiście – nie skakałyśmy sobie co pięć minut do oczu, a to już było osiągnięcie.
Taki stan utrzymywał się przez kilka pierwszych tygodni mojego pobytu w Nowym Jorku. Zaczął się mój rok szkolny. Zajęcia były całkiem interesujące, grupa wydała mi się być sympatyczna, z kilkoma osobami byłam bliżej, ale z nikim się nie zaprzyjaźniłam. Wolny czas spędzałam chodząc po bibliotekach, galeriach i muzeach, chłonąc wszystko, co widziałam i usiłując stłumić tęsknotę za Las Cruces, za rodzicami, Eve, Chrisem i milczącym Erykiem.
Któregoś dnia, kiedy miałam akurat wolne popołudnie, siedziałam w domu, leżąc na łóżku w towarzystwie grubego podręcznika do historii, powtarzając sobie pewne rzeczy. W drzwiach stanęła Alex, w swoich zwykłych biodrówkach i jakiejś fikuśnej bluzce, mamlając jak zwykle gumę.
-Powinnaś się inaczej ubierać – oznajmiła. Zerknęłam na siebie – wytarte dżinsy i jakiś zwykły podkoszulek. Według mnie byłam ubrana normalnie, ale w porównaniu z Alex wyglądałam jak wieśniak. Zaczerwieniłam się lekko.
-Usiłuję się uczyć – powiedziałam zimno, starając się ją zignorować, ale świadomość, ze stoi w progu i wpatruje się we mnie jak kot paraliżowała mnie.
-Dałoby się z ciebie zrobić ludzi – Alex miała osobliwą taktykę – jeśli ktoś się z nią nie zgadzał, po prostu przestawała go słyszeć. Człowiek wysiadał przy niej.
-Lepiej pomyśl o sobie – odburknęłam opierając brodę na pieści i wpatrując się uparcie w wizerunek Dariusza III. Oczywiście nie usłyszała mnie.
-Mężczyźni lubią blondynki, a tobie dobrze byłoby w jasnych włosach – stwierdziła. – Zrób swoje hokuspokus, machnij ręką, i zmień sobie włosy na blond.
Oburzona usiadłam na łóżku.
-Zwariowałaś?! – warknęłam niezbyt przyjaźnie. Właściwie powinnam była ją wtedy wyrzucić za drzwi...
-Albo powiększ sobie biust, wiem, ze możesz – zaproponowała. Odruchowo spojrzałam w dół na mój, niestety, niewielki biust i zasłoniłam się rękami.
-Wypchaj się! – odparłam. W życiu nie miałam tak dziwnej rozmowy...
Alex spojrzała z satysfakcją na własne piersi i uśmiechnęła się.
-Ja nie muszę – zauważyła. Zatkało mnie i całkowicie osłabłam, nie protestowałam nawet gdy Alex podeszła do mojej szafy i zdecydowanym ruchem skreśliła niemal wszystkie moje ulubione ubrania. Oznajmiła mi, że skoro już razem mieszkamy, to niech chociaż ja jakoś wyglądam, poczym wygarnęła trzy czwarte mojej garderoby, włącznie z bielizną. Zaskoczona pozwoliłam jej to wynieść, nie mam pojęcia gdzie – nigdy więcej nie zobaczyłam już większości rzeczy... Popatrzyłam na moją opustoszałą nagle szafę i uświadomiłam sobie, że Alex zostawiła mi tylko dwie bluzki, w tym jedną białą, jedną spódnicę i czarną sukienkę na ramiączka. Zanim jednak zdążył dotrzeć do mnie fakt, że jutro będę musiała iść na zajęcia albo w wytartych dżinsach, albo w eleganckiej sukience, wróciła Alex i ściągnęła ze mnie zarówno koszulkę, jak i dżinsy, i pewnie równie chętnie ściągnęła by ze mnie również i moją bieliznę, ale wtedy odzyskałam już nieco zmysłów.
W ten oto nieco osobliwy sposób zaczęła się nasza przyjaźń – Alex postanowiła zrobić ze mnie prawdziwą kobietę, a nie dziewczynkę, i zapowiedziała mi stanowczo, że jeśli zobaczy na mnie coś w stylu tego, co miałam, to ona natychmiast się tym zaopiekuje. Posłusznie zgodziłam się na to, by zaciągnęła mnie na zakupy i sądziła za mnie, co dobrze na mnie leży a co nie. Zajęła się całkowicie moją metamorfozą i skutek był taki, że gdy po miesiącu spojrzałam w lustro, zupełnie się nie poznałam. Ta dziewczyna z puszystymi, jasnobrązowymi włosami, z makijażem, w obcisłej bluzce, dopasowanych dżinsach i w szpilkach – to ja?! Matko. Usiadłam wtedy ciężko na kuchennym stołku i zaplotłam nerwowo ręce na kolanie, i uświadomiłam sobie wtedy, ze te ręce – też nie należały do mnie! Nigdy w życiu nie robiłam sobie manicure. Ja byłam przerażona, a Alex z kolei była całkiem zadowolona ze swojego dzieła. W końcu byłam tak zdesperowana i nieszczęśliwa, że z niechęcią i wyraźnym wstrętem pozwoliła mi wskoczyć w stare dżinsy i koszulkę, które się cudem zachowały z pogromu. Jednak ku mojemu niepomiernemu zdziwieniu już nie czułam się w nich tak swobodnie, miałam wrażenie, że założyłam worek a nie ubranie. Kiedy następnego dnia ubrałam się w krótką spódniczkę i falbaniastą bluzkę, Alex nie kryła triumfu.
Czemu właściwie zgodziłam się na tą całą operację? Może dlatego, że w gruncie rzeczy czułam się tam samotna, że nie miałam tam żadnej przyjaciółki. Odkryłam, ze rozmowy telefoniczne, nawet najdłuższe, nie zastąpią prawdziwego spotkania. Czułam się sama w wielkim mieście, zupełnie malutka i nic nie znacząca, ale kiedy upodobniłam się do tego miasta, kiedy stałam się tak jak ono modna, a jednak wciąż w pewnym sensie niezależna, poczułam się nieco lepiej – tak, jakbym stała się jego częścią. Już nie byłam dziewczynką stojącą z boku, która wszystko obserwowała w milczeniu, teraz byłam w środku. Ale nie tylko irracjonalne poczucie więzi z miastem było efektem mojej metamorfozy – znacznie ważniejsze było to, że w końcu zaczęłyśmy się z Alex nawzajem respektować. Jakby z obowiązku, że ja zgodziłam się na tą przemianę, ona zgodziła się pójść ze mną na wystawę do National Gallery na abstrakcjonistów, więc ja z kolei pozwoliłam zaciągnąć się do klubu. I szczerze mówiąc – nie było tak strasznie, choć wciąż wolałam moje biblioteki a nawet metal Eryka nad klubowe rytmy. I gdzieś w trakcie tego wszystkiego zaczęłyśmy ze sobą normalnie rozmawiać, jak to zwykle bywa – o rodzicach, o szkole... i zanim się spostrzegłam, powiedziałam jej wszystko o Kyle’u, pozwoliłam, by wszystko to, co ukrywałam przed Eve przez ponad rok w końcu ze mnie wypłynęło. Ale Alex wiedziała już wcześniej o Kyle’u, więc to było co innego otworzyć się przed nią niż otworzyć się przed Eve. Ja z kolei wiedziałam, że moja kuzynka, choć ciągle na randkach, to jednak była tym zupełnie nie zainteresowana, tylko czekała na możliwość spotkania się z jej Peterem. Wiedziałam nie tylko o tym, że Peter był na wolności i że oboje starannie kryli się przed Isabel i Jesse’m, ale nawet służyłam im za skrzynkę kontaktową. Tylko jedna rzecz nie udała się w Alexowym wielkim planie zrobienia ze mnie kobiety roku – nie udało jej się zmusić mnie do aktywnego randkowania.
I tak jakoś rozwijała się nasza przyjaźń, pomiędzy ciuchami, abstrakcjonistami i chłopakami, zupełnie różna od tego, co było między mną a Eve od tylu lat. Nasza znajomość z Alex nie miała historii i dopiero ją tworzyłyśmy, a Eve i ja wiedziałyśmy o sobie wszystko. No, prawie wszystko. Alex wiedziała, kim byłam, i czasami żartowała z tego – a jak wiecie, języczek ma cięty.
Kiedy pojechałam na święta do domu, mama nie powiedziała ani słowa na temat mojej odmiany, tata zaś roześmiał się wesoło i stwierdził, że wdaję się w ciotkę Isabel. Ale do Kyle’a poszłam ja – choć nieco inna, ale w gruncie rzeczy wciąż ta sama. Żałowałam, ze go nie było przy mnie, żeby powiedział mi, ze świetnie wyglądam, albo żebym nie nosiła mini, bo jest zazdrosny. Wiedziałam, że powiedziałby coś takiego. Minęło półtora roku, a ja wciąż za nim tęskniłam. Tyle, że teraz myślałam o nim już bez tego bólu, dokładnie tak, jak powiedziała kiedyś ciotka Maria. No i teraz gdy miałam chandrę, zamiast wysłużonej Buena Vista słuchałam Aerosmith.
Miałam wrażenie, że czas zatrzymał się w Roswell. Wuj Michael oświadczył się w końcu ciotce Marii. Rodzice pracowali. Wszyscy mieli własne życie, a ja znów czułam się tak, jakbym stała z boku i tylko ich obserwowała. Chyba potrzebowałam pomocnej ręki, żeby wskoczyć do tego życia. W każdym razie Roswell wciąż pozostawało stolicą kosmitów...
Pojechałam również do Las Cruces, spotkać się z Eve. Byłyśmy same, Chris na święta też wrócił do domu – do Chicago. A jednak coś było inaczej. Długo rozmawiałyśmy, dzieliłyśmy się wrażeniami z college’u, ja opowiadałam jej o Nowym Jorku... ale czegoś mi chyba brakowało. Może ciętego humoru Alex, do którego już się przyzwyczaiłam, może jej bezpośredniości. Bo Eve wydawała się nie chwytać niektórych moich komentarzy, nie rozumiała, czemu ja uśmiechałam się czasami gdy mówiła. Ale mimo wszystko – wciąż była moją przyjaciółką. Odwiedziłam też Eryka, który został w Las Cruces i mieszkał w moim starym pokoju.
-Jestem zbyt leniwy na podróż do domu – odpowiedział na moje pytanie, czemu nie spędza świąt z rodziną. – Wyobrażasz sobie, ile czasu musiałbym pakować te wszystkie płyty? – musze tu dodać, że Eryk jeszcze w akademiku miał oszałamiającą kolekcję płyt – jeszcze tych starych, dużych, na patefon. Obecnie jego kolekcja zajmowała całą ścianę, i Eryk nigdzie się bez niej nie ruszał.
Jednak święta szybko minęły i z lekkim żalem wróciłam do Nowego Jorku, żal jednak szybko minął pod wpływem nowych wariactw autorstwa Alex. To dziwne, ale jakoś nauczyłyśmy się wzajemnie dopełniać – ja byłam spokojna, ona dynamiczna, ona działała, ja myślałam, ona była bezpośrednia, ja skryta.
W czasie przerwy wiosennej przyjechał do nas Chris – i on był chyba najbardziej zaskoczony moją przemianą. Pokazałyśmy mu z Alex Nowy Jork, i właśnie wtedy miała miejsce jedna z naszych kłótni. Nie kłócimy się teraz często, a jeśli już – to szybko się godzimy, ale za to... dość intensywnie. Alex potrafi być złośliwą jędzą, która dogryzie każdemu, odkryłam za to, ze najbardziej irytuje ją moja obojętność i spokój. Doprowadza ja to do białej pasji. W roli rozjemcy występują lody. Nie pada ani razu słowo „przepraszam” – na ogół idę do kuchni i wyjmuję z zamrażarki dwa kubełki lodów, biorę dla siebie butelkę Tabasco i wołam na cały dom, że mam zbędne lody. Alex wychodzi wówczas z pokoju i jak gdyby nigdy nic jemy razem lody, nie wspominając nawet słowem o naszej kłótni.
Ciotka Isabel była wniebowzięta, gdy zorientowała się, że między mną a Alex nawiązała się nić porozumienia. Ciągle powtarzała, że to była jej najmądrzejsza decyzja żeby zaproponować mi pomoc podczas studiów i że mamy na siebie nawzajem zbawienny wpływ – Alex się ukulturalniła, a ja rozluźniłam. Hm. Żadna z nas nie potraktowała tego jako komplementu. I to by było na tyle. No, może jeszcze dorzucę coś, o czym nie wspomniał Chris.
Ja i Alex od początku tego roku, czyli mojego drugiego roku w college’u, mieszkałyśmy same. Tak, tak, dobrze czytacie. Po długich rozważaniach, czy może to zrobić, ciotka Isabel zdecydowała się w końcu na drastyczny krok jakim była jej przeprowadzka do Bostonu do – uwaga uwaga – pana Andrew Foxa. Uff. Ciotka podjęła taką decyzję po niekończących się wahaniach, czy może to zrobić, ale znowu – Alex za kilka miesięcy miała skończyć siedemnaście lat (wierzcie mi, nie wyglądała na tyle), ja miałam lat dwadzieścia i wydawałam się być w pełni dorosłą osobą. Isabel wyjechała na początku września, targania wątpliwościami, i dzwoniła do nas niemal codziennie, my zaś radziłyśmy sobie we dwójkę całkiem nieźle, zwłaszcza po początkowych starciach dotyczących użytkowania lokalu – Alex miała ochotę co noc urządzać imprezy, podczas gdy ja stanowczo opowiadałam się za normalną egzystencją.
I to by było na tyle. Dopóki, rzecz jasna, nie nastąpił telefon Chrisa, pełen dramatyzmu, gdzieś w okolicach święta Dziękczynienia.
No, no, no. Nie wiedziałem, że Alex namawiała cię do powiększenia biustu. Widzę, że ma na ciebie zbawienny wpływ ;-) Ch.
Świr. Odczep się od mojego biustu.
A jednak może jestem tylko facetem, ale mam takie subtelne wrażenie, że coś się z nim stało. Czyżbyś uległa namowom naszej kochanej kuzyneczki, siostrzyczko?
Stanik push-up, chłopcze. Nie znasz się.
I Bogu dzięki.
Faceci...

Posted: Sat Aug 20, 2005 2:24 pm
by Primek1
Świetne!!!!!!!! Szkoda, że Jennie nie napisała nic o tym jak spławiała chłopaków, to by było z pewnością ciekawe, a nawet bardzo :) A podejrzewam, że i smieszne. Ostatnia wymiana zdań między rodzeństwem była bezbłędna. Dzisiaj mam doła, a zaczęłem sie smiać. Dzieki Ci Nan :) :D Isabel przeprowadziła się do Andrew?????? TA Isabel? No, no.. Jestem ciekawy kiedy Alex zostanie siostrzyczką heheh :D A Jennie tak umalowana? To normalnie bomba, dajcie zdjęcie :D Maria i Michael - pisałem juz że sie ciesze że są razem, ponawiam swoje stwierdzenie. Szkoda tylko że Jennie nie znalazła sobie chłopaka... :P Mam nadzieję, że nie dopuścisz Nan by Jennie została jedyną.... bez chłopaka :P w NY. Cóz mogę powiedzieć na koniec...... :D Chyba tylko jedno: "Czekam z niecierpliwościa na następna część :) "

Posted: Sat Aug 20, 2005 2:33 pm
by onar-ek
Tym razem nie pozbedziesz sie mnie tak latwo Nan chocbys nie wiem ile aktualek dawala i ile ja musialabym nadrabiac :haha:

Wiedzialam, ze Alex i Jennie jakos sie zaprzyjaznia, przeciez przeciwienstwa sie przyciagaja. I czym by byla przyjazn bez drobnych klotni i pozniejszej mozliwosci godzenia sie przy lodach. No i nareszcie Alex zabrala sie za wyglad Jennie za to ma u mnie duzego plusa i chyba zaczynam sie do niej jeszcze bardziej pozytywnie nastawiac 8)

Znow wtracona potyczka slowa rodzenstwa. Zabawna. Nie ma co prawdziwe rodzenstwo mimo, ze 2-letnie :haha:

Nan czekam z niecierpliwoscia na kolejna czesc, czyzby teraz nastala kolej Alex? No bardzo jestem ciekawa...

Posted: Sun Aug 21, 2005 11:19 am
by Magea
No to jednak nie miały wyjścia musiały się przyzwyczaić do siebie, ale podobno rzeciwieństwa przyciągają 8)
Podoba mi się ta metamorfoza u Jennie mam nadzieje ze wyjdzie jej na dobre.
Isabel zamieszkała u Foxa .. :shock: o mój boże ..
I czym by byla przyjazn bez drobnych klotni i pozniejszej mozliwosci godzenia sie przy lodach.
Skąd ja to znam :D Tylko czemu zawsze są wybierane lody :cheesy:

A końća rozmowa rodzeństwa .. nic dodac nic ując poprostu brat i siostra.

Posted: Sun Aug 21, 2005 12:36 pm
by Nan
Udało mi się wykończyć w końcu część 17, po prawie trzech tygodniach mąk.
Tak, TA Isabel przeprowadziła się do Foxa. No wiecie, w końcu jest pełnoletnia... A prawdę mówiąc to chciałam się jej pozbyć. Dlatego też -> Isabel wylądowała w Bostonie a Liz, Maria i reszta w Roswell. Na miejscu akcji pozostali potomni.
A Jennie może sobie pobyć singlem, to w końcu nic strasznego, a w dodatku jest na czasie :wink: Lody - łatwiej przechowywać? Swoją drogą ja tam wolę gofry, ale za dużo z tym zachodu, lody są bardziej... przenośne.
Onarku... ja na to liczę :lol: to znaczy liczę na to, że się od ciebie nie opędzę :lol:

Posted: Sun Aug 21, 2005 5:16 pm
by Primek1
Pozbyć się Isabel? Nie ładnie. :) A gdzie jest w tym czasie Alex, w Nowym Jorku?????? A tak apropo to co jest na czasie nie zawsze jest takie dobre. :P Ale Jeennie po jakimś czasie nie będzie juz singlem???? :twisted: Czekam na następną część..... :D

Posted: Sun Aug 21, 2005 8:10 pm
by onar-ek
Nan wrote:Onarku... ja na to liczę :lol: to znaczy liczę na to, że się od ciebie nie opędzę :lol:
Hyhyhy uwazaj Nan czasami zyczenia sie spelniaja :twisted:

Posted: Mon Aug 22, 2005 6:38 pm
by Hotori
A ja myślę , że Jennie singlem nie zostanie . Ciekawe czemu ? 8)

I mam nadzieję, ze już nie będę musiała czytać NJ w takim napięciu. ->ty wiesz Nan o co mi chodzi :wink:

I przypominam subtelnie, że feministka to mój pomysł na Bonnie 8)

Posted: Mon Aug 22, 2005 7:05 pm
by Athaya
Nan dziękuję za zmniejszenie bannerka. Czyta się o niebo lepiej 8)

Część doskonała! Przez dobrych pięć minut próbowałam zapanować na śmiechem czytając całą ta część :lol: Dzięki komentarzom i bannerkom Onarka wiem kim są te dziewczyny. No ale wróćmy do opowiadania.

Więc Jennie sreszcie się "zaprzyjaźniła" z Alex :twisted: No proszę! Nie powiem ich wspólne perypetje są jak narazie całkiem ciekawe 8) Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Isabel zamieszkała z Andrew i zostawiła dwie siedemnastolatki same :shock: Dla mnie ta amerykańska szkoła wydaje się wciąż dziwaczna...

Hmm... Dlaczego tylko po jednej osbie z wstawkami komentarzy innych będziesz dawać?! No cóż też się zastanwiam ile seqel będzie miał części :twisted: Czy Jennie spotka kogoś? A Alex przestanie być królową śniegu? I czy Chrisem zainteresuje się jakaś dziewczyna wkońcu? Ciekawi mnie też do kąd on zdąrzają :lol:

Posted: Tue Aug 23, 2005 12:50 am
by Maleństwo
Korzystam póki mogę i póki jakakolwiek strona mi się otwiera...chyba ostatnio mam problem nie tylko z modemem, ale i ze wzrokiem :wink: i nie zobaczyłam Nan, że zamieściłaś już sequel, ale dzięki temu mam dwie części. Moje pierwsze pytanie Nan...czy Ty chcesz, żebym dostała szczękościsku i zmarszczek :lol: bo przy czytaniu tego sequela, miałam cały czas taki wyraz twarzy :cheesy: Na szczęście nikt nie spytał, czy coś mi dolega :wink:

Już od pierwszych linijek TNJ bardzo mi się podoba. Niby ten sam typ narracji, ale i nie...na pewno zaś lekko i przyjemnie się to czyta i jednym tchem!

I co ja tu widzę...po pierwsze połączyłaś Eve i Chrisa 8) a Jennie wystąpiła w roli swatki :lol: Ciekawe jak ten związek się rozwinie i czy przetrwa kosmiczne zawirowania i cały ten misz masz :wink:

Po drugie pozbyłaś się Isabel...w sumie trochę się z tego cieszę, bo na razie muszę się psychicznie nastawić na kolejne pojawienie się...Pana Andrew Foxa :lol:

Po trzecie Jennie i Alex przyjaciółkami? I tu przeżyłam naprawdę :shock: Zgadzam się z Magea, chyba po prostu nie miały wyjścia, a szczególnie Jennie :wink: ale popieram poczynania Alex w sprawie zmiany wizerunku Jennie :haha: coś czuję, że dzięki temu nie będzie długo samotna, choć któż to wie...tylko Ty Nan :wink:

Po czwarte Alex...nie wiem jak to zrobiłaś, ale coraz bardziej zaczynam ją lubić. Uparta (to pewnie coś z tych królewskich genów w niej drzemie :wink:) i przez to wręcz aż czasami denerwująca, ale gdy czytam o niej, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Swoją drogą silna z niej osóbka z darem przekonywania...hm, tak wpłynąć na psychikę Jennie, że w swoich starych ciuchach źle się czuje :lol:

A co mnie ujęło po przeczytaniu tych dwóch części, to relacje Chris/Jennie...to naprawdę prawdziwe rodzeństwo mimo, że dwuletnie, jak to powiedział Onarek...i pokłócą się i pomogą sobie, a co najważniejsze rozumieją się...do pewnego stopnia :wink:

A teraz pozostaje mi czekać z ciekawością, cóż to takiego wydarzyło się przez te dwa lata. A coś czuję, że wydarzyło się...oj wydarzyło :wink:

Nan, Onarku świetne bannerki :wink:

Posted: Wed Aug 24, 2005 9:36 am
by Nan
Zaraz zaraz. Między Jennie a Alex są trzy lata różnicy, a Alex za kilka dni skończy lat siedemnaście. Zatem Jennie ma lat dwadzieścia, a Chris - 22. No i w sumie - Isabel wyszła za mąż mając lat 18, Max wtedy wyprowadził się z domu. A Jennie jest w końcu córeczką dwójki najodpowiedzialniejszych, Maxa i Liz.

Szczękościsk przy czytaniu opowiadania? No, takiej reakcji się nie spodziewałam! :lol: Na razie nie przewiduję pana Foxa. Nie pojawił się nigdzie na horyzoncie, bo po prawdzie postaci mnożą mi się w zastraszającym tempie i muszę się ich pozbywać jak mogę :wink:

Alex - tak, tak, gdzieś w połowie TJH stwierdziłam, że żal takiej postaci, żeby była cały czas z boku. Dlatego też niegdyś pytałam co o niej sądzicie... Bo prawdę mówiąc ja równiez coraz bardziej ją lubię :wink:

Posted: Sat Aug 27, 2005 8:45 am
by Nan
Mam dwie wiadomości, jedną dobrą a drugą... nie, też dobrą. Pierwsza dobra jest taka, że już wiem, ile części będzie sobie liczyło to cudo. 24 albo 25. Druga dobra to taka, że mam nadzieję zakończyć to jeszcze w wakacje, a przynajmniej w przyszłym tygodniu. Co oznacza, że będziecie dostawać kolejne części w miarę regularnie. A zła wiadomość to może być taka, że w przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła...

Część 3. W końcu Alex... nowe "objawienie" serii.

Alex:

Jennie wścieknie się, gdy to zobaczy, ale co tam – najwyżej zjemy cały zapas lodów, jaki mamy w domu. A swoją drogą, czy to nie interesujące, że w domu na ogół nie ma nic do jedzenia, cukier jest zawsze na wykończeniu, lodówka świeci pustkami, ale dwa kubełki lodów są zawsze. Jedne karmelowe dla Jennie, a dla mnie cytrynowe. W każdym razie zdaje się, że też mam tu coś niecoś do powiedzenia – w końcu! Poprzednim razem zostałam pominięta. A jeśli moja droga Jennie nie życzy sobie i moich relacji, to niech lepiej to ukrywa, bo w tym domu ja wszystko wyśledzę. Prezenty gwiazdkowe też zawsze znajduję grubo przed świętami i z tego też powodu nigdy nie wierzyłam w tego świętego grubasa.
Oczywiście moja kuzynka jechała na biednego Chrisa, że czegoś zapomniał, ale sama też zapomniała o czymś wspomnieć – o czymś związanym z moją osobą, rzecz jasna. Że mieszkanie z dwiema kosmitkami pod jednym dachem i dość bliskie pokrewieństwo z obiema wycisnęło na mnie swoje piętno. Myślę, że zaczynam się zmieniać. Nie zamierzam stawać się kosmitką, ale wiem, że się zmieniam. O, chodzi właśnie o to słówko „wiem”. Zadziwiająco dużo rzeczy ostatnio wiem, i to nie takich szkolnych bzdur, tylko zupełnie innych rzeczy. Na przykład to, że któregoś dnia zacznę się zmieniać i nie daj Boże jeszcze stanę się taka jak Jennie albo jak moja starsza. I wiem, kiedy na przykład zadzwoni telefon i że Jennie powinna wtedy czatować przy nim, bo to będzie ciotka Liz. Zaczynam wiedzieć rzeczy, które nie są mi do niczego potrzebne i z całą pewnością nie chciałoby mi się ich wymyślać – bo i po co? Nikt mi nie wciśnie kitu, że to zupełnie normalne i ludzkie. Gdyby to było normalne, to byłabym jak wróżka, która może pobierać kasę za swoje „wróżby”, a moje „wiedzenia” były, niestety, całkowicie niezależne ode mnie. To na pewno przez Jennie, matkę i toksyczny wpływ pobytu w Roswell. Kosmiczność jest najwidoczniej zaraźliwą chorobą. Na szczęście nie dostałam żadnej wysypki, choć kto wie, jak się to przejawia. Może mam wysypkę na mózgu. Jennie twierdzi, że kosmici działają od mózgu. Ja bym raczej powiedziała, że od ręki, i to dosłownie. Każdy kosmita, z którym dane mi było się zetknąć, choć nie nazwałabym tego błogosławieństwem, dział od ręki. Na razie jednak poza tą nadprogramową wiedzą nie przejawiałam innych objawów wariactwa. W przeciwieństwie do Jennie, która przestała się już zachowywać, jakby połknęła kij od szczotki i popiła go butaprenem, dla utwardzenia konstrukcji. Nie uwierzycie, ale to Jennie zadecydowała, że nie czas rozgłaszać moich nowo nabytych uzdolnień! Tak, tak, ta idealna córeczka i bratanica w końcu pokazała pazurek i zdecydowała się nie być uczciwą aż do bólu. Nie kwestionowałam (tak, wiem – trudne słowo ;-)) tego, niech się dziewczyna nacieszy swoim respektem. No i nigdy nie byłam zbyt wyrywna, żeby zwierzać się wszystkim ze wszystkiego. Poza tym mimo wszystko Jennie miała jakby więcej doświadczenia w tej sprawie – ale przysięgam, że to była jedyna kwestia, w której Jennie była do przodu. Moja szanowna mamusia nie wiedziała zatem, że jej ukochana córeczka wie czasami rzeczy, o których normalnie nie powinna mieć bladego pojęcia >:)) Zresztą – no dobra, czym tu się było chwalić? Zamierzałam poczekać, aż rozwiną mi się jakieś kolejne super moce i dopiero wtedy z nimi wystąpić. Najlepiej by było, gdyby to było coś spektakularnego, na przykład coś w stylu Spidermana. Superman był obrzydliwy wizualnie, Batman był jak napompowany, a Spiderman był uroczy. Tak, zdecydowanie mogłabym mieć coś takiego jak Spiderman. Jennie rzecz jasna twierdzi, że to niemożliwe, ale mówi to przez zazdrosć, zołza jedna.
Widzę, że Jennie wcale nie była zachwycona mieszkaniem w moim – podkreślam, m o i m, mieszkaniu. Cóż, ja tez nie byłam uscześliwiona z tego powodu. Jennie była nudna i zawsze właściwa – co mogło byc w niej ciekawego? Zwykła, szara mysz z jakiejś prowincjonalnej mieściny. Tolerowałam ją tylko dlatego, że byłam ciekawa, jak to jest mieszkać z kosmitką, która nie była w podeszłym wieku jak moja szanowna. Ale ten kujon wcale nie wykazywał żadnych kosmicznych cech – do diabła, już ja wydawałam się być bardziej kosmitką niż ona! W końcu nie wytrzymałam i zrobiłam czystkę w jej rzeczach – owszem. Ale warto było, bo przynajmniej zaczęła wyglądać jak człowiek, a nie jak... no, nie jak osobliwy człowiek. I zupełnie nie rozumiem, co ją tak poruszyło gdy zaproponowałam jej powiększenie biustu. No co – wiedziałam (znowu to samo! Też to wtedy w i e d z i a ł a m!), że wolałaby mieć czym oddychać, to po prostu jej to zaproponowałam. Co w tym złego? No tak, zapomniałam, różnice kulturowe i tak dalej. Ja byłam w końcu nowoczesnym dzieckiem, z otwartym na świat i nowe prądy umysłem. Kochana Jennie, choć w gruncie rzeczy sympatyczna, jest jednak strasznie prostolinijna. Cud, że mnie nie zabiła gdy wyrzuciłam jej łachy, ale chyba była zbyt zaskoczona zeby się na mnie mścić. Zresztą, i tak wiedziałam, że nic by mi nie zrobiła. Ja na jej miejscu dostałabym szału, no, ale moja szafa wygląda znacznie lepiej niż jej. W każdym razie, jak to uroczo ujęła J., lody są naszym rozjemcom. Ano są, co zrobić. Ona je zasuwa z tym wtrętnym sosem Tabasco. Spróbowałam kiedyś i niemal od razu wylądowałam w toalecie – nie dosć, że karmelowe lody są obrzydliwie słodkie, to jeszcze do tego to piekielne Tabasco... Fuj. Nawet teraz gdy o tym pomyślę to robi mi się niedobrze. Jennie zjechała również moje nawyki żywieniowe, moje jogurty i colę light, ale nie wspomniała już, że sama je nie lepiej. Pije tony kawy (jak to przeczyta, to przyczepi się, że kawy nie pije się na tony, tylko na litry), je chleb z żarciem dla kanarków, które nazywa siedmioma zbożami, a jej popisowe danie to makaron z sosem prowansalskim albo curry – sosy te różniły się jedynie ilością użytych przypraw, przy tym pierwszym moje gardło paliło i wypiłam od razu litr wody, a przy drugim zaczęłam płakać i nie mogłam złapać tchu – miałam wrażenie, że wypaliło mi gardło w zupełnosci. Jennie zaś zasuwała to jak gdyby nigdy nic.
Kiedy siedziałam tak w kuchni, rozpaczliwie usiłując złapać dech, Jennie spojrzała na mnie z niepokojem i spróbowała swojego sou z piekła rodem.
-Hm, chyba troszeczkę ostry wyszedł – stwierdziła. – Ale da się zjeść.
-Troszeczkę ostry – wychrapałam.
Ale nie narzekam, Jennie dała się jakoś wytresować – i nawet chyba można nas zakwalifikować do czegoś, co zowią przyjaciółkami. Hm. Ciekawe.
Zaraz, moment! Widzę, że Jennie nie mogła się powstrzymać i zaczęła coś o Peterze! A niech tylko pokaże to moim rodzicom, to przysięgam, że uduszę ją gołymi rękami i nic jej nie pomoże, nawet nasza przyjaźń. Choć z drugiej strony – może lepiej będzie, jeśli ja to powiem, a nie ona. Jeszcze wszystko poprzekręca.
Moja szanowna mamusia jest straszliwie naiwna. Jest ciągle święcie przekonana, że Peter jest już historią. Otóż – a kuku – nie jest, i daleko mu do tego. Zresztą, tatka też udało się na to nabrać, choć on był bardziej podejrzliwy. Peter wyszedł z kicia za kaucją a mój szanowny ojczulek stwierdził, że trzeba go nastraszyć i niemal go nie pobił. Dowiedziałam się tego od Petera, rzecz jasna, po powrocie z zapyziałego Roswell. Nie miałam wątpliwości, że gdyby doszło do jakiegoś poważniejszego starcia między ojcem a Peterem, to Peter byłby z góry na wygranej pozycji – był mistrzem wschodnich sztuk walki, a tata... no cóż, to już nie ten wiek. Co prawda Peter chyba jednak dałby się pobić mojemu tacie – nie powiedział tego, ale to skutek tej zarazy roswelliańskiej. Kolegium rodzicielskie zapowiedziało mi stanowczo, że w razie wykrycia moich kontaktów z tym podejrzanym indywiduum, zostanę odesłana do Roswell w trybie natychmiastowym. Nie byłam pewna, czy Kolegium nie miało rozsianych po całym mieście szpiegów, zwłaszcza, ze połowa Kolegium składało się z kosmitów, więc nasze kontakty były mocno ograniczone – ale nie do zera, rzecz jasna. Przybycie Jennie znakomicie ułatwiło nam sprawę, bo zgodziła się nas kryć. Kochankowie-w-ukryciu wszystkich krajów łączcie się. Musieliśmy poczekać tylko dwanaście miesięcy i osiem dni, a wtedy wszyscy będą mogli się wypchać, bo będę pełnoletnia. Już bliżej niż dalej. Poza tym Jennie zapewniała nam stałą ochronę i byłam pewna – znowu – że nas nie wsypie. No i radaromam wyjechał – to oznacza o jednego kosmitę mniej do pilnowania mnie, a Kolegium Rodzicielskie na miesjcu zmniejszyło się o połowę – tą kosmiczną, co lepiej. Co prawda jeszcze nie wypróbowaliśmy, na ile zwiększyły się nasze możliwości, woleliśmy zachować pozory dotychczasowości (rany, zbyt dużo przebywam w towarzystwie Jennie. Tracę siebie). Naprawdę, mamusia jest straszliwie naiwna, jeśli myślała, że ja tak posłusznie jak ta owca dostosuję się do idiotycznych rozporządzeń Kolegium... Tatuś zresztą też jest naiwny, usiłował mnie zniechęcić mówiąc, że przeszłosć polityków jest dokładnie sprawdzana, i wszytskie brudy są wyciągane na światło dzienne. I że chyba nie chcę, żeby ucięto mi karierę polityczną w zarodku tylko dlatego, że kiedyś mój były chłopak był karany więzieniem, prawda? W odpowiedzi zapisałam się do szkolnego kółka dyskusyjnego i zaczęłam miażdżyć moich przeciwników w dyskusjach tak, jak zamierzałam to robić w przyszłosci. Kiedy okazało się, że żaden z uczestników kółka nie jest w stanie ze mną wygrać, spokojnie wypisałam się. Będę potrafiła w przyszłosci utrzeć nosa osobom, które będą coś do mnie miały. Poza tym wcale nie przewidywałam rychłego końca mojego związku z Peterem. To był właśnie największy błąd rodziców – nie zdawali sobie sprawy, że to było tak wytrzymałe, że nawet zatzrymanie przez policję a później odseparowanie nas na dwa lata nie było w stanie tego nadszarpnąć.
Mamusia mieszkała w Bostonie. Jasne, Jennie powtarza mi ciągle, że jestem wyrodną córką, ale wcale za nią nie tęsknię. Za mamusią znaczy się. Fajnie było widywać się z nią w weekendy, ale wolałam mieszkać bez niej. Matka tłumiła moją osobowość i nie pozwlała jej się rozwijać, czułam to wyraźnie. Jenie była znacznie lepsza jako opiekunka (taa, i co jeszcze...), nie zwlekała ze mnie kołdry, burczała tylko przez chwilę, gdy wracałam nad ranem do domu i nie zmuszała mnie do jedzenia kotlecików, na przykład. Jakoś niespecjalnie trudziłyśmy się gotowaniem. Zamiast tego czasami wpadałam do Paula na obiadek – nie obchodziło mnie, że zerwał z matka, szczerze mówiąc w ogóle mu się nie dziwię, ale gotował bosko! Nic też nie miałam przeciwko jej nowemu facetowi, Andrew. Jennie go nie trawiła jescze od czasów Roswell, ale ja tam go lubiłam. Był zabawny i cyniczny, i przynajmniej nie był nudny. Nie znoszę nudy. I ta ironicznie podniesiona brew! Gdyby był młodszy, albo gdybym ja była starsza, to bym go pewnie poderwała. Ale cóż, siła wyższa – trafił się matce. To niewiarygodne, ale ona tez przy nim się wyluzowała! Nawet zdradzała przejawy poczucia humoru. Niesamowite. A tatuś był o nią zazdrosny.
-Kto to w ogóle jest? – zapytał mnie kiedyś, niby przypadkiem, podczas naszego wspólnego popołudnia.
-Były kochaś ciotki Liz – odparłam spokojnie. Tatuś poczerwieniał nieco.
-Były ciotki Liz – powtórzył. Tatuś miał zabawny sposób powtarzania moich słów i omijania tego, co mu się najbardziej nie podobało. – Jak bardzo były?
-Kilka dni – wzruszyłam ramionami. No. Kilka.
-Kilka dni – tatuś zamyślił się. – I kim on niby jest?
-Niby był nauczycielem Jennie – wiesz, tej ciapy z Roswell – to jeszcze był etap, kiedy dostawałam gęsiej skórki na samą myśl o Jennie. Później mi, rzecz jasna, przeszło, i to na dobre.
-A był może jeszcze jakoś powiązany z Maxem? Może się przyjaźnili, co? – drążył dalej ojciec, z coraz brdziej niezadowoloną miną. Ja zaś coraz lepiej się bawiłam.
-Nie grali razem w golfa, niesety – pokreciłam przecząco głową. Tatuś zacisnął mocno szczęki i zamilkł, a ja chichotałam w duchu. I bardzo dobrze, że tatuś był zazdrosny. Jennie udawała co prawda, że potępia moje zachowanie, ale nadstawiała chętnie uszu, gdy jakby od niechcenia mówiłam coś o kimś. Zobaczymy, kto kogo przeciągnie.
Tak więc mamusia mieszkała sobie w Bostonie a tatuś przeniósł się do nowego domu dziesięć kilometrów od Nowego Jorku – nie bezcelowo. Betsy, druga żona tatusia, dopięła swego i zrobiła sobie dzidziusia. To znaczy, nie sama sobie, rzecz jasna, ale mniej więcej tymi słowami mi to oznajmili. Jakbym była w przedszkolu gdzieś w zapadłej azjatyckiej dziurze, gdzie wierzą w bociany i kapusty. Betsy nie była zła, ale za to była straszliwie nudna, co dyskfalifikowało ją w moich oczach niemal od samego stratu. Nie pokazywałam tego po sobie, bo to nie było w moim interesie zrażać ją do siebie, ale nudziła mnie jak mops.
“Dzidziuś” też średnio wzbudzał we mnie siostrzane uczucia – był to mały, brzydki bachor, który ciągle się darł. Miał mokro – drze mordę. Głodny – ryczy. Nudzi mu się – to samo. Jest wesoły – udaje syrenę policyjną. Chce spać – słychać go na drugim końcu miasta. Rany boskie. To już ja jestem lepsza, z całym moim zestawem wad, bo przynajmniej nie drę się przez cały czas – jestem egoistyczna i cyniczna, ale na Boga – przynajmniej jestem cicho! Dzidziuś zwał się Rosemary, a mnie kojarzyło się tylko i wyłącznie z filmem Polańskiego – być może dlatego też nie bardzo lubiłam bachorka. i kojarzyło mi się też z rozmarynem. Unikałam jak mogłam kontaktu z małą Rosemary, nudziło mnie ciagłe przytakiwanie że tak, że jest śliczna, że istotnie nie było pięknieszjego dziecka na świecie. Ja byłam ładniejsza – widziałam własne zdjęcia. Naprawdę byłam ładniejsza, i mówię to tym razem bardzo obiektywnie. W każdym razie nie traktowałam Rosemary jak rodzeństwa. Już bliżej mi było do uznawania Jennie za siostrę. Doszło do tego, że gdy mama zapytała mnie kiedyś, jak tam moje rodzeńsrtwo, ze zdziwieniem zapytałam, o czym ona mówi. Nie kojarzyłam słowa “Rosemary” z “rodziną”. I co ciekawsze, Jennie również nie przepadała za tym potworem. Widziała go chyba kilka razy, głównie ze względów grzecznosciowych, i też była niezłą aktorką. Rosemary również nie podbiła jej serca, choć wydawało mi się, że Jennie lubiła dzieci. Wyjaśniła mi później z niechęcią, że lubi dzieci w typie Bobby’ego – tego małego obżartucha ciotki Marii – i że chyba woli zwierzątka. W każdym razie Betsy osiągneła swoje, tatuś był teraz całkowicie zaabsorbowany nowym bachorem, także Betsy, zupełnie nieświadomie, wyrządziła przysługę równiez i mnie. Witaj wolności, zycie jeszcze nigdy nie było tak piękne jak teraz!
Moment. Okazuje się, ze zbyt często używam słowa „Jennie”. Naprawdę spędzam zbyt wiele czasu w jej obecności, ale co mi tam. Fajnie jest mieszkać z przyjaciółką, która cię zrozumie. Nie jest tak tragicznie, jak mogło by się wydawać sądząc z początków naszej znajomości. Jennie wyszła na ludzi, to trzeba jej przyznać. Poza tym jest dla mnie kimś w rodzaju autorytetu... ojej, ja to napisałam? Zaraz, czy ja coś piłam ostatnio? Ale przecież ja się nie upijam... Cholera. Nic, spróbujmy jeszcze raz. Jest dla mnie kimś w rodzaju autorytetu... no nic, trudno. Słowo się rzekło, niech to szlag. Ale po raz pierwszy mam kogoś, kto nie chadza ze mną na imprezy tylko dlatego, że mam bogatych rodziców i mieszkam w środku Manhattanu, kto rozumie moje problemy z wapniakami i kto – co ważniejsze – zaskarbił sobie ich względy. A, niech będzie – i kto jest kosmitką pełną gębą.
Tylko nie gębą, dobrze? Jennie
A ty tu czego?
To raczej ja powinnam zapytać co ty tu czego. J.
To pytaj, na zdrowie. Ale powiem co, i tak wiem, że ciekawość cię zżera od środka, żeby przeczytać to, co napisałam wyżej.
Nie prawda, wcale nie jestem ciekawa! J.
Akurat. Nie zapominaj, proszę cię, że mieszkam z tobą już drugi rok i znam cię na wylot. Ledwo możesz usiedzieć w miejscu z ciekawości, ot co. Ale nie martw się, dam ci przeczytać... może ; )
Nie wysilaj się, nie jestem ciekawa – j.
Taaa, właśnie widzę. No masz, czytaj. Znaj moje serce.
Wow. Alex, jakich ty trudnych słów używasz ;P Nie spodziewałam się tego po tobie ;P j.
Wiesz – człowiek uczy się całe życie. Poza tym ktoś musi być tutaj inteligentny, nie?
Nie pochlebiaj sobie, i tak już jesteś wystarczająco zarozumiała. Ale nie spodziewałam się przeczytać pod moim adresem tylu komplementów... naprawdę jestem pod wrażeniem. Tylko jeszcze napisz mi, co ty sobie wyobrażasz, że się dopisujesz, co? J.
Właściwie to powinnaś być mi wdzięczna, że to robię. Powinnaś mnie błagać, żebym łaskawie się dopisała. Mam ci wypominać, jak to pominęłaś mnie poprzednim razem? Właściwie to na miejscu byłoby, gdybym się na ciebie za to obraziła i przestała odzywać.
Przynajmniej byłoby trochę ciszy gdybyś zamilkła. Ale sama przyznasz, że nie byłyśmy wtedy ze sobą w najlepszych stosunkach. Powiedz tak szczerze, co być zrobiła, gdybym poprosiła cię o napisanie swoich wrażeń, co? J.
Uznałabym cię za wariatkę, bez dwóch zdań.
A widzisz. To czemu teraz piszesz, i to z własnej woli? J.
Kto z kim przestaje, takim się staje – myślałam, że to ty jesteś tutaj na anglistyce. Tyle czasu z tobą spędzam, że sama zaczynam wariować – najlepszym dowodem jest to, że też zaczynam być kosmitką. Nie działam co prawda od ręki, tylko od mózgu, ale cóż, nie wszyscy mogą pracować intelektualnie...
Ile razy mam ci powtarzać, ze po pierwsze: nie stajesz się kosmitką. Po prostu rozwijasz możliwości, o których nie wiedziałaś, a które są najzupełniej ludzkie. A po drugie: kosmici NIE DZIAŁAJĄ OD RĘKI!
A nie mówiłam? A będzie po trzecie?
Będzie. Nie jestem kosmitką, tylko hybrydą.
No wiesz, jeszcze gorzej. Ja na twoim miejscu tak bym się tym nie chwaliła, bo to ni pies ni wydra, jakieś takie niewydarzone... ni to człowiek z ciebie ni kosmita. Nie możesz się zdecydować?
Alex, nie przeginaj. Nie mamy w domu dodatkowych lodów.
I tak właśnie żyje się z kosmitką... ups, pardon, z h y b r y d ą pod jednym dachem. Nie jest tak źle.
No, to by chyba było na tyle opisywania zmian, jakie zaszły w ciągu ostatnich dwóch lat. Teraz jest to przynajmniej porządnie, kompleksowo opisane, z trzech różnych stron. I możemy chyba przystąpić do dalszego ciągu.
We wrześniu moja szanowna mamusia (a pokaż jej to tylko, Jennie!) pojechała do Bostonu (na zdrowie). Cieszyłyśmy się naszą wolnością przez całe trzy miesiące – ale za to jakie! A potem sprawy odrobinę się skomplikowały, w sposób niezupełnie normalny.
Wszystko zaczęło się tak niewinnie, w jedno popołudnie, tak jakoś tuż po Święcie Dziękczynienia (nie miałyśmy indyka – wyobrażacie to sobie?! Tak właśnie postanowiłyśmy uczcić indyki i nie zeżarłyśmy żadnego). Siedziałyśmy sobie na kanapie i oglądałyśmy jakąś beznadziejnie głupią komedię w towarzystwie wielkiej paki chipsów – coś w końcu trzeba mieć od życia w czasie świąt. Naprawdę, żyło nam się bardzo wygodnie, nie rozumiem, czemu wszyscy wychwalają tylko mieszkania kawalerów i chwalą tamtejszą atmosferę – w naszym mieszkaniu panieńskim było znacznie lepiej. W chwili, w której główna bohaterka komedii decydowała się zrobić niespodziankę chłopakowi, my też dostałyśmy niespodziankę – w postaci telefonu. Komórka Jennie zaczęła wściekle dzwonić, i byłam pewna, że po drugiej stronie Chris przestępuje niecierpliwie z nogi na nogę, obgryzając paznokcie...
Wiesz co, Alex, może ty już lepiej skończ – na razie. Mój plan kompozycji przewiduje to innym momencie.
Czy twojego planu kompozycji nie można nieco nagiąć?
Nie.
Cholera. No dobra, już, dobra. Kończę. Ale nie licz na to, że to był jedyny fragment, który napisałam. Jeszcze tu wrócę.
Ależ proszę cię bardzo. Wracaj. Ale nie w tej chwili...

Posted: Sat Aug 27, 2005 10:26 am
by Primek1
Heheheh. Przecczytałem. Jennie i Alex są bezbłędne. :P Bez dwóch zdań. Jennie - ta ciapa z Roswell, to było dobre. Ale z tym autorytetem to mnie normalnie zatkała. Dzieki ci za tą część. Odrazu humor mi sie poprawił :)
Czyli części będziemy dostawać wręcz w ekspresowym tempie? :> Supcio... Już się nie mogę doczekać... Czekam na nastepną...