T: Innocent [by mockingbird39] cz.19 - 6.11
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Innocent [by mockingbird39] cz.19 - 6.11
Tytuł: Niewinny
Autor: Mockingbird39
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: M/L, FF
Rating: PG-13 - R
Spoilery: osadzone po odcinku Chant Down Babylon
Opis: Minęło dziesięć lat odkąd Liz Parker przywróciła do życia Maxa Evansa, wyrównując między nimi rachunki. Ale teraz Max potrzebuje jeszcze jednej przysługi.
PROLOG
St. Petersburg, Rosja, listopad 2012
~ Liz ~
Zawsze kochałam St.Petersburg. Od pierwszej chwili, kiedy szłam wzdłuż Newski Prospekt, czułam , że mogę tu być nową osobą. Osobą, która nie jest przytłoczona winą, żalem i wspomnieniami. Kimś, kto nie płakał po nocach marząc o rzeczach, które nigdy się nie staną. Przyjechałam tu 2 lata temu, po przepracowaniu półtora roku w nowojorskim biurze Christiana Diora, ściskając w rękach paszport, rozmówki rosyjskie i dyplom Harvardu – tak świeży, że nie zdążył się nawet zakurzyć na Piątej Alei. Moja szefowa z Nowego Jorku gorąco mnie przepraszała, kiedy prosiła mnie o przeniesienie się do Rosji. Firma upoważniła ją do zaoferowania szeregu rekompensat jako dodatek do tego awansu, rok nie płacenia czynszu za mieszkanie, rachunek na prywatne wydatki i poważna podwyżka gdybym się opierała, ale ledwie zdążyła zacząć je wymieniać. Byłam bardziej niż chętna by przenieść się do nowego miejsca. Nie byłam do końca pewna co będę robiła w St. Petersburgu, wiedziałam jedynie, że w tamtejszy dziale kontraktów panuje chaos i rozpaczliwie potrzebują świeżej krwi. W trzy miesiące po tym pierwszym spotkaniu z moją szefową opuściłam Stany Zjednoczone. Od tamtej pory tam nie wróciłam.
St. Petersburg to relatywnie młode miasto, które kiedyś było jednym z najnowocześniejszych w Rosji. Teraz jest to stare i majestatyczne miasto, uważane za wyjątkowe w porównaniu z lśniącym, nowoczesnym wizerunkiem Moskwy. Kilkakrotnie odwiedziłam Moskwę i jest to szczególne miejsce. Za każdym razem czuję się tam pełna energii. Ale zawsze cieszę się wracając do Petersburga, do jego delikatnych kolorów i subtelnej elegancji. Mieszkam przy ulicy Fontanka, w mieszkaniu mieszczącym się w osiemnastowiecznym pałacu. Są tam parkietowe podłogi i marmurowy kominek; do mieszkania prowadzą szerokie zakręcone schody; za każdym razem kiedy po nich wchodzę czuję się jak księżniczka. Moje biuro jest niedaleko na Noweski Prospekt, w pobliżu zachwycającego Kościoła Przelanej Krwi, kawałek drogi od Pałacu Zimowego. Moja ulubiona francuska restauracja znajduje się dość blisko, by chodzić tam w czasie przerwy obiadowej, tak samo jak słynna Pushkin Cafe, skąd poeta wyruszył na swój ostatni fatalny pojedynek. Raz w miesiącu grupka wydalonych z ojczyzny kobiet spotyka się tam na śniadanie. Zawiązałyśmy tu bliską przyjaźń i razem, bez naszych partnerów, tworzymy zgraną grupę.
Mam tu dobre życie. Odnoszę sukcesy, stawiam czoła wyzwaniom i jestem szczęśliwa. Nie jest to wprawdzie to, co wyobrażałam dla siebie w szkole średniej, ale jest dobrze. Moja przeszłość w Roswell w Nowym Meksyku, nie jest czymś do czego lubię wracać myślami. Więc, kiedy szłam do domu pewnego wieczoru, pod koniec listopada i znalazłam Michaela Guerina siedzącego przed moimi frontowymi drzwiami, byłam wstrząśnięta. Wstyd się przyznać, ale nie przywitałam go zbyt miło, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że okrążył pół kuli ziemskiej, żeby ze mną porozmawiać.
Pamiętam, że siedział w przedsionku za frontowymi drzwiami i rozmawiał z portierem, kiedy weszłam wtedy do budynku. Było już ciemno – w Petersburgu wieczór przychodzi szybko zimą – i padał śnieg. W przedsionku było ciepło, więc szybko ściągnęłam beret, zanim śnieg miał szansę się roztopić i wsiąknąć mi we włosy. Przywitałam się z portierem i doszłam już prawie do schodów, kiedy go usłyszałam.
„Liz.”
Liz. Nikt w Petersburgu nie nazywa mnie Liz. Obróciłam się powoli i znalazłam tam Michaela, trzymającego plecak i kożuch. Jego włosy były długie i potargane, dżinsy i sweter pogniecione. Złapałam się na tym, że myślałam jak bardzo amerykańsko wyglądał.
„Michael,” wykrztusiłam zszokowana. „Co ty tu robisz?”
Wzruszył ramionami. „Przyjechałem się z tobą zobaczyć.”
Nic nie rozumiałam. Jedyną osobą z Roswell, poza moimi rodzicami, z którą utrzymywałam kontakty była Maria. „Uh... miło cię widzieć,” powiedziałam, po czym straszna myśl zawitała mi w głowie. „Czy coś... Czy coś się stało...?” Nie mogłam skończyć.
Michael potrząsnął głową. „Nie, nic z tych rzeczy.” Uściskał mnie niezręcznie. „Dobrze wyglądasz Liz.”
„Dzięki,” powiedziałam, przyglądając się jego twarzy. Za cenę życia, nie mogłam zrozumieć, co Michael robił w Petersburgu – chyba że to miało coś wspólnego z Maxem. A jeżeli było coś czego za wszelką cenę starałam się uniknąć, to myślenie, wzmianki i wspomnienia o Maxie Evansie.
Może lepiej wyjaśnię.
Autor: Mockingbird39
Tłumaczenie: Milla
Kategoria: M/L, FF
Rating: PG-13 - R
Spoilery: osadzone po odcinku Chant Down Babylon
Opis: Minęło dziesięć lat odkąd Liz Parker przywróciła do życia Maxa Evansa, wyrównując między nimi rachunki. Ale teraz Max potrzebuje jeszcze jednej przysługi.
PROLOG
St. Petersburg, Rosja, listopad 2012
~ Liz ~
Zawsze kochałam St.Petersburg. Od pierwszej chwili, kiedy szłam wzdłuż Newski Prospekt, czułam , że mogę tu być nową osobą. Osobą, która nie jest przytłoczona winą, żalem i wspomnieniami. Kimś, kto nie płakał po nocach marząc o rzeczach, które nigdy się nie staną. Przyjechałam tu 2 lata temu, po przepracowaniu półtora roku w nowojorskim biurze Christiana Diora, ściskając w rękach paszport, rozmówki rosyjskie i dyplom Harvardu – tak świeży, że nie zdążył się nawet zakurzyć na Piątej Alei. Moja szefowa z Nowego Jorku gorąco mnie przepraszała, kiedy prosiła mnie o przeniesienie się do Rosji. Firma upoważniła ją do zaoferowania szeregu rekompensat jako dodatek do tego awansu, rok nie płacenia czynszu za mieszkanie, rachunek na prywatne wydatki i poważna podwyżka gdybym się opierała, ale ledwie zdążyła zacząć je wymieniać. Byłam bardziej niż chętna by przenieść się do nowego miejsca. Nie byłam do końca pewna co będę robiła w St. Petersburgu, wiedziałam jedynie, że w tamtejszy dziale kontraktów panuje chaos i rozpaczliwie potrzebują świeżej krwi. W trzy miesiące po tym pierwszym spotkaniu z moją szefową opuściłam Stany Zjednoczone. Od tamtej pory tam nie wróciłam.
St. Petersburg to relatywnie młode miasto, które kiedyś było jednym z najnowocześniejszych w Rosji. Teraz jest to stare i majestatyczne miasto, uważane za wyjątkowe w porównaniu z lśniącym, nowoczesnym wizerunkiem Moskwy. Kilkakrotnie odwiedziłam Moskwę i jest to szczególne miejsce. Za każdym razem czuję się tam pełna energii. Ale zawsze cieszę się wracając do Petersburga, do jego delikatnych kolorów i subtelnej elegancji. Mieszkam przy ulicy Fontanka, w mieszkaniu mieszczącym się w osiemnastowiecznym pałacu. Są tam parkietowe podłogi i marmurowy kominek; do mieszkania prowadzą szerokie zakręcone schody; za każdym razem kiedy po nich wchodzę czuję się jak księżniczka. Moje biuro jest niedaleko na Noweski Prospekt, w pobliżu zachwycającego Kościoła Przelanej Krwi, kawałek drogi od Pałacu Zimowego. Moja ulubiona francuska restauracja znajduje się dość blisko, by chodzić tam w czasie przerwy obiadowej, tak samo jak słynna Pushkin Cafe, skąd poeta wyruszył na swój ostatni fatalny pojedynek. Raz w miesiącu grupka wydalonych z ojczyzny kobiet spotyka się tam na śniadanie. Zawiązałyśmy tu bliską przyjaźń i razem, bez naszych partnerów, tworzymy zgraną grupę.
Mam tu dobre życie. Odnoszę sukcesy, stawiam czoła wyzwaniom i jestem szczęśliwa. Nie jest to wprawdzie to, co wyobrażałam dla siebie w szkole średniej, ale jest dobrze. Moja przeszłość w Roswell w Nowym Meksyku, nie jest czymś do czego lubię wracać myślami. Więc, kiedy szłam do domu pewnego wieczoru, pod koniec listopada i znalazłam Michaela Guerina siedzącego przed moimi frontowymi drzwiami, byłam wstrząśnięta. Wstyd się przyznać, ale nie przywitałam go zbyt miło, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że okrążył pół kuli ziemskiej, żeby ze mną porozmawiać.
Pamiętam, że siedział w przedsionku za frontowymi drzwiami i rozmawiał z portierem, kiedy weszłam wtedy do budynku. Było już ciemno – w Petersburgu wieczór przychodzi szybko zimą – i padał śnieg. W przedsionku było ciepło, więc szybko ściągnęłam beret, zanim śnieg miał szansę się roztopić i wsiąknąć mi we włosy. Przywitałam się z portierem i doszłam już prawie do schodów, kiedy go usłyszałam.
„Liz.”
Liz. Nikt w Petersburgu nie nazywa mnie Liz. Obróciłam się powoli i znalazłam tam Michaela, trzymającego plecak i kożuch. Jego włosy były długie i potargane, dżinsy i sweter pogniecione. Złapałam się na tym, że myślałam jak bardzo amerykańsko wyglądał.
„Michael,” wykrztusiłam zszokowana. „Co ty tu robisz?”
Wzruszył ramionami. „Przyjechałem się z tobą zobaczyć.”
Nic nie rozumiałam. Jedyną osobą z Roswell, poza moimi rodzicami, z którą utrzymywałam kontakty była Maria. „Uh... miło cię widzieć,” powiedziałam, po czym straszna myśl zawitała mi w głowie. „Czy coś... Czy coś się stało...?” Nie mogłam skończyć.
Michael potrząsnął głową. „Nie, nic z tych rzeczy.” Uściskał mnie niezręcznie. „Dobrze wyglądasz Liz.”
„Dzięki,” powiedziałam, przyglądając się jego twarzy. Za cenę życia, nie mogłam zrozumieć, co Michael robił w Petersburgu – chyba że to miało coś wspólnego z Maxem. A jeżeli było coś czego za wszelką cenę starałam się uniknąć, to myślenie, wzmianki i wspomnienia o Maxie Evansie.
Może lepiej wyjaśnię.
Last edited by Milla on Sun Nov 06, 2005 1:55 am, edited 27 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Milla! Kocham Cię! Dzięki!
Do wszystkich- polecam to opowiadanie naprawdę z całego serca, bo obok "Antarian Sky" jest jednym z najbardziej niezwykłych, jakie miałam okazję poznać. Bez przesady można je nazwać najbardziej uhonorowanym i popularnym roswelliańskim opowiadaniem...nieważne która z postaci jest wam najblizsza i którą parę wielbicie- wydaje mi się ze jest to historia w ktorej każdy znajdzie cos dla siebie...i taka, ktorej nikt oprócz Mockinbird nie opowiedział.
Jakby to dostatecznie was nie zachęciło...poniżej wklejam nagrody które zdobyło to opowiadanie...wszystkim wklejam nagrody, jak moglabym tu nie wkleić?
"Innocent" Mockinbird
Langley
Nie powiem
Do wszystkich- polecam to opowiadanie naprawdę z całego serca, bo obok "Antarian Sky" jest jednym z najbardziej niezwykłych, jakie miałam okazję poznać. Bez przesady można je nazwać najbardziej uhonorowanym i popularnym roswelliańskim opowiadaniem...nieważne która z postaci jest wam najblizsza i którą parę wielbicie- wydaje mi się ze jest to historia w ktorej każdy znajdzie cos dla siebie...i taka, ktorej nikt oprócz Mockinbird nie opowiedział.
Jakby to dostatecznie was nie zachęciło...poniżej wklejam nagrody które zdobyło to opowiadanie...wszystkim wklejam nagrody, jak moglabym tu nie wkleić?
"Innocent" Mockinbird
Langley
Nie powiem
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett przez chwilę się bałam, że z rozpędu podasz też, która scena została nagrodzona. Ale nie powinnam była w ciebie wątpić. Dzięki za wstawienie nagród, sama to rozważałam.
Pewnie już skończyłaś czytać. Jeśli tak to mam nadzieję, że podzielisz się ze mną całościowymi wrażeniami, oczywiście przez PM's.
Pewnie już skończyłaś czytać. Jeśli tak to mam nadzieję, że podzielisz się ze mną całościowymi wrażeniami, oczywiście przez PM's.
Milla, napisz coś więcej na temat tego opowiadania...ile jest odcinków, czy autorkę coś specjalnie (oprócz serialu ) jeszcze coś zainspirowało. Lubię znać genezę powstania utworu i jakies z nim związane wydarzenia...jeżeli takie istnieją
A na razie dzięki za wprowadzenie nas w nastrój. I ciesze się, że wróciłas bo różne myśli skakały nam po głowach
Lizziet, imponująca galeria nagród, prawda ? To o czymś świadczy.
A na razie dzięki za wprowadzenie nas w nastrój. I ciesze się, że wróciłas bo różne myśli skakały nam po głowach
Lizziet, imponująca galeria nagród, prawda ? To o czymś świadczy.
Elu, jeżli chodzi o ilość części to Innocent liczy ich sobie 75, jeśli wliczyć w to prolog i epilog. Jak więcy widać jest to jedno z dłuższych opowiadań.
Co do genezy, to musimy poczekać na powrót Mockingbird z Polski . Nie spotkałam się nigdzie z genezą tej historii, ale jak tylko to będzie możliwe zapytam ją o to. Może nawet namówię ją do wpadnięcia na nasze Forum, choć jeśli Kath powiedziała jej o tym, że jej wizyta została zignorowana to nie wiem, czy się to uda. Ale obiecuję spróbować.
A nagrody jak najbardziej o czymś świadczą. No ale ja do końca obiektywna nie jestem, biorąc pod uwagę fakt, że to moje ulubione opowiadanie.
Co do genezy, to musimy poczekać na powrót Mockingbird z Polski . Nie spotkałam się nigdzie z genezą tej historii, ale jak tylko to będzie możliwe zapytam ją o to. Może nawet namówię ją do wpadnięcia na nasze Forum, choć jeśli Kath powiedziała jej o tym, że jej wizyta została zignorowana to nie wiem, czy się to uda. Ale obiecuję spróbować.
A nagrody jak najbardziej o czymś świadczą. No ale ja do końca obiektywna nie jestem, biorąc pod uwagę fakt, że to moje ulubione opowiadanie.
Last edited by Milla on Thu Jul 29, 2004 9:50 pm, edited 2 times in total.
Hm mamy na myśli kategorie Max i Liz, ale czyżby było to całkiem co innego. Początek mi się podoba i jest zachęcający, przeczytałam , chociaż zasypiam na siedząco i powiem szczerze, że mnie rozbudziłaś . No i dalej tylko chyba nie wyrobisz z tyloma tłumaczeniami. Powodzenia:mrgreen:
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
Zignorowana? Pamiętam że kiedyś wpadła, bodajze do Czytelni, zauważywszy że wspominałam tam o Benie z "Between the sand and stones" ( w kontekście moich ulubionych fanficowych dzieci) i przywitał ją tam Luki, Nan i ja, w tym Nan nawet po francusku więc mam nadzieję że nie poczuła się tak doszczętnie zignorowana. Boże na niebiosach...co z naszą słynną polską gościnnością?Może nawet namówię ją do wpadnięcia na nasze Forum, choć jeśli Kath powiedziała jej o tym, że jej wizyta została zignorowana to nie wiem, czy się to uda. Ale obiecuję spróbować.
A co do genezy...wiem tylko, że Mockinbird nie bez powodu wybrała Peterburg jako miasto w ktorym rozpoczyna się jej opowieść...była w nim kilka razy, jest w nim zakochana i uważa je za najpiekniejsze europejskie miasto...hm, ciekawe co sądzi o Krakowie tak czy inaczej, wyraźnie ciągnie ją do Europy Środkowo Wschodniej
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Cieszę się Milla, że wziełaś się za tłumaczenie tego opowiadania. Patrząc na listę nagród, opowiadanie jest warte przeczytania. Od dawna mam w planie je przeczytać, ale zawsze albo przeszkadzał mi brak czasu, albo odstraszała długość. Dzięki Tobie poznam wreszcie to opowiadanie. Dzięki!
Ps. Kiedy nastepna część?
Ps. Kiedy nastepna część?
AN: Przykro mi, że to trwało tak długo, ale miałam w sobotę mały wypadek i byłam unieruchomiona. Dopiero dzisiaj wstałam z łóżka, a przynajmniej przeniosłam na fotel, który tata podstawił mi przed biurkiem.
CZĘŚĆ PIERWSZA
~ Vermont, Marzec 2002 ~
„Nie mogę uwierzyć, że muszę tutaj zostać.”
Max i ja stoimy w pobliżu bramy wejściowej na teren szkoły. Trzy dni po tym jak obudziłam się z przekonaniem, że moja bratnia dusza nie żyje, dzień po tym jak Clayton Taggart pojawił się w Vermont by mnie zabić i na zawsze pozbyć się obecności Maxa, dwanaście godzin po tym jak wypadliśmy z okna na piątym piętrze prosto na dach szklarni i około dziewięć godzin po tym jak wreszcie poczułam się na tyle pewnie w wiedzy, że Max żyje by pozwolić sobie zasnąć. Spaliśmy w swoich ramionach tamtej nocy, żadne z nas nie chciało być oddzielnie. Następnego ranka poszłam do sekretariatu, żeby wypisać się ze szkoły, zamierzając tego samego dnia wrócić do domu, do Roswell. Ale to nie było takie proste. Potrzebowałam zgody rodziców na opuszczenie Vermont, a żadne z moich rodziców nie chciało jej udzielić. Prosiłam i błagałam mojego ojca niemal przez godzinę (nie ujawniając oczywiście prawdy) i w końcu zgodził się pozwolić mi wrócić do domu, ale tylko jeśli przemyślę to przez dwa tygodnie. Zdaje się, że myślał iż po prostu stęskniłam się za domem i wkrótce mi przejdzie. Nie mogłam go winić; na jego miejscu pomyślałabym prawdopodobnie tak samo. Ale teraz byłam zmuszona pożegnać się z Maxem w niecały dzień po tym, jak go w końcu odzyskałam.
„To tylko na trochę,” uspokajał Max, kładąc ręce na moich ramionach. Wyglądał na równie niechętnego rozstaniu jak ja, ale pogodził się z tym. Ja nie.
„To zbyt długo,” zaprotestowałam. „Dopiero cię odzyskałam. Nie mogę cię już stracić.”
„Stracić mnie?” powtórzył, marszcząc brwi. „Kto powiedział cokolwiek o utracie mnie?” Pocałował mnie delikatnie i poczułam jak przepływa pomiędzy nami energia. „Pozwól, że ci powiem co się stanie.” Wziął mnie ze rękę i zaczęliśmy iść po trawniku. „Będziemy osobno przez dwa tygodnie. Będę do ciebie dzwonił codziennie... obiecuję. Potem wsiądziesz do samolotu i wrócisz do Roswell, a ja będę na ciebie czekał na lotnisku. Skończymy szkołę, a potem wyjedziemy gdzieś razem do college’u .”
„Harvard?” spytałam, mimo że po tym katastroficznej rozmowie kwalifikacyjnej, nie byłam pewna, czy nawet rozważą moją kandydaturę.
„Gdziekolwiek zechcesz,” powiedział Max, całując moją rękę. „Pojadę za tobą do Cambridge... pojechałbym za tobą nawet do Kalkuty, gdybyś tego chciała.”
„Co z Roswell?" spytałam, patrząc w dół. „Nie musisz tam zostać?”
„Liz, po tym co się stało w ciągu ostatnich kilku dni, zastanawiam się czy to bezpieczne, by ktokolwiek z nas został w Roswell.” Ścisnął moją dłoń. „Może próbowanie tam zostać od początku było złym pomysłem.”
Mogłam się z tym zgodzić. Roswell może jest domem, ale w tym momencie nie byłam pewna, czy chcę by Max lub ktokolwiek kogo kocham został w tym mieście. To było zbyt niebezpieczne dla nas wszystkich. „Więc wyjeżdżamy z Roswell?” spytałam.
„Tylko razem.” Pochylił się i znów mnie pocałował. „Następnym razem, gdy któreś z nas będzie miało potrzebę przeprowadzenia się na drugi kraniec kraju, będziemy siedzieć obok siebie w samolocie.”
„Obiecujesz?”
„Obiecuję.”
Nigdy nie powinieneś składać obietnic zależnych od rzeczy, których nie możesz kontrolować. Nauczyłam się tego od Maxa Evansa wiele lat temu. Ale wtedy o tym nie wiedziałam i przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, kurczowo trzymałam się tej obietnicy. Dodawała mi ona otuchy nocą i sprawiała, że myślałam iż pewnego dnia wszystko będzie dobrze. Pamiętam dziewczynę, która wierzyła w tą obietnicę i czasami mi jej szkoda. Zastanawiam się co by zrobiła tamtego zimowego dnia w Vermont tyle lat temu, gdyby wiedziała co nadejdzie. Myślę, że może to lepiej iż nie wiedziała.
St. Petersburg, 2012
~ Michael ~
Maxwell zabiłby mnie gdyby wiedział, że tu jestem. Nie wiem o wszystkim co wydarzyło się między nim a Liz przed laty, ale rozumiem dlaczego to zrobił. Chciał żeby miała życie, które nie składałoby się z czekania na niego i planowania swoich marzeń wokół czegoś, co może się nigdy nie zdarzyć. Gdybym to był ja, chyba zrobiłbym to samo. A przynajmniej lubię tak myśleć. Nie jestem do końca pewny, czy starczyłoby mi siły. Ale ja nie jestem tak szlachetny jak Maxwell i sądzę, że jedenaście lat to wystarczająca pokuta. Więc trzy tygodnie temu postanowiłem poprosić Liz o pomoc i nie zamierzałem prosić Maxa o pozwolenie. Przyjechałbym do St. Petersburga wcześniej, ale tyle czasu zajęło mi znalezienie Liz. Wszyscy, którzy byliby w stanie powiedzieć mi gdzie ona mieszka, dawno temu się wyprowadzili. W końcu wyśledziłem Marię... przez stronę internetową jej fanów. A tak – Maria jest teraz piosenkarką, tak gdybyście o tym nie wiedzieli. Ogromne kontrakty płytowe, wielka posiadłość w Los Angeles i trasa koncertowa, która czyni ją cholernie trudną do wyśledzenia. Kiedy ją znalazłem była w Canyon City w Arizonie. Udawała, że się cieszy na mój widok, ale nie było mowy by podała mi adres Liz bez ważnego powodu. W końcu musiałem się złamać i powiedzieć jej prawdę. Odczekała dwa dni, potem zadzwoniła i podała mi adres, którego nie umiałem przeliterować, co dopiero wymówić. Ale i tak zarezerwowałem lot i krążyłem po St. Petersburgu aż znalazłem kogoś, kto był w stanie powiedzieć mi co znaczy ten adres.
Wnioskując z wyglądu budynku, w którym mieszka Liz, to nieźle się ustawiła. Budowla jest wielka, stara, zdobiona i aż zionie pieniędzmi. Podobnie jak Liz, jeśli się nad tym zastanowić. Chodzi jakby była przyzwyczajona do tego, że ludzie zwracają na nią uwagę – jakby oczekiwała, że świat padnie u jej stóp. I najwyraźniej tak jest.
„Co ty tu robisz?” pyta, jej oczy zwężają się.
Spojrzałem na portiera, który prawie nie mówi po angielsku, ale wyglądał na bardzo wszystkim zainteresowanego i zdecydowałem, że nie wyłożę swoich problemów przed budynkiem pełnym bogatych ludzi. Więc wzruszyłem ramionami. „Przyjechałem się z tobą zobaczyć.”
„Um... miło cię widzieć,” wykrztusiła i czułem jak jej myśli wirują, aż natrafiły na coś, co spowodowało, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. „Czy coś... Czy coś się stało...?”
Nie mogła skończyć i nagle odnosząca sukcesy, dorosła kobieta stojąca przede mną, wyglądała jak nastoletnia dziewczyna, która wyszła z gabinetu luster trzynaście lat temu, żeby powiedzieć nam, że Max został pojmany przez agentów rządowych. Nie mogłem znieść wyrazu jej oczu, więc ją przytuliłem. „Nie, nic z tych rzeczy,” zapewniłem ją, po czym odsunąłem się, by przyjrzeć się wyrazowi jej twarzy, kiedy bicie jej serca wracało do normalnego tempa. Minęło dziesięć lat odkąd po raz ostatni widziałem Liz Parker, ale rozpoznałbym ją wszędzie. Jej włosy były krótsze – poważna fryzura, jakby powiedziała Maria – ale wciąż ciemne i błyszczące. Jej oczy wydawały się większe niż to zapamiętałem, ale mogło to być spowodowane tym, że zeszczuplała w ciągu ostatniej dekady i jej rysy się wyostrzyły, były bardziej wyraziste. Miała na sobie dobrze uszyty płaszcz, zrobiony z czarnej wełny i podszyty czarnym futrem, w okrytej czarną rękawiczką dłoni trzymała neseser z brązowej skóry. Ciągle była piękna – zadziwiająco piękna i teraz nosiła w sobie odrobinę tajemniczości. Ten rodzaj tajemnicy, która towarzyszy złamanemu sercu.
„Liz, czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy weszli na górę?” spytałem. „Chciałbym z tobą porozmawiać o paru rzeczach.”
Coś przebiegło przez jej twarz, kiedy o to zapytałem i dopiero później uświadomiłem sobie, że to był strach. Z trudem przełknęła ślinę. „Czy nie... czy nie wolałbyś raczej iść do restauracji lub coś takiego?” zapytała.
Potrząsnąłem głową. „Nie. Nie, nie jestem głodny. Obszedłem dziś całe miasto szukając cię. Muszę tylko z tobą porozmawiać.”
„No tak.” Wydaje się, że uleciało z niej całe powietrze. „Musisz... musisz być zmęczony. W takim razie na górę.” Odwróciła się i poprowadziła w górę ogromnej marmurowej klatki schodowej.
Mieszkanie Liz było na drugim piętrze, na końcu długiego korytarza, wyłożonego puszystym dywanem i drogą tapetą. „To tam,” powiedziała, idąc szybko, jej wysokie obcasy wbijały się w dywan. Zatrzymała się przed drzwiami, z ręką na klamce. „Jesteś pewien, że nie chcesz... um iść do kawiarni albo coś w tym stylu?”
„Nie, tak będzie dobrze,” zapewniłem ją. Wydawała się strasznie zdenerwowana, szczególnie biorąc pod uwagę to, że jeszcze nic jej nie powiedziałem.
„Dobrze.” Wydawało się, że przygotowała się na coś, kiedy przekręcała klucz w zamku i otwierała drzwi. „W takim razie wejdź.”
Mieszkanie było równie luksusowe, jak reszta budynku. Podłoga przedsionka była wyłożona panelami z ciemnego drewna. Liz zawołała kogoś o imieniu Gruya, ale osoba, która pojawiła się w przedpokoju by ją powitać, nie wyglądała na Gruyę. To był wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i silnych rysach, ubrany w poważny garnitur i drogi krawat. Liz wyglądała na zaniepokojoną, kiedy go zobaczyła.
„Thierry,” powiedziała, szybko do niego podchodząc. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. „Nie spodziewałam się ciebie dziś wieczorem.”
„Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę,” odpowiedział z nieznacznym francuskim akcentem. „Nie wiedziałem, że będziesz miała towarzystwo.” Nie spodobał mi się sposób w jaki mnie zlustrował – zupełnie jakby uznał, że jeśli jestem konkurentem, to nie ma powodu do zaniepokojenia.
„To wieczór niespodzianek,” powiedziała pospiesznie Liz. „Thierry, to jest mój stary przyjaciel Michael Guerin. Michael, to jest Thierry duPontiers. Michael przyjechał do Petersburgo… w interesach.”
DuPontiers skinął głową i wyciągnął rękę. „Miło mi,” powiedział. „Elizabeth rzadko mówi o swoich rodzinnych stronach. Może ty mnie wtajemniczysz.”
„Nie wiem jak długo tu zostanę,” powiedziałem i szybko uścisnąłem jego dłoń. Miał stanowczy uścisk, ale to nie uczyniło go ani trochę bardziej wartym lubienia.
Spojrzał na mnie potem na Liz, po czym ledwie dostrzegalnie skinął głową. „Oczywiście. W takim razie może powinienem już iść.” Pocałował Liz w rękę, potem w policzek i wyjął płaszcz z szafy, znajdującej się obok drzwi.
„Nie musisz wychodzić,” mruknęła Liz.
„Jutro Elizabeth. Jutro wrócę. Idziemy jutro do opery, tak?”
Liz przytaknęła. „Tak, Eugeniusz Oniegin Musorgski.”
„W takim razie do jutra wieczór,” powiedział. „Pozwól mi tylko pożegnać się z Sophie.” Odwrócił się w stronę salonu i zawołał, „Sophie choć się pożegnać, złotko!”
Sophie? Nie mogłem sobie wyobrazić kto to może być, dopóki nie usłyszałem tupotu stóp w salonie i odpowiedzi cienkim głosem. „Thierry, dokąd idziesz? Myślałam, że zostaniesz i jeszcze mi poczytasz!”
Spojrzałem na Liz, której twarz była kredowobiała i z powrotem na drzwi. Stało tam dziecko, mała dziewczynka. W pierwszej chwili pomyślałem, że to miniaturka Liz – ciemne włosy, wysokie kości policzkowe, szczupła figura, która pewnego dnia stanie się na tyle zmysłowa, by nawiedzać męskie sny. Potem dostrzegłem jej oczy. Miały barwę głębokiego bursztynu z iskierkami złota błyszczącymi w świetle padającym z żyrandola. Znałem te oczy. Znałem je w dwóch życiach. To były oczy Maxa.
Mała dziewczynka spojrzała na nas troje stojących w przedpokoju z nieposkromioną, dziecięcą ciekawością, po czym podeszła prosto do Liz. „Mamusiu!” wykrzyknęła z radością, obejmując ramionami talię Liz. „Wróciłaś.”
CZĘŚĆ PIERWSZA
~ Vermont, Marzec 2002 ~
„Nie mogę uwierzyć, że muszę tutaj zostać.”
Max i ja stoimy w pobliżu bramy wejściowej na teren szkoły. Trzy dni po tym jak obudziłam się z przekonaniem, że moja bratnia dusza nie żyje, dzień po tym jak Clayton Taggart pojawił się w Vermont by mnie zabić i na zawsze pozbyć się obecności Maxa, dwanaście godzin po tym jak wypadliśmy z okna na piątym piętrze prosto na dach szklarni i około dziewięć godzin po tym jak wreszcie poczułam się na tyle pewnie w wiedzy, że Max żyje by pozwolić sobie zasnąć. Spaliśmy w swoich ramionach tamtej nocy, żadne z nas nie chciało być oddzielnie. Następnego ranka poszłam do sekretariatu, żeby wypisać się ze szkoły, zamierzając tego samego dnia wrócić do domu, do Roswell. Ale to nie było takie proste. Potrzebowałam zgody rodziców na opuszczenie Vermont, a żadne z moich rodziców nie chciało jej udzielić. Prosiłam i błagałam mojego ojca niemal przez godzinę (nie ujawniając oczywiście prawdy) i w końcu zgodził się pozwolić mi wrócić do domu, ale tylko jeśli przemyślę to przez dwa tygodnie. Zdaje się, że myślał iż po prostu stęskniłam się za domem i wkrótce mi przejdzie. Nie mogłam go winić; na jego miejscu pomyślałabym prawdopodobnie tak samo. Ale teraz byłam zmuszona pożegnać się z Maxem w niecały dzień po tym, jak go w końcu odzyskałam.
„To tylko na trochę,” uspokajał Max, kładąc ręce na moich ramionach. Wyglądał na równie niechętnego rozstaniu jak ja, ale pogodził się z tym. Ja nie.
„To zbyt długo,” zaprotestowałam. „Dopiero cię odzyskałam. Nie mogę cię już stracić.”
„Stracić mnie?” powtórzył, marszcząc brwi. „Kto powiedział cokolwiek o utracie mnie?” Pocałował mnie delikatnie i poczułam jak przepływa pomiędzy nami energia. „Pozwól, że ci powiem co się stanie.” Wziął mnie ze rękę i zaczęliśmy iść po trawniku. „Będziemy osobno przez dwa tygodnie. Będę do ciebie dzwonił codziennie... obiecuję. Potem wsiądziesz do samolotu i wrócisz do Roswell, a ja będę na ciebie czekał na lotnisku. Skończymy szkołę, a potem wyjedziemy gdzieś razem do college’u .”
„Harvard?” spytałam, mimo że po tym katastroficznej rozmowie kwalifikacyjnej, nie byłam pewna, czy nawet rozważą moją kandydaturę.
„Gdziekolwiek zechcesz,” powiedział Max, całując moją rękę. „Pojadę za tobą do Cambridge... pojechałbym za tobą nawet do Kalkuty, gdybyś tego chciała.”
„Co z Roswell?" spytałam, patrząc w dół. „Nie musisz tam zostać?”
„Liz, po tym co się stało w ciągu ostatnich kilku dni, zastanawiam się czy to bezpieczne, by ktokolwiek z nas został w Roswell.” Ścisnął moją dłoń. „Może próbowanie tam zostać od początku było złym pomysłem.”
Mogłam się z tym zgodzić. Roswell może jest domem, ale w tym momencie nie byłam pewna, czy chcę by Max lub ktokolwiek kogo kocham został w tym mieście. To było zbyt niebezpieczne dla nas wszystkich. „Więc wyjeżdżamy z Roswell?” spytałam.
„Tylko razem.” Pochylił się i znów mnie pocałował. „Następnym razem, gdy któreś z nas będzie miało potrzebę przeprowadzenia się na drugi kraniec kraju, będziemy siedzieć obok siebie w samolocie.”
„Obiecujesz?”
„Obiecuję.”
Nigdy nie powinieneś składać obietnic zależnych od rzeczy, których nie możesz kontrolować. Nauczyłam się tego od Maxa Evansa wiele lat temu. Ale wtedy o tym nie wiedziałam i przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, kurczowo trzymałam się tej obietnicy. Dodawała mi ona otuchy nocą i sprawiała, że myślałam iż pewnego dnia wszystko będzie dobrze. Pamiętam dziewczynę, która wierzyła w tą obietnicę i czasami mi jej szkoda. Zastanawiam się co by zrobiła tamtego zimowego dnia w Vermont tyle lat temu, gdyby wiedziała co nadejdzie. Myślę, że może to lepiej iż nie wiedziała.
St. Petersburg, 2012
~ Michael ~
Maxwell zabiłby mnie gdyby wiedział, że tu jestem. Nie wiem o wszystkim co wydarzyło się między nim a Liz przed laty, ale rozumiem dlaczego to zrobił. Chciał żeby miała życie, które nie składałoby się z czekania na niego i planowania swoich marzeń wokół czegoś, co może się nigdy nie zdarzyć. Gdybym to był ja, chyba zrobiłbym to samo. A przynajmniej lubię tak myśleć. Nie jestem do końca pewny, czy starczyłoby mi siły. Ale ja nie jestem tak szlachetny jak Maxwell i sądzę, że jedenaście lat to wystarczająca pokuta. Więc trzy tygodnie temu postanowiłem poprosić Liz o pomoc i nie zamierzałem prosić Maxa o pozwolenie. Przyjechałbym do St. Petersburga wcześniej, ale tyle czasu zajęło mi znalezienie Liz. Wszyscy, którzy byliby w stanie powiedzieć mi gdzie ona mieszka, dawno temu się wyprowadzili. W końcu wyśledziłem Marię... przez stronę internetową jej fanów. A tak – Maria jest teraz piosenkarką, tak gdybyście o tym nie wiedzieli. Ogromne kontrakty płytowe, wielka posiadłość w Los Angeles i trasa koncertowa, która czyni ją cholernie trudną do wyśledzenia. Kiedy ją znalazłem była w Canyon City w Arizonie. Udawała, że się cieszy na mój widok, ale nie było mowy by podała mi adres Liz bez ważnego powodu. W końcu musiałem się złamać i powiedzieć jej prawdę. Odczekała dwa dni, potem zadzwoniła i podała mi adres, którego nie umiałem przeliterować, co dopiero wymówić. Ale i tak zarezerwowałem lot i krążyłem po St. Petersburgu aż znalazłem kogoś, kto był w stanie powiedzieć mi co znaczy ten adres.
Wnioskując z wyglądu budynku, w którym mieszka Liz, to nieźle się ustawiła. Budowla jest wielka, stara, zdobiona i aż zionie pieniędzmi. Podobnie jak Liz, jeśli się nad tym zastanowić. Chodzi jakby była przyzwyczajona do tego, że ludzie zwracają na nią uwagę – jakby oczekiwała, że świat padnie u jej stóp. I najwyraźniej tak jest.
„Co ty tu robisz?” pyta, jej oczy zwężają się.
Spojrzałem na portiera, który prawie nie mówi po angielsku, ale wyglądał na bardzo wszystkim zainteresowanego i zdecydowałem, że nie wyłożę swoich problemów przed budynkiem pełnym bogatych ludzi. Więc wzruszyłem ramionami. „Przyjechałem się z tobą zobaczyć.”
„Um... miło cię widzieć,” wykrztusiła i czułem jak jej myśli wirują, aż natrafiły na coś, co spowodowało, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. „Czy coś... Czy coś się stało...?”
Nie mogła skończyć i nagle odnosząca sukcesy, dorosła kobieta stojąca przede mną, wyglądała jak nastoletnia dziewczyna, która wyszła z gabinetu luster trzynaście lat temu, żeby powiedzieć nam, że Max został pojmany przez agentów rządowych. Nie mogłem znieść wyrazu jej oczu, więc ją przytuliłem. „Nie, nic z tych rzeczy,” zapewniłem ją, po czym odsunąłem się, by przyjrzeć się wyrazowi jej twarzy, kiedy bicie jej serca wracało do normalnego tempa. Minęło dziesięć lat odkąd po raz ostatni widziałem Liz Parker, ale rozpoznałbym ją wszędzie. Jej włosy były krótsze – poważna fryzura, jakby powiedziała Maria – ale wciąż ciemne i błyszczące. Jej oczy wydawały się większe niż to zapamiętałem, ale mogło to być spowodowane tym, że zeszczuplała w ciągu ostatniej dekady i jej rysy się wyostrzyły, były bardziej wyraziste. Miała na sobie dobrze uszyty płaszcz, zrobiony z czarnej wełny i podszyty czarnym futrem, w okrytej czarną rękawiczką dłoni trzymała neseser z brązowej skóry. Ciągle była piękna – zadziwiająco piękna i teraz nosiła w sobie odrobinę tajemniczości. Ten rodzaj tajemnicy, która towarzyszy złamanemu sercu.
„Liz, czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy weszli na górę?” spytałem. „Chciałbym z tobą porozmawiać o paru rzeczach.”
Coś przebiegło przez jej twarz, kiedy o to zapytałem i dopiero później uświadomiłem sobie, że to był strach. Z trudem przełknęła ślinę. „Czy nie... czy nie wolałbyś raczej iść do restauracji lub coś takiego?” zapytała.
Potrząsnąłem głową. „Nie. Nie, nie jestem głodny. Obszedłem dziś całe miasto szukając cię. Muszę tylko z tobą porozmawiać.”
„No tak.” Wydaje się, że uleciało z niej całe powietrze. „Musisz... musisz być zmęczony. W takim razie na górę.” Odwróciła się i poprowadziła w górę ogromnej marmurowej klatki schodowej.
Mieszkanie Liz było na drugim piętrze, na końcu długiego korytarza, wyłożonego puszystym dywanem i drogą tapetą. „To tam,” powiedziała, idąc szybko, jej wysokie obcasy wbijały się w dywan. Zatrzymała się przed drzwiami, z ręką na klamce. „Jesteś pewien, że nie chcesz... um iść do kawiarni albo coś w tym stylu?”
„Nie, tak będzie dobrze,” zapewniłem ją. Wydawała się strasznie zdenerwowana, szczególnie biorąc pod uwagę to, że jeszcze nic jej nie powiedziałem.
„Dobrze.” Wydawało się, że przygotowała się na coś, kiedy przekręcała klucz w zamku i otwierała drzwi. „W takim razie wejdź.”
Mieszkanie było równie luksusowe, jak reszta budynku. Podłoga przedsionka była wyłożona panelami z ciemnego drewna. Liz zawołała kogoś o imieniu Gruya, ale osoba, która pojawiła się w przedpokoju by ją powitać, nie wyglądała na Gruyę. To był wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i silnych rysach, ubrany w poważny garnitur i drogi krawat. Liz wyglądała na zaniepokojoną, kiedy go zobaczyła.
„Thierry,” powiedziała, szybko do niego podchodząc. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. „Nie spodziewałam się ciebie dziś wieczorem.”
„Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę,” odpowiedział z nieznacznym francuskim akcentem. „Nie wiedziałem, że będziesz miała towarzystwo.” Nie spodobał mi się sposób w jaki mnie zlustrował – zupełnie jakby uznał, że jeśli jestem konkurentem, to nie ma powodu do zaniepokojenia.
„To wieczór niespodzianek,” powiedziała pospiesznie Liz. „Thierry, to jest mój stary przyjaciel Michael Guerin. Michael, to jest Thierry duPontiers. Michael przyjechał do Petersburgo… w interesach.”
DuPontiers skinął głową i wyciągnął rękę. „Miło mi,” powiedział. „Elizabeth rzadko mówi o swoich rodzinnych stronach. Może ty mnie wtajemniczysz.”
„Nie wiem jak długo tu zostanę,” powiedziałem i szybko uścisnąłem jego dłoń. Miał stanowczy uścisk, ale to nie uczyniło go ani trochę bardziej wartym lubienia.
Spojrzał na mnie potem na Liz, po czym ledwie dostrzegalnie skinął głową. „Oczywiście. W takim razie może powinienem już iść.” Pocałował Liz w rękę, potem w policzek i wyjął płaszcz z szafy, znajdującej się obok drzwi.
„Nie musisz wychodzić,” mruknęła Liz.
„Jutro Elizabeth. Jutro wrócę. Idziemy jutro do opery, tak?”
Liz przytaknęła. „Tak, Eugeniusz Oniegin Musorgski.”
„W takim razie do jutra wieczór,” powiedział. „Pozwól mi tylko pożegnać się z Sophie.” Odwrócił się w stronę salonu i zawołał, „Sophie choć się pożegnać, złotko!”
Sophie? Nie mogłem sobie wyobrazić kto to może być, dopóki nie usłyszałem tupotu stóp w salonie i odpowiedzi cienkim głosem. „Thierry, dokąd idziesz? Myślałam, że zostaniesz i jeszcze mi poczytasz!”
Spojrzałem na Liz, której twarz była kredowobiała i z powrotem na drzwi. Stało tam dziecko, mała dziewczynka. W pierwszej chwili pomyślałem, że to miniaturka Liz – ciemne włosy, wysokie kości policzkowe, szczupła figura, która pewnego dnia stanie się na tyle zmysłowa, by nawiedzać męskie sny. Potem dostrzegłem jej oczy. Miały barwę głębokiego bursztynu z iskierkami złota błyszczącymi w świetle padającym z żyrandola. Znałem te oczy. Znałem je w dwóch życiach. To były oczy Maxa.
Mała dziewczynka spojrzała na nas troje stojących w przedpokoju z nieposkromioną, dziecięcą ciekawością, po czym podeszła prosto do Liz. „Mamusiu!” wykrzyknęła z radością, obejmując ramionami talię Liz. „Wróciłaś.”
Last edited by Milla on Wed Oct 20, 2004 3:06 pm, edited 6 times in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Przez te parę lat jak widać sporo się zmieniło. Liz ma dziecko i to dziecko Maxa, a Max pewnie nic o tym nie wiem.
Do tego ten tajemniczy początek.....ciekawe co stało się te 10 lat temu I po co teraz przyjechał Michael?? Może chciał prosić Liz, aby wróciła do Maxa, gdyż ten bardzo cierpi
W każdym razie jest coraz ciekawiej
Milla dzięki
P.S. A co ci się stało??
Do tego ten tajemniczy początek.....ciekawe co stało się te 10 lat temu I po co teraz przyjechał Michael?? Może chciał prosić Liz, aby wróciła do Maxa, gdyż ten bardzo cierpi
W każdym razie jest coraz ciekawiej
Milla dzięki
P.S. A co ci się stało??
O rany Milla...mam nadzieję że to nic poważnego tak czułam że coś niedobrego się stało...zdrowiej szybko i uważaj na siebie
Czy to nie zastanawiające,że dziecko Maxa i Liz obojętnie w jakim opowiadaniu, obojetnie jakiej płci ZAWSZE musi mieć oczy po tatusiu? Żeby nawet taki śleptok jak Michael w mgnieniu oka wykonceptował, że chyba tu czegoś nie rozumie.
Przypadkiem zauważyłam na Boardello post Mockinbird, w którym pisała że właśnie wróciła z wakacji w Europie Śr. (czytaj- w Polsce) i o mało nie zrzuciła obiadu na podłogę widząc w naszej telewizji stary odcinek Buffy ( no własnie...serii powstało siedem, a u nas ciągle wałkują 2 pierwsze ) była bardzo zbulwersowana, że "odcinek czytał jakiś facet o glosie kompletnie pozbawionym ekspresji" i wyraziła troskę "czy nasi polscy roswellfanie w ten sposób muszą oglądać wszystkie seriale WB"
Czy to nie zastanawiające,że dziecko Maxa i Liz obojętnie w jakim opowiadaniu, obojetnie jakiej płci ZAWSZE musi mieć oczy po tatusiu? Żeby nawet taki śleptok jak Michael w mgnieniu oka wykonceptował, że chyba tu czegoś nie rozumie.
Przypadkiem zauważyłam na Boardello post Mockinbird, w którym pisała że właśnie wróciła z wakacji w Europie Śr. (czytaj- w Polsce) i o mało nie zrzuciła obiadu na podłogę widząc w naszej telewizji stary odcinek Buffy ( no własnie...serii powstało siedem, a u nas ciągle wałkują 2 pierwsze ) była bardzo zbulwersowana, że "odcinek czytał jakiś facet o glosie kompletnie pozbawionym ekspresji" i wyraziła troskę "czy nasi polscy roswellfanie w ten sposób muszą oglądać wszystkie seriale WB"
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
- brendanferhfan
- Zainteresowany
- Posts: 480
- Joined: Fri Feb 13, 2004 4:52 pm
Co do naszego polskiego lektora to... jej jest rzeczywiscie lepiej, ona ma wszystko w orginale. A co do ekspresji to mozliwe
Co do opowiadania to zaczyna sie calkiem ciekawie, jestem zacofana co do literatury światowej ale wasze komentarze mowia same za siebie... wynika z tego ze to prawdziwe dzielo. Ale nieczytam tego tylko dla tego, czytam go bo po prostu ma ciekawy poczatek. Jak narazie fajne.
Co do opowiadania to zaczyna sie calkiem ciekawie, jestem zacofana co do literatury światowej ale wasze komentarze mowia same za siebie... wynika z tego ze to prawdziwe dzielo. Ale nieczytam tego tylko dla tego, czytam go bo po prostu ma ciekawy poczatek. Jak narazie fajne.
Last edited by brendanferhfan on Thu Aug 05, 2004 7:21 pm, edited 1 time in total.
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Wow! Coś mi się zdaje, że Innocent stanie się jednym z moich ulubionych opowiadanek. Dzięki Milla, że zaczęłaś tłumaczenie. Tak mnie zaciekawiło, że musiałam przeczytać całość. Trochę to trwało ale skończyłam. Mimo to czekam na kolejne części.
Co do pana czytającego odcinek. Może być gorzej. Nie ma nic gorszego od niemieckiego dubbingu. Wszystkie filmy i seriale są dubbingowane.
Co do pana czytającego odcinek. Może być gorzej. Nie ma nic gorszego od niemieckiego dubbingu. Wszystkie filmy i seriale są dubbingowane.
Współczuję Milla...ja także życzę Ci powrotu do zdrowia. Chcąc nie chcąc będziesz teraz przykuta trochę bardziej do komputera, chociaż długie siedzenie z chorą nogą też nie jest wskazane. Także nie poganiamy Cię, pomalutku. A czyta się Innocent wyśmienicie.
Musiałam jednak zajrzeć do oryginału, żeby się upewnić. I rzeczywiście, Mockingbird się pomyliła. Poemat "Eugeniusz Oniegin" napisał Puszkin. A Modiest Musorgski skomponował operę "Borys Godunow" - na którą chcieli pójść Liz z Thierrym - także wg dramatu Puszkina.
Nie chcę się mądrzyć ale nasza słowiańszczyzna jest cokolwiek za trudna dla Amerykanów.
A co do lektorów to chwalmy sobie to co mamy, żal mi tych którzy mają w całości dabbingowane filmy, nie znając oryginalnych głosów aktorów.
Musiałam jednak zajrzeć do oryginału, żeby się upewnić. I rzeczywiście, Mockingbird się pomyliła. Poemat "Eugeniusz Oniegin" napisał Puszkin. A Modiest Musorgski skomponował operę "Borys Godunow" - na którą chcieli pójść Liz z Thierrym - także wg dramatu Puszkina.
Nie chcę się mądrzyć ale nasza słowiańszczyzna jest cokolwiek za trudna dla Amerykanów.
A co do lektorów to chwalmy sobie to co mamy, żal mi tych którzy mają w całości dabbingowane filmy, nie znając oryginalnych głosów aktorów.
Cześć!
To jedna z tych notek, których wszyscy tak bardzo nienawidzą.
Ale zacznę od przyjemniejszych rzeczy. Dziękuję wszystkim bardzo za życzenia powrotu do zdrowia. Wróciłam już prawie do normy. Jeszcze tylko lekko utykam, ale poza tym wszystko jest w porządku. Nawet większość siniaków i zadrapań już się zaleczyło.
A teraz gorsza wiadomość. Przez dwa tygodnie nie będzie nowych części tego opowiadania. Dzisaj w nocy wyjeżdżam i wracam dopiero 24.
Jak większość z was wie, mam gotowych kilka części z wyprzedzeniem, ale uznałam, że mimo wszystko ten moment jest najlepszy do przerwania. Z każdym kolejnym rozdziałem akcja sie rozwija i z większą niecierpliowścią czekalibyście na kolejny rozdział. Ten pierwszy rozdział to było wprowadzenie i jak wrócę ruszymy do przodu.
Do usłyszenia za dwa tygodnie,
Milla
PS. Elu kwestię tej opery pozostawiam nieroztrzygniętą do czasu powrotu. Przyznaję się, że twórczość rosyjska to dla mnie całkiem nieznany teren. Wydawało mi się, że Eugeniusz Oniegin to opera napisana na podstawie poematu Puszkina. Ale pewnie się mylę Nawaliłam natomiast używając angielskiegi tytułu, zamiast zmienić na polski. Już naprawiłam.
To jedna z tych notek, których wszyscy tak bardzo nienawidzą.
Ale zacznę od przyjemniejszych rzeczy. Dziękuję wszystkim bardzo za życzenia powrotu do zdrowia. Wróciłam już prawie do normy. Jeszcze tylko lekko utykam, ale poza tym wszystko jest w porządku. Nawet większość siniaków i zadrapań już się zaleczyło.
A teraz gorsza wiadomość. Przez dwa tygodnie nie będzie nowych części tego opowiadania. Dzisaj w nocy wyjeżdżam i wracam dopiero 24.
Jak większość z was wie, mam gotowych kilka części z wyprzedzeniem, ale uznałam, że mimo wszystko ten moment jest najlepszy do przerwania. Z każdym kolejnym rozdziałem akcja sie rozwija i z większą niecierpliowścią czekalibyście na kolejny rozdział. Ten pierwszy rozdział to było wprowadzenie i jak wrócę ruszymy do przodu.
Do usłyszenia za dwa tygodnie,
Milla
PS. Elu kwestię tej opery pozostawiam nieroztrzygniętą do czasu powrotu. Przyznaję się, że twórczość rosyjska to dla mnie całkiem nieznany teren. Wydawało mi się, że Eugeniusz Oniegin to opera napisana na podstawie poematu Puszkina. Ale pewnie się mylę Nawaliłam natomiast używając angielskiegi tytułu, zamiast zmienić na polski. Już naprawiłam.
Last edited by Milla on Wed Oct 20, 2004 3:07 pm, edited 1 time in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Dobrego wypoczynku Milla i wracaj szczęśliwie do nas. Będziemy czekać niecierpliwie na kolejne części
Mówiłam, że się wymądrzam, przepraszam.
Owszem "Eugeniusza Oniegina" -poemat, napisał Puszkin ale operę wg tego utworu skomponował Piotr Czajkowski. A Musorgski, o którym wspomniała pisarka w Innocent napisał operę do dramatu Puszkina "Borys Godunow" - i tu wydawało mi się, że pisarka pomyliła po prostu kompozytorów. Ale jeżeli było to zamierzone to zwracam jej honor i wycofuję się rakiem
Tak przy okazji, obie opery to po prostu cudo a ja uwielbiam twórczość romantyków rosyjskich . Polecam.
Mówiłam, że się wymądrzam, przepraszam.
Owszem "Eugeniusza Oniegina" -poemat, napisał Puszkin ale operę wg tego utworu skomponował Piotr Czajkowski. A Musorgski, o którym wspomniała pisarka w Innocent napisał operę do dramatu Puszkina "Borys Godunow" - i tu wydawało mi się, że pisarka pomyliła po prostu kompozytorów. Ale jeżeli było to zamierzone to zwracam jej honor i wycofuję się rakiem
Tak przy okazji, obie opery to po prostu cudo a ja uwielbiam twórczość romantyków rosyjskich . Polecam.
- brendanferhfan
- Zainteresowany
- Posts: 480
- Joined: Fri Feb 13, 2004 4:52 pm
Dla mnie z pewnej strony to jest nawet korzystne... bo nadrobie czasem zanim nigdzie nie ma twoich czesci przeczytam troche twoich tłumaczeń... Ale z drugiej... jak już przeczytam to zapewne bede chciała więcej... :/ Także... Miałaś coś z nogą? Współczuje... Miałam złamaną jakiś miesiąc temu :/ A gdy pierwszy raz wyszłam już bez gipsu i w normalnym stanie to odrazu złamałam nos... Także. Szczęśliwego wyjazdu
AN: Witam wszystkich, już wróciłam. Mam nadzieję, że się cieszycie. Prawdę mówiąc to wróciłam we wtorek, ale bardzo późno i po siedmiu godzinach za kierownicą nie miałam siły na nic więcej poza wejściem na Forum i rozejrzeniem się przez parę minut. Wczoraj, kiedy już udało mi sią znaleźć chwilę czasu usiadłam na troche dłużej, ale też ograniczyłam się do poczytania co się działo. No ale wreszcie jestem z nową częścią.
A teraz parę uwag dotyczących poniższego rozdziału. Chodzi o trzy rzeczy, które chciałabym z góry wyjaśnić. Po pierwsze wyrażenie 'ma cherie' użyte przez Thierrego. Zostawiłam je tak jak było, bo to służy przede wszystkim podkreśleniu jego narodowosci, a poza tym jest to zwrot francuski, więc w anglojezycznym opowiadaniu też było obce.
Druga sprawa to narzędzie używane przez Michaela, 'ratchet'. W żadnym z moich słowników nie znalazłam polskiej nazwy. Więc definicję, którą znalazłam w słowniku angielsko-angielskim, przetłumaczyłam tacie i spytałam go co to jest. Powiedział, że to 'grzechotka', jakiś klucz używany przez mechaników, ale dodał, że to tylko nazwa potoczna, jakiej używają mechanicy i nie wie jak to się naprawdę nazywa. Zadzwonił nawet do kolegi mechanika, ale on też powiedział, że nie pamięta formalnej nazwy tego klucza. Postanowiłam jednak nie szukać dalej, bo uznałam, że jest bardziej prawdopodobne, że Michael używałby potocznej nazwy.
I trzecia sprawa to rosyjska potrawa wspomniana w tej części 'plushki'. Próbowałam znaleźć to przez wyszukiwarkę, ale wyskoczyły mi same rosyjskie strony. O ile zwykle rozumiem jak ktoś mówi po rosyjsku, to pisany rosyjski jest mi równie obcy jak chiński. Ponownie zwróciłam się do starszej częście rodziny, opisałam potrawę mamie i babci. Obie stwierdziły, że to bliny. Sprawdziłam bliny i okazało się, że to kluski zrobione z ciasta drożdżowo-ziemniakowego z nadzieniem lub bez, jedzone z sosem, lub na sucho. Pasuje więc do opisu potrawy podanego przez Mel. Gdyby ktoś jednak wiedział o co chodzi i okazałoby się, że to nie bliny, to dajcie mi znać.
A teraz, kiedy już was całkiem zanudziłam tymi opisami, miłego czytania.
CZĘŚĆ 2
~Liz~
Michael wiedział. W chwili w której spojrzał na Sophie wiedziałam, że zobaczy to, co ja widziałam każdego dnia mojego życia. Sophie z całą pewnością jest córką swojego ojca. A jej ojcem, oczywiście jest jedyny mężczyzna jakiego w życiu kochałam. Max Evans.
Michael i ja staliśmy w ciszy, kiedy Thierry i Sophie się żegnali. Pocałowała go w policzek, a on okręcił ją dokoła, obiecując, że przyniesie jej następną książkę, kiedy znowu przyjdzie. Sophie kwitnie pod wpływem uwagi jaką poświęca jej Thierry, a on swobodnie ją nią obdarza. Powinien mieć dom pełen dzieci by obdarzać je swoją uwagą, ale świat nie zawsze obdarowuje ludzi sprawiedliwie. Sophie powinna mieć ojca, który kocha ją bez wahania zawsze występującego w związkach, które mogą się w każdej chwili zakończyć. Nawet Thierry, który bardzo ją kocha musi zachowywać pewien dystans w ich relacjach, ponieważ w każdej chwili jedno z nas może zdecydować, że nasz związek do nikąd nie prowadzi i na zawsze zostawić drugie. Nie ma po co przywiązywać się do kogoś, kto może nie zawsze tu będzie.
„Jutro wieczorem, przy szatni?” zapytał mnie Thierry, wyrywając mnie z zamyślenia.
„Tak... lepiej bądź wcześniej. Marcus lubi zająć miejsca przed rozgrzewką orkiestry.” Następnego wieczora zabieraliśmy mojego kolegę do opery.
„Oczywiście, ma cherie,” powiedział Thierry. Pocałował mnie lekko, skinął głową Michaelowi i wyszedł. W chwili kiedy drzwi się zatrzasnęły, zapragnęłam żeby został.
„Mamusiu, kto to jest?”
Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Sophie patrzy na Michaela. On wciąż wpatrywał się w nią oszołomiony. Jedną ręką wygładziłam córce włosy, po czym zdjęłam płaszcz. „To mój przyjaciel pan Guerin,” powiedziałam jej. Nie wiem dlaczego tak go nazwałam. Może chciałam zdystansować siebie i moją córkę od niego i tego co reprezentował.
Ale Michael nie miał zamiaru na to pozwolić. Uklęknął przed Sophie i wyciągnął rękę. „Jestem Michael,” powiedział. „Dawno temu znałem twoją mamę. Jak masz na imię?”
„Sophie,” odpowiedziała poważnie, potrząsając jego ręką. „Jesteś z Nowego Meksyku?”
„Tak. Skąd ty jesteś?”
Wzruszyła ramionami i to złamało mi serce. Sophie i ja często się przeprowadzałyśmy w ciągu ostatnich kilku lat. Przez pierwsze pięć lat jej życia mieszkałyśmy w Bostonie, kiedy to uczęszczałam do collegu i szkoły prawniczej, ale potem przeprowadziłyśmy się do Nowego Jorku, po tym jak dostałam pracę u Christiana Diora. Byłyśmy tam niecałe dwa lata zanim ją spakowałam i przeniosłam ją do kraju, w którym nie znałyśmy żywej duszy, ani nawet języka. Wydaje się tu szczęśliwa, ale nie mogę przestać myśleć o tym, co traci. Kiedy byłam w jej wieku, byłam Liz Parker z Roswell w Nowym Meksyku. Moja córka to Sophie Parker z... skąd? Boże, ona zasługuje na coś lepszego, pomyślałam. Wzięłam głęboki oddech i odchrząknęłam. „Sophie, skarbie, czy Gruya tu jest? Thierry nie wysłał jej do domu, prawda?”
Potrząsnęła głową. „Nie. Jest w kuchni i robi bliny.”
„Muszę porozmawiać z panem.... to znaczy z Michaelem. Czy możesz iść pomóc Gruyi? Poproś ją, żeby zrobiła nam herbaty i przyniosła ją do biblioteki.”
Sophie ponownie skinęła głową. „Poczytasz mi na dobranoc?”
Uśmiechnęłam się. Opowieści na dobranoc to nasz rytuał, od dnia kiedy Sophie się urodziła. „Obiecuję.” Dotknęłam jej policzka, modląc się, żeby jej życie i moje nie wymknęło się z pod kontroli.
„Baśnie?” nalegała. „Po rosyjsku?”
„Twój rosyjski jest lepszy niż mój,” powiedziałam z uśmiechem. „Dlaczego ty mnie nie poczytasz?”
„Jest lepiej kiedy ty czytasz,” powiedziała mi.
Pochyliłam się i pocałowałam czubek jej głowy. „W porządku. Biegnij pomóc Gruyi.” Pobiegła do kuchni, a ja odczekałam aż oddali się na tyle, by nas nie słyszeć, zanim ponownie odwróciłam się do Michaela.
W jego oczach było oskarżenie. „Czy Max wie?” zapytał.
Potrząsnęłam głową, czując ucisk w gardle. „Nie, Max nie wie. Powiesz mu?”
Michael nie odpowiedział. „To dlatego nigdy nie wróciłaś do Roswell,” powiedział.
„To jeden z powodów,” odpowiedziałam szczerze.
„Nie mogę w to uwierzyć,” powiedział Michael potrząsając głową.
„Wiem, że to musi być szok,” powiedziałam, wieszając płaszcz. Sięgnęłam po kożuch Michaela i również go powiesiłam. „Przykro mi, że musiałeś się dowiedzieć w ten sposób.”
„Jak mogłaś to zrobić Liz?”
W jego głosie nie było gniewu – na który byłam przygotowana. Nie byłam przygotowana na smutek w głosie Michaela, ani na rozczarowanie w jego oczach. W tym momencie znów byłam tą przestraszoną nastolatką, tamtego lata po skończeniu szkoły średniej, dziesięć lat temu. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. „To nie był mój wybór, Michael,” wyszeptałam. „To wcale nie był mój wybór.”
Roswell, Nowy Meksyk, marzec 2002
~ Michael ~
Wszystko poszło do diabła w około tydzień po powrocie Maxa z Vermont. Pomiędzy powstaniem Maxa z martwych i dochodzeniem do zdrowia Isabel wszystkim nam tak ulżyło, że nie byliśmy przygotowani na kolejny kryzys. Może to był nasz błąd – nie zwracanie wystarczającej uwagi. A może to było coś innego, coś co mogliśmy wcześniej naprawić. A może to wcale nie był nasz błąd. Nigdy nie byłem w stanie tak do końca uwierzyć w to ostatnie.
Max siedział na stopniach prowadzących do mojego domu, rozmawiając z Liz przez telefon, kiedy usłyszeliśmy wieści. On i Liz rozmawiali przez telefon kilka razy dziennie odkąd Max wrócił z Vermont i był tak szczęśliwy, że nie mogłem mieć pretensji o te rozmarzone uśmiechy i przytłumione rozmowy, które zajmowały połowę jego czasu. Pamiętam, że to był piękny dzień i byłem na zewnątrz, pracując nad moim motorem, kiedy z piskiem opon podjechała Maria. Wyskoczyła z samochodu z krzykiem.
„Nie oglądacie wiadomości?” krzyknęła biegnąc w naszą stronę.
„A czy wygląda to jakbyśmy oglądali wiadomości?” spytałem potrząsając głową. Wytarłem ręce w ścierkę i wrzuciłem „grzechotkę” z powrotem do skrzynki z narzędziami. Max ledwo podniósł wzrok znad swojej komórki. To nie była niespodzianka, kiedy rozmawiał z Liz, był w innym świecie.
„Cóż, powinniście,” odrzekła Maria wchodząc do mojego domu i włączając telewizor. Szybko znalazła CNN i wskazała na ekran.
„..... ciało hollywoodzkiego producenta Cala Langleya zostało znalezione w jego hollywoodzkiej rezydencji. Śledczy szacują, że Langley był martwy od kilku dni. Przyczyna śmierci nie została jeszcze określona.”
O rany. Podszedłem do szklanych drzwi i popchnąłem je. „Maxwell, lepiej tu przyjdź.” Podniósł wzrok najwyraźniej niezadowolony z tego, że przeszkodziłem mu w rozmowie.
„Michael w czym problem? Rozmawiam przez telefon.”
„Widzę, ale to ważne.” Przytrzymałem drzwi i z ociąganiem wszedł do środka, ale nie zakończył rozmowy.
„Nic, Liz,” usłyszałem jak mówi. „Tylko coś w telewizji.” Stanął przy kanapie, patrząc na ekran nieuważnie, dopóki na ekranie nie pojawiło się zdjęcie Langleya. Wtedy się wyprostował, jego oczy przyklejone do ekranu.
„Langley był najbardziej znany ze swoich hitowych filmów akcji,” ciągnął reporter. „Nie wiadomo jaki będzie los jego ostatniego filmu, wysoko budżetowego thrillera wojennego, do którego nakręcono mniej niż połowę zdjęć.”
Twarz Maxa zbladła pod opalenizną. „Liz, Langley nie żyje,” powiedział zszokowany. Przerwał, po czym powtórzył. „Langley – drugi opiekun. Ten z Los Angeles.”
„To niemożliwe,“ powiedziała Maria piskliwym głosem. „Langley nie powinien mieć martwego ciała. Powinien być pyłem – tak jak Nasedo.”
Tak jak Max, pomyślałem bezwiednie, ale nie powiedziałem tego głośno. Zamiast tego zwróciłem się do Maxa. „Co teraz zrobimy?” spytałem.
Max ściskał w dłoni telefon jakby to była lina ratunkowa. „Nie wiem,” powiedział. „Nie wiem.”
~ Liz ~
Wiedziałam, że coś jest nie tak tamtego pierwszego dnia. To było trzy dni po tym jak ciało Cala Langleya – a przynajmniej ciało, które wszyscy uznali za Cala Langleya – zostało znalezione i media nieustannie trąbiły o tej historii. Kanonizowali Langleya po śmierci, nazywają go „wizjonerem”, który „wyprzedzał swoje czasy”. Zabawne, że nie zdawali sobie z tego sprawy zanim umarł.
Max dzwonił do mnie codziennie odkąd rozstaliśmy się w Vermont. Przez te kilka dni rozmawialiśmy godzinami, rozprawiając o wszystkim co nam przyszło do głowy. Większość dni rozmawialiśmy częściej niż raz, dzwoniąc za każdym razem, kiedy przypomniało nam się coś z czego podzieleniem się nie mogliśmy czekać do następnego dnia. Ale tego dnia nie zadzwonił ani razu. W końcu, o siódmej wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi i powiedział, że jest do mnie telefon. Czując ulgę, wyszłam na korytarz i podniosłam słuchawkę.
„Słucham?”
„Liz? Tu Maria.”
Poczułam rozczarowanie. „Ach, cześć Maria.”
„Liz,” powiedziała wolno, „mam złe wiadomości.”
Ścisnęłam słuchawkę tak mocno, że zabolała mnie ręka. „Powiedz.”
„Max został aresztowany za morderstwo Cala Langleya.”
Świat zaczął się kręcić, ale nie zamierzałam zemdleć. „To niemożliwe. Max nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.”
„Wiem... i wiemy, że to nie był nawet Langley. Ale policja ma świadków twierdzących, że on i Max mieli dużą kłótnię, kiedy Max był w Los Angeles, a Isabel i Jessie powiedzieli, że znaleziono odciski palców Maxa w domu.”
„No cóż, oczywiście, że je znaleźli... był tam zeszłej jesieni,” zaprotestowałam.
„Nie, świeże. I były na ciele.” Głos Marii brzmiał, jakby była na skraju histerii, ale ja czułam się dziwnie lekko, zupełnie jakbym oglądała dramat kogoś innego.
„To niemożliwe. Max był tutaj, w Vermont ze mną, a potem z wami wszystkimi z powrotem w Roswell. Ma alibi.”
„Liz, Max nie może nikomu powiedzieć, że był w Vermont,” powiedziała Maria. „I tak nikt mu nie uwierzy – nie ma biletu lotniczego, nic.”
„Ja im powiem,” stwierdziłam. „I ty też, prawda?”
„Oczywiście że tak, ale Liz to tylko nasze słowo przeciw odciskom palców i świadkom w Los Angeles.” Maria westchnęła. „I nie wiem ile warte będzie twoje słowo biorąc pod uwagę to, że we dwoje napadliście na sklep z bronią w ręku.”
„Nie napad...” przerwałam, nie chcąc znów się kłócić. „Wracam do domu,” oświadczyłam Marii. „Spakuję się i wracam do domu.”
„Zabierają Maxa do Los Angeles,” powiedziała Maria.
„Kiedy?” Zaczęły mi się trząść ręce. Max miał być w więzieniu w Los Angeles. Mój Max, w więzieniu za coś czego nie zrobił.
„Nie wiem. Wkrótce.”
„Dobrze. W takim razie jutro wracam do domu. Odbierzesz mnie z lotniska?” Już układałam sobie listę rzeczy, które muszę zrobić, żeby dostać się do domu najszybciej jak to tylko możliwe. Najpierw zadzwonić na lotnisko, potem zamówić taksówkę...
„Liz co z twoimi rodzicami?”
Cholera. Nie ma szans, żeby pozwolili mi wrócić z tego powodu. W rzeczywistości pewnie będą chcieli postawić pod moimi drzwiami strażników, żeby się upewnić, że nie wrócę. Ale nie miałam zamiaru pozwolić, żeby Max sam stawił temu czoła. „Powiem im po tym jak zobaczę Maxa,” zadecydowałam. „Nie mów nikomu, że wracam... nawet Michaelowi i Isabel, dobrze?”
„Dobrze, ale czy jesteś pewna, że właściwie postępujesz?” Wątpiła.
„Maria, muszę go zobaczyć,” powiedziałam po prostu. Tylko o tym mogłam myśleć – ten ciąg w moim sercu, który się nie uspokoi dopóki znów nie będę w ramionach Maxa.
„Rozumiem.” Maria wzięła głęboki oddech. „Zadzwoń i podaj mi numer swojego lotu i godzinę lądowania, dobrze?”
„Dobrze. Dzięki Maria.” Odłożyłam słuchawkę i stałam tam, opierając się o ścianę. Mój świat znów rozpadł się na kawałki.
A teraz parę uwag dotyczących poniższego rozdziału. Chodzi o trzy rzeczy, które chciałabym z góry wyjaśnić. Po pierwsze wyrażenie 'ma cherie' użyte przez Thierrego. Zostawiłam je tak jak było, bo to służy przede wszystkim podkreśleniu jego narodowosci, a poza tym jest to zwrot francuski, więc w anglojezycznym opowiadaniu też było obce.
Druga sprawa to narzędzie używane przez Michaela, 'ratchet'. W żadnym z moich słowników nie znalazłam polskiej nazwy. Więc definicję, którą znalazłam w słowniku angielsko-angielskim, przetłumaczyłam tacie i spytałam go co to jest. Powiedział, że to 'grzechotka', jakiś klucz używany przez mechaników, ale dodał, że to tylko nazwa potoczna, jakiej używają mechanicy i nie wie jak to się naprawdę nazywa. Zadzwonił nawet do kolegi mechanika, ale on też powiedział, że nie pamięta formalnej nazwy tego klucza. Postanowiłam jednak nie szukać dalej, bo uznałam, że jest bardziej prawdopodobne, że Michael używałby potocznej nazwy.
I trzecia sprawa to rosyjska potrawa wspomniana w tej części 'plushki'. Próbowałam znaleźć to przez wyszukiwarkę, ale wyskoczyły mi same rosyjskie strony. O ile zwykle rozumiem jak ktoś mówi po rosyjsku, to pisany rosyjski jest mi równie obcy jak chiński. Ponownie zwróciłam się do starszej częście rodziny, opisałam potrawę mamie i babci. Obie stwierdziły, że to bliny. Sprawdziłam bliny i okazało się, że to kluski zrobione z ciasta drożdżowo-ziemniakowego z nadzieniem lub bez, jedzone z sosem, lub na sucho. Pasuje więc do opisu potrawy podanego przez Mel. Gdyby ktoś jednak wiedział o co chodzi i okazałoby się, że to nie bliny, to dajcie mi znać.
A teraz, kiedy już was całkiem zanudziłam tymi opisami, miłego czytania.
CZĘŚĆ 2
~Liz~
Michael wiedział. W chwili w której spojrzał na Sophie wiedziałam, że zobaczy to, co ja widziałam każdego dnia mojego życia. Sophie z całą pewnością jest córką swojego ojca. A jej ojcem, oczywiście jest jedyny mężczyzna jakiego w życiu kochałam. Max Evans.
Michael i ja staliśmy w ciszy, kiedy Thierry i Sophie się żegnali. Pocałowała go w policzek, a on okręcił ją dokoła, obiecując, że przyniesie jej następną książkę, kiedy znowu przyjdzie. Sophie kwitnie pod wpływem uwagi jaką poświęca jej Thierry, a on swobodnie ją nią obdarza. Powinien mieć dom pełen dzieci by obdarzać je swoją uwagą, ale świat nie zawsze obdarowuje ludzi sprawiedliwie. Sophie powinna mieć ojca, który kocha ją bez wahania zawsze występującego w związkach, które mogą się w każdej chwili zakończyć. Nawet Thierry, który bardzo ją kocha musi zachowywać pewien dystans w ich relacjach, ponieważ w każdej chwili jedno z nas może zdecydować, że nasz związek do nikąd nie prowadzi i na zawsze zostawić drugie. Nie ma po co przywiązywać się do kogoś, kto może nie zawsze tu będzie.
„Jutro wieczorem, przy szatni?” zapytał mnie Thierry, wyrywając mnie z zamyślenia.
„Tak... lepiej bądź wcześniej. Marcus lubi zająć miejsca przed rozgrzewką orkiestry.” Następnego wieczora zabieraliśmy mojego kolegę do opery.
„Oczywiście, ma cherie,” powiedział Thierry. Pocałował mnie lekko, skinął głową Michaelowi i wyszedł. W chwili kiedy drzwi się zatrzasnęły, zapragnęłam żeby został.
„Mamusiu, kto to jest?”
Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Sophie patrzy na Michaela. On wciąż wpatrywał się w nią oszołomiony. Jedną ręką wygładziłam córce włosy, po czym zdjęłam płaszcz. „To mój przyjaciel pan Guerin,” powiedziałam jej. Nie wiem dlaczego tak go nazwałam. Może chciałam zdystansować siebie i moją córkę od niego i tego co reprezentował.
Ale Michael nie miał zamiaru na to pozwolić. Uklęknął przed Sophie i wyciągnął rękę. „Jestem Michael,” powiedział. „Dawno temu znałem twoją mamę. Jak masz na imię?”
„Sophie,” odpowiedziała poważnie, potrząsając jego ręką. „Jesteś z Nowego Meksyku?”
„Tak. Skąd ty jesteś?”
Wzruszyła ramionami i to złamało mi serce. Sophie i ja często się przeprowadzałyśmy w ciągu ostatnich kilku lat. Przez pierwsze pięć lat jej życia mieszkałyśmy w Bostonie, kiedy to uczęszczałam do collegu i szkoły prawniczej, ale potem przeprowadziłyśmy się do Nowego Jorku, po tym jak dostałam pracę u Christiana Diora. Byłyśmy tam niecałe dwa lata zanim ją spakowałam i przeniosłam ją do kraju, w którym nie znałyśmy żywej duszy, ani nawet języka. Wydaje się tu szczęśliwa, ale nie mogę przestać myśleć o tym, co traci. Kiedy byłam w jej wieku, byłam Liz Parker z Roswell w Nowym Meksyku. Moja córka to Sophie Parker z... skąd? Boże, ona zasługuje na coś lepszego, pomyślałam. Wzięłam głęboki oddech i odchrząknęłam. „Sophie, skarbie, czy Gruya tu jest? Thierry nie wysłał jej do domu, prawda?”
Potrząsnęła głową. „Nie. Jest w kuchni i robi bliny.”
„Muszę porozmawiać z panem.... to znaczy z Michaelem. Czy możesz iść pomóc Gruyi? Poproś ją, żeby zrobiła nam herbaty i przyniosła ją do biblioteki.”
Sophie ponownie skinęła głową. „Poczytasz mi na dobranoc?”
Uśmiechnęłam się. Opowieści na dobranoc to nasz rytuał, od dnia kiedy Sophie się urodziła. „Obiecuję.” Dotknęłam jej policzka, modląc się, żeby jej życie i moje nie wymknęło się z pod kontroli.
„Baśnie?” nalegała. „Po rosyjsku?”
„Twój rosyjski jest lepszy niż mój,” powiedziałam z uśmiechem. „Dlaczego ty mnie nie poczytasz?”
„Jest lepiej kiedy ty czytasz,” powiedziała mi.
Pochyliłam się i pocałowałam czubek jej głowy. „W porządku. Biegnij pomóc Gruyi.” Pobiegła do kuchni, a ja odczekałam aż oddali się na tyle, by nas nie słyszeć, zanim ponownie odwróciłam się do Michaela.
W jego oczach było oskarżenie. „Czy Max wie?” zapytał.
Potrząsnęłam głową, czując ucisk w gardle. „Nie, Max nie wie. Powiesz mu?”
Michael nie odpowiedział. „To dlatego nigdy nie wróciłaś do Roswell,” powiedział.
„To jeden z powodów,” odpowiedziałam szczerze.
„Nie mogę w to uwierzyć,” powiedział Michael potrząsając głową.
„Wiem, że to musi być szok,” powiedziałam, wieszając płaszcz. Sięgnęłam po kożuch Michaela i również go powiesiłam. „Przykro mi, że musiałeś się dowiedzieć w ten sposób.”
„Jak mogłaś to zrobić Liz?”
W jego głosie nie było gniewu – na który byłam przygotowana. Nie byłam przygotowana na smutek w głosie Michaela, ani na rozczarowanie w jego oczach. W tym momencie znów byłam tą przestraszoną nastolatką, tamtego lata po skończeniu szkoły średniej, dziesięć lat temu. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. „To nie był mój wybór, Michael,” wyszeptałam. „To wcale nie był mój wybór.”
Roswell, Nowy Meksyk, marzec 2002
~ Michael ~
Wszystko poszło do diabła w około tydzień po powrocie Maxa z Vermont. Pomiędzy powstaniem Maxa z martwych i dochodzeniem do zdrowia Isabel wszystkim nam tak ulżyło, że nie byliśmy przygotowani na kolejny kryzys. Może to był nasz błąd – nie zwracanie wystarczającej uwagi. A może to było coś innego, coś co mogliśmy wcześniej naprawić. A może to wcale nie był nasz błąd. Nigdy nie byłem w stanie tak do końca uwierzyć w to ostatnie.
Max siedział na stopniach prowadzących do mojego domu, rozmawiając z Liz przez telefon, kiedy usłyszeliśmy wieści. On i Liz rozmawiali przez telefon kilka razy dziennie odkąd Max wrócił z Vermont i był tak szczęśliwy, że nie mogłem mieć pretensji o te rozmarzone uśmiechy i przytłumione rozmowy, które zajmowały połowę jego czasu. Pamiętam, że to był piękny dzień i byłem na zewnątrz, pracując nad moim motorem, kiedy z piskiem opon podjechała Maria. Wyskoczyła z samochodu z krzykiem.
„Nie oglądacie wiadomości?” krzyknęła biegnąc w naszą stronę.
„A czy wygląda to jakbyśmy oglądali wiadomości?” spytałem potrząsając głową. Wytarłem ręce w ścierkę i wrzuciłem „grzechotkę” z powrotem do skrzynki z narzędziami. Max ledwo podniósł wzrok znad swojej komórki. To nie była niespodzianka, kiedy rozmawiał z Liz, był w innym świecie.
„Cóż, powinniście,” odrzekła Maria wchodząc do mojego domu i włączając telewizor. Szybko znalazła CNN i wskazała na ekran.
„..... ciało hollywoodzkiego producenta Cala Langleya zostało znalezione w jego hollywoodzkiej rezydencji. Śledczy szacują, że Langley był martwy od kilku dni. Przyczyna śmierci nie została jeszcze określona.”
O rany. Podszedłem do szklanych drzwi i popchnąłem je. „Maxwell, lepiej tu przyjdź.” Podniósł wzrok najwyraźniej niezadowolony z tego, że przeszkodziłem mu w rozmowie.
„Michael w czym problem? Rozmawiam przez telefon.”
„Widzę, ale to ważne.” Przytrzymałem drzwi i z ociąganiem wszedł do środka, ale nie zakończył rozmowy.
„Nic, Liz,” usłyszałem jak mówi. „Tylko coś w telewizji.” Stanął przy kanapie, patrząc na ekran nieuważnie, dopóki na ekranie nie pojawiło się zdjęcie Langleya. Wtedy się wyprostował, jego oczy przyklejone do ekranu.
„Langley był najbardziej znany ze swoich hitowych filmów akcji,” ciągnął reporter. „Nie wiadomo jaki będzie los jego ostatniego filmu, wysoko budżetowego thrillera wojennego, do którego nakręcono mniej niż połowę zdjęć.”
Twarz Maxa zbladła pod opalenizną. „Liz, Langley nie żyje,” powiedział zszokowany. Przerwał, po czym powtórzył. „Langley – drugi opiekun. Ten z Los Angeles.”
„To niemożliwe,“ powiedziała Maria piskliwym głosem. „Langley nie powinien mieć martwego ciała. Powinien być pyłem – tak jak Nasedo.”
Tak jak Max, pomyślałem bezwiednie, ale nie powiedziałem tego głośno. Zamiast tego zwróciłem się do Maxa. „Co teraz zrobimy?” spytałem.
Max ściskał w dłoni telefon jakby to była lina ratunkowa. „Nie wiem,” powiedział. „Nie wiem.”
~ Liz ~
Wiedziałam, że coś jest nie tak tamtego pierwszego dnia. To było trzy dni po tym jak ciało Cala Langleya – a przynajmniej ciało, które wszyscy uznali za Cala Langleya – zostało znalezione i media nieustannie trąbiły o tej historii. Kanonizowali Langleya po śmierci, nazywają go „wizjonerem”, który „wyprzedzał swoje czasy”. Zabawne, że nie zdawali sobie z tego sprawy zanim umarł.
Max dzwonił do mnie codziennie odkąd rozstaliśmy się w Vermont. Przez te kilka dni rozmawialiśmy godzinami, rozprawiając o wszystkim co nam przyszło do głowy. Większość dni rozmawialiśmy częściej niż raz, dzwoniąc za każdym razem, kiedy przypomniało nam się coś z czego podzieleniem się nie mogliśmy czekać do następnego dnia. Ale tego dnia nie zadzwonił ani razu. W końcu, o siódmej wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi i powiedział, że jest do mnie telefon. Czując ulgę, wyszłam na korytarz i podniosłam słuchawkę.
„Słucham?”
„Liz? Tu Maria.”
Poczułam rozczarowanie. „Ach, cześć Maria.”
„Liz,” powiedziała wolno, „mam złe wiadomości.”
Ścisnęłam słuchawkę tak mocno, że zabolała mnie ręka. „Powiedz.”
„Max został aresztowany za morderstwo Cala Langleya.”
Świat zaczął się kręcić, ale nie zamierzałam zemdleć. „To niemożliwe. Max nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.”
„Wiem... i wiemy, że to nie był nawet Langley. Ale policja ma świadków twierdzących, że on i Max mieli dużą kłótnię, kiedy Max był w Los Angeles, a Isabel i Jessie powiedzieli, że znaleziono odciski palców Maxa w domu.”
„No cóż, oczywiście, że je znaleźli... był tam zeszłej jesieni,” zaprotestowałam.
„Nie, świeże. I były na ciele.” Głos Marii brzmiał, jakby była na skraju histerii, ale ja czułam się dziwnie lekko, zupełnie jakbym oglądała dramat kogoś innego.
„To niemożliwe. Max był tutaj, w Vermont ze mną, a potem z wami wszystkimi z powrotem w Roswell. Ma alibi.”
„Liz, Max nie może nikomu powiedzieć, że był w Vermont,” powiedziała Maria. „I tak nikt mu nie uwierzy – nie ma biletu lotniczego, nic.”
„Ja im powiem,” stwierdziłam. „I ty też, prawda?”
„Oczywiście że tak, ale Liz to tylko nasze słowo przeciw odciskom palców i świadkom w Los Angeles.” Maria westchnęła. „I nie wiem ile warte będzie twoje słowo biorąc pod uwagę to, że we dwoje napadliście na sklep z bronią w ręku.”
„Nie napad...” przerwałam, nie chcąc znów się kłócić. „Wracam do domu,” oświadczyłam Marii. „Spakuję się i wracam do domu.”
„Zabierają Maxa do Los Angeles,” powiedziała Maria.
„Kiedy?” Zaczęły mi się trząść ręce. Max miał być w więzieniu w Los Angeles. Mój Max, w więzieniu za coś czego nie zrobił.
„Nie wiem. Wkrótce.”
„Dobrze. W takim razie jutro wracam do domu. Odbierzesz mnie z lotniska?” Już układałam sobie listę rzeczy, które muszę zrobić, żeby dostać się do domu najszybciej jak to tylko możliwe. Najpierw zadzwonić na lotnisko, potem zamówić taksówkę...
„Liz co z twoimi rodzicami?”
Cholera. Nie ma szans, żeby pozwolili mi wrócić z tego powodu. W rzeczywistości pewnie będą chcieli postawić pod moimi drzwiami strażników, żeby się upewnić, że nie wrócę. Ale nie miałam zamiaru pozwolić, żeby Max sam stawił temu czoła. „Powiem im po tym jak zobaczę Maxa,” zadecydowałam. „Nie mów nikomu, że wracam... nawet Michaelowi i Isabel, dobrze?”
„Dobrze, ale czy jesteś pewna, że właściwie postępujesz?” Wątpiła.
„Maria, muszę go zobaczyć,” powiedziałam po prostu. Tylko o tym mogłam myśleć – ten ciąg w moim sercu, który się nie uspokoi dopóki znów nie będę w ramionach Maxa.
„Rozumiem.” Maria wzięła głęboki oddech. „Zadzwoń i podaj mi numer swojego lotu i godzinę lądowania, dobrze?”
„Dobrze. Dzięki Maria.” Odłożyłam słuchawkę i stałam tam, opierając się o ścianę. Mój świat znów rozpadł się na kawałki.
Last edited by Milla on Wed Oct 20, 2004 3:08 pm, edited 1 time in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 9 guests