Galadriela ma rację. Ta część jest bardzo, ale to bardzo poruszająca. Nie umiałabym odnaleźć innego słowa. Jest wazna szczególnie dla mnie i szczególnie dzisiaj..._liz, czy Ty siedzisz w mojej głowie?
Potrzebowałam dzisiaj czegoś takiego, wiesz? Dokładnie czegoś takiego. Nie potrafię określić, czy to ma na mnie wpływ pozytywny czy nie, ale wiem, że było i jest mi potrzebne. Eh, powtarzam się.
„Wiesz” mówi do mnie cicho „Wiem jak to jest nie móc być z kimś kogo kochasz” (...) „Znam go od kilku lat. No i wiesz kumplujemy się i tak dalej. Przyjaźnimy. Tylko...” wzdycha ponownie „Ja go chyba coś więcej niż lubię”
Doskonale rozumiem obawy Marii o to, że takie wyznanie może wszystko popsuć, zniszczyć przyjaźń, która też jest przecież pięknym, szlachetnym i bardzo wartościowym uczuciem.
Takie myślenie prowadzi do samodestrukcji.
Nie. Ono prowadzi do destrukcji przyjaźni. W końcu chyba lepsza przyjaźń niż żeby potem miały z tego wyniknąć jakieś nieporozumienia. Jest jednak jedno "ale". Jeśli nie spróbujesz, nigdy nie dowiesz się, czy on być może nie czuje tego samego. I też się boi reakcji drugiej strony.
Myśląc racjonalnie – ma cholera rację. Wyobraźcie sobie, że wasz najlepszy przyjaciel wyznaje wam miłość. Wszystko się zmienia. Wprost wywraca do góry nogami. Rozmowy już nie są takie same. Jest ciężko. Ale jest jeszcze ciężej nie móc powiedzieć tej osobie, co się czuje.
"Może kiedyś" - mówi Maria. Ale z każdym dniem będzie coraz trudniej to zrobić. Bo do tego potrzeba ogromnej odwagi. Trzeba zaryzykować. Po takim wyznaniu relacje między dwojgiem ludzi zmienią się. Ale czy diametralnie? To zależy, od stanowiska tej drugiej strony. Jak przyjmnie taką wiadomość. Czy kiedykolwiek brała coś takiego pod uwagę? Czy zastanawiała się chociaż kiedyś nad tą samą kwestią? Czy zrozumie? Czy jeżeli wie, że nic więcej poza przyjaźnią nie da się z tego wykrzesać, to czy będzie potrafiła wrócić z tym do porządku dziennego? Moze nie zapomnieć, ale przynajmniej starać się, żeby było tak jak dawniej?
„Dbał o mnie, traktował mnie jak siostrę” mówię „Ale ja kochałam go bardziej niż brata...” przerywam, żeby nabrać powietrza i wytoczyć kolejne łzy „...a potem ten straszny dzień. Powiedzieli mi, dosłownie na dzień dobry, że... że był wypadek”
Znamy już powód, dla którego Liz skryła się za murem niedostępności. Bała się, że coś takiego może się powtórzyć. Pokocha kogoś, a potem będzie żałować, że w porę nie powiedziała mu o swoich uczuciach. Bo będzie już za późno. Za póżno, zeby cokolwiek zmienić. Bo jego już nie będzie. A wyrzuty sumienia nie dadzą jej spokoju. Będzie się obwiniać, choć to nie będzie jej wina.
Kłębisz w sobie to wszystko. Piętrzysz stosy niepotrzebnych uczuć i myśli idących w kierunku tego kogoś. Aż czarka się przepełnia i nagle wszystko wylatuje. Co gorsza wylatuje do twojego wnętrza. Wytwarza ropę, która zatruwa cię i powoduje wymioty. Krztusisz się własnym światem wewnętrznym. Przytłacza cię to tak bardzo, ze pozostaje ci jedno...Żyletka.
Dziękuję Ci _liz za tę część. Choć nieświadomie - bardzo mi pomogłaś. Dziękuję
PS. Czyżby ten kolega Marii to był Michael? Gdyby tak, wydarzenia mogłyby potoczyć się naprawdę interesująco
Ale co wybrałaby Liz w takiej sytuacji? Lojalność wobec przyjaciółki, czy uczucie, które (po)łączy ją z Michaelem? Zdoła poświęcić się dla dobra Marii?