Liz Parker siedziała w swoim pokoju i wpatrywała się w swoje odbicie. Całą noc spędziła na pustyni, w grocie z granilithem. Trenowała swoją moc. Musiała być silna, czujna, wrogowie wciąż czyhali. Niektórzy z nich być może... być może byli kilka kroków od rozwikłania zagadki.
Po całej nocy czuła się... taka... pusta. Znowu fragment przeszłości pojawił się w jej głowie. Miała wizję lotu... czy też podróży kosmicznej. Towarzyszył jej Zan. Zan król. Zan ukochany.
Teraz Liz wiedziała już, że jest odtworzoną Avą. Wiedziała o Zanie, Rathu, Vilandrze... Lonnie, która bała się, że odbierze jej ukochanego brata, z czasem pogodziła się "z faktami", a później pomagała i chroniła przed atakami królowej – matki.
Nieszczęsna Vilandra. Babcia wspominała, że nie opuściła Antaru, poświęcając się dla dobra misji.
Westchnęła. Teraz miała okazję jej podziękować. Ona również została odtworzona.
Niepokojący dźwięk wyrwał ją z rozmyślań. Wyszła na teraz i wyjrzała za barierkę.
— Musiałem cię zobaczyć!
— Zan... Wejdź! – szepnęła.
Szybko wspiął się po drabince. W dłoni trzymał ogromny bukiet czerwonych róż.
— Dopiero w połowie drogi uświadomiłem sobie, że wolisz białe. – uśmiechnął się z zakłopotaniem.
— Nie szkodzi. Ważne, że są od ciebie.
Wstawiła je do wody, a Zan tymczasem usiadł pod ścianą tarasu.
— Wyglądasz na zmęczonego.
Zamknął oczy.
— Jestem zmęczony. Gnałem tu z Nowego Jorku jak szaleniec.... Musiałem cię zobaczyć.
Zarumieniła się.
— Wiem, kim jesteś.
Zdrętwiała z przerażenia, ale szybko się opanowała. Mogło mu chodzić o coś zupełnie innego, niż jej.
— Jesteś Ava.
— Ciekawe... Nie wiem, o kim mówisz, ale musiało ci się coś pomylić.
— Wiem, co mówię...
Wstał i spoglądał na nią przez chwilę. Potem podszedł, zbliżył dłoń do jej głowy. Nagłe światło nie przeraziło jej tak bardzo. Wiedziała o Królewskiej Pieczęci.
Skąd on wiedział?
Cofnęła się kilka kroków i spoglądała na niego z niechęcią. Był zagrożeniem. Jak babcia mogła zaufać Skinowi?
Nagle przeskoczyła przez barierkę i poleciała kilka metrów w dół. Przewróciła się na chodnik, ale błyskawicznie podniosła się i pobiegła przed siebie.
Usiadł na ławce w parku. Świtało, gdy znalazła go tam siostra.
— Kiedy jesteś zwierzyną łowną, szybko się uczysz! – skwitowała jego opowieść o ucieczce Liz. – Czego się spodziewałeś, nie ujawniwszy swojej tożsamości?
— Nie wiem.
— Zan, ona nie wie, kim jesteś.
— To niemożliwe. Parker musiała jej powiedzieć.
— Chyba tak się nie stało.
Spojrzał na nią.
— Co sugerujesz?
— Nic. – wzruszyła ramionami, odgarniając jednocześnie kosmyk niepokornych, jasnych włosów – Po prostu ona może nie wiedzieć. Pewnie wzięła cię za Skina albo kogoś takiego.
— Dzięki.
— Spytaj najlepiej Katherine. Zdaje się, że dziś przyjeżdża do Roswell.
— Może w końcu mi powiesz, co jest grane? – Maria ponownie "ruszyła do ataku", odwożąc Liz po szkole do domu – Najpierw wpadasz do mnie nad ranem, zielona z przerażenia, budząc przy okazji Valentiego i matkę. W szkole wyprawiasz niesamowite rzeczy, rozmawiasz z Kylem, nie uważasz na lekcjach, wyrzucasz zawartość tacy z lunchem na Topolski, nie wspominając o ewidentnym flirtowaniu z Evansem na oczach jego nieszczęsnej blondyneczki.
— Na nieszczęśliwą to ona nie wyglądała! – zauważyła Liz.
— Nie zmieniaj tematu. Znowu kosmiczne kłopoty? Znaleźli cię?
Skinęła głową. Maria zatrzymała samochód.
Liz nagle rozpłakała się.
— Och, Maria... Co ja mam zrobić? On omotał babcię, wie, kim jestem... A w dodatku zakochałam się w nim.
— No cóż. Skoro twój kosmiczny narzeczony...
Widząc wzrok przyjaciółki urwała.
— To nie król Zan?
Potrząsnęła przecząco głową.
Maria głębiej odetchnęła.
— No cóż, kosmiczna księżniczko.... Podać mu colę z arszenikiem?
Liz wybuchnęła śmiechem. Miała wspaniałą przyjaciółkę.