- Wiem jak rozwiązać wasz problem z Kylem. – zwróciła się do Maxa.
— O czym ty mówisz? – spytał.
— O wymazaniu mu tego z pamięci...
— Nie rozumiem. O co ci chodzi? – Isabel była nieźle wystraszona. Czyżby poznała ich tajemnice?
— Nie czas teraz na wyjaśnienia. Chciałabym wam coś pokazać. Pojedziemy w pewne miejsce.
— Zaraz zaraz!! Ja nie mam zamiaru nigdzie jechać. – odparł Michael.
— Myślę, że chciałbyś to zobaczyć. Ta sprawa dotyczy Maxa, Isabel, Ciebie jak również i mnie.
— Michael... – zaczął Max.
— No dobrze. Idę. Ale nie jesteście ciekawi, o co biega? Nie interesuje was to? Tak po prostu jej zaufamy i jak pieski pójdziemy za nią? – mówił dalej Michael.
— Zaufajcie mi. – powiedziała Tess.
— To trudne. – odpowiedziała Liz.
— Prawda. – poparł ją Alex.
Po nie tak licznych namowach jakby się wydawało cała siódemka ruszyła w stronę pustyni. Max, Liz i Tess jechali jeep'em natomiast Maria, Michael i Isabel jetą. W samochodzie Marii rozmowa aż wrzała:
— Nie podoba mi się to wszystko. – denerwowała się Isabel.
— Nie tylko tobie. – odrzekł Michael.
— Co będzie, jeśli ona poznała o was prawdę? – zapytała Maria.
— Nic. – odpowiedział Michael.
— Jak to NIC?! -krzyknęła Isabel.
— Nic. Po prostu ją zabijemy. – wytłumaczył.
— Słucham????!!!!! – Maria prędko zahamowała.
— Żartowałem. Nie martwcie się. Wszystko jakoś się ułoży. – uspokoił dziewczyny.
Po 20 minutach byli już na miejscu. Wysiedli z samochodów i udali się za Tess.
— Max, czy to tu niedaleko jest komora inkubacyjna? – zapytała szeptem Liz
— Tak.
— Max – Isabel – Michael podejdźcie tu proszę. Weźmy się za ręce. Kiedy nawiążemy łączność lepiej wszystko zrozumiecie.
— To znaczy, CO? – nadal nic nie mogli pojąć.
— Cała prawdę o nas.
Zamknęli oczy. Utworzyli krąg. A z każdego z nich wydobywało się niesamowicie czyste światło. Jakby aury. Isabel emanowała nasyconym fioletem, Max szmaragdowozielonym, Michael złotorudym a Tess jasno białym światłem.
— Boże! To jest cudowne!! – krzyknęła zachwycona widokiem Maria.
Przez głowę Maxa, Isabel i Michael'a przesuwały się wspomnienia, których dotąd nie pamiętali. Widzieli jak wychodzą z inkubatorów i krążą zdezorientowani po pustyni. Max zauważył, że w jaskini był też czwarty inkubator, w którym spała mała blond-włosa dziewczynka. "To przecież Tess!!! – zrozumieli nagle – Ona jest czwartą obcą!!!"
Przed ich oczami ukazała się kobieta. Była piękna. Max i Isabel poczuli ukłucie w sercu. To ich mama. Nie mogli w to uwierzyć! Nagle zaczęła do nich mówić:
Zostaliście stworzeni ze swoich obcych poprzedników i osobników ludzkich.
Dano wam ludzkie formy, byście mogli żyć bezpiecznie na tej planecie, dopóki nie przyjdzie czas na wasz powrót.
Dano wam granilith. Komunikator pomiędzy tą planetą i Antar.
Dano wam również technologię, która pozwoli wam zdobywać informację z waszego prawdziwego domu.
Sala zawierająca wasze inkubatory oraz granilith została ukryta z dala od ludzkich kolonii.
Może być dostępna tylko dla waszej czwórki.
Dano wam strażnika, który będzie was chronił i trzymał w ukryciu przed wrogami, zarówno ludźmi jak i Antarianami.
Zniknęła. "Mamo zaczekaj, nie odchodź!!" – zawołała Isabel. Nagle cała czwórka znalazła się na przepięknej plaży. Z kolorowymi chmurami i miękkim aksamitnym piaskiem. Wydawało im się, że kiedyś już tu byli.
— To znaczy, że jest nas czworo, tak? Czy na ziemi są jeszcze jacyś obcy? – zapytał Max Tess.
— Nie jesteśmy tylko my.
— Gdzie jest granilith? – kontynuował Max.
— Nie wiem.
— Dlaczego nie zauważyliśmy ciebie, kiedy wychodziliśmy z inkubatorów? – wtrącił się Michael.
— Byłam w nim dłużej niż wy. Ale kiedy wyszłam czekał na mnie Nasedo.
— Nasedo? Kto to? – Isabel się pogubiła.
— To właśnie jest nasz opiekun.
— Gdzie teraz jest? – spytała Max.
— Nie wiem. Zniknął. Nie powiedział gdzie będzie ani kiedy wróci. Musimy czekać.
— Co teraz Max? – martwiła się Isabel.
— Szukamy granilith'u. – odpowiedział.
— A potem? – Isabel była już wytrącona z równowagi. To za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
— Wracamy. – Max mówił półsłówkami.
— Dokąd?
— Do domu. Na Antar. – skończył.
Wrócili do rzeczywistości. Liz, Maria i Alex czekali z niecierpliwością.
— Co się stało? – Maria patrzyła na Michael'a. Zauważyła, że Isabel na łzy w oczach.
— Tess jest kosmitką tak jak ja, Max i Issy. – poinformował Michael.
— Jak to? – nie wierzyła Maria.
— Tak to.
— Michael przestań. Gdzie idziesz? – Maria nie lubiła, kiedy tak się do niej odzywał. Tak jakby kompletnie ją ignorował. Jakby nie była nikim istotnym ani ważnym.
— Do domu spać. – ziewnął.
— Czy tak zachowuje się "człowiek", który dowiaduje się, że oprócz niego i dwojga przyjaciół jest jeszcze jeden kosmita na ziemi?
— Właśnie tak. – odwrócił się i podążył w kierunku samochodu.
Maria wróciła do domu trochę przygnębiona. Ku swojemu zdziwieniu zastała pakującego się Billego.
— Dlaczego się pakujesz?
— Maria, zadzwonili do mnie z Nowego Jorku. Dostałem świetną propozycję współpracy przy najnowszym musicalu!!!! – cieszył się.
— I zamierzałeś tak po prostu wyjechać bez pożegnania?
— Nie było cię a mi zależy na czasie. – usprawiedliwił się.
— No, więc jedź, bo się spóźnisz. – odparła i ruszyła w stronę kuchni.
— Do widzenia Maria! – zawołał za nią.
— Tak. Żegnaj Billy! – odkrzyknęła nawet się nie odwracając.
Następnego dnia, kiedy wszyscy "przespali się z nowiną" i opadły emocje musieli powrócić do normalnego życia w Roswell. Tess i Max siedzieli w Crashdown i rozmawiali na temat wczorajszych wydarzeń:
— Jak chcesz mu to wymazać z pamięci? – pytał chłopak.
— Wejdę do jego umysłu i wymażę mu ten moment, kiedy widział Michael'a. Poczekaj chwilkę. – poprosiła i zamknęła oczy na dosłownie minutę, po czym otworzyła i pochwaliła się. – Już.
— Co? To znaczy, że Kyle już nie pamięta, co widział?
— Tak.
— Nie potrzebujesz nawiązać z nim łączności? – dziwił się.
— Nie jest to konieczne.
— Niesamowite. – zachwycał się chłopak.
W tym samym czasie Liz z Marią siedziały na górze w jej pokoju przygotowując się do pracy i jednocześnie rozmawiając:
— Maria słonko dobrze się czujesz? – pytała zatroskana przyjaciółka.
— Tak Liz. A co?
— Nic tylko tak pytam, bo włożyłaś bluzkę tył do przodu a ten but powinnaś założyć na prawą nogę nie na lewą.- uśmiechnęła się.
— Ojej. Wogule nie zauważyłam. – zarumieniła się – Całą noc nic nie spałam.
— Ja również nie zmrużyłam oka.
— Co teraz będzie? – martwiła się Maria.
— Nie wiem, ale na pewno wszystko wróci do normy jak zawsze. – pocieszała ją Liz.
— Zmieńmy proszę temat. Idziesz na ten koncert dobroczynny, który organizuje nasza ukochana szkoła? – ciekawiła się Maria.
— Nie wiem, ale raczej chyba nie. – stwierdziła Liz.
— O nie! Nie zrobisz mi tego!! Pani Schaffer prosiła abym zaśpiewała coś. Będę się strasznie stresować!
Zespół Alexa też na pewno zagra. No przecież nie zostawisz mnie samej w takim kluczowym dla mnie momencie? – Maria próbowała przekonać kumpele jak tylko najlepiej umiała. – A jak tam zemdleje na scenie ze strachu przed taką wielką publicznością to, co będzie? Kto mi poda olejek na uspokojenie?
— Już dobrze dobrze. Rozumiem, że beze mnie nie możesz żyć. – żartowała Liz. – A co zaśpiewasz?
— Nie wiem. Kompletnie nie mam pomysłu, może coś mi podpowiedz?
— Słyszałam jak nucisz 'In the Air Tonight' podczas pracy. Tak ślicznie to robiłaś jak aniołek. To będzie odpowiednia piosenka. – poradziła.
— Skoro mówisz...
— Widzę, że nie wybuchasz entuzjazmem. Na pewno nic się nie stało? – Liz wolała mieć stu-procentową pewność.
— Wszystko jest OK. Uwierz mi. – zapewniła Maria. – Nic się takiego ważnego nie stało tylko Billy znowu wyjechał i to już pewnie na stałe. Najgorsze jest to, że chciał wyjechać bez pożegnania. Zastałam go pakującego walizkę. To chyba oznacza zerwanie czy tak?
— Uuu! Chyba tak.- Liz przytuliła Marie.
— Wcale nie jest mi tak smutno szczerze mówiąc. – powiedziała i dodała – Chodźmy do pracy. – Po czym zaczęły schodzić schodami.
— Zapomniałam Ci powiedzieć o jednej sprawie. – przypomniała sobie Liz. – Szukam pracy chciałam zaoszczędzić trochę pieniędzy a napiwki z Crashdown już mi nie wystarczają na wszystko.
— Doskonale cię rozumiem i jestem z tobą. – poparła pomysł Maria.
Kiedy zeszły na dół Maxa i Tess już nie było za to był ktoś inny.
— Co do cholery Michael robi za ladą? I dlaczego on przygotowuje kanapki? Liz, co tu się dzieje? – Maria była potwornie zła.
— Oops!! Przepraszam! To też zapomniałam ci powiedzieć. Mój tata go zatrudnił. – zmieszała się Liz.
— Elizabeth Parker lepiej idź do lekarza! Ty chyba cierpisz na ciężką odmianę sklerozy skoro nie powiedziałaś mi tak istotnej sprawy!!! – Maria nie była już zła, ona była WŚCIEKŁA.
— Cześć. – powiedział Michael do Marii.
— Tak, tak. – odpowiedziała i ruszyła, aby obsłużyć klienta.
— Co ja jej znowu zrobiłem? – zwrócił się do Liz.
— Nie to moja wina. Nie powiedziałam jej o tobie.
— To była zła niespodzianka? Co? – zapytał.
— Chyba tak. – odpowiedziała i zaczęła przyjmować zamówienia od dopiero, co przybyłego klienta.
Minęły dwa dni. Przez ten czas Maria nie odezwała się do Michael'a ani razu. Tylko w sprawach służbowych. Nic po za tym. Dziś właśnie ma być koncert, dlatego jest dodatkowo podenerwowana.
— Liz mogę wyjść dzisiaj godzinę wcześniej? Muszę się przygotować. – poprosiła.
— Jasne. Idź nawet teraz. Tylko nie denerwuj się tak! – błagała Liz.
— Dobrze, no to już mnie nie ma. – zdjęła fartuszek i wybiegła w pośpiechu.
Zbliżała się pora koncertu. Miał się rozpocząć już za godzinę. Wszystko było już gotowe. Na pustyni zaczynała się zbierać publiczność powoli zajmując miejsca. Maria siedziała w pokoju za sceną robiąc ostatnie poprawki makijażu. Do garderoby wszedł Alex:
— Jak się ma moja gwiazda?
— Boję się. A co będzie, jeżeli zapomnę tekst? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Alexa.
— Maria. Jesteś najlepsza w tym, co robisz. Znakomicie śpiewasz. Dlatego nie masz się, czym martwić. No a teraz weź się w garść, bo za 10 minut wychodzisz na scenę. – mówił uspakającym głosem.
— Są już wszyscy? – zapytała.
— Tak. Jest Liz, Max, Isabel i Michael.
— Michael też?!!
— Powiedział mi, że chciał cię zobaczyć i tylko, dlatego przyszedł. – stwierdził Alex.
— Jasne.
— Maria DeLuca!! Wychodzisz!!! – ktoś ją zawołał.
— No idź tam i powal ich. – uśmiechnął się chłopak i pocałował w policzek, aby dodać odwagi.
Wyszła na scenę i stanęła na środku. Oczy całej widowni zwróciły się na nią. Reflektory świeciły wprost na twarz Marii. Prawie nic nie widziała. Tylko pierwszy rząd. A tam siedział Michael. I to właśnie było najgorsze. Zespół zaczął grać. Wtedy poczuła się całkiem inaczej. Zapomniała o wszystkich obawach i poddała się całkowicie muzyce. Współgrała z nią. Zaczęła śpiewać: powoli, cicho, spokojnie coraz pewniej:
I can feel it coming in the air tonight
Oh Lord
I've been waiting for this moment all my life
Oh Lord
Can you feel it coming in the air tonight,
Oh Lord
Oh Lord
Well, if you told me you were drowning
I would not lend you a hand
I've seen your face before my friend
But I don't know if you know who I am
Well, I was there and I saw what you did
I saw with my own two eyes
So you can wipe off that grin
I know where you've been
It's all been a pack of lies
And I can feel it coming in the air tonight
Oh Lord
I've been waiting for this moment all my life
Oh Lord
I can feel it coming in the air tonight
Oh Lord
And I've been waiting for this moment all my life
Oh Lord
Oh Lord
Well I remember, I remember don't worry
How could I ever forget,
It's the first time, the last time we ever met
But I know the reason why you keep your silence up,
No you don't fool me
The hurt doesn't show, but the pain still grows
It's no stranger to you or me
.
Skończyła. Ukłoniła się lekko. Została nagrodzona gromkimi brawami. Cała publiczność wstała i klaskała zachwycona wykonaniem piosenki przez Marie. A on cieszyła się i była dumna sama z siebie. Wszystko poszło po jej myśli. Będąc na scenie była w swoim żywiole. To był jej świat. Całe życie marzy o śpiewaniu. Powoli udaje się jej realizować swoje pragnienia. To sprawia, że zapomina o codzienności i o problemach, które czasem tak bardzo ją przytłaczają. Śpiew pozwala rozładować emocję i zostawić troski poza sceną.
Kiedy z niej zeszła zauważyła czekającego na nią Michael'a z dużym bukietem jej ulubionych białych róż. Zdziwiła się. To była ostatnia osoba, o której myślała, że przyjdzie do niej po koncercie. Podszedł do Marii i wręczył jej prezent:
— Gratuluję!
— Dziękuję, piękne kwiaty.
— Pojedziemy na przejażdżkę? Pokaże ci coś, dobrze? – zapytał.
— Zgoda. – wziął ją pod rękę i poszli do samochodu.
W tym samym czasie ktoś inny śpiewał utwór Sheryl Crow 'I Shall Believe'. Max poprosił Liz do tańca. Tańczyli wtuleni w siebie. W ostatnich dniach Liz była trochę (czyt. Bardzo) zazdrosna o Tess. Nie mogła znieść, że odkąd okazało się, że też jest kosmitą wszędzie z nimi chodziła. Znali się przecież od niedawna, więc dlaczego od razu została przyjęta jak najlepsza przyjaciółka. Liz jej po prostu nie ufała. Postanowiła teraz o tym nie myśleć. Tak cudownie czuła się w ramionach ukochanego. Wsłuchała się w bicie jego serca i melodii piosenki:
Come to me now
And lay your hands over me
Even if it's a lie
Say it will be alright
And I shall believe
I'm broken in two
And I know you're on to me
That I only come home
When I'm so all alone
But I do believe
— Czy zaszczyci mnie pani? – spytał Alex podchodząc do Isabel.
— Z ogromną przyjemnością. – odpowiedziała z uśmiechem.
Isabel oparła głowę na ramieniu chłopaka. Nigdy nie zwracała na niego uwagi. To znaczy był dla niej jak przyjaciel. Pociągnęła nosem. Ładnie pachniał. Zdobyła się na odwagę. Spojrzała mu w oczy. Były takie głębokie i pełne radości życia. Widać było, że je kochał. Nie wytrzymała i pocałowała go. Teraz nic ją nie obchodziło. Było jej tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Nie sądziła, że ten jeden pocałunek całkowicie zmieni życie obojga. A piosenka szła dalej:
That not everything is gonna
Be the way
You think ought to be
It seems like every time I try
To make it right
It all comes down on me
Please say honestly you won't
Give up on me
And I shall believe
And I shall believe
Open the door
And show me your face
Tonight
I know it's true
No one heals me like you
And you hold the key
Never again
Would I turn away from you
I'm so heavy tonight
And I do believe
That not everything is gonna
Be the way
You think it ought to be
It seems like every time I try
To make it right
It all comes down on me
Please say honestly
You won't give up on me
And I shall believe
I shall believe
And I shall believe
— Co to za jaskinia? I co to za kokony? – dopytywała się Maria.
— To jest komora inkubacyjna. A to są nasze inkubatory, z których wyszliśmy dziesięć lat temu. – wytłumaczył Michael.
— Ale tu są tylko trzy. A gdzie jest inkubator Tess? – zwróciła uwagę.
— Nie wiem. Ale prawdopodobnie Nasedo jej opiekun wziął go.
— Dlaczego mi to pokazujesz? – była ciekawa, co jej odpowie.
— Ponieważ chciałem abyś mnie lepiej poznała. A to w pewnym sensie jest jakiś sposób. – przybliżył się do niej – Chciałem też żebyś w końcu przestała się na mnie gniewać. – Był coraz bliżej Marii, ale ona odsuwała się. – Opowiedziałem ci wszystko, co wiem na temat mojego pochodzenia. – kontynuował. Maria nie mogła już dalej oddalić się od niego. Przeszkadzała jej w tym ściana, którą miała tuż za plecami i Michael stojący przed nią. Czuła jego bliskość. Nie rozumiała, dlaczego, ale krępowało ją to. A przecież zawsze marzyła, aby być z nim sam na sam.
— Wiesz, że naukowo udowodniono, iż związki Ziemian z Kosmitami są skazane na niepowodzenie?! -"Już nic bardziej głupszego nie mogłam powiedzieć?!!" – pomyślała. W odpowiedzi na zadane pytanie od Michael'a usłyszała tylko "Aha.".
Michael czuł ciepło bijące od ciała Marii. Patrzył jej głęboko w oczy. Widział, że jest lekko przestraszona. "Teraz albo nigdy!!!" – pomyślał. Położył jej rękę na policzku pogłaskał zbliżył usta do jej ucha i powiedział cichutko dwa magiczne słowa: KOCHAM CIĘ. Oczy Marii błyszczały mówiąc to samo. Nie trzeba było używać słów, były zbędne. Wystarczyło na nią spojrzeć. Pocałowali się. Najpierw delikatnie i nieśmiale potem coraz bardziej odważnie aż później ich całus przerodził się w namiętny i gorący.
Nagle jakiś nieduży kamień przesunął się pod plecami Marii. Przestraszyła się. Zaraz potem zaczęła przesuwać się cała ściana. Odsunęli się. Przed nimi ukazała się druga jaskinia a w niej...
— Michael, co to jest? – zapytała przerażona drżącym głosem.
— To jest...niemożliwe...granilith!!!
— Ale, do czego on służy? – nie rozumiała.
— To nasz statek powrotny do domu. – odpowiedział.
Maria przytuliła się do chłopaka. To, co powiedział oznaczało, że Michael i reszta wrócą tam i zostawią ich tu – na ziemi...