Aga

Koniec Początku (7)

Poprzednia część Wersja do druku

- To jest... niemożliwe... granilith!!!

— Ale, do czego on służy? – nie rozumiała.

— To nasz statek powrotny do domu!

— To jest... niemożliwe... statek! – powiedziała Maria dziwnym głosem. Tak jakby zaraz miała zemdleć. Michael spojrzał na nią. Była strasznie blada.

— Daj telefon, zadzwonię do Maxa – poprosił ją. Maria podbiegła do torebki rzuconej gdzieś daleko w kącie i zaczęła nerwowo szukać komórki. Kiedy w końcu znalazła, Michael podszedł odbierając jej z rąk telefon i szybko wykręcił numer Maxa.

— Nie podnosi słuchawki! – powiedział głośno. – Chodź poszukamy ich. – Był nadzwyczajnie spokojny jakby kompletnie nic się nie wydarzyło.
Resztę przyjaciół znaleźli w Kosmodromie. Liz od razu zauważyła, że coś najwyraźniej jest nie tak skoro zawsze tryskająca energią jej przyjaciółka miała taką minę... no właśnie, jaką?...zawsze umiała odczytać z oczu Marii jej emocje a teraz widziała tylko spustoszenie na twarzy nic więcej, to ją przerażało.
Z kolei Max i Isabel patrzyli na Michaela. Odbierali od niego wszystkie uczucia, cokolwiek się działo. To ich bardzo łączyło. Przed chwilą był jeszcze bardzo szczęśliwy a teraz bił od niego duży niepokój.

— Znaleźliście!!! – krzyknęła nagle Tess, która również tam była.

— Co? – zdziwił się Alex.

— Skąd wiesz? – Michael nie wydawał się być zdziwiony.

— Przeczyłam w twoim umyśle! Wybacz.

— Przestańcie mówić takimi zagadkami. Mario, o co chodzi? – zwróciła się do niej Isabel. – Maria! – nie mogła się powstrzymać.

— Zostaw ją! – krzyknął Michael. Z minuty na minuty zmieniał się jego "nastrój".

— Michael i ja znaleźliśmy... graa..niii...lithh! – powiedziała a raczej wyrzuciła z siebie drżącym głosem.
Wszyscy zamilkli. Crashdown było już dawno zamknięte. Tylko oni z racji tego, iż była to kawiarnia rodziców Liz, mogli siedzieć tam, do której chcieli. Chwila milczenia trwała stanowczo za długo. Pierwszy odezwał się Max.

— I tak nie zmienia to naszej sytuacji. Nie wiemy jak go uruchomić i dokąd nas zaprowadzi. Tu mamy nie załatwione sprawy. Pomimo to jest to duży krok do przodu.

— Ja wiem. – rzekła Tess. Wiem jak uruchomić statek.

— I nic nam nie powiedziałaś?!! Przecież... – Michael wydawał się być coraz bardziej..hm..wkurzony.

— Na jakiej zasadzie to działa? – zapytał zawsze spokojny Alex. Z wszystkich przyjaciół to on zawsze uosabiał spokój i opanowanie.

— Trudno mi to wytłumaczyć, ale po prostu to wiem. Niestety nie mamy potrzebnych nam kryształów, więc na razie nici z powrotu. – tłumaczyła.

— Jakiego rodzaju powrót Ci chodzi? – zapytała Liz.

— Do domu – mówiła dalej Tess.

— O jakim DOMU mówisz? Tu jest wasz dom. Nie możecie tak po prostu odjechać. – Liz była coraz bardziej zdenerwowana. Spojrzała na Marie. Ta nadal była w szoku.

— Chciałaś powiedzieć odlecieć! – zażartował Alex, ale zaraz się speszył, bo zrozumiał, że to nie było na miejscu.

— Porozmawiamy o tym jutro – odparł Max – Czas do domu. – Wziął za rękę Isabel i ruszył w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru się zatrzymać.

— My musimy tam wrócić!!! Tam jest nasz prawdziwy dom, nie ziemia, Max!!!! – zawołała za nim Tess.

— Wrócimy, ale jeszcze nie teraz. – odpowiedział stojąc w drzwiach.

— Ja nic nie muszę! – odburknął Michael.

— Max, ta katastrofa w '47 wydarzyła się, podczas kiedy nasi rodzice wracali do domu. Nie byliśmy zwykłymi dziećmi.... – ciągnęła Tess.

— Ty coś wiesz. Nie powiedziałaś nam całej prawdy!- zwrócił uwagę wzburzony Max.

— Tak jakby nie wspomniałam o kilku szczegółach, jakoś nie było okazji – próbowała wybrnąć z sytuacji, ale to jeszcze bardziej zdenerwowało resztę przyjaciół. Spuściła wzrok. – Jesteśmy dziećmi z królewskiej rodziny. Ty Max jesteś następcą tronu. Obecnie na Antarze w naszym domu trwa wojna. Tylko Ty prawowity następca i władca możesz uratować nasz dom od zagłady i tysiące istnień. Musimy tam wrócić, bo inaczej będzie za późno i już nie będziemy mieć gdzie wracać. Przepraszam, że to przed wami zataiłam.

— Faktycznie to tylko kilka szczegółów – powiedział Michael. Maxwell wiedziałam, że lubisz rządzić, ale nie sądziłem, że jesteś królem! – Teraz żartował. Miał dziwne reakcje na te zdarzenia. Jakby do niego nie dochodziło, co się dzieje. Jakby zaraz miał się obudzić z tego banalnego snu, bo przecież coś takiego nie mogło się dziać na jawie. Nagle spoważniał.

— Jak Ty to sobie wyobrażasz Tess? Kiedy miałaś zamiar nas o wszystkim powiadomić. Myślisz, że to takie łatwe. Że zaraz wsiądę do statku zostawiając tu wszystko, co mam i odfrunę jak na filmach?!! – wybuchnął Max

— Tam masz więcej. Tam masz swój lud, swój dom, swoją rodzinę. To chyba lepsze od tego, co posiadasz tutaj, prawda?

— Nasi rodzice żyją? – włączyła się już mocno wytrącona z równowagi Isabel.

— Tak.

— Max, powiedz coś. Błagam. Nie rozumiesz nasi rodzice żyją a myśleliśmy, że oni..... Isabel rozpłakała się. "Ludzie" kompletnie wyłączyli się z rozmowy i tylko słuchali z nadzieją, że to wszystko nie prawda!

— Jutro jest sobota, więc pojedziemy tam gdzie jest granilith i zadecydujemy o wszystkim. – odpowiedział – Michael czy to miejsce jest wystarczająco ukryte? Czy Valenti go nie znajdzie?

— Myślę, że nie. – dopiero teraz przypomnieli sobie o szeryfie. To byłoby bardzo źle gdyby on znalazł granilith wcześniej od nich.

— Więc o piątej spotkamy się tu pod Crashdown. Rodzicom powiemy, że jedziemy na kemping. – powiadomił przyjaciół, po czym wyszedł z Isabel. Zaraz za nimi poszli Michael i Tess.
Maria, Liz i Alex zostali sami. Nadal siedzieli w ciszy. W pewnej chwili podeszli do siebie i nawzajem się przytulili. Znali się i byli przyjaciółmi od pięciu lat, ale teraz jak nigdy potrzebowali swojej obecności.

Było już bardzo późno. Zbliżał się kolejny dzień. Nie mieli nawet pojęcia, co on im przyniesie. Nie sądzili, że w ciągu kolejnych 24 godzin wydarzy się tyle i że to zaważy na ich dalszym życiu. Że to już nie jest koniec początku, ale początek końca. Nie spodziewali się, że nadszedł czas na rozstanie i pożegnanie....

* * *

— Więc on naprawdę istnieje! -Isabel nawet po wczorajszym wieczorze nie do końca wierzyła, że Michael i Maria znaleźli granilith.

— Nie wierzę jesteśmy tak blisko, tak blisko powrotu. Max, naprawdę nic nie pamiętasz z życia tam, na Antarze? – dziwiła się Tess.

— Nie i nie rozumiem skąd Ty tyle pamiętasz?

— Od Naseda. – odpowiedziała.

— To kolejny powód, dla którego musimy tu zostać. Nie wiemy gdzie on jest!!! – mówił dalej Max.

— O niego nie mamy powodu się martwić. On musi tu jeszcze zostać. Jego czas na powrót nie nadszedł. W odpowiednim momencie wrócą po niego. – tłumaczyła Tess.

— Co to za znak? – przerwała rozmowę Isabel wskazując na ścianę. – Ja go znam! – dotknęła symbol i zamknęła oczy. Nagle znalazła się w jakimś dziwnym miejscu wśród miliona gwiazd. Zobaczyła też swoją matkę. Tą prawdziwą. Mówiła coś do niej, lecz ona nie mogła dosłyszeć, czuła jej obecność i bliskość, ale nie mogła dosięgnąć dłoni mamy. Łzy napływają jej do oczu. I w pewnym momencie dotarło do niej, co jej i Maxowi chciała przekazać. Chciała żeby jak najszybciej do niej wrócili. Ona, Max, Michael i Tess. Mówiła, że czeka na nich. Pokazała jej też jakiś kryształ ten, który pomoże w powrocie do... zniknęła. Isabel otworzyła oczy i osunęła się na ziemie. Nikt wcześniej nie zauważył, że coś się z nią dzieje. Pierwszy do Isabel podbiegł Alex, który wcześniej razem z Marią i Liz trzymał się na uboczu.

— Issy, nic Ci nie jest? – martwił się.

— Mama.......- powiedziała cicho i straciła przytomność.
Max podszedł do niej i położył dłoń na jej czole. Zamknął oczy i powiedział.

— Będzie dobrze. To pewnie nadmiar tych wrażeń tak ją wykończył.
Isabel oprzytomniała. Była bardzo blada, ale od razu zwróciła się do brata.

— Max widziałam naszą mamę! Dotknęłam tego znaku i miałam wizję z naszą mamą, tą prawdziwą. Mówiła, że czeka na nas i żebyśmy szybko wracali ty ja Michael i Tess! – mówiła jednym ciągiem a po policzku leciały jej łzy z jednej strony szczęścia a z drugiej....

— Naprawdę?! – niedowierzał Michael.

— Mówiła też, że jeśli wsłuchamy się w siebie nawzajem odnajdziemy klucz do domu! – opowiadała dalej przyjaciołom.

— Wsłuchamy w siebie? Co to za brednie? – powiedział Michael.

— Przestań!!! – upomniał go Max. – Choć raz bądź poważny. Może chodziło jej o to abyśmy nawiązali łączność? – rozmawiali tak jakby Liz, Alexa ani Marii tam wogule nie było.

— Tak na pewno!! Jeśli ustawimy się wokół granilithu może dowiemy się całej prawdy.
Czwórka kosmitów ustawiła się w kole i już mieli zacząć, kiedy Max zwrócił się do Liz:

— Wy też. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda?

— Tak. – potwierdziła Isabel – Jesteście z nami od samego początku. – Spojrzała na Michaela.

— Jasne. – przytaknął tylko uśmiechając się jednocześnie. Tymczasem na twarzy Tess pojawił się pewnego rodzaju grymas. Wyraz niezadowolenia i złości.
Liz podeszła do Maxa i chwyciła go za rękę. Alex do Isabel natomiast Maria do Michaela. Wszyscy zamknęli oczy próbując oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Musieli teraz skoncentrować się na sobie nawzajem przywołać dobre wspomnienia i wymazać te złe. Każdy zaczął się świecić kolorem swojej aury. Granilith zaczął lśnić. Całe to "zjawisko" wyglądało niesamowicie
nieziemsko. Jakby Alex określił: totalnie multimedialne widowisko. Kolory łączyły się tworząc jedną barwę, którą wchłaniał granilith. Ich dusze łączyły się w jedność. Zdawali się być nieobecni już tu na ziemi, ale gdzie indziej w wieczności. Kiedy otworzyli oczy stali wśród gwiazd. Nie musieli nic mówić, bo wszystko było jasne. Doskonale rozumieli się bez słów. Michael mocno trzymał Marię. Było mu z nią tak dobrze. Wiedział, że jest jej strasznie przykro za to jak ją ignorował wczoraj podczas tego odkrycia. Przytulił ją. Przeprosił. Oboje poczuli jak bardzo im na sobie zależy. Isabel stała z Alexem. Patrzyli sobie w oczy. Teraz zrozumiała, że tak naprawdę bardzo go kocha. Wcześniej nie dopuszczała do siebie tej myśli. Nie wiedziała skąd, ale czuła, że Alex darzy ją uczuciem i kocha ją jak nikogo na tym świecie. Max pocałował Liz. Chciał jeszcze raz pokazać jej jak bardzo ją kocha i że jest najważniejszą osobą w jego życiu. Tess stała sama patrząc na resztę przyjaciół ze smutkiem w oczach. Liz zauważając to podała jej rękę. Lecz dziewczyna natychmiast odsunęła się i popatrzyła na nią złowrogo i z zazdrością. Wydawało się, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Nagle magia gwiazd zniknęła i pojawiły się szare i czarne chmury rozdzielając kosmitów od ludzi. Tuż potem ocknęli się na ziemi w jaskini. Pośrodku niej pod granilithem leżał podłużny przeźroczysty kamień. Max wstał podniósł go i włożył w granilith jak klucz do zamka. Na ścianie zabłysł i zaświecił się symbol. To był zegar wskazujący czas, jaki im pozostał do kompletnego załadowania się "statku", aby ten mógł wystartować.

— Max, co ty zrobiłeś? – powiedziała Isabel z chrypką w głosie. – Nie jesteśmy jeszcze gotowi, nie teraz!

— Max, to nie tylko twoja decyzja!!! – krzyknął z powagą w głosie Michael.

— Za późno. Pozostały nam 24 godziny. Musimy wrócić! – Liz popatrzyła na niego z wyrzutem.

— To koniec – powiedziała Tess.

* * *

Nadszedł czas pożegnań. Wszyscy czuli się bezradnie. Szczególnie Isabel była rozdarta. Marzyła o tym aby znaleźć drogę powrotną ale w zasadzie to Max zadecydował o wszystkim, sam chyba nie mając pojęcia co robi i dlatego była na niego wściekła. Tu znalazła swój dom na ziemi lecz Max był jej rodziną. Była późna pora, północ. Zapukała do drzwi. Alex otworzył i bez słowa weszła do środka.

— Już zostawiliśmy list do rodziców. Chciałam jeszcze....

— Napisaliście całą prawdę? – przerwał jej Alex.

— Nie. Nie mogliśmy tzn. Max... Nie mogą... dowiedzieć się wszystkiego. To by ich zabiło. Chciałam teraz pożegnać się z tobą. Naprawdę bardzo mi trudno ale tak chyba będzie najlepiej. – sama nie wierzyła w to co mówi.

— Tak uważasz? Czy tak uważa...

— Nie to moja decyzja, nie mogę zostać nawet jeśli bym chciała.

— A chcesz?

— Alex błagam przestań!! – nie mogła powstrzymać się od płaczu.
Widząc to Alex szybko wziął ją w ramiona i pocałował z całym swoim uczuciem. Teraz Isabel było jeszcze ciężej. "Kocham Cię" – wyszeptał jej do ucha. "Ja też Cię kocham" – usłyszał. Spojrzał w jej oczy i zadał pytanie na które bał się usłyszeć odpowiedzi.

— Wrócisz?

— NIE WIEM.
Przytulił ją jeszcze mocniej.


Max i Liz siedzieli w kuchni państwa Evansów. Rano wyjechali do swojego biura w Clovis i miało ich nie być przez cały weekend. Nie byli świadomi tego co dzieje się tu w Roswell.

— Dlaczego? Nie rozumiem dlaczego? – pytała się Liz.

— Ponieważ tak będzie najlepiej

— Max nie oszukuj samego siebie! Czy choć przez chwile pomyślałeś o innych? O Isabel, Michaelu, swoich rodzicach, o mnie? – rozpłakała się. Max spuścił wzrok, przymrużył oczy z całej siły jakby za wszelką cenę chciał powstrzymać łzy.

— Wybacz, ale czuję się odpowiedzialny za...

— Ty zawsze jesteś odpowiedzialny za wszystkich ale o innych nie myślisz! Co ty czujesz jest dla ciebie najważniejsze! W takim razie ja dla ciebie kompletnie się nie liczę skoro ani przez sekundę nie pomyślałeś o mnie!! – teraz Liz była wściekła.

— Nie mów tak. Kocham Cię.

— Teraz Ci się przypomniało? No to w czas?! – Max nie słuchał dalej Liz tylko szybko chwycił ją i pocałował. Na początku opierała się w ramach protestu, ale w końcu poddała się... miłości. To było niesprawiedliwe. W końcu znalazła swoją drugą połówkę, a on okazał się kosmitą i w dodatku za kilka godzin miał odlecieć! To nie działo się naprawdę!

— Wrócisz?

— NIE.
Słysząc taką odpowiedzieć rozpłakała się jeszcze bardziej. Wiedziała, że Max zawsze mówi prawdę i tak też było teraz. Nie chciał pozostawiać jej złudzeń. "Kocham Cię!" powiedziała i ostatni raz przytuliła się do niego. Chciała do samego końca z nim zostać.


Maria siedziała w swoim pokoju na łóżku wdychając olejek cedrowy. Miała niewielką nadzieję że on ją w końcu uspokoi. "Cholera co za oszustwo z tymi olejkami, teraz kiedy mi są naprawdę potrzebne nie działają! Boże to już za kilka godzin!!" – myślała.

— To chyba ostatni raz tak wchodzisz?! – usłyszała dźwięk otwieranego okna. Wiedziała że to Michael. Tylko on o tej porze mógł do niej wchodzić i to jeszcze przez okno.

— Tak chyba masz rację. – chłopak wgramolił się do pokoju. – Co słychać? – próbował jakoś zacząć najtrudniejszą rozmowę w swoim życiu ale nie szło mu za dobrze.

— Nic ciekawego, trójka moich przyjaciół za kilka godzin odlatuje na swoją planetę a tak po za tym to całkiem spoko. A u Ciebie? – mówiła z ironią w głosie.

— Przepraszam, nie tak to miało wyglądać.

— Nie dobrze ci idzie trzymaj tak dalej! – kontynuowała Maria.

— Przestań to nie jest łatwe.

— A czy kiedykolwiek było? – zapytała Maria.

— Nie ale teraz tym bardziej nie jest! – mówił dalej.

— Co ty powiesz? Nie mogłeś się sprzeciwić? Teraz zacząłeś tak nagle słuchać Maxa? – olejek prawdopodobnie zadziałał bo dziewczyna była aż zanadto poważna i spokojna i jakby to określić gotowa do boju. Miała mnóstwo zarzutów do Michaela. Właśnie w tej chwili jej się wszystkie przypomniały.

— Maria!!! Tu na ziemi poczułem jak to jest być człowiekiem. Dzięki tobie i przy tobie znalazłem tu dom ale to nie mój świat i muszę poznać ten drugi. – usiadł koło Marii na łóżku. – Wprawdzie nie wiem co tam zastanę i czy będę tam szczęśliwy ale jestem pewien jednego: zawsze będę cię pamiętać bowiem kocham cię. – tym dwóm słowom najtrudniej było przejść przez gardło ale były prawdziwe i prosto z serca kosmity.

— A nie mówiłam że związki ziemian z kosmitami z reguły są zdane na niepowodzenie? – Michael chwycił ją za rękę i przytulił. – Wrócisz?

— TAK. – odpowiedział i w tym momencie Maria odsunęła się od niego.

— Nie składaj obietnic bez pokrycia. – prosiła.

— Wrócę bo tak chcę i nikt mi w ty nie przeszkodzi! – powiedział a Maria uśmiechnęła się do niego. Wiedziała że powiedział to w formie żartu ale teraz był na nie najmniej odpowiedni czas.

— Ja mówię poważnie.

— Ja tak samo, wrócę.

— Popatrz całą ta sprawa zaczęła się od zwykłego pamiętnika. – Maria chciała podtrzymać ostatnią rozmowę.

— Tak to prawda. Ale ja niczego nie żałuję. Żadnej chwili spędzonej z tobą. – rzekł Michael.

— Dziękuję za wszystko. – zbliżyła się do niego.

— Nie ma za co, kocham cię! – powtórzył.

— Ja też bardzo cię kocham! – odpowiedziała. A potem oddali się namiętnemu i gorącemu pocałunkowi. Maria miała świadomość że traci miłość swojego życia. Że drugiej już nigdy nie znajdzie i zawsze będzie czekała. Michael nie był pewny czy aby dobrze robi ale musiał wspierać Maxa i Isabel. Musiał to zrobić dla nich. Zawsze trzymali się razem i nie mógł ich zawieść.

— Ile nam jeszcze czasu zostało? – zapytała.

— Dwie godziny. – odparł i przytulił ją do siebie.


W tym samym czasie Tess siedziała u siebie w domu na fotelu. Miała zamknięte oczy. Wydawało się, że z kimś rozmawia:

— Udało mi się. We wszystko uwierzyli. Pozmieniałam ich wspomnienia i nadałam fałszywe wizje. Są twoi. Za półtorej godziny start. Niczego się nie spodziewają. Już nie zrezygnują. Kieruje ich umysłami a wszystkie ich wątpliwości, które się pojawiają rozwiewam.

— Dobra robota... Avo. – odpowiedział.


* * *


Pożegnanie godne telenoweli, ale szczere, bo z głębi serca. Zgodnie z planem za pół godziny mieli spotkać się na pustyni niedaleko jaskini, gdzie zazwyczaj odbywały się ich zebrania w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. To, co przyjaciele przeżywali w tej chwili nie są w stanie określić żadne słowa. Kosmici podjęli najtrudniejszą decyzję swojego życia, na którą nie każdego byłoby stać. Tym bardziej ciężej było im odejść gdyż na ziemi wiele ich trzymało. Nikt nie spodziewał się takiego zakończenia historii – kosmitów, którzy rozbili się tu właśnie tu w Roswell w 47 roku. Nikt nie wiedział, że tak potoczą się ich losy.
Dokładnie 30 minut przed przyjechała Tess. Wysiadła z samochodu i czekała na resztę. Tuż za chwile przyjechali Michael&Maria, Alex&Isabel oraz Max&Liz.

— Byliście ostrożni? Czy nikt was nie śledził? – zapytała Tess.

— Tak! – odpowiedziały wszystkie trzy pary jednocześnie.

— Już czas. – powiedziała Tess. – Mi jest łatwiej. Nie przywiązałam się tu do nikogo. Wy też powinniście byli tak zrobić. Uniknęlibyśmy teraz tych czułych pożegnań. – dodała.

— Nie utrudniaj, dobrze! – uciszył ją Max. Odwrócił się do Liz. – Żegnaj.

— Nigdy cię nie zapomnę. – Liz była już u kresu wytrzymałości.- Kocham Cię. – w odpowiedzi usłyszała to samo. Max podszedł do Tess.

— Dotrzymam słowa. – powiedział Michael.

— ............ – nie odpowiedziała. Nie była w stanie nic powiedzieć, co byłoby adekwatne do momentu i.... – To strasznie boli. – odezwała się w końcu.

— Wiem, ale pamiętaj, że ja zawsze będę przy Tobie. – pocałował ją po raz ostatni i dopowiedział – Tylko nie zapomnij podlewać moich kwiatków. -Maria była na skraju załamania.

— To nie dzieje się naprawdę, błagam powiedz, że to wszystko to sen, koszmar. – błagała.

— Michael!!! – zawołał za nim Max. – Już czas!!

— To minie.... – nie dokończył. Już też dalej nie był na siłach, aby powiedzieć cokolwiek, co mogłoby dodać Marii otuchy. Doszedł do Maxa i Tess.

— Isabel nie zapomnij wysłać kartki! – szepnął do niej Alex.

— Obiecuję. Pamiętaj o mnie!

— Takiej dziewczyny nikt nie mógłby zapomnieć.... Nie płacz będzie dobrze. – próbował ją pocieszyć. Pożegnali się niewinnym pocałunkiem i Isabel podeszła do Michaela, Maxa i Tess.
Ostatni raz wszyscy spojrzeli sobie głęboko w oczy, po czym odeszli. Zostały jeszcze dwie minuty. Trójka przyjaciół stała patrząc na odchodzących kosmitów. Przed oczami Marii pojawiły się sceny i wspomnienia przed strzelaniną w Kosmodromie. Ich życie wyglądało całkiem inaczej. "Lepiej byłoby jakbyśmy nigdy się nie poznali!" pomyślała, ale zaraz pożałowała tego.
Minuta. Trzymali się za ręce. Nie wiedzieli jak ma wyglądać ich podróż. Bali się. "Wniknęli" do środka granilithu. Czuli jakby w jaskini strasznie wiało. Trzydzieści sekund.

— Max czy to słuszna decyzja? – spytała jeszcze Isabel.

— Tak, zaufaj mi!

— Ufam.
Liz, Alex i Maria zobaczyli już tylko jak jakiś srebrzysty owalny dysk wystrzela z skały i znika na niebie.
Wraz z odejściem kosmitów skończyło się coś więcej. Trudno to wyjaśnić. Nigdy już nie będzie tak samo. Liz, Maria i Alex potrzebowali siebie teraz, ale każde z osobna inaczej przeżywało rozstanie a rozmowa mogłaby tylko pogorszyć sytuację. Pękła więź, która ich łączyła. Skończył się etap ich życia i rozpoczął nowy trudniejszy, bo normalny. Codzienność i rutyna oto, co ich czekało. A przede wszystkim samotność, bo stracili przyjaciół i nadzieję na przyszłość. Mieli świadomość, że to kiedyś się wydarzy, ale że aż tak szybko? Nikt tego nie przewidział.

Każde odeszło w innym kierunku do swojego samochodu. Woleli być sami.

Kosmici odlecieli z ROSWELL.
Teraz to już po prostu
Najzwyklejsze miasto USA
W stanie Nowy Meksyk
Z legendą, że w przeszłości
Rozbił się tu statek
Z kosmitami na pokładzie.
Nieprawdopodobne?
Ale prawdziwe.


Poprzednia część Wersja do druku