- Nareszcie!
— Cześć wszystkim!
— Maria, czekamy tu już od pół godziny. Co wy tak długo ... zresztą nieważne, nie chcę wiedzieć.
— Hej, rozchmurz się, Izzy.
— A oto i Michael.
— Przecież już jesteśmy, nie musisz się wściekać. Cześć, Kyle. Co taki milczący?
— Kiedy się nie ma nic do powiedzenia, lepiej milczeć.
— Zen?
— Cóż, Budda ...
— Kyle! Chyba już raz ci powiedziałam żebyś przy mnie nie cytował tego łysego grubasa!
— A, tak, bo inaczej użyjesz tych swoich kosmicznych mocy.
— Bez chwili wahania.
— Lepiej jej posłuchaj, Kyle. Ona nie żartuje.
— Czy moglibyśmy wreszcie się dowiedzieć czemu nas tu zgromadziłeś, Michael? Mówiłeś, że chcesz poczekać, aż będą wszyscy. Więc? Co to za Niesłychanie Ważna Sprawa?
— Tobie też nic nie powiedział?
— Och, Isabel, przecież go znasz. To jeden z tych "milczących typów". No wiesz, "nie będę strzępił języka po próżnicy. Powiem raz, a dobrze".
— Hej, ja tu jestem.
— Naprawdę? Nie zauważyłam.
— Właśnie. Tak jakoś przycichłeś. Zresztą tak jak Kyle. Przed waszym przyjściem gadał jak najęty, a teraz trzeba z niego siłą wyciągać słowo po słowie.
— Boję się, że padnę ofiarą irytacji pewnej kosmitki.
— Skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł? Chyba nie wziąłeś serio tego co mówiłam o używaniu na tobie mocy? Przecież wiesz, że jestem łagodna jak ...
— Tygrys?
— Wiesz co, Kyle? Może jednak lepiej by było, gdybyś się nie odzywał. Tak na wszelki wypadek.
— Jasne, co tylko zechcesz. W końcu ty jesteś wielką, potężną kosmitką, a ja tylko biednym, słabym Ziemianinem.
— Przestań w końcu nazywać mnie kosmitką! Nie lubię tego.
— Okay, okay! Tylko nie porażaj mnie swoją wielką nieziemską mocą!
— Moglibyście się wreszcie uspokoić? Zaczynaj, Michael.
— Zaraz, zaraz. A gdzie Max i Liz?
— Właśnie! Gdzie nasze papużki-nierozłączki? Liz i ja mamy do pogadania.
— Wy zawsze macie do pogadania.
— Isabel, gdzie oni są?
— Spokojnie, Michael. Po co te nerwy? Wyjechali gdzieś tuż po twoim telefonie.
— Nie mówiłaś im ...
— Mówiłam, że to jakaś bardzo ważna sprawa.
— Raczej Bardzo Ważna Sprawa.
— Maria, możesz być przez chwilę cicho? I co?
— I nic. Powiedzieli, że muszą coś załatwić, ale postarają się wrócić jak najszybciej. Mam im przekazać, czego się od ciebie dowiedziałam.
— A to niby ja jestem nieodpowiedzialny.
— Nieodpowiedzialny? Ależ skąd. Głupi, tępy, beznadziejny, ale nie nieodpowiedzialny.
— Co cię ugryzło, Maria?
— Mnie? Nic.
— Może powinniśmy wyjść, żebyście mogli omówić to między sobą?
— Mów za siebie, Kyle. Od kiedy Tess odleciała, Liz i mój braciszek ciągle tylko wtulają się w siebie i się dotykają. Nie czekają nawet, aż wyjdę z pokoju. Chętnie dla odmiany przyjrzę się jakiejś normalnej parze.
— Słyszałeś, Michael? Jesteśmy normalną parą!
— O ile to normalne, że jedna ze stron jest kosmiczną hybrydą, to jasne, czemu nie.
— Michael ... Zaraz, Isabel, jeśli Liz wyjechała, to jak się tu dostałaś?
— ...
— Włamałaś się? I siedzicie tak spokojnie, przy zapalonym świetle?
— Maria ...
— Przecież każdy z ulicy może nas zobaczyć! I ...
— Maria!
— Nie krzycz. Ktoś może nas usłyszeć.
— Liz przed wyjazdem dała mi klucz.
— Aha. To nie mogłaś od razu powiedzieć?
— Czego się tak boisz? Przecież państwo Parker nas znają, a zwłaszcza ciebie. Nie zadzwoniliby po szeryfa gdyby nas tu zastali.
— Masz rację, oczywiście masz rację. Chyba nie myślę logicznie.
— Nic nowego.
— Michael, przypomnij mi, dlaczego z tobą jestem?
— To chyba największa zagadka wszechświata.
— Nie pomagasz mi, Izzy.
— Sorry, Michael. Za dobrze się bawię.
— Kosmitka uderza raz jeszcze. Możliwe ofiary śmiertelne ... heej!
— Ostrzegałam cię, Kyle.
— Eksplodująca cola. Super. Świetnie. Idę się umyć.
— Michael?
— Tak, Maria?
— Nadal czekam.
— Na co?
— Aż mi powiesz dlaczego ... nieważne. Czy dowiemy się wreszcie dlaczego nas tu zebrałeś?
— Właśnie, o co chodzi, Michael?
— No dobra, muszę wam coś opowiedzieć, tylko mi nie przerywajcie.
— Tego nie mogę obiecać.
— Wiem, Maria, wiem.
— Co to miało znaczyć?
— Nic. Absolutnie nic.
— Uważasz, że jestem gadułą? Że nie mogę się powstrzymać, by nie wtrącić swojego komentarza? I przestań się tak głupio uśmiechać!
— Maria.
— Co?!
— Czy mogłabyś przestać mówić przynajmniej na tyle długo, bym mógł cię pocałować?
— ...
— Och, dajcie spokój.
— Co się dzieje, Izzy?
— To co widać. Michael przeprasza Marię. Hej, zakochani, moglibyście już przestać? Znajdźcie sobie pokój. Siadaj, Kyle, to może jeszcze chwilę potrwać.
— Oj, Misiek.
— Hej! Zakochani!
— Słyszeliśmy cię, Izzy. Nie musisz tak się drzeć.
— A ty, Michael, mógłbyś nie nadużywać mojej cierpliwości. Albo zaraz powiesz co masz do powiedzenia albo ja wychodzę. Kyle?
— Nie musimy płacić za tą colę, prawda?
— ...
— No co?
— W porządku, chyba lepiej będzie jak już zacznę opowiadać.
— Nareszcie.
— Od kilku dni mam dziwne sny.
— Michael ...
— Nie, posłuchajcie do końca. Widzę w nich jakąś dziwną postać, która ma na sobie coś w rodzaju czarnego mnisiego habitu. Wiecie, coś jak Obi-Wan Kenobi z "Gwiezdnych Wojen". Albo może raczej Imperator. Nie widzę go wyraźnie, wszystko jest dziwnie zamglone. Powietrze między nami wydaje się drżeć, jak na pustyni gdy jest gorąco. Stoi w pewnym oddaleniu ode mnie i wyciąga rękę. Jest ciemno, więc z trudnością odróżniam jego sylwetkę. Wydaje mi się, że chce się do mnie dostać, lecz oddziela nas jakaś bariera. Wtedy nagle wszystko się rozmywa i budzę się.
— Cóż, całkiem ciekawe. Jesteś pewien, że nie znasz tej postaci? Może z jakiegoś filmu?
— To nie są zwyczajne sny, Isabel.
— Hmm ...
— A jak się czujesz w tym śnie? Czy ta postać wzbudza w tobie jakieś uczucie? No wiesz – strach, przerażenie, przeczucie własnej śmierci?
— Brawo, Maria. Nikt tak nie umie wprowadzić pogodnego nastroju jak ty.
— Odczep się, Isabel. Ja przynajmniej mu wierzę.
— Przecież nie powiedziałam, że ja nie! Po prostu staram się znaleźć inne wytłumaczenie. Takie, które nie oznacza kolejnego wroga.
— To jeszcze nie wszystko.
— Jest jeszcze coś, Michael?
— Widzicie, wczoraj... sen był inny. Szedłem przez pustynię. Wyłonił się przede mną niczym duch. Tym razem nie było żadnej bariery, mogłem więc mu się dokładnie przyjrzeć. Choć nie zobaczyłem wiele więcej niż przedtem. Ten jego szlafrok skrywa go całego od stóp po czubek głowy. Twarz ukryta w kapturze, dłonie w rękawach. Był co najmniej o pół głowy niższy, ale miałem wrażenie, że nade mną góruje. Chciałem coś zrobić, nie wiem, zerwać mu ten kaptur albo się cofnąć, ale nie mogłem się poruszyć. Wtedy on podszedł do mnie. Zresztą, może to była ona, nie wiem. W każdym razie to coś położyło mi rękę na głowie. Wtedy poczułem coś, jakby czyjąś obecność w umyśle. Było zimne i najwyraźniej czegoś szukało. Próbowałem stawić temu czoło, ale to po prostu przetoczyło się przeze mnie niczym walec drogowy. Poczułem jak wszystkie moje wspomnienia przemykają mi przez głowę i wiedziałem, że on ... to ... również je widzi. A ja nic nie mogłem zrobić, nawet krzyknąć. W końcu przestał. Odsunął się ode mnie, a ja zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam jak wyglądała jego dłoń, choć przecież musiał ją wysunąć z rękawa, by mnie dotknąć. Ba, nie pamiętam nawet tego dotknięcia, tylko przenikliwy chłód. Ten gość stał tak przede mną jeszcze przez chwilę, jakby mi się przyglądał. W pewnej chwili nawet wydało mi się, że zaczynam dostrzegać jego oczy głęboko w czerni kaptura, lecz w tym samym momencie wszystko się rozmyło i ocknąłem się.