Isabel czuła, że musi wyjść na dwór. Lało jak z cebra, a ona musiała wyjść na powietrze. Ze schowka w swoim pokoju wyciągnęła orbitoid. To "coś", co kazało jej wyjść na deszcz, zmusiło ją by wzięła komunikator. Nie mogła się temu oprzeć. Otworzyła drzwi. Zaczęło błyskać. Rozszalała się wichura. Wyszła w środku burzy, trzymając w rękach orbitoid. Poszła do ogrodu. Gdzieś niedaleko strzelił piorun. Stała na środku ogrodu, w koszuli nocnej, drżąc z zimna. Mokre blond włosy przylepiły jej się do twarzy i szyi. Wtedy strzelił piorun. Trafił w orbitoid. Przez ciało Isabel przeszło tysiące, miliony woltów. Wydawało jej się, że krzyczy ale naprawdę nawet nie jęknęła. Powinna była umrzeć, lecz piorun nie osmalił jej nawet włoska. Oszołomienie zniknęło. Dziewczyna stała w ogrodzie. Nie wiedziała co tu robi. Pamiętała tylko uderzenie pioruna. Tylko uderzenie.
XXXX
Liz, Alex i Maria siedzieli u Liz w domu. Cała trójka oglądała horrory. W sam raz na taką pogodę. Teraz "leciał" horror pt. "Koszmar minionego lata". Film ich nie interesował. Cały czas myśleli o swoich rozbitych związkach. W zasadzie Maria była z Michaelem, ale to był jakby wolny związek. Ona tak nie chciała. Pragnęła mieć Michaela tylko dla siebie, a on pragną jak najwięcej swobody.
— Dół, kaczy dół – przerwał ciszę Alex.
— Taak. Kompletny dół – poparła go Maria.
— Kompletny będzie jak ja was poprę – próbowała pocieszyć przyjaciół Liz.
Oni wiedzieli o jej historii z Maxem z przyszłości, o jej fortelu by Max przestał ją kochać, dlatego nie próbowali jej pocieszać, bo to by jeszcze bardziej ją pognębiło. Zadzwonił telefon. Odebrała go Liz.
— Słucham?! Tak, zaraz będziemy.
Odłożyła słuchawkę.
— Co się dzieje? – spytali Alex i Maria, patrząc się na Liz.
XXXX
Isabel wróciła do domu. Nalała sobie wannę gorącej wody. Rozebrała się i weszła do wanny. Była jeszcze lekko zdenerwowana. Zanurzyła się po szyję. Nalała sobie płynu do kąpieli. Po paru minutach, zaczęła powoli odzyskiwać spokój. Wzięła gąbkę do ręki, gdy zauważyła, że jej ręka zaczyna się dziwnie mienić. Skóra zaczęła jej prześwitywać. Coś podobnego widziała, jak uzdrawiali Naseda.
Jej skóra znów była normalna. Isabel wyskoczyła z wanny. Szybko się wytarła i ubrała. Rodziców nie było w domu. Pobiegła do pokoju Maxa.
— Max!
— Isabel?! Wyglądasz na przerażoną! Co się dzieje?!
Siostra wszystko mu wytłumaczyła, tyle ile pamiętała. Max zadzwonił po przyjaciół. Po paru minutach w pokoju znaleźli się Michael, Tess, Alex, Liz, Maria i Kyle. Max popatrzył się na Kyla i Liz. Nie mógł się odgonić od obrazu w jego głowie. Kyle i Liz razem. W łóżku.
Isabel tym razem poczuła, że jej ciało się przemienia. Pozostali patrzyli się na nią zaniepokojeni. Objawy się nasiliły, gdyż już dwie ręce zaczęły się dziwnie mienić. Isabel mało ze strachu nie zemdlała, ale mało brakowało, a upadłaby na ziemię, gdyby Max, Tess i Michael nie przytrzymali jej. Gdy ich ciała zetknęły się z ciałem Isabel, wstrząsnęły nimi dreszcze. Poczuli, że to coś przeszło też na nich. Cała czwórka "Obcych" została czymś zarażona. W jednej chwili Obcy poczuli to samo co Isabel, ale objawy z minuty na minutę były coraz bardziej silne.
Isabel krzyknęła.
— To zaczyna boleć – powiedziała z wysiłkiem.
Liz dotknęła czoła Isabel. Miała wizję.
Isabel trzymała orbitoid, dzisiejszego wieczoru, gdy strzelił piorun, komunikator sprawił, że DNA, które jest częścią waszego prawdziwego organizmu zaczyna się rozpadać. Wasze ludzkie DNA się rozpada, a wy odzyskujecie swoje prawdziwe postacie – opowiedziała im wizję Liz, po chwili pojmując wagę słów.
— Więc jeśli Michael, Max, Tess i Isabel nie zostaną "uzdrowieni" umrą, gdyż atmosfera ziemska ich zabije – wyszeptała zszokowana Maria.
— Jedziemy! – rozkazał nagle Kyle.
— Gdzie? – zapytali.
— Do komory inkubacyjnej. Tam, przy granilicie będą bardziej bezpieczni.
Wspólnymi siłami zdołali wynieść Obcych z domu i wsadzili ich do samochodu. W deszczu dojechali do komory. Wbiegli do jaskini.
— Dajcie kamienie – poprosiła Liz, a Maria zorientowała się, co zrobi przyjaciółka.
— Alex! Znajdź te kamienie, a my ich posadzimy razem – powiedziała Maria wraz z Kylem i Liz próbując ostrożnie posadzić Obcych. Ich skóra była już tylko przeźroczystą błonką. Nie mieli siły nawet jęczeć.
— Mam kamienie – krzyknęła Alex i dał po jednym przyjaciółkom i Kylowi.
Ustawili się na około Obcych. Zamknęli oczy i próbowali się skupić. W myślach błagali, żeby kamienie zaświeciły się. Niestety te jakby były głuche na ich prośby.
— Nie mamy mocy takiej jak oni, nie uzdrowimy ich – szepnął Alex.
Wtedy Liz wpadła na pomysł. Powiedziała Marii, Kylowi i Alexowi. Stanęli na poprzednich miejscach. Kolejny raz zamknęli oczy. Sekunda za sekundą leciały nieubłagalnie. Prawie zwątpili, gdy kamienie rozjarzyły się własnym blaskiem. Otworzyli oczy i patrzyli jak skóra Obcych się regeneruje. Zostali uratowani.
XXXX
— Co spowodowało, że kamienie zaczęły działać? – spytała Michael Marię.
— Miłość – odpowiedziała mu i go pocałowała