Właściwie nie znał Liz Parker. Była cichą, nieśmiałą dziewczyną. W
przeciwieństwie do swojej siostry Rose uczyła się bardzo dobrze i nigdy nie
słyszał, by ktoś miał przez nią problemy albo na nią skarżył. Rose była
wesołą, towarzyską dziewczyną – czasami aż nadto – i cieszyła się sympatią
całej szkoły. Tym większym zaskoczeniem było jej samobójstwo. Nikt nie
wiedział, dlaczego to zrobiła. Może dlatego Liz płakała? Może czuła się
winna – jak to często bywa wśród członków rodziny samobójcy. A może po
prostu brakowało jej siostry. Co prawda nie słyszał, by miały wspólnych
przyjaciół, ale wiedział z doświadczenia, jak bardzo pozory mogą mylić.
Nikt przecież nie podejrzewał, że Rose Parker, powszechnie uwielbiana córka
burmistrza świadomie przedawkuje narkotyki...
Liz spokojnie weszła do domu. Na podjeździe stał samochód ojca, co nie było
pomyślnym znakiem. Rzadko wracał z pracy tak wcześnie. Najczęściej wracał
późnym wieczorem, kiedy już spała... albo udawała, że śpi.
Weszła do holu, położyła plecak na krześle i poszła do łazienki umyć ręce.
Ich gosposia, pani Thomas bardzo rygorystycznie tego wymagała. Czasami czuła
się jak mała dziewczynka!
Usiadła do obiadu spóźniona. Starała się nie patrzeć na ojca. I tak czuła,
że był ponury jak chmura gradowa. Nie odzywała się w ogóle. Tym bardziej
zaskoczyło ją nagłe pytanie:
— Spóźniłaś się. Gdzie byłaś?
Zaskoczona uniosła głowę.
— W bibliotece. – odparła najspokojniej jak potrafiła; miała nadzieję, że
nie zacznie drążyć tego tematu – Muszę sporządzić na psychologię biografię
znanej osoby.
Nie uwierzył. Spojrzał na nią z tłumioną złością i podejrzliwością, ale nie
skomentował jej wyjaśnień. Miał chyba jakiś poważny problem do rozwiązania.
— Dzisiaj wieczorem będziemy mieli gościa, mecenasa Ramireza. Wydaję na jego
cześć kolację. Wychodzisz do Anny pouczyć się!
— Dobrze, tato. – mruknęła w talerz, starając się nie pokazać, jak bardzo
ucieszyła ją ta wiadomość. Wcale nie zamierzała iść do koleżanki, córki
zastępcy ojca. Miała ochotę na coś zupełnie innego.
Wieczór nadszedł bardzo szybko. Pani Thomas uwijała się jak w ukropie,
starając się zdążyć ze wszystkim przed przyjściem gości. Pomogła jej trochę,
przygotowała jadalnię i ozdobiła kilka pokoi kwiatami. Przy okazji zdołała
wyciągnąć z gospodyni, że tego wieczoru nie będzie czynić honoru pani domu,
tylko jakaś panna Nedlen.
Wymknęła się z domu koło ósmej, ale zdążyła zobaczyć prawie wszystkich
gości. Oni oczywiście jej nie widzieli. Ich dom był w końcu genialnie
zaprojektowany!
I kosztował zapewne jeszcze więcej....
Panna Nedlen zupełnie jej się nie spodobała. Była to wysoka, wyniosła
dwudziestoparoletnia blondynka o klasycznej urodzie i zimnym spojrzeniu. Nie
uszło jej uwagi, że zdążyła owinąć sobie burmistrza Roswell wokół małego
palca.
Porzuciła niemiłe rozmyślania i wyszła z domu. Przez ogród wydostała się na
ulicę. Potem złapała okazję i pojechała nad zalew.
Uwielbiała tę część rzeki. Brzegi były tu strome i woda nie ożywiała
suchego, pustynnego krajobrazu. Mimo to w powietrzu czuć było wilgoć i
chłód.
Przykucnęła nad krawędzią i zaczęła wrzucać do wody kamienie.
— Uważaj, to niebezpieczne.
Nie odwróciła się. Znała dość dobrze ten głos. Max Evans, kolega ze szkolnej
ławki. Tak jak ona chodził do trzeciej klasy i trzymał się na uboczu.
Siedzieli razem na biologii. Poza tym jego siostrą bliźniaczką była Miss
Idealna, Isabel Evans, dziewczyna o niesamowitej, nieskazitelnej urodzie,
traktująca tłoczących się wokół niej chłopaków jak śmieci. Rose nazwała ją
modliszką, ale Liz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostra
bardzo zazdrości koleżance. Isabel Evans rzeczywiście była nieskazitelna i o
wiele bardziej popularna.
Aż dziw, że miała tak cichego i zamkniętego brata. Co on tu robił o
dziewiątej wieczorem?
— Co tu robisz tak późno?
— Wrzucam kamienie do rzeki! – odparła chłodno. Mogła mu zadać to samo
pytanie, ale przezornie się powstrzymała. Co ją zresztą obchodziło, co Evans
robił?
Poza tym nie zamierzała się stąd ruszyć. Tutaj czuła się bezpieczna,
ponieważ tutaj ja znaleziono, a on najwyraźniej miał ochotę ją stąd
wyrzucić. Może miał randkę i nie chciał świadków?
Miejsce było wyśmienite. W ciągu wielu lat spotkała tutaj zaledwie trzy
osoby i on był trzecią.
Rozbawiła ją ta myśl. Ostatnio przeszkadza wielu osobom, nawet przechodniom
na szkolnym holu....
— Co się tak bawi?
— Ty. – odparła pogodnie, wzruszając ramionami.
Spodziewał się chyba każdej odpowiedzi, ale nie tej, jakiej mu udzieliła.
Odwrócił się na pięcie i pomaszerował przed siebie.
Chyba jednak nie miał tutaj randki.
Michael starał się powstrzymywać wybuch śmiechu. Patrzył z góry na scenę,
która przed chwilą rozegrała się nad brzegiem zalewu rzeki i usiłował się
nie roześmiać. Liz Parker właśnie spławiła jego najlepszego przyjaciela.
Czegoś takiego nie widział od dawna.
Michael przysiadł się do rodzeństwa Evansów i natychmiast wyczuł napiętą
atmosferę. Najwyraźniej znowu się pokłócili. Ostatnio zdarzało się to niemal
codziennie.
— Co jest?
— Przemów mu do rozumu, by nie uganiał się za córka Parkera!
— A się uganiasz? – spytał staranie maskując nieprzyjemne zdziwienie.
Wiedział co prawda, że przyjaciel jest w jakiejś dziewczynie zabujany po
antenki, ale nie miał pojęcia, ze to jego Liz.
Jego Liz. Ciekawe, co też mu strzeliło do głowy? Ona nie należała do nikogo.
— Nie. – Max odparł spokojnie, popijając colę; popatrzył podejrzliwie na
przyjaciela, który dziwnym trafem nie czynił przykrych uwag o tym, że
ziemskie dziewczyny są beznadziejne – Nie uganiam się za Liz Parker. Po
prostu lubię ją bardziej niż inne dziewczyny.
Isabel wzniosła oczy do góry.
— Po prostu ją lubisz? – stwierdziła ironicznie; na biologii był
nieprzytomny, bo siedział koło niej; jeśli gdzieś mu minęła na korytarzu,
tracił wątek wpół zdania i wpatrywał się w nią jak w jakieś bóstwo. Co do
licha było w tej dziewczynie, że tak pociągała jego brata, że tracił
rozsądek i ostrożność? Zakochany Max był niebezpieczny dla siebie i swoich
najbliższych!
Postanowiła przy najbliższej okazji zajrzeć do podświadomości Liz. Tym razem
powodem nie była nuda ani ciekawość. Musi chronić swojego brata. Już ona
dopilnuje, by dziewczyna była wpatrzona w Maxa jak w obrazek; wpatrzona do
tego stopnia, że nie zwróci uwagi na jego dziwaczne zachowania...