Liz nucąc pod nosem jakąś melodyjkę weszła tylnym wejściem do rezydencji Parkerów. Dom pogrążony był w ciszy, co raczej nie było dziwne.
Położyła stos książek na stoliku, a kluczyki od samochodu schowała do szuflady. Ostrożnie pochyliła się, by odpiąć zapięcie pantofli, ale zawroty głowy okazały się zbyt silne. Zachwiała się i upadła.
Błogosławiła panią Thomas, która upierała się przy puszystych, miękkich dywanach. Ją osobiście doprowadzały z jakiegoś powodu do histerii.
Z wysiłkiem doprowadziła się jakoś do porządku i usiadła pod ścianą, starając się przeczekać zawroty głowy. Od tylu dni nie miała ataków bólu... każdego ranka wstawała z drżeniem strachu, że tego dnia znowu powrócą. Wiedziała, że nigdy się ich nie pozbędzie. Będą towarzyszyć jej do samego końca, a z czasem będzie tylko coraz gorzej.
Odepchnęła od siebie okrutne wspomnienie śmierci Mirii.
A właściwie po co się starać? – pomyślała w nagłym przypływie buntu. Nie mam rodziny, Parker potrzebuje mnie tylko dla kampanii. Nie mam szans, by zemścić się za najbliższych ani wrócić do dawnego domu w Waszyngtonie. Poza tym jest pani Thomas, która przez te wszystkie lata starała się stworzyć jej namiastkę domu.
Dom był jednak daleko.
Wstała i przytrzymując się ściany, podążyła w stronę schodów. Musi dostać się do swojego pokoju, do łóżka.
Pani Thomas wyłączyła mikser. Wydawało się jej, że słyszała jakiś dźwięk. Po chwili jednak włączyła z powrotem maszynę, sprawdziła, czy dobrze zaprogramowała piecyk i wyszła z kuchni.
Obeszła prawie cały dom, zanim ją znalazła. Alarm był wyłączony, więc wiedziała, ze wróciła ze szkoły.
Leżała koło schodów. Miała tylko nadzieję, że z nich nie spadła!
Obudziło ją lodowate zimno. Otworzyła oczy i gwałtownie się poruszyła, o mały włos nie zanurzając się całkowicie w zimnej wodzie. W ostatniej chwili czyjeś ręce wyciągnęły ją z wody i owinęły ręcznikiem.
— Myślałam, że gorączka nigdy ci już nie spadnie.
Ponownie otworzyła oczy. Zobaczyła pochyloną nad nią panią Thomas.
— Co się stało? – spytała, nieznacznie unosząc głowę.
— Znalazłam cię nieprzytomną koło schodów, z wysoka gorączką w dodatku. Dlaczego nie powiedziałaś, że znowu źle się czujesz?
A niech to! Ile czasu leżała tam nieprzytomna?
— Zaczęło się w szkole. – mruknęła niechętnie.
— Tym bardziej powinnaś była wcześniej wrócić. Wiesz dobrze, że nie wiemy, co ci jest. Musisz dbać o sobie.
— Muszę się przespać! – zaprotestowała. Obydwie doskonale wiedziały, że bezsenność jest najważniejszym i najczęstszym objawem jej choroby. Najgorsze było to, że ona naprawdę potrzebowała snu. Walka z bólem zawsze wyczerpywała. Próby funkcjonowania normalnie również.
— Spałaś już długo. Znalazłam cię wczoraj.
Zamknęła oczy.
— Co na to ojciec?
— Nic. Powiedziałam mu, że złapałaś jakiegoś złośliwego wirusa żołądkowego i w żadnym wypadku nie możesz iść dzisiaj do szkoły.
— Pewnie nie uwierzył...
Nie uwierzył. Akurat miał gościa – tą całą Nedlen, która zaofiarowała się "zbadać" dziewczynę. Jeśli ta kobieta była lekarzem, to pani Thomas była Pierwszą Damą Ameryki. Ale musiała oddać jej to, że zajęła się nią bardzo fachowo. Nawet poradziła, jakie leki powinna dostać i kiedy zbić gorączkę.
To dzięki niej Liz mogła spędzić kilka dni w łóżku i nareszcie odpocząć.
Godziny wlokły się niemiłosiernie. Leżała w łóżku, zbyt słaba, by cokolwiek zrobić. Nudziła się. Pani Thomas co jakiś czas zaglądała do niej, ale to było małe urozmaicenie. W końcu zgodziła się, by leżała na parterze.
Zniesiono ją na dół. Cały dzień leżała w bibliotece, oglądając kanały Discovery albo wiadomości.
O czwartej włączyła sobie jeden z greckich kanałów i słuchała wiadomości.
— Nie wiedziałam, ze znasz grecki.
Odwróciła głowę i spojrzała na panią Thomas kompletnie nie zmieszana.
— Ja też. Ale jakimś cudem mój mózg pamięta i rozumiem, co mówią. – oznajmiła spokojnie – Pewnie nauczyli mnie go rodzice.
Na Elie zdecydowanie w tej sprawie liczyć nie mogła, to musiała być sprawka ojca. Nie pamiętała tylu szczegółów z tamtego życia... za to tragiczny koniec Mirii i Elie pamiętała.
Elie nie zasłużyła na taką śmierć. Zasłużyła na co najmniej ognie piekielne na tym świecie. To, co zrobiła, było potworne. A potem po prostu zginęła, nic nawet nie czując. To niesprawiedliwe!
Pani Thomas spięła się na jej słowa.
— Pan Parker nie mówił, ze twoi rodzice mówili po grecku.
— On ich nawet nie znał.
— Ale to jego krewni! Ty również.
— Nadal wierzysz w ta bajeczkę? Szłam po prostu wyczerpana jakąś pustynną drogą, nad ranem. Zabrali mnie. Kiedy okazało się, że nic nie pamiętam, zabrali mnie do siebie.
— Szukali twoich rodziców?
— Nie sądzę. – wzruszyła ramionami – Pan Parker chciał uniknąć skandalu. Poza tym, jeśli dobrze pamiętam... – zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie tamten okres – ... już wówczas towarzyszyło mi silne przekonanie, ze rodzice nie żyją.
— Pamiętasz ich?
— Nie.
Coś jednak we wzruszeniu jej ramion wskazywało, że Liz kłamie. Pani Thomas zbyt dobrze ją znała, by nabrać się nawet na tak zaserwowane kłamstwo.
Jasne światło księżyca rozświetlało pustynię wokół skał. Poszarpane formacje tworzyły niesamowity obraz, jakby nieziemski. Panowała cisza. Lekki wiatr targał włosy dziewczyny, która siedziała na jednej ze skał i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem przed siebie.
Nie słyszała kroków za sobą. Pogrążona w rozmyślaniach wpatrywała się w obrazy ze swoich najgorszych koszmarów.
— Dziwne miejsce na nocne spacery!
Odwróciła się. Kilka kroków od niej stał Michael Guerin i wpatrywał się w nią z irytacją, jakby naruszyła jego prywatny teren.
Nie odpowiedziała, tylko wróciła do swojej poprzedniej pozycji.
Spróbował inaczej.
— Lepiej wracaj do domu.
— To za daleko na moje możliwości.
Wzruszył ramionami.
— Jak chcesz.
Zniknął w ciemnościach. Pochyliła głowę i objęła kolana rękoma. Jej myśli błądziły wokół tamtego przerażającego dnia, kiedy FBI znowu wyciągnęło po nią swoje chciwe ręce.
Elisabeth biegała po pustych pokojach, od czasu do czasu natykając się na kogoś z ochrony albo ludzi od przeprowadzek. Wszyscy uśmiechali się na widok małej dziewczynki, biegającej beztrosko po dużym domu. Nikt jej nie zatrzymywał ani nie zwracał uwagi. Była córką szefa, której nie wolno było tknąć ani nawet zwracać uwagi.
Ale nie znaczy to, że były z nią jakiekolwiek problemy. Była bardzo zdyscyplinowanym dzieckiem, które darzyło ojca bezgraniczna miłością.
Z natury nie była ciekawa świata. Ojciec był całym jej światem. Nawet ze swoją siostrą, bliźniaczką Mirią, nie znajdowała takiego wspólnego języka.
Miria mieszkała z matką – Elie, bo rodzice byli rozwiedzeni. Elie pracowała dla FBI i po latach zaszła już daleko w hierarchii agentów.
Tego dnia tata nie wyszedł do pracy. Po prostu załatwiał ostatnie formalności związane z jej przeprowadzką do Kalifornii. Potrzebował bowiem zaufanego lekarza, a w Los Angeles trudno było o odpowiedniego specjalistę, który zachowałby taką dyskrecję, jaką wymagała jej choroba.
Bawiła się koło basenu pod okiem opiekunki, kiedy przyszedł Rath – stały gość w ich domu. Był przyjacielem ojca. Co najważniejsze, pochodził z tego samego miejsca, co ojciec.
Dostał pozwolenie, by zabrać ją na lody. Pojechali do miasta, do jej ulubionej kafeterii. Zatrzymał się przed budynkiem, ochroniarz i ona wysiedli. On sam pojechał w stronę nieco dalej położonego parkingu
Pobiegła uszczęśliwiona w stronę wejścia, kiedy usłyszała za sobą strzał. Daryl leżał na Ziemi bez ruchu.
Posłuszna poleceniom ojca natychmiast puściła się pędem do wejścia. Zdążyła. Ominęła kafeterię i wielkimi schodami pobiegła na pierwsze piętro. Ukryła się w jakimś sklepie odzieżowym i wyjęła telefon. Wybrała numer taty.
Odebrał po jednym sygnale. Ale w tej samej chwili do sklepu wpadł dziwny, dymiący pojemnik i osunęła się bezwładnie na podłogę.
Zdążyła jeszcze usłyszeć rozmowę dwóch mężczyzn w kominiarkach, którzy wynosili ją ze sklepu.
— Co z jej ojcem?
— Nie żyje! – dobiegł ją pełen zadowolenia i satysfakcji męski głos. Głos Ratha, zdrajcy, który przekazał ją specjalnej jednostce FBI.