Hotaru

Samotność o Północy (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

- Mówię ci, całe Roswell huczy od plotek. – Alex był w równie ponurym na-stroju, co Liz. Siedzieli nad obiadem w Crashdown, podczas gdy chyba pół miasteczka postanowiło zjeść obiad tego popołudnia właśnie w tej kawiar-ni.

— Super. – mruknęła znad swojej coli, patrząc tępo w blat stolika. Tylko ciekawskich spojrzeń jej brakowało. Dobrze, że to był czwartek. Jeszcze tylko jeden dzień w szkole. I jedno popołudnie w Crashdown.
Ziewnęła. Jej zapotrzebowanie na sen gwałtownie się zwiększało. Co się z nią dzieje? Chyba to nie jest już koniec? Bo jeśli tak, to ma przekichane.
Ziewnęła ponownie. Chyba jednak nie. Lekarze zawsze zgodnie twierdzili – wszyscy co do jednego – że koniec nie będzie należał do nagłych. Że umrze w strasznych cierpieniach, a towarzyszyć tym cierpieniom będą bardzo jasne znaki.
Ziewnęła po raz kolejny. Co jest do licha? W ostatnich godzinach miała naprawdę wisielczo-złośliwy humor. Szczególnie na piątej lekcji, kiedy sie-dząc w zaciemnianej klasie i "słuchając" wywodów Topolski na temat na-ukowych metod określania przyszłej drogi zawodowej uczniów, wywinęła numer z repertuaru Lonnie.
To, że była człowiekiem, nie oznaczało, że nie potrafiła wykonywać kilku sztuczek. Szczególnie, kiedy miała na celu jakąś złośliwość, jakiś fortel.
Lonnie uśmiałaby się z jej maleńkiej zemsty na Terry'm Johnsonie.
Kiedy zapaliły się światła, jego zazwyczaj opięte dżinsy miały rozpięty roz-porek. Zanim biedak się zorientował, trzy czwarte klasy mogło podziwiać wystający kawałek bokserków w kolorowe misie z popularnej bajki.
Alex wyszedł z sali krztusząc się od ledwo powstrzymywanego śmiechu. Uznała, że ta mała zemsta była warta zobaczenia radości w jego spojrze-niu.
On też miał ciężką noc. Bardzo ciężką.

— Wiesz już z kim zostajesz po rozwodzie? – walnęła prosto z mostu. Z przyjacielem nie musiała bawić się w żadne ceregiele. I doskonale wie-dział, że zawsze pyta się o coś, co dotyczyło zachowania ich osobliwej przyjaźni. Czasem w swojej szczerości bywała okrutna, ale Alex to akcep-tował. Z czasem, kiedy poznał jej innych "przyjaciół" dziękował Bogu, że jest w gruncie rzeczy... delikatna. – Masz możliwość zostania w Roswell?

— Jeszcze nie wiem. Starzy nie wiedzą, że ich słyszałem. Jeszcze nie.

— Mdli cię na ich widok, prawda? – mruknęła współczująco. Alex skinął głową. – Mogę poprawić ci humor?
Uniósł pytająco brwi.

— W przyszłym tygodniu w weekend, w Nowym Jorku odbywa się pewne spotkanie, na którym wypadałoby mi być... – zawahała się, ile mu powie-dzieć. Nigdy nie chciała go narażać, a Alex zdawał się przyjmować różne dziwne rzeczy jako naturalne.

— Długo cię nie będzie?

— Muszę wyjechać w środę w nocy.

— Och. Kupa czasu...

— Taaaa... chcą być pewni, że będą rozmawiać z przywódcą. – mruknęła, kątem oka rejestrując jakiś ruch w pobliżu. Kiedy jednak się odwróciła, nikogo nie było. Dziwne.

— Coś nie tak?

— Nie wiem. – potrząsnęła głową. Alex przyłożył dłoń do jej czoła.

— Masz gorączkę.

— Wiem.

— Powinnaś się położyć.

— Nie wstawałabym z łóżka, gdybym kładła się za każdym razem, kiedy coś jest nie tak. – wzruszyła ramionami – Chodźmy lepiej stąd.

— Jest aż tak źle? – spytał zmartwiony.
Kochany Alex. Zawsze na posterunku.

— Nie martw się. – pocieszyła go, wychodząc za nim na zaplecze – Za kilka miesięcy wszystko się skończy.

— Jesteś pewna?

— Absolutnie. Wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości...

— A ty? Jak się z tym czujesz?

— Dobrze. Zrobiłam te wyniki tylko po to, by mieć dowód na to, co wiedziałam już wcześniej. Znasz tych gryzipiórków z Waszyngtonu. Krzywo patrzą na każdego wydanego przeze mnie dolara.

— Szczęście, że ocaliłaś gotówkę!
I głowę – ale to już było w domyśle.

Michael był zniecierpliwiony. Całe Roswell huczało od plotek na temat Par-ker, co nie ułatwiało mu obserwacji. W dodatku Crashdown tego popołu-dnia przypominało najprawdziwszy ul.
Przyglądał się jej ukradkiem, jak siedzi w loży z Alexem, synem właścicieli kawiarni. Oboje mieli ponure miny, ale chyba nie o plotki chodziło.
Ze zdziwieniem patrzył, jak dziewczyna raz po raz ziewa.
Co jest grane?
Kim ona była? Kim był Rath?
Miał wszelkie powody, by zaniepokoić się na dobre. Z całego serca niena-widziła kogoś, kto wyglądał jak jego starsza wersja. Biorąc pod uwagę, że żyła w Roswell kilka ładnych lat i z niczym się nie zdradziła, najmniejszym gestem... zaczął się poważnie obawiać Liz Parker, a jednocześnie podziwiał jej wolę.
Może jednak wcale nie była taka opanowana?
Chciałby ją rozgryźć. Ale najpierw musi się dowiedzieć, czy stanowi dla niego zagrożenie.
W tym momencie Parker odwróciła się i spojrzała prosto na niego. Badaw-czo patrzyła mu prosto w oczy, a potem odwróciła się powrotem, jakby znalazła dokładnie to, czego szukała.

Ułożył się wygodnie na posłaniu. Upewnił się, że Hanka nie było, nie miał zamiaru wpaść przez niego. Co prawda było bardzo wcześnie, ale po zie-waniu Liz stwierdził, że szybko zaśnie. Wyciągnął spod łóżka pudełko i wy-brał jedno ze zdjęć, które zrobił ostatnio.
Liz Parker. Najbardziej zagadkowa istota, z jaką miał do czynienia w swoim życiu. Dziewczyna skrywała jaką tajemnice, której nie rozumiał, ale czuł, że to, co wie, może odmienić jego życie. Kim był Rath? Dlaczego tak go nienawidziła?
Przez pierwszą godzinę nie udawało mu się wejść do jej snów, ale nagle nastąpił przełom i został wciągnięty w szalony wir. Serce ze strachu pod-chodziło mu do gardła, a żołądek odmawiał posłuszeństwa. Bał się jak dia-bli.
Opadł nagle na jakąś podłogę.
Zaskoczony rozglądał się wokół.
Wnętrza rozmywały się i wirowały, ale to nie były już luksusowe wnętrza rodzinnego domu Liz. Powoli jego wzrok przyzwyczajał się do panującego tu półmroku, zaczął też widzieć wyraźniej, wirowanie nieco ustąpiło.
Beton. Mnóstwo śmieci. Jakieś graffiti na ścianie. W kącie porzucony kij do hokeja, dziwne sprzęty. Kryształowy żyrandol. I ten zapach... ohyda.

— Nie podoba ci się?
Odwrócił się.
Na środku kanapy siedziała Liz. Rozparła się wygodnie, ręce odrzucając do tyłu i patrząc na niego ironicznie. Miała nieco inną twarz i mocny makijaż. Była również młodsza.
Ale największa zmiana nastąpiła w wyrazie jej oczu. Były bardzo ciemne, ze złotymi plamkami zdawały się niemal pochłaniać jego spojrzenie mimo swojego ironicznego wyrazu.

— Śnisz o mnie? – postanowił zagrać na czasie.

— Ależ nie. To ty chcesz, żebym śniła. I ty chcesz być tutaj, w moim śnie. Więc postarałam się zasnąć. – złożyła razem łonie i patrzyła na niego w skupieniu, jak przetrawiał informacje.

— Gdzie jesteśmy?

— W moim domu.

— Nie jesteśmy w twoim domu! – roześmiał się niepewnie. Dostrzegał co-raz więcej szczegółów, które wcale mu się nie podobały. To była nora w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa.

— Dlaczego tak uważasz? – zapytała nieoczekiwanie łagodnym głosem.

— Nno... to nie wygląda jak twój dom.

— A skąd wiesz, jak on wygląda? – kontynuowała tym samym tonem – Tak? – spytała, pokazując dłonią przestrzeń po swojej prawej stronie. Ob-raz natychmiast się zmienił niczym widok za szybą pędzącego pociągu. Rozpoznał bez problemu przelatujące jak w kalejdoskopie obrazy. Pokój dziecinny, tamten gabinet, korytarz, inne pomieszczenia. To był tamten dom. Dom jej ojca. Czy też lepsze byłoby określenie "rezydencja".

— Tak, to jest twój dom.

— Błąd. – uśmiechnęła się i wstała – Ale ty tego nie zrozumiesz. Zawsze podążałeś za czymś nieznanym, szukałeś informacji... zamiast zauważyć najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Dom jest tam, gdzie ci, których kochasz.
Zamknęła oczy, koncentrując się. Zniknęły kanały Noego Jorku, zniknęły luksusowe pomieszczenia. Byli na pustyni, pod rozgwieżdżonym granato-wym niebem. Delikatny wiaterek poruszał jej włosami, nadając obrazowi pozory realności. Ale Michael zrozumiał, że to jest sen.
Spojrzał pod nogi i przeraził się.
Stali na wodzie. Czarnej, połyskliwej niczym posadzka.... a wokół wznosiła się pustynia. Poznawał nawet okolicę. To tutaj ostatnimi czasy często przychodził, i równie często natykał się na nią.
Patrzyła na niego, jakby spodziewała się zupełnie innej reakcji.
Patrzył na nią, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć.
Trwali tak w ciszy kilka minut.

— Ty nic nie pamiętasz, prawda?
Czego miał nie pamiętać?
Nie zdążył zadać pytania, bo obraz rozpłynął się przed jego oczami. Za-skoczony zamrugał powiekami, rozglądając się wokoło.
Wciąż leżał na swoim łóżku. Ale zdjęcia Liz już nie miał. Na podłodze tliła się mała kupka popiołu.
Zorientował się, że spłonęła cała zawartość pudełka.
Zaklął, porwał kurtkę i wybiegł z przyczepy, nie troszcząc się nawet o to, by ja zamknąć. Musiał dorwać Parker.

— Liz?
Obudził ją zaniepokojony głos Alexa. Podniosła głowę i napotkała jego zdumione spojrzenie.

— Co się stało? – mruknęła zaspana. Bolała ja głowa od wysiłku i koncen-tracji. Mimo wszystko była człowiekiem z genami obrońców, poczucie obowiązku było niezwykle silne, ale niestety ciało było ludzkie prócz jed-nego drobnego szczegółu. Męczyła się zbyt łatwo, wykorzystanie umiejęt-ności obcych odbierało siły wyczerpanemu walką z chorobą organizmowi.
Ale już niedługo, obiecywała sobie w duchu. Już niedługo się to skończy.

— Chodź! Natychmiast! – pociągnął ja za rękę, nie zważając na jej prote-sty. Zaciągnął ja na zaplecze, rozejrzał się uważnie, czy nikogo nie ma w pobliżu, a potem zaprowadził do łazienki na piętrze. – Obejrzyj się w lu-strze.
W lustrze widziała siebie, a za nią zaniepokojonego Alexa. Jej oczy... źre-nice były o wiele większe niż zazwyczaj. Ale nie to tak bardzo zaniepokoiło Alexa. Czarny kolor zdawał się niemal wypełniać jej oczy. Nawet kilka zło-tych plamek pośrodku nie rozjaśniało ich mrocznego wyrazu.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część