CZĘŚĆ 16
Nancy siedziała w siedzeniu pasażera z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie mogła uwierzyć, że miała tupet tak po prostu się pokazać, tak z nikąd. Co ona tu robi? Chce zabrać dziewczynki? Nawet jeśli rzeczywiście, to Nancy nie byłaby w stanie odebrać im matki, ani vice versa. Odwróciła głowę w stronę męża.
'Nie mogę w to uwierzyć.' Powiedziała nagle, a Jeff spojrzał na nią dziwnie.
'Nancy, zgadzam się z tobą. Matka nie powinna tak po prostu spakować się i odejść bez choćby pożegnania, a potem nagle wrócić i chcieć swoje dzieci z powrotem. Ale zapominasz też jakie miała życie. Takie same jak jej dzieci, i po prostu nie wytrzymała.' Jeff powiedział, próbując spojrzeć na sprawę ze wszystkich stron. 'Nie jest taka silna jak ci się wydaje... Ona nie jest Liz.'
'Wiem, że nie jest Liz.' Nancy powiedziała. 'Ale Liz też nie jest aż taka silna, ma swoje zmartwienia, i swoje granice. Zobaczyłam to wtedy, u Evansów, nigdy w życiu nie widziałam jak płacze, nawet kiedy była dzieckiem. Jeff, chcę tylko powiedzieć, że Cleo nie ma prawa włazić w ich życie i żądać ich z powrotem...'
'Po pierwsze,' Jeff powiedział, próbując mówić spokojnie. 'Ma wszelkie prawo, to JEJ dzieci. Po drugie, niczego nie żąda, błagała nas żebyśmy pozwolili jej się z nimi zobaczyć. Nancy, wy dwie byłyście najlepszymi przyjaciółkami w liceum, dobrze znasz jej 'limity', tak? Ale wiem co masz na myśli, powiedz mi co chcesz zrobić, a ja cię poprę, w stu procentach.' Powiedział, chwytając żonę za rękę.
Nancy uśmiechnęła się do męża i zaczęła myśleć nad tym, co chce zrobić. Ona i Cleo były najlepszymi przyjaciółkami w ogólniaku, znała ją bardzo dobrze, na tyle, że wiedziała kiedy mówi prawdę. Widziała, że Cleo naprawdę żałuje, że porzuciła swoje dzieci, że zrobiłaby wszystko żeby je odzyskać. Nie ważne jakie było jej spojrzenie na sprawy, Nancy nie mogła odmówić Cleo jej dzieci, ale jej dzieci mogły odmówić JEJ.
...I ona da im ten wybór. Jeśli chcą wrócić do matki, będą miały tę alternatywę, ale jeśli nie, zawsze będą mogły liczyć na nią i Jeffa.
Po prostu...
***
Jakob siedział na ławce obok swojej matki. Nigdy nie zapomniał jej twarzy, a gdy wyszedł z gmachu Sądu, jej twarz była pierwszą jaką zobaczył. Natychmiast przyszło mu do głowy, Co ona tu robi? Nie widział matki od lat, i teraz nagle się pojawiła?
'Więc,' Cleo powiedziała bawiąc się bezmyślnie palcami. 'Jesteś teraz w college'u?'
Jakob przytaknął niemo. 'I dobrze ci się wiedzie? To znaczy, masz dość pieniędzy, bo mogłabym ci pomóc się utrzymać...'
'Nie potrzebuję twojego wsparcia.' Jakob powiedział nagle. 'MY, potrzebowaliśmy twojego wsparcia lata temu. Gdzie wtedy byłaś?'
Cleo wpatrzyła się w ziemię przed sobą, wiedziała, że nie będzie łatwo. A spodziewała się, że z Jakobem najłatwiej będzie rozmawiać. Liz, z kolei, będzie prawdziwym wyzwaniem.
'Jakob, nie mam zamiaru cię okłamywać.' Powiedziała, a ziemia przed nią nadal wydawała się być dla niej fascynująca. 'Kiedy odeszłam, myślałam o sobie, i dopiero gdy byłam bardzo daleko zaczęłam żałować tego co zrobiłam.' Obróciła się na ławce, żeby spojrzeć na syna. Jego prawie czarne, średniej długości włosy, zasłaniały jej widok jego twarzy. Na próbę odsunęła mu włosy z oczu, na wpół oczekując, że odskoczy, ale uśmiechnęła się, gdy tego nie zrobił. 'Wiele razy podnosiłam słuchawkę i zaczynałam wykręcać wasz numer, zaczynałam pisać do was listy, ale myślałam, że nie będziecie chcieli widzieć mnie nigdy więcej, co dopiero rozmawiać.'
'Mogłaś spróbować.' Jakob naciskał wpatrując się w matkę. 'Nasze życie też nie było usłane różami, wiesz? Nie masz nawet pojęcia przez co przeszliśmy, przez co przeszły te dziewczynki! Mamo, one cię potrzebowały bardziej niż czegokolwiek innego! Liz cię potrzebowała! Wszystkie jej marzenia zostały zmarnowane w dniu kiedy odeszłaś, ona NIKOMU nie pozwala się zbliżyć, Chas i ja musimy się przepychać przez pierwsze mury jej obronny! To się nie przydarzyło tylko tobie... to się przydarzyło nam wszystkim.'
Cleo przytaknęła przygryzając dolną wargę. 'Wiem.' Powiedziała cicho. 'Dlatego chcę zacząć od początku, żebyśmy mogli wszyscy być razem, zacząć razem życie, jako rodzina. Jak powinniśmy byli zrobić lata temu. Nie mam zamiaru cię zmuszać, dziewczynek też nie. Chcę żebyście to przemyśleli, i jeśli zechcecie wyjechać ze mną do Kalifornii, będziemy mogli zacząć od początku. Ale jeśli ty albo dziewczynki potrzebujecie więcej czasu, to mogę zaczekać ile będzie trzeba.'
Jakob podniósł głowę, żeby spojrzeć na matkę jeszcze raz. Wyraz jej oczu, ten sam jaki miała Liz, gdy była zdesperowana. Wiedział, że naprawdę mówi serio. Nie chciała niczego ukrywać a pozwoliła mu zobaczyć wszystko. Zwrócił wzrok z powrotem na ręce. 'Będę musiał pogadać o tym z Chas i Liz, wtedy cię poinformuję.'
'Tylko o to proszę.' Powiedziała, nie próbując zamaskować nadziei w oczach. 'Jestem w Motelu 8 zaraz za miastem, jeśli będziecie mnie potrzebować.' Powiedziała wstając.
Jakob wstał również i niepewnie uściskał matkę. 'Pa mamo.'
Cleo pokręciła głową. 'Żadnych pożegnań.' Powiedziała. 'Dobranoc.'
Jakob uśmiechnął się łagodnie. 'Dobranoc, mamo.'
***
'Chcesz teraz obejrzeć jakiś film?' Liz spytała Maxa, gdy wchodzili z kuchni do salonu. Po pewnym czasie, zdecydowali się porozmawiać przy lodach. Liz złapała się na tym, że mówi mu coraz więcej i więcej o swojej przeszłości, to o czym nie wspomniała wcześniej. A co zaskoczyło ją najbardziej to, to jaki był opiekuńczy, nie krytykował jej, ani nie zrobił nic czego spodziewała się po ludziach.
'Tak.' Max odpowiedział łagodnie wchodząc za nią do pokoju. Zwrócił głowę w stronę drzwi, gdy usłyszał, że zostają otwarte i patrzył jak Chasity i Jakob wchodzą do mieszkania.
'Liz.' Jakob powiedział spoglądając podejrzliwie na Maxa, potem na Liz.
'Jake, jak poszła rozprawa?' Liz spytała zanim zauważyła spojrzenie muszę-ci-coś-powiedzieć. 'Co?'
'Muszę z wami dwoma pogadać.' Jakob powiedział, patrząc prosto na Maxa jakby każąc mu wyjść.
Liz patrzyła pomiędzy Jakoba i Maxa, zanim zauważyła, że zaczął wychodzić. Szybko położyła Maxowi rękę na ramieniu. 'On nie musi wychodzić.' Powiedziała bratu, jakby prowokując go do kłótni.
Jakob przewrócił oczami na upór siostry. 'Dobra.' Powiedział siadając na kanapie obok Chasity.
'Gdzie są Nancy i Jeff?' Chasity spytała. 'Chyba jeszcze nie przyszli.'
'Poszli po obiad dla was dwojga. Mniejsza o to, muszę z wami porozmawiać... o mamie.' Powiedział, patrząc się na Liz, sprawdzając jej reakcję.
Max poczuł jak Liz sztywnieje, a potem niechętnie siada. Wcisnął ręce głębiej w kieszenie, czując, że nie powinno go tam być..
'Co z mamą?' Liz w końcu spytała.
Jakob oparł przedramiona na kolanach i wpatrzył się w swoje ręce. 'Widziałem ją, na rozprawie.' Powiedział, czując jak siostry świdrują mu czoło spojrzeniem. 'I, chce żebyście wy dwie, właściwie my w trójkę, pojechali z nią do Kalifornii. Żeby zacząć nowe życie.'
Patrzył kątem oka jak wyraz twarzy Chasity przeszedł z zaciekawienia w nadzieję. 'Naprawdę?' spytała podekscytowana.
Jakob przytaknął. 'Tak. Powiedziałem, że z wami o tym porozmawiam. Żeby zobaczyć czego chcecie. Ja i tak muszę skończyć college, więc nie będzie mnie za często, ale chcę zacząć nowe życie z mamą. Wydaje się być szczera, i, wierzę jej.' Powiedział, podnosząc w końcu głowę, żeby spojrzeć na Liz, która wydawała się być głęboko zamyślona. 'Ale to zależy od was...'
'Ja jadę.' Chasity powiedziała. Już podjęła decyzję.
Max spojrzał na Liz, w jej oczach tańczyło tyle różnych emocji. Strach, smutek, niepewność, i najmniejsze ziarno nadziei. Nie podobało mu się, że ich matka postanowiła wkroczyć w ich życie, po wszystkim z czym ich zostawiła. I wiedział, że nie chciał żeby Liz odjechała...
TBC