Raechel

Princess of Roswell (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz weszła do Crashdown, w ogóle nie zauważając spojrzeń rzucanych w jej kierunku. Od czasu tego małego zajścia z Tess wcześniej, zaczęły się rozchodzić plotki, że chciała Max'a. Na samą myśl Liz przewraca oczami. Ona, Liz Parker, w pogoni za facetem? Mało prawdopodobne. Faceci to psy.

'Czy Max właśnie cię podwiózł?' Maria spytała wychodząc zza lady w tragicznym zielonym uniformie kelnerki z fartuszkiem w kształcie kosmity, a do tego wszystkiego antenki.

Liz musiała powstrzymać śmiech, ale przytaknęła.

'Cholera, dziewczyno. Jesteś ty ledwie dzień, i już masz z Max'em Evans'em chwile sam na sam.' Powiedziała kręcąc głową. 'Nie wierzę.'

Liz położyła rękę na ramieniu Marii. 'Musisz wrzucić na luz, ok.? Zapomną do jutra.' Powiedziała idąc na zaplecze.

'Hey, szkrabie. Jak pierwszy dzień w szkole?' Pan Parker zapytał, nie podnosząc głowy znad gazety.

'Szkoła jest do chrzanu, wujku J.' Liz powiedziała, padając na kanapę. Zdjęła sandały i uśmiechnęła się. 'Mimo, że pokazałam wszystkim chłopakom. Dziewczyny naprawdę są najlepsze.'

Głowa Jeff'a Parker'a wychynęła znad gazety, brwi zmarszczone. 'A co dokładnie zrobiłaś.'

Wzruszyła ramionami. 'Zagrałam meczyk z chłopakami z drużyny i kompletnie ich rozniosłam. Myślę, że trener Harris dostał jakichś problemów z sercem.' Powiedziała chichocząc.

'Aaa, trener Harris.' Jeff powiedział kierując swoją uwagę z powrotem na gazetę. 'Twoja matka, ojciec i ja chodziliśmy do szkoły z Harris'em. Myślał, że twoja matka nie umie grac w kosza, ale mu pokazała.' Jeff śmiał się przez chwilę. 'Ona i Harris zawsze ze sobą rywalizowali.'

'Czyli co, 'coś' do niej czuł?' spytała.

Jeff znowu się zaśmiał. 'I to jak! Ale twoi rodzice bardzo się kochali, więc nie przeszkadzał.' Powiedział. 'Miłość to bardzo silna rzecz.'

'Miłość jest do chrzanu, ok.? Nie istnieje coś takiego jak miłość.' Powiedziała, wstając.

'No, ale popatrz na swoich rodziców...' zaczął.

'Właśnie na nich patrzę, wujku J. Mój ojciec zostawił mamę dla innej kobiety, to nie jest miłość. Nikt już nie zostaje razem.' Powiedziała wchodząc po schodach. 'Mam pracę domową.'

Jeff potrząsnął głową zanim nie wrócił do swojej gazety.


Po trzech godzinach siedzenia w pokoju, Liz zeszła do kawiarni.

'Maria, co ty tu jeszcze robisz?' Liz spytała zszokowana patrząc na bardzo zajętą Marię biegającą po kawiarni.

'Amanda poszła rodzić jakieś dwie godziny temu i muszę odrobić jej zmianę.' Powiedziała szybko, podając klientowi jego zamówienie. Podeszła do Liz i położyła jej ręce na ramieniu. 'Liz, proszę, za wszystkie szczeniaczki na świecie! Pomóż mi!'

'Maria, ja nie...'

'Proszę.' Błagała.

Liz westchnęła. 'Ok., ale tylko za szczeniaczki.' Powiedziała.

'Dziękuję, dziękuję!' powiedziała biegnąc po kolejne zamówienie gdy dzwonek zamówień zadzwonił.

'Ale NIE ZAŁORZĘ tego!' Zawołała.

Maria podbiegła do Liz. 'Ależ kompletnie się z tobą zgadzam, te stroje są do chrzanu, ale to mus dla mnie...' gadała podając Liz brązową papierową torbę. 'Ok., po drugiej stronie ulicy jest Centrum Ufologiczne. Właściciel nazywa się Brody, ok.? Zamawia to codziennie, i oczekuje NA czas każdego dnia. Więc...' Zerknęła na zegarek. 'Masz minutę, żeby mu to dostarczyć bez spóźnienia, inaczej będzie wkurzony.'

Liz mruknęła wychodząc. 'A co może zrobić?'


Liz przewróciła oczami i powstrzymywała chęć trzepnięcia tego całego Brody'ego w głowę.

'Kiedy czegoś chcę, oczekuję, że będzie na czas!' krzyczał.

'Jasne, jasne.' Powiedziała wychodząc z pokoju.

'Co?!' wrzasną spojrzawszy na swoja kanapkę. 'Nie ma peperjack'a?!'

Liz obróciła się i spojrzała na faceta. 'To tylko ser, bardzo mała rzecz.'

'Tak, i dlatego, każdy kto nie potrafi nawet podać sera nie zasługuje żeby żyć!' powiedział patrząc na Liz.

'Aw, no trudno. Ale będziesz mile widziany na pogrzebie Marii... Jak tylko z nią skończę.' Wymamrotała ostatnią część pod nosem.

Liz wyszła z pokoju i zmierzała do wyjścia, gdy ktoś zawołał jej imię.

'Liz?' obróciła się by zobaczyć Max'a Evans'a, uśmiech pojawia się na jego ustach. 'Co ty tutaj robisz?' spytał.

Liz wyszczerzyła zęby. Przyszłam tylko, żeby przynieść lunch Brody'emu. Facet ma fioła.'

Max przytaknął. 'Ta, cały Brody. Szleje na punkcie peperjack'a.'

'Szalony, to by się zgadzało. Po chwili ciszy zaczęła znowu. 'Do zobaczyska, Max.'

Max pobiegł za nią. 'Chwila. Właśnie skończyłem zmianę. Masz ochotę cos porobić?' Spytał wpychając ręce w kieszenie.

'Właściwie to jestem dość zajęta pomagając Marii w Crashdown, ale będziesz tam mile widziany.' Powiedziała. Z jakiegoś powodu nie mogła mu rzucić swojej pewności siebie, i doprowadzało ją to do szału. 'Ale z drugiej strony... Jeśli to nie odpowiada twoim wymaganiom towarzyskim, zawsze możesz iść do domu.'

'Max podniósł ręce. 'Przecież nic nie powiedziałem. Nie mam nic przeciwko Marii ani Alex'owi. Wiesz, próbujesz z nimi pogadać, a oni zaczynają potykać się o własne nogi i uciekają.'

Liz potrząsnęła głową. Ludzie z Roswell to totalne lalusie. 'To skąd w ogóle jesteś.' Max spytał, gdy zaczęli przechodzić przez ulicę.

'Brooklyn.' Odpowiedziała. A potem odwróciła się do niego. 'Ty też chcesz, żebym odstawiła mój mały rap?'

Max zaśmiał się. 'Niee, nie trzeba, złapałem za pierwszym razem, kiedy robiłaś dla Tess.'

'Co w ogóle jest z tą laską?' Liz spytała otwierając drzwi.

'Nie lubi nikogo, kto mógłby być konkurencją.' Odpowiedział.

Liz spojrzała na niego, brew uniesiona. 'Jestem konkurencją?' spytała, czekając na jego odpowiedź.

Max wzruszył ramionami i wepchnął ręce głębiej w kieszenie. 'Najwidoczniej ona tak myśli.' Wymamrotał.

Liz trochę się uśmiechnęła i odwróciła, żeby poszukać Marii. 'DeLuca!' Krzyczała, patrzyła jak jej głowa pojawia się za drzwiami pokoju dla pracowników. 'Nie powiedziałaś mi, że ten, ten cały Brody to kompletny świr.'

'Chyba się nie spóźniłaś...' Maria powiedziała.

'I!' Liz zaczęła. 'Zapomniałaś peperjack'a.'

Maria strzeliła dłonią w czoło. 'Cholera! Wiedziałam, że o czymś zapomniałam!' wymamrotała. 'Liz, tak mi przykro, to się nigdy więcej nie powtórzy.'

Liz wzruszyła ramionami. 'Ee, spoko, nic wielkiego.' Powiedziała. 'Więc Maria, dalej potrzebuje...' przerwała kiedy zauważyła, że Maria nie zwracała na nią najmniejszej uwagi. Liz pomachała jej ręką przed oczami.

Maria wyrwała się ze swojego transu i złapała Liz za ramię, ciągnąc ją do rogu. 'Weszłaś Z Max'em Evans'em?' Spytała zszokowana.

Liz westchnęła donośnie i wyrzuciła ręce w powietrze. 'Co w tym takiego wielkiego?!' praktycznie wykrzyczała.

'Takie wielkiej jest...' powiedziała zniżając głos. 'Max Evan's nigdy nikogo nie odwozi, ani nie odprowadza do Crashdown, jeśli nie jest zainteresowany.'

Liz przewróciła oczami. 'Proszę.' Powiedziała. 'Nie jest zainteresowany w najmniejszym stopniu.' Patrząc w kierunku Max'a, który gapił się na nią razem z wszystkimi innymi.

Maria skrzyżowała ramiona. 'Zapomną, co?'


Poprzednia część Wersja do druku Następna część