Pilar

Zazdroszcząc Maxowi

Wersja do druku

Kiedy czytałem pamiętnik Liz, zacząłem zastanawiać się co mogłoby się stać, gdyby wszystko potoczyło się nieco inaczej.
Byłem tam, nagie dziecko pośrodku pustynnej autostrady, z szeroko otwartymi oczami wpatrującymi się w zbliżające się samochodowe światła. Niczego nie znałem, niczego nie wiedziałem. Nie wiedziałem kim byliśmy, że byliśmy inni, że zgubiliśmy się. Wiedziałem tylko, że byłem sam. Max i Isabel mieli dosć szczęścia, że odnalazła ich rodzina i zechciała się nimi zaopiekować. Mnie zgłosili do opieki zastępczej. Kocham Maxa i Isabel i nie życzyłbym im aby byli w mojej skórze. Ale chciałbym aby ci ludzie, którzy odnaleźli każdego z nas, stwierdzili, że ja również byłem wyjątkowy, że należałem do rodziny. Że zasługiwałem na taką samą szansę, jaką dostali Max i Isabel. Że zasługiwałem na to aby mnie kochać bardziej niż comiesięczny czek.
Kiedy czytałem pamiętnik Liz zdałem sobie sprawę, że szanse na to aby ktoś pokochał mnie tak jak ich są małe. Może nie jestem tego wart? Może muszę udowodnić swoją wartość, może brakuje mi czegoś bardzo ważnego, co sprawia, że ludzie czują coś do drugiego człowieka. Jestem inny, podczas gdy Max jest wyjątkowy.
To niczyja wina, wiem o tym. Łut szczęścia, nic innego. Gnojek który nazywa siebie moim ojcem całymi dniami leży pijany na kanapie. "Michael, rzuć mi następnego browara." "Michael, ty kupo gówna, lepiej zacznij na siebie zarabiać bo inaczej wykopię twoją marną, bezwartościową dupę tam, skąd przyszedłeś..." Gdyby tylko mógł. Gdybym tylko wiedział, gdzie to jest.
Pierwszy raz w moim zyciu czuję, że może kiedyś dowiemy się czegoś o nas. Zbliżamy się. Może nie blisko, ale na pewno blizej niż kiedykolwiek wcześniej. Przynajmniej mamy jakieś poszlaki. Mogą nic nie znaczyć, ale czymś są. Kiedy wszystko co masz nie znaczy nic, wtedy każde coś jest ogromne. Kopuła, klucz, fakt, że gdzieś tam może być inne wyjście. Inne tak jak my. Może oni znali moją rodzinę. Moją rodzinę, która opiekowała się mną na tyle aby ukryć mnie w bezpiecznym statku aż do czasu inkubacji. Moją rodzinę, która kochała mnie na tyle, aby troszczyć się o moje życie i przeżycie. Chcieli, abym przeżył. Czasami myślę, że to nie jest życie.
Max ma Isabel. Max ma Evansów. Teraz Max ma także Liz. A co ja mam, do cholery? Mam popieprzonego, zastępczego ojca, serce pełne rozgorzyczenia i miejsce w pokoju Maxa. Dzięki Bogu, że mam ten kawałek podłogi.
Kiedy byliśmy mali, miałem koszmary, koszmarne sny w których byłem zawieszony w próżni, samiuteńki jak palec. Całkowicie sam. To było straszne. Budziłem się z krzykiem w środku nocy i zdawałęm sobie sprawę, że w pobliżu nie ma nikogo, któ mógłby przyjść i mnie pocieszyć, że wciaż jestem sam w ciemnosciach. Wyskakiwałem wtedy przez okno i biegłemile sił przez całe miasto ze śpiworem pod pachą, w kierunku tego kawałka podłogi. Max pozwalał mi spać u siebie, a Izzy przytulała mnie i pozwalała płakać. W ich domu miałem chwile spokoju.
Dom. Znajduję to w słowniku, mogę użyć tego we właściwym kontekście, ale nie mam pojęcia co to słowo oznacza. Może pewnego dnia zdobędę to, co ma Max Evans. Może pewnego dnia będę w domu.



Wersja do druku