Patrzał na nią rozmarzonym wzrokiem spragnionego kochanka.
Była piękna. Brzoskwiniowa, gładka cera, pełne, czerwone usta, bujne blond loki i oczy niczym gwiazdy rozpalały go do gorąca.
Czuła jej ciepło. Słyszał jej oddech. Czuwał. Czuwał nad jej bezpieczeństwem.
Najchętniej wziąłby ją w ramiona i wszystko wyznał.
Powiedziałby, że tylko ją kocha i tylko dla niej żyje.
Ale teraz na nią patrzał i uśmiechał się do własnych myśli.
— Co tutaj robisz?- spytała Maria przebudziwszy się.
— Nic. Czekałem aż się obudzisz.- odpowiedział.
Nie mógł przestać na nią patrzeć. Chciał ją mocno do siebie przytulić i całować do końca świata.
— Max.. ja już wiem. Też cię kocham- powiedziała prawie szeptem i wtuliła się w ramiona chłopaka.
Czuła jego zapach. Taki męski!!!
Podniosła oczy i spojrzała na niego. Wyglądał jak szczęśliwy, młody chłopak o rozmarzonym spojrzeniu w niej utkwionym. Był bardzo przystojny.
Nagle usiadła mu na kolana i zaczęła lekko muskać usta. Odwzajemnił pocałunek.
—Kocham cię- Maria odpowiedziała mu następną falą czułości i namiętności.
Obydwoje nie wierzyli w to, że mają siebie.
—Liz!
— Co jest, kochana?- spytała swoją przyjaciółkę.
— Jestem z Maxem Evansem- krzyknęła gdy Liz otwierała crashdown.
—Tak? To świetnie. To jeden z tych 'czechosłowaków" tak? Wiesz mi bardziej do gustu przypadł mi Michale- stwierdziła.
—Ah tam.. Max jest cudowny nic dodać nic ująć. Czuję się przy nim doceniana!- rozmarzonym głosem rzekła Maria.
—Zejdź na ziemie kochanie. Ale dobra! Teraz zabieramy się za pracę- z figlarnym uśmiechem na twarzy odpowiedziała jej Liz.
— Michael pamiętasz Marie? Ta kelnerkę z Crashdown- spytał Max. Właśnie wraz z Michaelem szli do kafeterii.
—Jasne. A co?
—Kocham ją- powiedział Max.
—ooo!- z wyraźnym zdziwieniem wydobył z siebie Michael.
—Tylko tyle?- zapytał Maxwell wchodząc do środka.
Zobaczył ją. Wyglądała nieziemsko. Jego oczy wędrowały po jej ciele nie mogąc się od niej oderwać. Chyba to poczuła bo od razu się odwróciła.
—Co podać?- spytała z uśmiechem.
—Cole- powiedziała Michael bacznie się jej przyglądał.
—Dla mnie "marsjańskie ciasto"- odrzekł Max.
—Już się robi.
—Liz on tu jest!
—Widzę Mario, przecież ciągle się na ciebie patrzy!- powiedziała zabawnym głosem Liz.
—To nie jest śmieszne. Nie wiem co mam robić- podsumowała ze smutkiem Maria.
—Dobra, choć na zaplecze to pogadamy- oświadczyła Liz i pociągnęła za sobą Marie.
—Kim jesteście?- zapytała Liz widząc dwie zakapturzone postacie.
—Jesteście nam potrzebne- powiedział jeden z nich. Tak sucho i ostro, że ciarki im przeszły po całym ciele.
—Wychodzimy- odpowiedział drugi.
—My stąd nigdzie nie wychodzimy- powiedziały stanowczo dziewczyny.
Gdy chciały wyjść przybysz związał je. I
zamienił się w Marie drugi zaś w Liz.
"Co teraz? Zabiją nas? Czy to już koniec??!"- myślała gorączkowo Maria.