Hotaru

Cały Jej Świat (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Walka Isabel

Na ten moment Max Evans czekał długo i niecierpliwie. Liz Parker zaś... z wielką radością i obawą.
Stała przed lustrem i z wielką uwagą studiowała swoje odbicie. Jakąś maleńką cząstką duszy bała się uwierzyć, że ta dziewczyna spowita w piękną białą sukienkę to ona, osiemnastoletnia Liz Parker.
Odetchnęła głęboko i przypięła stroik z welonem. Wzięła niewielki bukiet białych róż i śmiało nacisnęła klamkę. Za tymi drzwiami, w kaplicy Elvisa Presleya czekał na nią Max...

Isabel Evans usiadła na łóżku oszołomiona. Od dawna nie potrafiła zajrzeć do snów Liz. A dzisiaj to nagle się udało. Ale ten sen był raczej niby wspomnienie... bardziej realne, wyraziste niż cokolwiek na tym świecie... Piękne wspomnienie.
Dlaczego więc Liz zachowywała się, jakby śnił się jej najpotworniejszy z koszmarów? Czy związane to było z tajemniczą misja Maxa z przyszłości? Bo ten sen był z pewnością wspomnieniem czegoś...
Co się może nie wydarzy?
Czy dlatego uciekała?
Isabel wstała z łóżka, poprawiła włosy i wyszła z pokoju, chcąc opowiedzieć o śnie Maxowi. Zatrzymała się przed drzwiami jego pokoju i już chciała zapukać...
Najwyraźniej Tess znów wprosiła się. Ostatnio zachowywała się dość nerwowo.
Max i Tess kłócili się. Jeszcze nigdy nie słyszała, by brat był tak wzburzony. Nigdy nie słyszała, by mówił komukolwiek z nich, że mają isć do diabła!
Nagle zamarła. Spokojny głos Tess zabrzmiał niczym wystrzał.

— Nie zostawisz mnie dla jakiejś ludzkiej kreatury! Jestem twoją żoną... i matką twojego dziecka.

Maria przyglądała się po raz setny długiej, srebrzystej sukience. Razem z Liz szukały czegoś na ślub Isabel. Niestety, w tak małym miasteczku, jak Roswell, oryginalnych kreacji było jak na lekarstwo.

— Może jednak weźmiesz tą? – zaproponowała Lzi. Ona sama „zrobiła” sobie wystrzałową sukienkę z bordowego, miękkiego materiału. Ostatnie szaleństwo przed wyjazdem z rodzinnego miasta.
Wychodziły właśnie ze sklepu, kiedy wpadła na nie Isabel. Była „lekko” podenerwowana.

— Cześć! Zakupy?

— Tak. W końcu ktoś tu wychodzi za mąż.
Isabel uśmiechnęła się blado.

— No właśnie. Mogłabyś mi pomóc w pewnej sprawie? – zwróciła się do Liz.

— Oczywiście. Czy to coś poważnego?

— Niestety tak. Masz wolne popołudnie?

— Isabel, mamy ferie!

— Fakt, zapomniałam.

Siedziały naprzeciwko siebie, w jednej z loż Kosmodromu. Restauracja była już od kilku dni zamknięta, więc Isabel nie obawiała się, ze ktoś niepowołany usłyszy ich słowa.

— Więc Tess jest w ciąży... – Liz starała się nie okazywać, jak bardzo zabolała ją ta wiadomość, ale nie wyszło jej to zupełnie – Więc w końcu zwyciężyła. Jest jedną z was i ma Maxa! – rozpłakała się.

— Jeszcze nie wygrała! – zaprotestowała Isabel – Masz jeszcze szansę. W tamtej wizji przyszłości to ty...

— Wchodziłaś do moich snów?!
Przyznała się bez oporów.

— Dlaczego?

— Chciałam znaleźć odpowiedź. Pamiętasz pościg za Michaelem i Marią drogą 285 na południe? Powiedziałaś wówczas...

— ... że nigdy nie odbiorę ci Maxa.

— Właśnie. Max kocha ciebie, nie Tess. Z tobą jest szczęśliwy. Zaryzykował dla ciebie, kiedy cię uzdrowił. Uratował twoje życie, a ty nadałaś sens naszemu. Od ciebie wszystko się zaczęło.

— I skończyło, przez Tess.
Isabel westchnęła głęboko.

— Jesteś uparta jak osioł.

— Wiem. Ale jeśli ich rozdzielę, zginiecie: ty, Mcihael, nasze rodziny...

— Już raz zginęliśmy – na Antarze. Wiemy, że oni kiedyś tutaj przybędą. Do 2014 zdążę przeżyć życie tak, jak chcę. Wolę być szczęśliwa przez ten okres niż patrzeć jak Tess odbiera mi brata, a jemu wole życia. On i Michael zawsze byli moją jedyna rodziną. Błagam cię o pomoc, czy ty tego nie rozumiesz?

— Chyba nic nie da się zrobić. Jest tak, jak było na Antarze.
Wstała, by otworzyć drzwi Michaelowi. Był wściekły i przerażony.

— Rozmawiałem z nim! – oznajmił bez ceregieli – Jeżeli szybko czegoś nie zrobimy, będzie po nas.

— Co powiedział?

— Poprosił, bym był świadkiem na jego ślubie.

Państwo Evans z niepokojem patrzyli na córkę.

— Chciałaś z nami porozmawiać, więc...

— No dobrze.
Policzyła w duchu do dziesięciu, a potem położyła na biurku srebrną bransoletkę. Siłą woli zaczęła trącać cząsteczki srebra, aż bransoletka stała się jedynie plamą. Po chwili wróciła do dawnego kształtu.

— O Boże... Jak?

— Przez te wszystkie lata udawało się nam utrzymać naszą tożsamość i moce w tajemnicy. A teraz Max zamierza zrobić cos bardzo głupiego, a ja sama go nie powstrzymam. Błagam, byście pomogli nas ocalić.

— Tożsamość? Moce? Co z Maxem?

— Został zdradzony i zabity pół wieku temu na odległej planecie. Ale jego istotę odtworzono i wymieszano z DNA istot ludzkich, tak, by mógł się odrodzić jako człowiek i pomóc tym, którzy wciąż walczą w jego imieniu. A także moim, Michaela i Tess.
Pani Evans upadła zemdlona na ziemię. Pan Evans opanował się szybciej.

— Co jest ci potrzebne, córeczko?
Była gotowa uściskać go z radości.

— Masz znajomości w Waszyngtonie. Możesz załatwić mi całkowicie wolny dostęp do największego teleskopu, jakim dysponują Stany?

Dwa tygodnie później.

— Nie boisz się, że cię zabiją za zdradę króla, albo coś takiego? – Maria była pełna podziwu dla determinacji Isabel.

— A co innego mogliśmy zrobić? – mruknął przygnębiony Michael – nie wiemy, co mu Tess nakładła do głowy. A moce ma potężne, w dodatku Nasedo trochę ją nauczył o naszych.

— Wybaczcie, ale każde z was ma potężniejsze zdolności niż Tess! – wtrąciła się Liz, „podgrzewając” sobie jednocześnie kawę w filiżance.

— Przyganiał kocioł garnkowi! – uśmiechnęła się Maria – Jeżeli Max nie ożeni się z tą blond zołzą, zostaniesz w Roswell?

— Nie wiem, zastanowię się.
Isabel spojrzała na zegarek.

— Czas na nas. Wiecie, co każdy ma robić. Kyle, nie bądź tak ponury. Tak czy siak zostaniesz wujkiem!

— Miejmy tylko nadzieję, że nie będę wujkiem czegoś zielonego.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część