Rae Vertudez

Kim Jestem? Kim Będę? Gdzie będę?

Wersja do druku

Ok., więc to jest jeden Bioniczny Hamburger, dużo majonezu i ekstra ogórki, a do tego shake Mulder&Sculy", Maria DeLuca powtórzyła zamówienie złożone w Crashdown Cafe. "Czy to wszystko?" Siedzący przy stoliku facet kiwnął głową i oddał jej menu. "Dobrze, niedługo przyniosę panu shake", powiedziała z wymuszonym uśmiechem na twarzy, wkładając menu pod pachę i popędziła z nim za ladę. "I pięć dolców za frytki, które właśnie zamówiłeś" Maria wydyszała to zdanie łapiąc oddech.

Skrzywiła się, kiedy poczuła pieczenie palców w jej tenisówkach, które skrzypiały, kiedy szła przez kawiarnię. Ten mały ból przypomniał jej o bólu w lewym ramieniu i głośnym dudnieniu w głowie. Przyznała, że pracuje dopiero od godziny i Crashdown była niezwykle pusta w ten piątkowy wieczór, ale ona i tak potrzebowała przerwy. Stres, który przeżyła w zeszłym tygodniu poważnie zmęczył jej organizm i rozpaczliwie potrzebowała dnia bez pytania ludzi, czy chcą do zamówienia frytki.

"Proszę bardzo, Jose", powiedziała, wyrywając kartkę z notesu zamówień i podając mu ją przez podziałkę między barem a kuchnią.

"Dzięki ślicznotko" hiszpański szef kuchni mrugnął do niej.

Maria przewróciła oczami. "Niepełnoletnia, Jose, jestem niepełnoletnia", przypomniała mu. "Każdy rodzaj związku między nami będzie niestety nielegalny w... Gdzie to było?.. Ah, tak, we "wszystkich" stanach."

"Zgaduje, że po prostu będę musiał czekać, aż skończysz 18" zażartował.

"Będę odliczać dni" odpowiedziała sarkastycznie. Maria obróciła się wkoło, aby obsłużyć resztę klientów. Stanęła jak wryta, kiedy zauważyła dwóch facetów, którzy właśnie weszli do Crashdown. Okręciła się z powrotem i ruszyła prosto na zaplecze. Max, ani na szczęście Michael nie zauważyli jej pośpiesznego zniknięcia.

Drzwi zamknęły się za nią, a ona wyjrzała przez okrągłe okienko. Obca dwójka usiadła na sowich ulubionych i czekała cierpliwie na kelnerkę. Maria westchnęła na znak ulgi, szczęśliwa, że nie musiała stanąć z nimi twarzą w twarz. Usiadła na starej kanapie, która tworzyła z tego pokoju rodzaj zaplecza dla personelu. "On", czyli oczywiście Michael. To było wystarczająco, że miesiąc temu mogła przebywać w jego obecności bez odgrywania idiotki, ale teraz było to "przynajmniej" niezręczne. Szczególnie, od kiedy w tym całym motelu wszyscy widzieli tą "scenę". Była tak bardzo podenerwowana, że kiedy widziała go idącego do pokoju, w którym była albo mijającego ją na korytarzu unikała kontaktu wzrokowego i szybko chowała się do pierwszej lepszej klasy, udając, że go nie zauważyła.

Sprawy wyglądały dużo lepiej, kiedy on nie wiedział o niej absolutnie niczego, kiedy była tylko "świrniętą przyjaciółką Liz" i nic więcej. Także, kiedy ona nie wiedziała o nim niczego, kiedy on był tylko "tym gościem, który pałęta się koło Maxa" i kiedy "zakładała", że jest człowiekiem. Znaczy się bała się go wystarczająco, gdy był zwykłym nastolatkiem, ale fakt, że on jest "całkiem inną formą życia" miał w sobie coś, z czym Maria już nie mogła żyć normalnie.

To i fakt, że był on pewnie najbardziej irytującym i aroganckim facetem, jaki kiedykolwiek istniał sprawiała, że chciała go unikać, jak tylko się dało.

Maria zatopiła się w tych myślach. Czasami zastanawiała się, jakby to było, gdyby Czechosłowacy byli naprawdę... Czechosłowakami. Może mogłaby wtedy mieć w miarę normalne życie, gdzie kosmitów znałaby tylko jako bohaterów z telewizji.

To było w tej chwili, kiedy Liz wychodziła z szefowskiej łazienki. Kiedy zauważyła swoją najlepszą przyjaciółkę załamaną na kanapie, zatopioną w myślach jej duże brązowe oczy wyrażały troskę. Siedząc koło niej zapytała, "Hej? Wszystko w porządku?"

"Właśnie miałam tę okropną migrenę i strasznie boli mnie głowa", odpowiedziała Maria, westchnęła i pogłaskała się po głowie. "Nie boli bardzo."

"Chcesz jakiś lek od bólu głowy?" Zaoferowała Liz. "Mam jakieś leki w torebce. Mogę po nie pójść."

"Nie rzeba", powiedziała Maria zamykając oczy i kładąc nogi na stolik do kawy. "Potrzebuję tylko trochę odpoczynku. Albo dwutygodniowych wakacji na Hawajach z Mattem Damonem. Którejś z tych rzeczy.

Liz uśmiechnęła się słysząc dowcip z ust Marii. "Dlaczego nie pójdziesz do domu?" Zasugerowała.

Maria otworzyła jedno oko i popatrzyła na Liz. Ona kontynuowała, "Chodzi mi o to, że w Crashdown jest mały ruch i potrzebujesz i odpoczynku. Specjalnie po tych wszystkich rzeczach, które ostatnio się zdarzyły."

"Jesteś pewna?" Zapytała Maria, otwierając drugie oko.

"Oczywiście" potwierdziła Liz. "Idź do domu się przespać."



Michael rozejrzał się zniecierpliwiony po Crashdown. Dla zwykłej osoby wyglądałby na zdenerwowanego, głodnego klienta niecierpliwie czekającego na kelnerkę, której mógłby złożyć zamówienie. To była jednak tylko połowa prawdy. Chciał on także sprawdzić Marię, ale nigdzie jej nie było. Widział ją kilka razy w szkole podczas ostatnich dni, ale ona zachowywała się dziwacznie.

Dobra, dziwacz niż zwykle.

Za każdym razem, kiedy spotykał ją na korytarzu, ona natychmiast uciekała w przeciwnym kierunku. Miała wtedy dziwny wyraz twarzy, znaczy się ta reakcja powtarzała się od kiedy dowiedziała się o ich... odmienności. Ale teraz te reakcje zaczynały się robić częstsze i bardziej nerwowe, zwłaszcza po ich małej wycieczce kilka dni temu.

I on trochę się tym martwił.

"Cześć Max, cześć Michael," Liz przywitała się z nimi słodko, gotowa z ołówkiem i notesem do przyjęcia zamówienia.

"Cześć Liz," odpowiedział Max, weselejąc na jej widok. Michael starał się zatuszować pragnienie, żeby chociaż przez jeden dzień jego przyjaciel nie myślał wyłącznie o Liz Parker. "Obaj prosimy to co zwykle", powiedział Max, wskazując na Michaela, który był wciąż całkowicie pogrążony w swoich myślach.

"Więc Liz" Michael wtrącił te dwa słowa chcąc dowiedzieć się czegoś. "Jesteś dzisiaj sama na zmianie?" Zapytał, starając się brzmieć uprzejmie.

"Tak", odpowiedziała, zapisując ich zamówienie. "Maria musiała wcześniej pójść do domu."

Jego twarz momentalnie się zmieniła, ale on starał się zamaskować fakt, że się martwi. "Wszystko z nią w porządku?" Zapytał Michael, najobojętniej jak tylko mógł.

"Oh, tak, wszystko w porządku" szybko odpowiedziała Liz. "Po prostu miała migrenę. Ostatnio nie czuła się za dobrze, chodziła o szkołę i...hm... i wszystko, co się ostatnio działo." Dziewczyna niezręcznie stała tam przez chwilę, kiedy uświadomiła sobie, że powinna coś wreszcie zrobić. "Więc, zaraz przyjdę z waszymi zamówieniami."

Max patrzył za znikającą w kuchni Liz. Kiedy w końcu przestał się na nią gapić, zauważył wymowny wyraz twarzy Michaela. "Co?"

"Spoko, brahu, spoko", Michael zgrzytnął zębami, wstając z miejsca. "Kiedy Liz wróci z napojami, powiedz jej, żeby anulowała resztę mojego zamówienia, okay?"

"Dokąd idziesz?"

"Muszę coś załatwić", rzucił przez ramię i wyszedł z kawiarni. "Do zobaczenia."

XXX

Maria nacisnęła guzik na domofonie i podniosła gazetę leżącą na kanapie. "Już idę, już idę" odpowiedziała zgryźliwie osobie, która zadzwoniła. Okręciła pasek wokół jej jasnoniebieskiego szlafroku, starała się jak najdokładniej ukryć pod nim swoją piżamę w Żabę Kermita i próbowała przeczesać sobie włosy przed otwarciem drzwi.

"Co? Do ch***"

Drzwi otworzyły się na oścież, aby ukazać zdezorientowanego Michaela Guerina, stojącego niezręcznie na progu jej domu i trzymającego w ręku brązową siatkę. "Cześć."

"Cześć" odpowiedziała, wyraźnie zdziwiona jego obecnością. Po chwili krępującej ciszy, Maria postanowiła rozładować atmosferę. "My już kupiliśmy skautowskie ciasteczka, wybacz."

"Oh, szkoda, miałem nadzieję, że kupisz kilka opakowań Małych Miętówek. Tu chodzi o moje życiowe marzenie wyjechania na obóz skautowski" odpowiedział. "Ale ja jestem tutaj z inną misją."

"Co, chcesz pożyczyć mój samochód?"

"Nie zgadłaś."

"Więc co?"

"Zwykle, gdy ludzie chorują, jest w zwyczaju właściwym dla waszej rasy- przynieść im rosół z kurczaka" powiedział Michael. Maria zaskoczona jego domyślnością obdarzyła go małym uśmiechem, który trochę go zawstydził. "Liz powiedziała, że nie czujesz się najlepiej, więc... hm... masz" wymamrotał, podając jej torbę. Ich dłonie lekko się zetknęły i jego serce podskoczyło pod wpływem tego ciepłego kontaktu.

"Dziękuję" powiedziała szczerze Maria, przyjmując łaskawie prezent. Wyjęła z torebki to coś bardzo ostrożnie.

"Nie bój się, to tylko rosół" powiedział, uśmiechając się. "Uważałem, żeby żaden obcy nawet go nie tknął"

Maria zarumieniła się lekko, lecz starała się to ukryć. "Ale nigdy nie powinieneś być za ostrożny."

"Yeah, więc, to zawsze będzie moje motto" powiedział Michael poważnym tonem, wpychając ręce do kieszeni swoich dżinsów. Westchnął i na moment wpatrzył się w swoje buty, po czym mówił dalej. "Przyszedłem także, bo musze z tobą porozmawiać. Nigdy nie przeprosiłem cię za tą całą... "samochodową wycieczkę". Powinienem był- -"

"Nie Michael, nie ma problemu" przerwała mu. "Rozumiem – -"

"Nie, to była głupota, kradzież twojego samochodu – -"

"Hej, to nie było głupie" nalegała uparcie. Michael stał tam milczący. Był zaskoczony tonem jej głosu. "To nie było głupie" powtórzyła Maria spokojniej. "Nie było."

"Czemu tak mówisz?" Zapytał, na jego twarzy pojawił się smutek. "Niczego nie znaleźliśmy. To była kompletna strata czasu."

"Nie, to nie prawda. Próbowałeś...i..."Maria przygryzała wargę, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Przeszła obok niego i usiadła na schodach werandy. Poklepała miejsce koło siebie, dając mu do zrozumienia, żeby usiadł. Michael najpierw niepewnie, potem już pewniej usiadł we wskazanym miejscu.

Maria oddychała powoli, starając się ująć w słowa swoje uczucia w słowa. "Pamiętasz tamten Tydzień Przyszłości w szkole?"

"Tamten, na który nie poszedłem?" Odpowiedział Michael z jakimś figlarnym uśmieszkiem na twarzy.

Maria zachichotała cicho. "Tak, tamten. Mądre posunięcie, przy okazji." Zrobiła przerwę przed dalszą częścią, znowu się zachmurzyła. "Więc, kiedy Pani Topolsky zapytała mnie, co chciałabym robić za dziesięć lat, gdzie widzę siebie za dziesięć lat, bla-bla-bla... Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie miałam dosłownie *żadnego* pomysłu, co się ze mną stanie, kim będę." Obróciła się i popatrzyła na niego, a on zerknął na jej twarz. "Ale, jeżeli ktoś dałby mi szansę odkrycia tych rzeczy, kim jestem, kim będę, gdzie będę... Chciałabym tego. Mogłeś nie znaleźć niczego, ale gdybyś nie spróbował, to prześladowałoby cię przez resztę życia."

Zachowanie Michaela wskazywało na to, że obchodziły go jej słowa, sens zrozumienia i rodziny przytłaczał go.

"Więc to co zrobiłeś nie było całkiem głupie" powiedziała Maria. "Ja zrobiłabym to samo na twoim miejscu."

Michael uśmiechnął się. "Zrobiłabyś?"

Maria pokiwała głową, a uśmiech Michaela znów stała się figlarny. Delikatnie wziął jej rękę w swoją. Ona spojrzała na niego pytająco. "Zamknij oczy" wyszeptał w odpowiedzi.

Zrobiła, co jej kazał, myśląc, że jej serce zaczęło bić dużo głośniej, jakby z radości. Michael dotknął jej twarzy delikatnie, a potem...

*Wizja* Maria widzi siebie patrzącą w lustro i nerwowo poprawiającą ślubny welon na głowie.

*Wizja* Widzi długą aleję kościelną, którą przed chwilą przeszła, pokrytą pięknymi białymi różami.

*Wizja* Widzi ją samą wchodzącą po stopniach ołtarza w kościele. Ołtarz udekorowany jest także pięknymi kwiatami i delikatnymi wstążkami.

*Wizja* Widzi mężczyznę stojącego obok niej.

I zaczyna rozumieć prawdziwy powód szybkiego bicia serca, gdy w pobliżu niej jest Michael Guerin.

Z każdym uderzeniem serca widzi nowe, wspaniałe obrazy. Nagle jej oddech staje się wolniejszy i wizje znikają. Maria otwiera oczy, aby zobaczyć Michaela patrzącego na nią niecierpliwie, chcącego dowiedzieć się co widziała, jeżeli podziałało.

"I co?"

"Widziała... Widziałam..." Jąkała się. Wzięła głęboki oddech. "Widziałam siebie. I byłam bardzo szczęśliwa."

Michael uśmiechnął się szeroko. "To dobrze."


c.d.n.



Wersja do druku