Liz

Roswell - Powrót (1)

Wersja do druku Następna część

Max, Isabel i Tess odlecieli na Antar. Z kosmicznej czwórki jedynie Michael został. Wszyscy Ziemianie bardzo przeżyli ten odlot, zwłaszcza, że nie zdążyli się pożegnać, ani powiedzieć Maxowi o tym, że to Tess zabiła Alexa. Minął ponad rok. Wiele się zmieniło przez ten czas. Ludzie się zmienili. Ani Liz ani Kyle czy Maria, a nawet Michael już nie byli tacy sami. Nie tylko pod względem charakteru, ale też pod innymi. Sądzili, że mają już wszystko za sobą i że już nigdy nie spotkają przyjaciół. Ale...



Maria sprzątała Crashdown. Była sama, bo cała reszta tych co zostali poszła na zakupy, swoją droga na jej polecenie. Maria przystanęła ze szczotką w ręku. Zamyśliła się. Miała wrażenie, że coś się zmieni. Przeszyło ją dziwne uczucie, że zaraz coś się stanie, coś co znów zmieni ich życie. Takie dziwne i obce uczucie, a jednocześnie tak miłe i ciepłe wypełniło jej serce. Cichy powiew musnął jej twarz. Cos kazało jej się odwrócić i spojrzeć za siebie. Ale bała się to zrobić, nie wiedziała co tam ujrzy. Zdobyła się jednak na tę odwagę. Zacisnęła dłonie na kijku od miotły i powoli obróciła ciało o sto osiemdziesiąt stopni. Szczotka upadła z hukiem na podłogę. Dziewczynie do oczu napłynęły łzy. Nie mogła nawet drgnąć. Po kilku minutach wahania, z jej piersi wydobył się radosny i przerażony jednocześnie okrzyk:


O mój Boże! To naprawdę wy!

Rzuciła się w stronę przybyszów. Mieli te same twarze, jak kiedyś. Nic się nie zmienili. Maria tonęła właśnie w ich uściskach. Była tak szczęśliwa z tego powrotu. Nagle ich przywitania przerwał śmiech dobiegający od strony drzwi. Do Crashdown weszli właśnie Kyle, Michael i Liz. Byli obładowani paczkami i zza sterty pakunków nic nie widzieli. Rozmawiali tylko ze sobą, drąc się zza gór pełnych toreb. Dało się słyszeć liczne pogróżki typu: "Maria, już nie żyjesz" "Przesadziłaś tym razem z listą potrzebnych zakupów" "Poczekaj aż odłożę te paczki De Luca, to zobaczysz." Jednak Maria nie zareagowała na to. Powiedziała, ocierając łzy:


Słuchajcie...Mamy gości.

Trójka postawiła paczki na pierwszym stoliku z brzegu. Wychynęli zza całej masy pakunków, aby zobaczyć cóż to za gości mają. Zamurowało ich. Stali w miejscu nie mogąc nawet drgnąć. Najbardziej zszokowani byli Liz i Michael. Po niespełna roku od rozstania i od zapomnienia o tym wszystkim, znów mogli się spotkać. Te same twarze, jak kiedyś, te same oczy, to samo uczucie. Nie dowierzali, że tuz przed nimi stoją dawno utraceni Max i Isabel. Ani Michael ani Liz nawet nie mrugnęli. Jedynie Kyle po chwili jakby się ocknął. Podszedł szybko do kosmitów i przywitał się z nimi. Przytulił mocno Isabel, a potem poklepał po plecach Maxa. Ledwo powstrzymywał łzy. Michaelowi również łzy napłynęły do oczu. Wahał się chwile co ma robić, ale postąpił jak Kyle. Powitał czule Issy oraz Maxa. Liz stała w miejscu. Kiedy wszyscy na nią spojrzeli, zerwała się jak oparzona i wybiegła na zaplecze. Max opuścił głowę i szepnął:


Miałem nadzieję, że mi wybaczyła.


Bo zrobiła to, Max. – powiedział Michael – Choć ja na jej miejscu bym tego nie zrobił.

Maxwell spojrzał ze zdumieniem na Michaela. Chciał o cos zapytać, ale po chwili wróciła Liz. Rzuciła się Isabel na szyję i uroniła kilka łez. Potem podeszła do Maxa i wyciągnęła dłoń. Podała mu coś. Był to ów wisiorek, który Max jej dał dzień przed odlotem. Chłopak nie bardzo rozumiał o co chodzi, rzekł:


Dałem ci go. Jest twój.


Nie. – powiedziała Liz, spoglądając w oczy chłopaka – Dałeś mi go, żebym miała cos zamiast ciebie. Ale teraz...nie potrzebuję go, skoro mam ciebie.

Uśmiechnęła się przez łzy i przytuliła do Maxa. Ten jednak czuł, że nadal jest cos nie tak. Maria usadziła ich wszystkich przy stoliku i podała każdemu po świeżym kawałku wiśniowej asteroidy. Wszyscy zgromadzili się wokół Maxa i Isabel, w oczekiwaniu na opowieść. Jedynie Liz wydawała się być tym kompletnie nie zainteresowana. Usiadła za lada i rozliczała rachunki. Tymczasem Max opowiadał co się działo na Antarze:


Kiedy tylko przybyliśmy złapali nas ludzie Kivara. Zaprowadzono nas do niego. Byliśmy pewni, że to już koniec. Zaprowadzono nas do więzienia. Nas. Oprócz Tess. Ona...zdradziła. Stanęła po stronie Kivara i sprzedała mu nasze dziecko, naszego syna. Myśleliśmy, że już wszystko przesądzone, ale pojawił się dawny przyjaciel. Larek przybył nam z odsieczą. Powiedział, że nie jesteśmy gotowi do walki, bo nie jesteśmy w czwórkę. Pomógł nam uciec i wrócić na Ziemię. To był cud. Kiedy już startowaliśmy, pojawiły się wojska Kivara. Ale Lerek ich zatrzymał... niestety sam zginął.

Max spojrzał na Liz, sądząc, że będzie ona pod wrażeniem lub chociaż zainteresuje ją fakt, że Tess zdradziła. Ale dziewczyna spokojnie siedziała pochłonięta swoją pracą. Michael też to zauważył, ale nie zareagował. Zapytał tylko co zamierzają teraz. Isabel powiedziała ze smutkiem:


Chcielibyśmy wrócić do domu. Ale...nasi rodzice. Przecież sądzą, ze zginęliśmy w wypadku samochodowym. Gdyby nas zobaczyli, dostaliby zawału. Niestety nie mamy pojęcia co robić. Nie ma na to żadnego sposobu...


Jest pewien sposób... – powiedział nagle Michael i zerknął na Liz

Dziewczyna doskonale usłyszała te słowa. Wstała i spojrzała na Michaela z gniewem. Maria i Kyle również się w nią wpatrywali. Liz nie panowała nad sobą. Wybiegła na zaplecze. Michael poszedł za nią. Liz oparta o kuchenkę klęła. Michael podszedł do niej i powiedział:


Liz, nie możesz tego ukrywać. Nie miej mi za złe. Ale wiesz, że mam rację. Prędzej czy później to i tak wyjdzie na jaw, ale będą mieli żal, że to ukryliśmy. Poza tym to jedyny sposób, aby mogli tu pozostać. Aby ich rodzice...

W tym czasie Maria opowiadała Maxowi i Isabel o tym co się działo:


Przez ten rok bardzo wiele się zmieniło. Nie wyobrażacie sobie nawet. Serio. Przez ponad pół roku od waszego wyjazdu Liz nazywana była przez wszystkich w miasteczku panią De Luca. Tak, Max. Nie przepadałam za moim kuzynem i byłam wściekła o to, że są ze sobą. Ale mi go żal. Po tym czasie, który jej poświęcił... Byli ze sobą tak długo, że wszyscy byli pewni, że się pobiorą. Kiedy Sean się oświadczył Liz...Ona złamała mu serce. Podeptała je. I ty doskonale wiesz dlaczego. To przez ciebie Max. Zdradziłeś ją, zrobiłeś dziecko Tess, a ona po tym wszystkim jeszcze coś do ciebie czuje. Sean wyjechał i już go chyba nigdy nie zobaczymy. – Max patrzył na Marię czując wyrzuty sumienia – A potem ten incydent z Kylem. Liz o mało nie została panią Va lenti. – tu zerknęła na Kyle, który się nieco zawstydził – Jakieś trzy miesiące temu Liz postanowiła zapomnieć o tym co zrobiła Sean’ owi. Pojechali z Kylem i Michaelem do Vegas. Liz się upiła i poprosiła, żeby Kyle został jej mężem, bo ma dość oczekiwania na ciebie Max. No i Kyle, swoją droga też schlany, się zgodził. Gdyby Michael ich nie znalazł, rozmawiałbyś dzisiaj ze świeżo upieczonym małżeństwem. Także jak widać bardzo wiele się zmieniło.

Michael nadal tłumaczył coś Liz, aż ta w końcu powiedziała "Zgoda". Oboje wrócili do baru. Liz stanęła ostentacyjnie na środku i powiedziała, że wiele się zmieniło odkąd wyjechali. Isabel i Max wstali podchodząc do niej. Nastała cisza. Liz wyciągnęła przed siebie dłoń, wewnętrzną stroną do góry. Po chwili dziwne cieniutkie, błękitne iskierki zaczęły się wyrywać z jej palców. Nad jasną dłonią dziewczyny zaczęło się wytwarzać pole elektryczne, powstałe z połączenia iskier magnetycznych. Utworzyła się kula, która podskakiwała i skrzyła się. Liz uniosła dłoń i wycelowała w ścianę. Po chwili rzuciła kulą. Miliony elektrycznych niteczek rozbiegło się po ścianie baru, pozostawiając świecące sm ugi. Max oraz Isabel wpatrywali się w nią z niedowierzaniem. Liz nadal stała w miejscu. Zamknęła oczy i skupiła się. Najpierw delikatny wiatr musnął twarze wszystkich, a potem stawał się on bardziej natarczywy. W końcu zerwał się ostry wicher, który przebiegł po całej sali. Kiedy już ucichł i zdawało się, ze wszystko się uspokoiło, nagle wszystkie szklanki gwałtownie pękły tłukąc się w drobny mak. Ponieważ nikt nic nie mówił, Liz przemówiła:


Oprócz tego mam też inną przydatną moc. Tak jak Tess potrafię wymazywać wspomnienia i wstawiać nowe. Tylko, że moje są trwałe i ludzie nigdy nie wracają do tego co im wykasowałam z umysłu. W ten sposób mogę pomóc wam. Oczyszczę umysł waszym rodzicom i wmówię im, że byliście na wymianie studenckiej w Europie.


No nie wiem.... – rzekł Kyle

Evans’ owie dopiero się jakby ocknęli. Spojrzeli na Liz. A potem na Kyle. Głos wtrąciła Maria:


Liz, Kyle ma rację. Pamiętasz co było ostatnio? O mało co nie umarłaś.

Liz spojrzała na przyjaciółkę z gniewem, że o tym wspomina, ale miała rację. Max spojrzał na Liz i zapytał spokojnie:


Czy to prawda? Już wiem, że masz moce. I to pewnie moja wina. Ale chyba możesz nam tym pomóc. Tylko...czy naprawdę możesz stracić życie?

Liz opuściła głowę, a Michael potwierdził to skinieniem. Isabel powiedziała, ze w takim razie nie zgodzą się na to, nie narażą jej. Ale Liz przerywa jej:


Narazić? – zakpiła – Jasne. A wcześniej jakoś wam to nie przyszło do głowy, co? Dopiero po śmierci Alexa, tak? Tak do waszej wiadomości, to wasza Tess go zabiła. Ale o tym pewnie wiecie. A ja nie chcę tego słuchać. Pomogę wam i nic mi nie będzie. Isabel. Ty prowadzisz. Idziemy. – wypchnęła kosmitkę za drzwi i sama wyszła


Lepiej jedź z nimi. – odezwał się Michael – Masz uzdrawiające moce, wiec... Może tylko zemdleje. Ale czyszczenie umysłu i wprowadzanie nowych danych to dość wyczerpujące. Nie wiadomo co może się stać.

Max poszedł za rada Michaela i dogonił dziewczyny, zanim zdążyły odjechać. Kyle szybko pobiegł do ojca, aby mu obwieścić te nową radosną nowinkę. Tymczasem Michael i Maria pojechali na miejski cmentarz, aby zniszczyć a raczej usunąć groby ich do niedawna zmarłych przyjaciół. Po drodze podekscytowana wszystkim Maria, jak zwykle nawijała:


To niesamowite. Zobaczyć ich po tym wszystkim co się stało. Swoją drogą nie wiem czy dobrze, że wrócili. Chociaż...Michael? Czy Liz im powiedziała?


Nie. – powiedział chłopak krótko i zwięźle


Przecież musi im powiedzieć. To, że ma moce, to wcale nie zasługa Maxa. Zresztą on to chyba najbardziej powinien znać prawdę. No nie?


Maria. Przestań się wtrącać w życie Liz. To jest jej decyzja i ona ją podejmie. Nie zmusisz jej, ani ja tego nie zrobię. Zresztą powiedzenie prawdy byłoby dla niej bardzo trudne, a dla nich bardzo szokujące. Zwłaszcza dla Maxa.


No już dobrze, dobrze. Nie musisz na mnie krzyczeć. Cieszę się, ze tak martwisz się o Liz, ale to nie powód byś zapominał, że ja tez tu jestem. No już w porządku Misiek.

Samochód Liz zaparkowany był tuż pod domem Evans’ ów. Isabel i Max z niecierpliwością i utęsknieniem oczekiwali, aż będą mogli ujrzeć swych Ziemskich rodziców. Liz mocno zacisnęła dłonie na kierownicy i zamknęła oczy. Widać było, że gromadzi w sobie energię, której zaraz użyje. Po skroniach nastolatki spłynęły strużki potu. Po kilku sekundach Liz osunęła się miękko na siedzenie. Ani Max ani Isabel nie wiedzieli czy mają jakoś zareagować, czy to część jej kosmicznych sztuczek. W końcu Max pochylił się nad nią i stwierdził, że Liz naprawdę zemdlała i oby tylko tyle. Poprosił Isabel, żeby poszła sprawdzić czy to podziałało i czy rodzice uważają, że byli w Europie. Sam tymczasem przesunął Liz na siedzenie obok i usiadł za kierownicą. Pojechał prosto do Crashdown. Issy weszła niepewnie do domu. Wychyliła głowę, zaglądając do kuchni. Jej mama akurat kroiła warzywa i nuciła coś pod nosem. Isabel zebrała cała swoją pewność i weszła do kuchni. Pani Evans spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Odłożyła nóż i podbiegła do córki z okrzykiem:


Isabel! Już wróciliście? Jak minęła podróż? Jak było w Europie?


Było super. Potem wam opowiem. – powiedziała ucieszona, wciąż ściskając matkę, za która się tak stęskniła


A gdzie Max?


Yy....Pojechał najpierw przywitać się z Michaelem. Zaraz będzie.

Isabel wciąż nie chciała wyrwać się z uścisku ziemskiej rodzicielki. Była tak uradowana, że nie potrafiła powstrzymać łez. Ocierając je dłonią powiedziała:


Tęskniłam. Bardzo tęskniłam.

Liz otworzyła oczy i rozejrzała się. Leżała w swoim łóżku, w swoim pokoju. Nic nie pamiętała. Kompletnie. Zamazane obrazy i niewyraźne uczucia. W końcu zorientowała się co się stało. Pamiętała, że pojechała z Evans’ ami do ich domu i wymazała pamięć ich rodziców. Ale najbardziej pamiętała przywitanie z kosmitami. Nie mogła się z tego otrząsnąć. Po tym wszystkim co się stało. Po tym jak oni odlecieli z Tess, a ona została i poznała o sobie całą prawdę, ale nie potrafiła tego przekazać im na Antarze. Liz zwlokła się z łóżka. Powoli zeszła na dół i weszła do baru. Tak jak podejrzewała zastała tam wszystkich przyjaciół. Ale nie miała najmniejszej ochoty z nimi tu pozostawać. Weszła ostentacyjnie i skierowała się do Michaela:


Idziemy. Już późno.


Jasne. – zerwał się Michael, ale po chwili zawahał. Spojrzał na przyjaciół i zapytał wyraźnie zdenerwowaną Liz – Jesteś pewna? Chcesz jechać dzisiaj?


Michael. – przerwała mu ostro – Jest piątek i jest późno. Tak, chcę jechać.


Ok.

Michael zerknął na Marię, prosząc tym samym aby wszystko im wyjaśniła. Liz i Michael pojechali pod skałę. Było to miejsce, gdzie się zawsze spotykali od wyjazdu Isabel i Maxa, no i odkąd Liz ma moce. Ta pustynia była jakby ich azylem. Wysiedli z samochodu i usiedli pod skałą. Nagle Liz się zerwała i kopnęła pobliski kamień. Z jej oczu popłynęły łzy. Michael doskonale wiedział co ona teraz przezywa. Dziewczyna była totalnie wściekła:


Nie miał prawa. Rozumiesz? On nie miał prawa!


Nie miał prawa wracać tu na Ziemię? Tu gdzie jest jego prawdziwa rodzina?


Nie o to chodzi. – Liz załamała się jeszcze bardziej – On nie miał prawa wracać do mojego życia. Już sobie wszystko poukładałam. Już się otrząsnęłam, przeżyłam. Już wszystko miało być normalnie, spokojnie. Ale nie...Max wrócił. I znów wszystko jest do góry nogami.


Na pewno? – Michael podniósł się z ziemi – A czy przez cały ten rok nie łudziłaś się, że wróci? Nie czekałaś na niego? Pragnęłaś jego powrotu.


Tak, ale...


Boisz się mu powiedzieć? – Michael od razu odgadł


Tak. Jak zareaguje na to, że zdradził mnie. Że poleciał nie z ta co trzeba. Że ma dziecko nie z ta co trzeba? I że właśnie ja, prawdziwa, go okłamywałam?


Zniesie to. Po pierwsze jest Królem. Po drugie jest tez człowiekiem i ma prawo się mylić. I po trzecie kocha cię, bez względu na to kim jesteś. Powinnaś mu powiedzieć. Ale nie dla niego. Nie po to, żeby wiedział. Ale żebyś ty wreszcie to z siebie wyrzuciła i przestała się dręczyć. – uśmiechnął się i podszedł bliżej – Liz. Przez ten calusieńki rok, to ty byłaś moją rodziną. Oczywiście Maria też, ale w innym sensie. Ty byłaś ta moją kosmiczną rodziną, która wie co przezywam w związku z tym moim pochodzeniem. Zastępowałaś mi Maxa i Isabel. Teraz mi też jest ciężko. Ten ich powrót... Szok. Totalny. Ale chyba raczej radosny, nie?


Tak. – Liz się uśmiechnęła i otarła łzy – Masz rację. Obiecuję, że im powiem.

Przytulili się jak brat z siostrą i wsiedli z powrotem do samochodu. Oczywiście pojechali do Crashdown, gdzie dwójkę kosmitów miał czekać kolejny szok.

Liz i Michael wparowali do środka. Na nic nie czekając, Liz siadła na ladzie i zwracając się do Maxa poprosiła go o coś, czego on by się nie spodziewał:


Max. Opowiedz mi o Tess.


O Tess? – Max był totalnie zdziwiony – Wykorzystała mnie. Całkowicie. Wykorzystała to kim była dla mnie we wcześniejszym życiu. Wszystko robiła dla swojej korzyści i przeciw nam. Ale nadal nie mogę uwierzyć, że moja własna żona, matka mojego syna, zdradziła mnie. To po prostu...


Max. – przerwała mu Liz i zeskoczyła z lady – Tess nie była twoją żoną.


Co? – Isabel tez niedowierzała


Została umieszczona w inkubatorach w ostatniej chwili i to przez Kivara. Tess nie jest i nigdy nie była twoją żoną!

Max podszedł do Liz i zapytał z wyrzutem, ale i ciekawością:


Zatem kto jest moją narzeczoną?

W tym momencie Liz opuściła pewność. Michael stanął tuż przy niej, jakby chciał ją przed czymś bronić. Dziewczynie łzy napłynęły do oczu i krzyknęła:


Jakaś skończona idiotka!

Max i Isabel wpatrywali się w nią z niezrozumieniem. A ona spoglądała na Maxa i ocierała kolejne łzy. Nabrała głęboko powietrza i powiedziała:


Idiotka! Bo... Bo nadal cię kocham!

Po tych słowach Liz drgnęła i chciała wyjść. Przejść bez słowa obok Maxa i trzasnąć drzwiami. Ale on jej nie pozwolił. Chwycił Liz za ramię i przytulił mocno do siebie. Michael uśmiechnął się i przygarnął do siebie Marię.

Isabel i Max poprosili Liz, aby im opowiedziała skąd wie o tym wszystkim.


Kiedy odlecieliście. – zaczął Michael – Nie minęło pięć dni, a Liz zachorowała. Myśleliśmy, że umrze. Miała wysoką gorączkę, jej oczy...pamiętacie jak wyglądały moje oczy, po tym incydencie z Indianinem? No właśnie takie Liz miała oczy. Targały nią dreszcze. Przedmioty wokół niej zaczęły pękać i wybuchać, nie mówiąc o tym, ze kilka razy poraziła nas prądem przy lekkim muśnięciu. Potem, gdy wszystko się uspokoiło i zaczęła panować nad mocami... Zaczęliśmy się spotykać w naszym tajnym miejscu. Tam...


Tam sobie wszystko przypomnieliśmy. – dokończyła Liz – No, nie wszystko, ale wiele. To były jakby seanse, w których powracały do nas wspomnienia. Najpierw zobaczyliśmy wodę. Potem jakieś dziwne pikniki na skale. I wtedy podczas jednego z seansów, powróciły do nas głosy. Padło imię Ava. Tyle tylko, że było skierowane do mnie. Wtedy się zorientowaliśmy. No i się zgadza. Może to potwierdzić znak...


Znak? – zapytał Max – Jaki znak?


Ty masz królewską pieczęć wyrytą w duszy. – wyjaśnił Michael – to sprawdził tamten koleś w Nowym Jorku. Ale abyś mógł być pewien, ze ta która spotkałeś to twoja narzeczona, to i ona ma królewską pieczęć. Tylko, że bardziej widoczną. I Liz ją ma.

Michael szarpnął Liz za rękę. Ta nie chciała nic pokazywać, ale chłopak nie dał za wygraną i wyciągnął jej rękę na blacie stołu. Przytrzymał nadgarstek, bo Liz chciała cofnąć dłoń. Druga ręką podciągnął rękaw jej bluzki. Na przegubie Liz miała jakby wypaloną i żarzącą się nieziemskim światłem pieczęć Antaru.

Issy, która do tej pory wpatrywała się w otępieniu w Liz, jakby usiłując coś wyczytać z jej oczu, nagle przemówiła. Wciąż patrzyła na Liz i jakby coś mówiła z pamięci, nie widząc rzeczywistości:


Pamiętam...

Wszyscy na nią spojrzeli, oczekując co też takiego powie.


Pamiętam cię. Odkąd się poznałyśmy miałam wrażenie, że skądś cię znam. Teraz sobie przypomniałam. Pamiętam cię...Ava. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką. Przypominam sobie, jak zawsze zamiast schodzić po schodach, to zjeżdżałyśmy po poręczach. A za nami...


Biegła twoja matka. – powiedziała Liz, przypominając sobie to – Krzyczała, że ani księżniczce...


Ani przyszłej królowej nie przystoi takie zachowanie. – dokończyła Isabel ze śmiechem. Obie się uśmiechnęły i spojrzały na siebie. – Liz. Pomóż nam sobie przypomnieć. To wszystko co było kiedyś. Wy sobie jakoś przypomnieliście, więc może ja i Max...


Jasne. – powiedział Michael beztrosko – Ale nie dzisiaj. Jest późno i wszyscy są zmęczeni. To był dzień pełen wrażeń.


Racja. – przyznała Maria i podniosła się z miejsca, dając tym samym znak, ze

trzeba iść do domu. Michael również wstał i podął swej dziewczynie kurtkę. Jak dżentelmen pomógł jej założyć płaszcz i cmoknął ją czule w policzek. Issy pociągnęła brata za rękaw, aby i on wstał. Ale Max wciąż wpatrywał się w Liz i nie był w stanie puścić jej dłoni, która jakby stanowiła teraz część jego ciała. Liz uśmiechnęła się. Musnęła Maxa dłonią po policzku i powiedziała:


Max. Ja też bardzo bym chciała, żebyś został. Ale dopiero co wróciłeś i twoi rodzice też chcieliby z tobą troszkę po przebywać. Zresztą zobaczymy się jutro.


Obiecujesz? – zapytał pochylając się w jej stronę


Obiecuję. – powiedziała i ścisnęła mu mocniej dłoń

Max i Isabel wyszli. Maria pożegnała się z przyjaciółką krótkim "do jutra Liz" i wyszła. Michael razem z nią. Ale na chwilkę się cofnął i powiedział do Liz:


Powrót zza grobu, co?

Mrugnął do niej, obrócił się i objął czule Marię w pasie. Liz została sama. Westchnęła głęboko i poszła do pokoju. Ale i tak nie mogła zasnąć.

c.d.n.



Wersja do druku Następna część