Dido

Sny Marii

Wersja do czytania

- Maria, chciałbym cię prosić…

— Tak, Michael o co?

— O ty byś została moją żoną… chciałabyś?

— Ja… ja nie wiem co powiedzieć, zaskoczyłeś mnie.

— Tak albo Nie.

— Znasz odpowiedź. Tak, chcę tego, ale jest coś co ….


Maria zerwała się z łóżka. Zawsze śnią jej się głupoty, ale ten sen to już lekka przesada. Michael nie mógłby poprosić jej o rękę, to nie w jego stylu. Z drugiej jednak strony znają się już bardzo długo, kochają się… Tylko, co ona chciała mu powiedzieć? Jakie ale? Dręczyło ją to pytanie.
Położyła się i natychmiast zasnęła. Sen nie powrócił.

— Cola wiśniowa, udka kosmity… to chyba wszystko. – Liz podawała klientom zamówienie – życzę smacznego!

— Hej, Liz! – powiedziała Maria

— Cześć. Wyglądasz na zmęczoną… chyba nie spałaś dobrze?

— Miałam dziwny, nie raczej głupi sen. Tak bardzo głupi sen, po prostu idiotyczny

— Maria, do rzeczy.

— A tak, jasne. Śniło mi się, że Michael oświadczył mi się, ja się zgodziłam.

— To piękne – stwierdziła Liz

— Tak piękne, tylko, że zupełnie nie w stylu Michaela.

— Skąd wiesz. On cię bardzo kocha.

— Cicho, przyszedł.

— Hej wam! Maria nie spałaś dzisiaj, nie wyglądasz najlepiej. Przynieś mi coś do jedzenia, jestem wykończony!

— Wiesz co Maria. Masz rację to nie w jego stylu. – powiedziała Liz i poszła na zaplecze

— Już kończysz? – zawołała za nią Maria

— Umówiłam się z Maxem – odpowiedziała

— No jasne – powiedziała Maria i pokiwała Liz


Wieczorem.
Maria położyła się do łóżka. Chciała dowiedzieć o co chodziło w tym śnie. Długo nie mogła zasnąć, ale gdy tylko jej się to udało sen natychmiast powrócił:

— Znasz odpowiedź. Tak, chcę tego, ale jest coś co powinieneś wiedzieć.

— Co takiego?

— Ja… nie miej mi tego za złe. Nikogo nie obwiniaj… ale ja… ja jestem w ciąży z Maxem
Michael patrzał na Marie zdumionym wzrokiem, pełnym bólu i rozpaczy. Nigdy go takiego nie widziała.

— Jak mogłaś… jak mogliście to zrobić? Już nie mówię o sobie, ale pomyślałaś chociaż przez chwilę o Liz. Co ona przeżyje kiedy się o tym dowie… jeśli w ogóle przeżyje

— Boże… – Maria aż podskoczyła kiedy się obudziła. To było straszne. Koszmarne. Zdradziła Michaela z… Maxem. O nie to niemożliwe. Ona nie mogłaby zrobić takiego świństwa Liz. Są przyjaciółkami już tyle lat. Nie, to niemożliwe. To tylko dalszy ciąg tego pieprzonego snu – powtarzała sobie – a jeśli to okaże się rzeczywistością?
Maria chciała ponownie się położyć, ale szybko zmieniła zdanie. Nie chciała aby to znowu się jej przyśniło. Już nigdy…

Nazajutrz w kafeterii

— I jak tam twój sen Maria? Przyśnił ci się znowu? – zapytała Liz

— Nie, wiesz już o tym zapomniałam – odpowiedziała Maria pospiesznie. Nie wiedziała dlaczego kłamie. Po prostu musiała okłamać Liz.

— No widzisz, a tak się tym przejmowałaś – uśmiechnęła się Liz – ale widzę, że coś cię dręczy

— No widzisz Liz…… zdaje ci się – zbyła ją Maria.

W drzwiach kafeterii pojawili się Max i Michael. Liz od razu podbiegła do Maxa. Pocałowali się namiętnie. Michael też podszedł do Marii aby ją pocałować. Nie opierała się. Ale kiedy Michael ją całował marzyła o tym aby to był Max. Oderwała swoje usta od jego i przytuliła się do niego, ale tylko po to aby móc popatrzyć na Maxa. Szybko jednak odwróciła wzrok, bo Max nadal całował się z Liz. Nie mogła w to uwierzyć, ale znienawidziła ją za to, że Max kocha właśnie ją… tylko ją.

Chwilę później. Czwórka przyjaciół siedziała przy jednym ze stolików. Kafeteria była już zamknięta, więc byli sami.

— Chcielibyśmy z Maxem wam o czymś powiedzieć – zaczęła Liz

— Słuchamy – Michael

— Liz nosi w sobie moje dziecko – powiedział Max
Maria wypuściła szklankę z rąk. Nie ze zdziwienia, ale ze złości. To ona powinna urodzić to dziecko. Max powinien być z nią, a nie…

— Maria, w porządku? – zaniepokoiła się Liz

— Tak, wszystko dobrze. Tylko mnie zaskoczyliście.

— Mnie też. No ale cóż, gratuluję wam – Michael

— Dziękujemy. Baliśmy się na początku, ale tera jesteśmy szczęśliwi, prawda Max?

— Tak, bardzo szczęśliwi – powiedział Max i pocałował Liz. Tak namiętnie, czule, delikatnie. Nie! Maria nie mogła znieść tego widoku. Burknęła coś po nosem i wybiegła z kafeterii. Liz odsunęła Maxa i pobiegła za nią. Znalazła ją nad rzeką.

— Maria co się dzieje? Tylko nie mów, że nic. Nie płakałabyś ot tak. – zapytała Liz

— Zostaw mnie… chcę być sama.

— Jesteś moją przyjaciółką. Myślisz, że mogłabym cię zostawić w takim stanie?
Maria, aż się wzdrygnęła na te słowa. Liz nazywa ją " przyjaciółką", a ona zakochała się w Maxie.

— Maria powiesz mi o co chodzi?

— Nie. Zostaw mnie.… – krzyknęła Maria i pobiegła
Liz chciała biec z nią, ale ktoś ją zatrzymał. Poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Obróciła się. To był Michael.

— Zostaw ją. Nich pobędzie sama.
Liz przytaknęła. I ruszyła w stronę domu. Nie chciała patrzeć na Michaela. Czuła coś… dziwnego.

Maria biegła bardzo szybko. Chciała jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Pragnęła, żeby ten sen powrócił. W tym śnie to ona była matką dziecka Maxa, a nie Liz. Zasnęła natychmiast, sen przyszedł równie szybko, tyle że tym razem był inny:

— Znienawidziłaś już ją? Pomyśl, zabrała ci Maxa. Kochasz go przecież. Jeśli chcesz pomogę ci zniszczyć Liz. Pragniesz tego. Nie mylę się prawda? – Maria usłyszała znajomy głos. Głos Tess! Po chwili z ciemności wyłoniła się postać. Teraz już była pewna, to Tess.

— A więc to tak! Ukartowałaś to wszystko. Max do ciebie nie wrócił więc postanowiłaś zniszczyć Liz. I chcesz mnie do tego wykorzystać. Nie uda ci się to. Nie zdradzę Liz… Ani Michaela, Isabel, Maxa czy Kyla. Za bardzo ich kocham. I żadna twoja kosmiczna moc mnie nie zmusi. Miłości nic nie jest w stanie pokonać!


Maria obudziła się cała przepocona. Ale już nie przerażona, jak ostatnio. Była zadowolona z siebie. A co najważniejsze nie czuła już nienawiści do Liz… nie kochała już Maxa. Znów była sobą.


Wersja do czytania