Graalion

Nowe Życie (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

- Przepraszam, przepraszam …
Tess odwróciła wzrok od widoku za oknem i spojrzała co się dzieje wewnątrz autobusu. Greyhound przed chwilą ruszył, a jakiś chłopak przepychał się do tyłu między rzędami siedzeń. Przed sobą pchał ogromną torbę sportową. Potrącił chyba wszystkich siedzących w przejściu. Ludzie oglądali się rozgniewani, rozległo się parę okrzyków niezadowolenia. Chłopak przepraszał i parł dalej. Wreszcie, na wysokości jej fotela, zaczepił o coś nogą i runął jak długi na podłogę. Choć była w raczej ponurym nastroju, nie mogła się opanować i parsknęła śmiechem. Spojrzał na nią najwyraźniej zawstydzony, ale po chwili sam się uśmiechnął. Szybko wstał i chciał ruszyć dalej, ale zawahał się.

— Przepraszam, wolne? – nieśmiało wskazał głową na fotel obok niej.
Teraz z kolei ona się zawahała. Z jednej strony wolała teraz być sama, ale z drugiej ... jechała tym autobusem już od kilku godzin, a czekało ją pewnie drugie tyle. Zaczynała się nudzić. A to nieodmiennie prowadziło do rozmyślań o tym, co straciła. O tym, co nie stanie się już jej udziałem. Nie chciała o tym myśleć, wciąż czuła ból w sercu. Może dzięki rozmowie z kimś obcym przestanie do tego ciągle wracać myślą.

— Jasne. Siadaj – przesunęła się trochę robiąc mu więcej miejsca.

— Dzięki – chłopak uśmiechnął się niepewnie.
Gdy wpychał swoją torbę na półkę na fotelami mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Niewysoki, w okularach, z grzywą włosów tego samego koloru co Kyle, związaną w "kucyk". Ciało szczupłe, ale umięśnione. Ubranie ... cóż, wygodne. To chyba najlepiej oddawało wygląd jego ciuchów. Sztruksowe, nijakiego koloru spodnie, czarny T-shirt i wymięta flanelowa koszula. Mógł mieć jakieś 19 – 20 lat. Z westchnieniem ulgi opadł na siedzenie obok niej.

— Przy okazji, jestem Rick Darker.

— Tess Harding – uścisnęła wyciągniętą rękę.

— Do Los Angeles?

— Zgadza się – skinęła głową. – A ty?

— Tak samo.

— Więc czeka nas parę godzin wspólnej jazdy. Mam nadzieję, że nie jesteś nudziarzem.

— Walisz prosto z mostu, co? – roześmiał się.

— Życie jest krótkie.

— Cóż, z całą pewnością ty nie jesteś nudna.

— Skąd wiesz, znasz mnie dopiero dwie minuty – spojrzała na niego kpiąco.

— Powiedzmy, że mam takie przeczucie.

— Widzę, że mamy tu prawdziwego wieszcza.

— Mów mi Nostradamus.

— Przepowiesz mi przyszłość? – podniosła żartobliwie brwi.

— Jasne, czemu nie? – wyciągnął przed siebie ręce udając, że pociera kryształową kulę. – Widzę ... widzę, że spotkasz na swojej drodze młodego bruneta.

— Och, naprawdę? – przewróciła oczami.

— Nie żartuj z tego, to poważna sprawa – zwrócił jej uwagę, ale uniesione kąciki ust świadczyły, że doskonale się bawił. – Odbędziecie razem długą podróż, u której kresu odnajdziecie Anielskie Miasto.

— Zapowiada się ciekawie. Mów dalej – zachęciła go uśmiechając się.

— Dalsza przyszłość jest niejasna – spojrzał na nią kręcąc głową, po czym ponownie skupił wzrok na wyimaginowanej kuli. – Wydaje mi się, że dostrzegam jakieś lody ... a może nawet pizzę? – rzucił jej pytające spojrzenie.
Poczuła, jakby spłynął na nią zimny prysznic. Chłopak był miły i widziała, że mu się podoba, ale nie czuła się jeszcze gotowa na takie flirty, a co dopiero na randki. Powinna była wcześniej przerwać ta rozmowę, ale ... tak fajnie się z nim gadało. Po raz pierwszy od wielu godzin przestała myśleć o Maxie. Teraz musiała mu jakoś odmówić, ale tak, by nie siedzieli obok siebie w milczeniu do końca podróży. Oto Tess Harding, wcielenie delikatności.

— A tak w ogóle czemu jedziesz do Los Angeles?
Och, brawo, Tess, bardzo zgrabnie. Zmiana tematu. Najbardziej oklepany numer świata.

— Mam się zaopiekować domem babci – widząc jej zdziwiony wzrok zaczął tłumaczyć. – Wybiera się w półroczną wycieczkę po Europie. Spytała moich rodziców, czy nie mogliby się zająć jej domem, bo często w żartach mówili, że mogą pracować gdziekolwiek, byle był tam komputer i zasięg komórki. Ale okazało się, że właśnie coś im wypadło i firma chce ich mieć na miejscu, w razie "nieprzewidzianych trudności". Więc ja się zgłosiłem. Matka o mało nie dostała zawału jak to usłyszała – uśmiechnął się kręcąc głową.

— Dlaczego? – Tess zdziwiona zmarszczyła brwi.

— Ona twierdzi, że jestem strasznie niesamodzielny – Rick wzruszył ramionami. – Tak jakby nigdy nie wyjeżdżali zostawiając mnie samego. Czy sześć miesięcy po drugiej stronie kraju, w domu w którym nie byłem odkąd skończyłem 5 lat może się tak bardzo różnić od dwóch tygodni we własnym mieszkaniu, gdy rodzice wyjechali w interesach?

— Nie jestem specjalistką, ale myślę, że jakaś różnica jednak jest – spojrzała na niego nagle. – To był żart, prawda?

— Taak – powiedział przeciągając samogłoskę i patrząc na nią z uśmiechem. – Cieszę się, że to wyczułaś. Nie każdy to potrafi.

— Czy to kolejny żart? – w jej głosie wyczuł gniew. Jej oczy ciskały błyskawice. Uznał, że wygląda przesłodko. – Nie lubię jak się ze mnie kpi.

— Nie, nie – podniósł ręce w obronnym geście. – Po prostu nie każdy chwyta ironię, zwłaszcza w moim wykonaniu. Cieszę się, że spotkałem kogoś takiego.

— Nie, to ja przepraszam – pokręciła głową. – Chyba jestem przewrażliwiona. Po prostu ... w moim życiu dużo się ostatnio wydarzyło.

— Więc – Rick rozsiadł się wygodnie – jaka jest twoja historia?

— Nie chcę o tym mówić – popatrzyła przez okno.
Pustynny krajobraz przesuwał się przed jej oczami. Same skały, kaktusy i piasek. Nic, czego by nie znała z Roswell. Tyle tylko, że bez Maxa, Isabel i Michaela. Była teraz sama. Nawet bez Nasedo. Może nie był idealnym opiekunem, ale teraz nie miała już nikogo.

— W porządku – Rick ponownie wzruszył ramionami. – Nie mówimy o przeszłości. Więc co zamierzasz robić w Los Angeles? Chcesz być aktorką?

— Co? – spojrzała na niego oczami wielkimi jak spodki.

— No ... z tego co wiem, jak ładna dziewczyna jedzie do L.A., to żeby zostać aktorką. Nie po to tam jedziesz?
Tess spojrzała na niego trzepocząc rzęsami.

— Znaczy się – chłopak zaczerwienił się lekko – nie chciałem powiedzieć, że jesteś ładna ...
Uniosła brwi.

— Znaczy się, jesteś. Oczywiście, że jesteś. Ja tylko nie chciałem ... żeby ... no wiesz ...
Miał taką zabawną minę, że nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Przez chwilę patrzył na nią zakłopotany, po czym również się roześmiał.

— Chyba lepiej będzie, jeśli już się zamknę, co?

— Nie, nie – Tess nadal się śmiała. – To bardzo ciekawe co mówisz. Kontynuuj.

— Może lepiej ty mi powiedz, dlaczego w takim razie wybierasz się do Los Angeles?
Tess przez chwilę milczała.

— To w sumie przypadek – zaczęła nie patrząc na niego. – Musiałam gdzieś wyjechać, a Los Angeles wydawało się wystarczająco daleko.

— Hmm – mruknął Rick przyglądając jej się. – Teraz mnie zaciekawiłaś.

— Tak naprawdę nie ma w tym nic ciekawego- Tess uśmiechnęła się nieszczerze. – Po prostu musiałam zmienić scenerię. Wiesz, małe miasteczko, w którym są dwa kina i kręgielnia, trudno uznać za szczyt marzeń.
Spojrzała na niego dyskretnie. W jej głowie rozbrzmiały nauki Nasedo. Nie wzbudzać podejrzeń, zachowywać się jak istota ludzka. Starać się nie wzbudzać zainteresowania ludzi. Rick wyglądał na inteligentnego gościa. Lepiej, żeby się nie interesował jej przeszłością i powodami dla których opuściła Roswell. Lepiej dla niego.

— A twoi rodzice? – patrzył na nią ze zdziwieniem. – Nie mieli nic przeciwko twojemu wyjazdowi? A może nic nie wiedzą?

— Matki właściwie nigdy nie znałam – wzruszyła ramionami. – Umarła tuż po moim urodzeniu. Ojciec ... umarł kilka miesięcy temu – spojrzała na niego. – Wypadek.
Właśnie tak, Tess. Podstawa udanego kłamstwa: bazuj na półprawdach. Niech fakty prawdziwe i te będące blagą przeplatają się ze sobą tworząc wiarygodny, przekonujący scenariusz. Im więcej szczerości tym trudniej przyłapać cię na kłamstwie. Była w tym dobra. Miała doświadczenie w oszukiwaniu.

— Och, wybacz – Rick miał niewyraźną minę. – Nie chciałem ... Zdaje się, że dzisiaj strzelam same gafy.

— W porządku – powiedziała cicho. – Skąd mogłeś wiedzieć?
Przez chwilę oboje milczeli.

— Więc, co będziesz robił w Los Angeles? – pierwsza odezwała się Tess. – Naturalnie poza strzeżeniem domku babci przed bezwzględnymi złodziejami, podlewaniem jej roślinek i karmieniem jej kotów.

— Babcia nie ma kotów – zaśmiał się Rick. – Ma kanarka, ale wzięła go ze sobą. A co zamierzam robić? Będę chodził na plażę, zwiedzał miasto ... Może znajdę jakąś tymczasową pracę. Dodatkowa forsa zawsze się przyda.

— Brzmi nieźle – pokiwała głową.

— A ty? – spytał z kolei on. – Co zamierzasz?

— Chyba muszę poszukać mieszkania – zastanowiła się. – I jakiejś pracy, żeby na nie zarobić.
Tego drugiego nie była pewna. Mogąc wpłynąć na umysł każdego człowieka sprawiając by – na przykład – zamiast dolara zobaczył dwudziestkę, nie musiała się raczej martwić o pieniądze. Z drugiej strony, gdyby robiła to zbyt często sprzedawcy pokapowaliby się, że coś jest nie tak. Pod koniec dnia stwierdzaliby przecież braki w kasie. Ponownie odezwały się nawyki wpojone przez Nasedo. Nie używać Mocy zbyt często w tym samym miejscu. Ale przecież nie musiała zostawać w L.A. zbyt długo. Cały świat stał przed nią otworem. Podczas pobytu w Roswell przyzwyczaiła się do mieszkania w jednym miejscu, w jednym domu, ale przedtem, ze swoim zmiennokształtnym opiekunem, dużo podróżowała. Tak czy inaczej, musiała coś zrobić ze swoim życiem.

— A ja myślałem, że to moja decyzja była spontaniczna – stwierdził smętnie Rick. – Słuchaj – spojrzał na nią z troską – jeśli będziesz potrzebowała jakiegoś tymczasowego lokum, wiesz, żeby przekimać czy coś, możesz wpaść. Dom babci jest duży, więc nie ma problemu.

— Dzięki, ale chyba nie skorzystam – uśmiechnęła się do niego kpiąco.

— Nie, nie – zmieszany uniósł dłonie. – Nie chodziło mi o ... wybacz, głupio wyszło.

— Nie ma sprawy – roześmiała się. Chyba miała talent do wprawiania go w zakłopotanie. – Doceniam twój gest, ale poradzę sobie, naprawdę. Nie pierwszy raz jestem w dużym mieście.

— Pewnie tak – nie wyglądał na przekonanego – gdybyś jednak czegoś potrzebowała albo po prostu chciała pogadać ...

— Rick – przerwała mu. – Jesteś bardzo miły, ale ostatnie czego mi teraz trzeba to towarzystwo. Nie obrazisz się, jeśli po dotarciu do Los Angeles pożegnamy się i każde pójdzie w swoją stronę?

— Jasne, że nie – Rick wzruszył ramionami i uśmiechnął się w udawanej beztrosce, ale dostrzegła, że go uraziła. – Ale co będziemy robić do tego czasu? Czeka nas jeszcze kilka godzin jazdy.

— Przyjaciele na czas podróży? – spojrzała na niego pytająco.

— Zgoda – skinął głową.
Uścisnęli sobie ręce.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część