Rano Max, Kyle i Michael wyszli do pracy, Isabel i Maria poszły na spacer i na zakupy i postanowiły zabrać ze sobą maluchy ponieważ doszły do wniosku, że Liz powinna odpocząć. Tak więc Liz siedziała sama w swoim pokoju i rozmyślała. Cieszyła się, że urodzi dziecko Maxa ale i bała się co będzie dalej. W ciągu ostatnich trzech dni zadawała sobie nieskończoną ilość razy pytanie o przyszłość. Nie bała się, że Max ją zostawi raczej bała się o los nienarodzonego jeszcze dziecka i swój. Jak zwykle takie jej rozmyślania zakonczyły się wybuchem płaczu.
Michael zapomniał drugiego śniadania a, że nie wyobrażał sobie funkcjonowania bez jedzenia postanowił wrócić po nie do domu. Właściwe w firmie nikt się go dzisiaj nie spodziewał – miał urlop do końca tygodnia. Stwierdził jednak, że sam w domu będzie się nudził i postanowił pójść do pracy.
Wszedł do domu i zdziwiła go panująca wszędzie cisza. Nawet dzieci się nie bawiły. Swoje kroki skierował prosto do kuchni, gdzie znalazł kartkę:
"Misiaczku, wróciłeś pewnie po drugie śniadanie. Smacznego! Bądź tak dobry i w domu zachowuj się cicho, zabrałyśmy z Issy dzieci na spacer aby Liz mogła wypocząć. Dzisiaj też nie czuje się najlepiej. Nie chałasuj więc i pozwól jej się wyspać.
Miłego dnia!
Maria"
Michaelowi wpadł do głowy pewien pomysł: "To świetna okazja aby porozmawiać z Liz. Gdy wszyscy będą w domu na pewno mi się to nie uda. Maria i Isabel nie przypuszczają, że znam ich sekret i na pewno nie byłyby z tego powodu zadowolone." Szedł po schodach na górę i zastanawiał się czy na pewno jest odpowiednią osobą do rozmowy z Liz. Chciał jednak wiedzieć czy dolegało jej to co podejrzewał. Przed drzwiami do jej pokoju zawachał się. Przesłał już Maxowi informację, że jednak nie idzie do pracy postanowił jednak nie budzić jeszcze Liz i ewentualnie później z nią porozmawiać. I zrobił by tak na pewno gdyby nie usłyszał dobiegającego z jej pokoju płaczu. Nie pukając wszedł do jej pokoju i zapytał;
— Liz, co się dzieje? – usiadł koło niej na łóżku i przytulił ją
— Och, Michael! – Liz nie próbowała ukryć łez
— Co się dzieje? Źle się czujesz? Może powinnaś pójść do lekarza?
— Nie Michael, lekarz tu nie pomorze. Wiem co mi jest i tak bardzo się boję!
— Już dobrze. Liz. Dobrze malutka. – szeptał Michael przytulając ją
Gdy Liz trochę się uspokoiła Michael zaryzykował pytanie:
— Liz, czy ty spodziewasz się dziecka?
— Jak się tego domysliłeś?
— Masz klasyczne objawy. – mówiąc to nie patrzył jej jednak w oczy
— Nie kłam!
— No dobrze. Domyśliłem się dzięki Marii.
— Wygadała się!?!
— Nie, no co ty! Jest przecież twoją przyjaciółką!
— Więc jak?
— Wczoraj wieczorem gdy mówiła Maxowi, że źle się czujesz dodała coś po cichu.
— Co to było?
— Powiedziała, że najgorsze są pierwsze dwa miesiące i, że u ciebie to będzie pewnie trwało około tygodnia. Dlatego postanowiłem z tobą pogadać.
— Ponieważ jestem w ciąży?
— No...właściwie to dlatego.
— Co chciałeś mi powiedzieć?
— Jesteś jedną z nas więc twoje dziecko potrzebuje...
— Tylko miesiąca na rozwinięcie się. To chciałeś mi powiedzieć?
— Nie zupełnie.
— Więc co? – spytała zaciekawiona Liz
— Ciąża u obcych trwa żeczywiście miesiąa, ale tylko na Antarze, tu na Ziemi dziecko będzie rozwijało się zgodnie z ziemskim cyklem rozwoju płodu.
— Naprawdę!?! Nawet nie wiesz jak mi ulżyło!
— Niestety jest jeszcze coś... Tess nie do końca okłamała Maxa.
— Co to znaczy?
— Dziecko zaraz po urodzeniu nie może przebywać w atmosferze ziemskiej.
— To co ja, my mamy robić?!! – przerazila się Liz
— Dziecko Marii urodziło się w komorze inkubacyjnej, prawda?
— Skąd wiedziałeś?
— Inaczej mała by nie przeżyła. Jej ojcem jest kosmita a matką ziemianka więc do prawidłowego rozwoju wystarczyła jej ta energia promieniująca od granilithu, która do niej dotarła. Bo potczas ciąży Maria spędzała trochę czasu w jego pobliżu, prawda?
— No tak. Więc Alexandrze do przerzycia wystarczyła ta ilość energii kosmicznej a co z moim dzieckiem?
— Powinnaś przez całą ciążę a szczególnie przez ostatni miesiąc przebywać w pobliżu granilithu. No i oczywiście dziecko musi przyjść na świat w komorze.
— I to wystarczy?
— Mam nadzieję. Nic więcej nie da się zrobić.
— Jak to się stało, że Max i Isabel nic o tym nie wiedzą?
— Odkryłem to zaraz po odzyskaniu przez nas Tommy'ego. Nie chciałem by Max jeszcze bardziej nienawidził Tess a Issy była przemęczona i nie chciałem jej jeszcze bardziej martwić.
— Rozumiem. Nie wyobrażasz sobie nawet ile dała mi nasza rozmowa. Podniosła mnie na duchu. W końcu uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
— Cieszę się.
— Michael, nie musisz iść do pracy?
— Zawiadomiłem Maxa, że jednak nie przyjdę. A ty jakie masz plany na dzisiaj?
— Nie mam żadnych. A co?
— Pomyślałem, że skoro Maria i Isabel wyszły z dziećmi my też możemy gdzieś pójść.
— Gdzieś to zanaczy gdzie?
— Na przykład do jakiejś miłej knajpki coś zjeść a jeśli masz ochotę to moglibysmy trochę pobuszować po sklepach dla dzieci. Co ty na to?
— Świetnie. Dasz mi kwadrans na ubranie się?
— Jasne, czekam na dole.