Wczoraj odbyły się chrzciny bliźniąt. Maluchy miał aż trzy miesiące, gdy zostały ochrzczone. Rodzicami chrzestnymi Jamesa Adama zostali państwo Evansowie a Mary Anny państwo Parker. Niestety mały James nie miał za bardzo nacieszyć się swoimi rodzicami chrzestnymi, ponieważ mieli oni nie długo opuścić Roswell. Phillip Evans dostał bardzo korzystną propozycję pracy w Nowym Jorku. A, że Max i Isabel zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach nic ich nie trzymało w tej małej mieścinie. Państwo, Parkerowie zaś wzbogacali się dosłownie z dnia na dzień. Właśnie otwierali swoją kolejną, kosmiczną restaurację tym razem aż w Los Angeles.
Dzisiaj cała trójka przyjaciół odpoczywała po bardzo męczących ostatnich dniach. Najpierw były przygotowania do uroczystości, później same chrzciny a wczoraj i dzisiaj musieli sprzątać po zabawie. Postanowili pojechać na pustynię – do komory inkubacyjnej. Tam mogli w spokoju powspominać stare, dobre czasy, gdy jeszcze Max, Michael i Isabel byli wśród nich.
Wszyscy troje zamyślili się. Ciszę panującą w grocie przeszył przerażający krzyk Marii.
— Aj!!!
— Co się stało!? – wykrzyknęli równocześnie Liz i Kyle
— To tak strasznie bolało. To był chyba skurcz!
Na szczęście więcej ich nie było. Postanowili jeszcze chwilkę posiedzieć i pojechać do domów. Wszyscy trochę zdenerwowali się atakiem bólu u Marii.
Maria nie mogła usiedzieć na miejscu. Zaczęła chodzić po grocie a Liz i Kyle pogrążyli się w rozmowie. W pewnym momencie usłyszeli krzyk Marii. Odwrócili się i zobaczyli ją zgiętą w pół z grymasem bólu na twarzy.
— Co ci jest!?! – krzykną przerażony Kyle
— Zaczęło się. – odpowiedziała spokojnie Liz
Nagle Maria wykrzyknęła:
— Odeszły mi wody!
Teraz naprawdę się przerazili.
— Trzeba ją zawieść do lekarz. – stwierdził Kyle
Liz pokręciła głową:
— Obawiam się, że nie zdążymy.- powiedziała
Nie wiedziała skąd wie, co ma robić, ale ważne było, że skądś wiedziała. Po jakimś czasie:
— Jeszcze trochę!
— Nie mam już sił!
— Dasz radę! Już widać główkę!
Biedna Maria zebrała w sobie wszystkie siły i...
— To dziewczynka!- powiedział uśmiechnięta Liz
— Dziewczynka, moja malutka córeczka. – mówiła Maria przytulając dziecko zawinięte w koszulę Kyla
— Jak jej dasz na imię? – spytali jednocześnie Liz i Kyle
— Alexandra, tak Alexandra Michel DeLuca.
Wieczorem z pokoju Marii wyszedł lekarz.
— Co z moją córką, doktorze?- spytała zaniepokojona Amy
— Wszystko w porządku. Matka i córka czują się dobrze, nie widzę powodu by zabierać je do szpitala.
— To dobrze.
— Miały szczęście, że ta młodo osoba była na miejscu. –powiedział lekarz patrząc na Liz
— Przecież ja nic nie zrobiłam...
— Jak to nic!? A kto przyjął poród?
— No ja...
— Więc widzisz zrobiłaś bardzo dużo. Uratowałaś im obu życie.