Zimny wiatr wdzierał się jej do oczu i ust, wypełniał płuca, czuła lodowaty podmuch w każdym punkcie ciała. Znajdował drogę przez warstwy ubrania i przeszywał ją boleśnie na wskroś.
Starała się nad nim zapanować, starała się zapanować nad sobą. I nad myślami które ja nawiedzały, choć tak bardzo pragnęła, żeby odeszły. To nie był dobry dzień na to by wyjść na zewnątrz, by niepostrzeżenie wślizgnąć się w ciszę, pozwolić myślą płynąć swobodnie. Wiatr przygnał niepokój, wiatr przygnał strach i chęć zniknięcia, wtopienia się w coś niezauważalnego i mało istotnego.
Powietrze pełne było drżenia. Drżenia, które odbierała jako fizyczny dotyk. I było tam zmęczenie. I smutek. Rezygnacja. Zmęczenie. Potworne zmęczenie.
Pani Lindley podniosła głowę znad grządki, którą pieliła i spojrzała na stojącą parę kroków przed nią drobną, czarnowłosą dziewczynę. Patrzyła przed siebie nieruchomym wzrokiem, jej czekoladowo brązowe oczy zdawały się spoglądać na wskroś niej, sięgając punktu gdzieś daleko za horyzontem, miejsca którego Margaret Lindley nie chciała nawet znać.
Pani Lindley potrząsnęła głową. Elizabeth Parker zawsze była co najmniej dziwna. Teraz stawała się wręcz dziwaczna. Trudno się jednak dziwić, biorąc pod uwagę jej sytuację.
— Jak się miewa tata Liz?- zagaiła niepewnie.
Dziewczyna spojrzała na nią wzrokiem osoby wyrwanej z głębokiego snu.
— Tata?- szepnęła otwierając szeroko oczy- tata- jej glos zadrżał- pytał czy nie mogłaby pani do niego zajrzeć, kiedy ja pojadę do szkoły.
Margaret Lindley uśmiechnęła się przyjaźnie.
—Oczywiście kotku- westchnęła- ach biedny, biedny Jeff.
Liz szybko odwróciła twarz, zaciskając usta w wąską linijkę. Obawiała się że jeśli tego nie zrobi, ten dziki wrzask jaki od pewnego czasu w niej narastał, wydostanie się na zewnątrz i wypełni przestrzeń pomiędzy nią a tą okropną kobietą.
— Dziękuje- rzekła automatycznie i odeszła, nie odwracając się za siebie. Na plecach czuła jej lepki wzrok.
Wsiadła do jetty i oparła czoło na gładkiej, chłodnej powierzchni kierownicy. Coś było. Obok. Coś czaiło się w wietrze, pomiędzy smutkiem, zmęczeniem a rezygnację. Coś co nie wypełniało jej duszy mdlącym pragnieniem ucieczki, nagłego odwrócenia i zostawienia tego wszystkiego za sobą, pogrążenia się całkowicie w wariackim biegu, bez wytchnienia, bez chwili przystanku bez jednej myśli o tym co pozostało za nią krzycząc, by natychmiast wróciła.
To coś było inne. To coś było oczekiwaniem. Nie rozumiała tego ale czuła że wraz z nią wszystko zamarło w bezruchu. W oczekiwaniu. Zacisnęła powieki czując wzbierającą pod nimi wilgoć.
To wiatr, to ten cholerny wiatr, pomyślała, odpalając powoli silnik.