Pustkę poczuła jeszcze zanim otworzyła oczy. Nie musiała tego robić, tuż przed przebudzeniem czuła, że obok niej nikogo nie ma, że jej ramiona są przeraźliwie...
Puste.
Jego nieobecność. I cisza, która panowała wokół niej, niczym niezmącona, tak jakby wspomnienie wczorajszego niepokoju, śpiewu wiatru, głosów, które niósł ze sobą, było tylko snem. Snem.
Zacisnęła powieki, czując jak wymyka się spod nich strużka lepkiej, ciepłej wilgoci. Nie otarła jej, nie widziała potrzeby, by się poruszać, otwierać oczy, podnosić z łóżka, by wejść w nowy dzień. Pragnęła aby ta cisza, ten duszny i parny poranek w całej swej obojętnej pustce po prostu jej wchłonął, nie każąc jej już więcej myśleć, czuć i pragnąć czegokolwiek. Nigdy.
A przede wszystkim nigdy więcej nie każąc jej budzić się w uczuciu, że jego obok nie ma. Że przez krótką chwilę miała coś tylko po to, by można jej to było odebrać. Wyrwać brutalnie jak zabawkę z rąk dziecka.
Zaśmiała się cicho, drwiąco.
Biedna, mała, przerażająco głupia Liz Parker...
I wtedy to usłyszała. Cichy, metaliczny dźwięk, dobiegający z dołu, z kuchni. I zaraz potem następny, tak bardzo podobny. Przez krotką chwilę siedziała bez ruchu, czując jak kąciki jej ust wędrują ku górze , potem powoli opuściła nogi na podłogę. Czuła jej chłodną, przyjazną twardość pod swoimi małymi rozgrzanymi stopami.
— Max- zawołała cicho, schodząc po schodach.
Stanęła w progu kuchni, słysząc beztroskie pogwizdywanie, czując zapach jajek smażących się na patelni i kawy bulgoczącej w ekspresie.
Patrzyła bez ruchu, z szeroko otwartymi oczami, jak stoi przy kuchence, dziarsko mieszając żółtą masę na patelni. Musiał wyczuć jej milczącą obecność, bo odwrócił się powoli i spojrzał na nią z uśmiechem, jego oczy szczęśliwe, zdumione i bezbronne zarazem. Pełne pytań, których wolał nie zadawać.
— Cześć córciu- uśmiechnął się nieśmiało, odrzucając z bladego czoła ciemne włosy- to dobrze że już wstałaś, właśnie skończyłem smażyć...
Zerknął na nią szybko i odwrócił się, chcąc uniknąć widoku spływających po jej twarzy łez.
— Siadaj mała- rzucił przez ramię- i przygotuj się duchowo na prawdziwą ucztę.
Usiadła bez słowa, bo czuła, że nie może, nie powinna o nic pytać. Nie w tej chwili. Obserwowała jego pewne, zręczne ruchy, jego twarz, bladą i wychudzoną, lecz pełną życia. W końcu spojrzał wprost na nią, z kochającym, pytającym spojrzeniem i jego wargi zadrżały, gdy zrozumiał, że ona nie może mu odpowiedzieć.
— Gdybym tylko wiedział, co to do cholery znaczy- rzekł cicho, unosząc lekko koszulę, tak aby mogła zobaczyć srebrzysty odcisk dłoni, odznaczający się wyraźnie na tle jego bladej skóry.