- Przyjdę – obiecała, po czym poszła zobaczyć czy Maria radzi sobie z pozostałymi stolikami.
Max odprowadził ją wzrokiem. Była taka piękna, taka niewinna i krucha. Co on najlepszego robił. Nie chciał jej wciągać do swego świata. To był świat wypełniony przemocą i krwią, wypełniony złem. A zamiast tego właśnie umówił się z nią na jutrzejszy wieczór. Był wściekły na samego siebie. A raczej chciał być wściekły, ale na myśl o kolejnym spotkaniu z nią odczuwał tylko olbrzymią radość. Usłyszał otwierane drzwi. Nikogo nie wyczuł, więc to prawdopodobnie był Michael. Skoncentrował się, by to potwierdzić i po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech. Tak, to jego przyjaciel. Zaraz jednak zmarszczył brwi. Poczuł zapach krwi.
— Gdzie byłeś? – zapytał, gdy drugi wampir podszedł do stolika i zwalił się na krzesło.
— Musiałem wyjść – Michael z niesmakiem wzruszył ramionami. – Widok ciebie robiącego maślane oczy do tej laski to za dużo jak dla mnie.
— Polowałeś – nie było to pytanie.
— Byłem głodny. Nie najem się wodą mineralną.
Przez chwilę milczeli.
— I co? – zaczął Michael. – Dobrze ci poszło z tą Parker?
Max nie odpowiedział. Zatopił wzrok w stojącej przed nim butelce wody.
— Więc jak będzie? – jego przyjaciel nie dawał za wygraną. – Chyba nie chodzi o zwykłe Ukąszenie. Więc co, chcesz się z nią przespać? Zamienić ją w jedną z nas? Tess to się nie spodoba.
— Przestań – Max spojrzał na niego ze złością. – Nie zamierzam robić ani tego pierwszego, a już z całą pewnością tego drugiego.
— Więc co zamierzasz zrobić?
— Ja ... nie wiem – potrząsnął głową. – Ona sprawia, że czuję się ... inaczej. Lepiej.
— Przecież dopiero co ją poznałeś.
— Wiem. Ale ... nic nie mogę na to poradzić.
— Pomóc ci?
— Daj spokój – Maria spojrzała na nią z zaciekawieniem. – Opowiedz lepiej jak ci idzie z twoim przystojniaczkiem.
Liz przez chwilę nie odpowiadała z zagadkowym uśmiechem sięgając po kolejną butelkę wody mineralnej.
— Umówiliśmy się na jutro – powiedziała siląc się na spokój.
— No to brawo – przyjaciółka najwyraźniej miała ochotę ją uściskać, ale nie chciała robić obciachu przy chłopcach. – Tylko Liz ... – nagle spoważniała – uważaj na siebie. W gruncie rzeczy nic o nim nie wiesz.
— Wiem już przynajmniej jak ma na imię. Max. Max Evans. I nie bój się, nic mi nie grozi z jego strony.
— Skąd wiesz?
— Po prostu tak czuję.
— Aha.
— Nie patrz tak na mnie. Zajmij się tymi dwiema pozostałymi parami, a ja podam im wodę.
— Nie uważasz że to dziwne, że zamawiają tylko mineralną? To już chyba z szósta butelka. Nie żebym narzekała, bo Tony i tak już poszedł domu, ale ...
— Cóż – Liz spojrzała na nią z przymrużeniem oka – widocznie nie przyszli tu jeść.
Zadźwięczały dzwonki, gdy drzwi wejściowe się otworzyły. Liz z westchnieniem spojrzała na zegar. Za dziesięć dziesiąta? Kiedy ten czas tak szybko minął? Zaraz będą musieli zamykać. Nowoprzybyli chyba będą musieli obejść się kawą i co najwyżej jakimś ciastkiem. Odwróciła się ... i zamarła. Wszelkie myśli uleciały jej z głowy. Widziała tylko podwójny wylot wymierzonej w nią lufy.
Michael syknął nagle. Max wyczuł dwójkę mężczyzn, którzy właśnie weszli do kawiarni. Coś było nie tak. Byli zdenerwowani, czuł jak się pocą. Spojrzał do tyłu. Napastników było dwóch. Na twarzach mieli czarne kominiarki, w rękach tzw. „obrzyny” – strzelby ze spiłowaną lufą. Wyższy z nich mierzył w Liz. Max poczuł, że na ten widok ogarnia go wściekłość, jednak zapanował nad sobą. Teraz najważniejsze było życie Liz. Jego wzrok miał temperaturę lodu gdy czujnie obserwował ich ruchy.
— Nie ruszać się! – niższy nerwowo kierował broń na gości przy stolikach. Tylko trzy były zajęte, więc miał ułatwione zadanie. – Nie puszczać pary z ust, a nic wam się nie stanie.
— Ty! – jego towarzysz wskazał głową na Liz. – Wyjmuj pieniądze z kasy. I nic nie kombinuj. Mam cię na oku.
Dziewczyna trzęsącymi się rękami otworzyła kasę. Przez chwilę jej myśli pomknęły do guzika ukrytego pod kontuarem, który włączał cichy alarm. Jednak w tej chwili nie było szans, by go użyła. Przełożyła banknoty z kasy do papierowej torby podanej jej przez bandytę. Ten drugi tymczasem podszedł do stolika chłopców.
— No i czego się tak gapisz? – skierował lufę strzelbę na Maxa. – Chcesz spróbować szczęścia? No chodź. Zobacz czy jesteś szybszy od kuli.
Wampir odpowiedział chłodnym, nienawistnym wzrokiem.
— Hej, mamy tu chojraka – zawołał mężczyzna do swojego kolegi. – Jesteś chojrak? – spojrzał Maxowi prosto w oczy.
— Zostaw go – rzucił spokojnie Michael.
— O, jeszcze jeden – bandyta cofnął się o krok, by móc celować jednocześnie do obydwu chłopców. – Może powinienem sprzątnąć cię dla przykładu.
— Zamknij się – krzyknął do niego ten wyższy. – Masz ich tylko pilnować. Nie róbcie nic głupiego, to wyjdziecie z tego cało – ostrzegł wszystkich gości.
Tylko na moment odwrócił głowę, ale Liz wykorzystała tą chwilę. Szybko sięgnęła pod ladę i wcisnęła alarm. Cofnęła rękę nim napastnik znów na nią spojrzał, jednak nagły ruch nie uszedł jego uwagi.
— Co robisz? – jego oczy rozszerzyły się. – Wyłaź stamtąd!
Wyciągnął ją zza kontuaru. Maria chciał jej pomóc, ale ją odepchnął. Sięgnął za ladę, drugą ręką (z bronią) celując do dziewczyny. Zaklął bezgłośnie wyczuwszy kształt przycisku. Gdy spojrzał ponownie na Liz, w jego spojrzeniu była wściekłość.
— To był twój błąd – rzucił przez zaciśnięte zęby.
Zamarła. Sekunda zdawała się długa jak cała wieczność. Całe jej życie skupiło się na tych dwóch okrągłych otworach wymierzonych w nią. Teraz przed oczami powinno mi się przesunąć całe życie – przemknęła jej przez głowę absurdalna myśl. Czas jakby się zatrzymał. Była tylko ona i ta broń. I wtedy napastnik pociągnął za spust. Lufy plunęły ogniem.