Graalion

Isabell & Zack (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

- A widzieliście jakie Max zrobił oczy na widok tej karuzeli – śmiał się Michael.

— "Death Whirl" – podpowiedziała Maria.

— Właśnie, "Death Whirl". Wstydził się powiedzieć, ale był cały mokry ze strachu.

— Skończyłeś? – lodowatym tonem zapytał Max. Gdyby spojrzenia mogły zabijać Michael nie miałby szans.

— Jeśli naprawdę się ba... , jeśli nie chciałeś się przejechać mogłeś powiedzieć – Liz położyła mu rękę na ramieniu.

— Nie bałem się – stwierdził stanowczo Max. – Po prostu nie przepadam za karuzelami.

— I dlatego po tym jak wysiadłeś całowałeś ziemię – kpił dalej Michael.

— Daj spokój, Michael – Maria lekko szturchnęła swego chłopaka – Max się po prostu przewrócił, po karuzeli to się zdarza. A nawet gdyby się bał. Ty w Domu Strachów mało nie wyskoczyłeś ze skóry na widok ufoludka.

— Maria – krzyknął oburzony Michael.

— Przestraszyłeś się ufoludka? – wyszczerzył się z kolei Max. – Ty, mieszkaniec Roswell i głównodowodzący siłami Antaru?

— To dlatego, że był czerwony – bronił się Michael. – Każdy wie, że ufoludki powinny być zielone albo szare. Byłem po prostu zaskoczony.

— Mało nie pogubiłeś butów – mruknęła Maria, ale tak by jej nie usłyszał.

— Widzę, że się dobrze bawiliście – odezwała się Isabel.
Max spojrzał na nią z namysłem. Cały ranek była dziwnie milcząca. Może żałowała, że z nimi nie pojechała.
Drzwi Crashdown otworzyły się. Isabel nie musiała się oglądać, by wiedzieć kto wszedł.

— Czas wracać do pracy – westchnęła Maria wstając.

— Zajmę się Zackiem, a ty sprawdź co u tego staruszka przy oknie – poderwała się Liz.

— O nie, nie ma mowy, teraz moja kolej.

— Czy jest coś o czym nie wiemy? – Michael spojrzał zdziwiony na Maxa. Ten odpowiedział mu równie zdziwionym spojrzeniem.

— Zack po prostu daje duże napiwki – Liz uśmiechnęła się figlarnie.

— Cześć, Is.
Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy. Tylko Isabel zauważyła jak podchodził. Był cichy jak kot.

— Cześć, Zack – uśmiechnęła się. Nagle przypomniała sobie obejmujące ją ramiona, jego usta szukające jej warg. Oblała się rumieńcem.

— Cześć – Maria nie traciła czasu – jestem Maria.
Nie, nie podawaj mu ręki – chciała krzyczeć Isabel. Za późno.

— Cześć, Maria – Zack nieco zdziwiony uścisnął wyciągniętą rękę.
Isabel szukała w jej twarzy znaku świadczącego, że poczuła coś niezwykłego, lecz nawet jeśli tak było dobrze to kryła.

— A ja jestem Michael – głównodowodzący sił Antaru bojący się wyłącznie czerwonych ufoludków zaborczym gestem objął Marię – chłopak Marii.

— A to jest Max, mój brat, i Liz, jego dziewczyna – dokończyła prezentacji Isabel.

— Cześć – Zack uśmiechnął się nieśmiało – jestem Zack Zane.

— Nie wiedziałem, że znasz Isabel – Max zmierzył go nieufnym spojrzeniem.
Mógłby przysiąc, że gdy przed chwilą spojrzał na Isabel miała na twarzy rumieniec. Chyba nie byłaby tak głupia. Max słyszał o Zane'ie. Chyba każdy w szkole słyszał o Zane'ie. Jeśli choć połowa z tego była prawdą, powinni trzymać Isabel z dala od niego. Sposób w jaki Michael objął Marię świadczył, że i on słyszał o Zane'ie.

— Chodziliśmy razem na literaturę. Słuchaj, Is, możemy porozmawiać?

— Jasne – słowa padły z jej ust zanim się zastanowiła. Czy naprawdę chciała z nim rozmawiać? Nie była pewna co o nim myśleć. Ale musiała się dowiedzieć czy podobała mu się od dawna, ale bał się podejść czy też po prostu był samotny.
Wstała czując na sobie dezaprobujące spojrzenia przyjaciół. Odeszła kilka kroków za Zack'iem.

— Słuchaj – wyraźnie był zakłopotany – chciałem cię o coś zapytać, ale nie chcę żebyś to źle zrozumiała. Odpowiedz szczerze. Zrozumiem jeśli odmówisz . Nie ma w tym żadnych podtekstów ...

— Wyduś to wreszcie – przerwała mu. Wbrew swej woli uśmiechnęła się rozbawiona. A w szkole wydawał się taki pewny siebie.

— Mam dwa bilety na koncert Bon Jovi w piątek – odważnie popatrzył jej w oczy. Czy oczy powinny być takie zielone i mieć w sobie taką głębię? – Miałem iść z bratem, ale okazało się, że nie może się wyrwać. Zastanawiałem się czy nie poszłabyś ze mną.
Zastanawiała się przez chwilę podczas gdy on patrzył na nią niespokojnie. Co powinna odpowiedzieć? Wciąż nie miała pewności czy nie jest Obcym i na ile szczere są jego uczucia. A nawet gdyby miała pewność, mężczyźni którymi się dotychczas interesowała – Alex i Grant – już nie żyli. Czy to mógł być przypadek? Jako Vilandra zgubiła całą swoją rodzinę i lud. Być może takie był już jej przeznaczenie, że powoduje zgubę wszystkich których kocha. Czy może narażać kolejną osobę? Z ciężkim sercem spojrzała na Zacka. Jakby przeczuwając jej decyzję ujął ją za rękę.

— Mów, przyjmę każdą decyzję – oświadczył zrezygnowany.
Spojrzała mu w oczy, tak zielone i głębokie. To niesprawiedliwe by facet miał takie oczy.

— Z radością pójdę z tobą na koncert – słowa wypłynęły z jej ust, lecz przecież to niemożliwe by to ona to powiedziała. Przecież chciała odmówić. Jak to więc możliwe, że stała tu przed nim i z uśmiechem patrzyła jak na jego twarzy pojawia się najpierw niedowierzanie, a potem ogromna radość.

— To wspaniale – w jego głosie brzmiała nieopisana ulga. – Chętnie bym cię teraz objął, ale twój brat chyba by mnie wypatroszył. I tak już patrzy na mnie jakbym był seryjnym zabójcą na przepustce.

— Żebyśmy się dobrze zrozumieli – czuła się w obowiązku przywołać go do pionu. – Nie idziemy tam jako para. Po prostu dwójka przyjaciół którzy lubią Bon Jovi.

— Jasne – puścił jej figlarne spojrzenie. – A jeśli dwójka przyjaciół całkowicie przypadkowo zetknie się ustami ... Żartowałem – podniósł ręce w obronnym geście widząc jej minę. – Przyjadę po ciebie o piątej.
Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

— Zack – zawołała za nim.
Odwrócił się gdy do niego podeszła. Starała się ignorować spojrzenia przyjaciół. Pewnie wyglądała teraz jak jedna z tych szaleńczo zakochanych w Zacku dziewczyn. Co gorsza, sama też zaczynała się tak czuć.

— Dlaczego teraz?
Spojrzał na nią zdziwiony.

— Dlaczego umawiasz się ze mną akurat teraz? Wcześniej nawet nie zamieniłeś ze mną słowa. Więc dlaczego teraz?

— Bo wcześniej byłaś z Alexem – odpowiedział cicho.
Powoli odwrócił się i wyszedł. Isabel stała przez chwilę nieruchomo, po czym wróciła do stolika. Powitały ją cztery spojrzenia.

— To może ja pójdę sprawdzić czy staruszek przy oknie czegoś nie potrzebuje – Maria zmyła się iście "po angielsku".

— Isabel – zaczął Max, po czym urwał. Spojrzał na Michaela w poszukiwaniu wsparcia.

— Nie powinnaś z nim rozmawiać – Michael nie dał na siebie czekać. – Dobrze wiesz co o nim mówią.

— Ty też nie jesteś znany jako święty – odgryzła się Isabel.

— Słuchaj, Is – Max wydawał się być poważnie zaniepokojony – znasz reputację Zane'a. My tylko martwimy się o ciebie.

— Hej, Max, to ja, Isabel. Jestem już dużą dziewczynką i umiem sobie radzić.

— Więc może "poradź" sobie z Zane'em i spław go – Michael jak zwykle nie bawił się w żadne subtelności.

— To moje życie – Isabel nie podniosła głosu, ale złość w jej oczach była aż zanadto widoczna.

— Nie – Max zmierzył ją surowym spojrzeniem. – To nasze życie. Nie zapominaj, że cokolwiek robisz ma to wpływ na nas wszystkich.

— A więc to o to chodzi – syknęła – o naszą Wielką Tajemnicę. Boisz się, że tak mnie omota, że powiem mu kim jesteśmy. Max, czy nie przyszło wam do głowy, że mam własny rozum? Nie jestem taką idiotką.

— Jeśli spotykasz się z Zane'em to najwidoczniej jesteś – Max stracił panowanie nad sobą. Liz położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu. Podziałało. – Przepraszam. Ja po prostu ...

— ... martwisz się o mnie – dokończyła łagodnie Isabel. Chwyciła jego dłoń. – Wiem braciszku. Ale w tej sprawie po prostu będziesz mi musiał zaufać. Zresztą kto powiedział, że się z nim spotykam?

— A spotykasz się? – Michael lubił jasne sytuacje.

— Cóż – zawahała się na moment – zaprosił mnie w piątek na koncert.

— Powiedz mi, że odmówiłaś – Max spojrzał na nią przerażony.

— Właściwie to się zgodziłam – Isabel nagle dostrzegła coś bardzo ciekawego w blacie stołu.

— Is – jęknął Max.

— Więc to odwołaj – z wzroku Michaela trudno było cokolwiek wyczytać.

— Co mnie ominęło? – Maria usiadła przy nim.
Michael nie odpowiedział. Nadal wpatrywał się w Isabel.

— Isabel umówiła się na piątek z Zack'iem – poinformowała ją Liz.

— No to super – Maria była najwyraźniej pod wrażeniem.
Max i Michael zmierzyli ją nieprzyjaznymi spojrzeniami. Maria zmieszała się.

— To znaczy ... eee ... to źle? Tak, to bardzo źle – próbowała ratować sytuację.

— Dzięki – Isabel obdarzyła ją cierpkim spojrzeniem. Maria zmieszała się jeszcze bardziej.

— Gdzie idziecie? – Liz próbowała zmienić temat.

— Nigdzie nie idą, bo ona odwoła tą randkę – Michael był nieustępliwy.

— Is, rzeczywiście powinnaś to przemyśleć – Max próbował przemówić jej do rozsądku. – Wiesz przecież jaki jest Zack.

— Owszem wiem – Isabel ostentacyjnie unikała wzroku Michaela. – Pewnie nawet lepiej niż wy.

— Izzy, czy ty ... chyba nie wchodziłaś do jego snów?

— A jeśli nawet, to co? – spojrzała zaczepnie.

— To przecież niebezpieczne – Max pokręcił głową. – Zupełnie cię dziś nie poznaję. A gdyby on był Skórem?

— Ale nie był.

— Nie możesz być tego pewna – wtrącił się Michael. Zrobiłby to już wcześniej, ale Maria w odpowiednim momencie zatkała mu usta.

— Słuchajcie, wiem że się o mnie niepokoicie, ale naprawdę nie macie powodu – Isabel ciężko westchnęła. – Nie jestem jedną z tych gąsek, które straciły dla niego głowę. Wczoraj nudziłam się tutaj, w Crashdown, a on podszedł i zagadał. Wszyscy jego znajomi powyjeżdżali i on też nie ma co ze sobą zrobić. Na wszelki wypadek sprawdziłam go wchodząc do jego snu i okazał się w porządku – miała nadzieję, że tym razem udało jej się nie zarumienić.

— To nie znaczy, że musiałaś przyjmować jego zaproszenie na randkę – odezwał się ponuro Max, a Michael go poparł ("no właśnie").

— To nie żadna randka – podkreśliła Isabel – po prostu dwoje znajomych idzie posłuchać zespołu który oboje lubią.

— Jakiego? – wtrąciła Maria.

— Bon Jovi -odpowiedziała Isabel nadal patrząc na Maxa.
Maria wyprostowała się gwałtownie.

— W piątek?

— Tak – Isabel wreszcie na nią spojrzała – a co?

— Nic takiego, po prostu jedyny koncert Bon Jovi w piątek o jakim słyszałam odbędzie się w Albuquerque – uśmiechnęła się niewinnie Maria.
Isabel otworzyła szeroko oczy.

— Ale przecież to ...

— ... jakieś 300 kilometrów stąd – dokończyła Maria z jeszcze szerszym uśmiechem.

— To oznacza co najmniej trzy godziny w jedną stronę sam na sam z naszym milusińskim – zauważył sucho Max.
Liz i Maria spojrzały na niego zaskoczone. Nigdy nie słyszały, by Max nazwał kogoś "milusińskim".

— No chyba że on nie ma samochodu i będziecie musieli jechać autobusem – spojrzał pytająco na Marię. Maria zawsze wiedziała takie rzeczy.

— Zack ma Forda Mustanga – wszyscy wlepili zdziwione spojrzenia w Liz. Wzruszyła ramionami. – Codziennie przyjeżdżał nim do szkoły.

— Taa – Max oderwał zaniepokojone spojrzenie od dziewczyny – więc trzy godziny sam na sam w jego wozie.

— Plus droga powrotna – dorzucił Michael. Maria dała mu kuksańca.

— Może was to zdziwi – oznajmiła Isabel spokojnie – ale potrafię o siebie zadbać.

— Isabel, bądź rozsądna – próbował przekonać ją Max. – Prawie go nie znasz. Jeśli czegoś spróbuje będziecie sami na pustyni.

— Może przecież użyć Mocy – zaprotestowała Maria.

— Tak, to na pewno nas nie zdemaskuje – zakpił Michael.

— Zack nie potrafiłby mnie skrzywdzić – stwierdziła z przekonaniem Isabel.

— Dlaczego? – zdenerwował się Michael. – Bo widziałaś jego sen? Sny to nie rzeczywistość, Izzy.

— Ja to po prostu wiem.
Max podniósł ręce w geście rezygnacji.

— W porządku, chcesz to z nim jedź – podniósł się.

— Naprawdę pozwolisz jej jechać? – Michael był zdumiony.

— Jak mogę jej zabronić, w końcu jestem tylko królem – rzucił ironicznie Max.
Mógł sobie na to pozwolić. Po wyjściu staruszka zostali w Crashdown sami.

— Tylko się nie zapomnij – spojrzał na nią uważnie – pamiętaj o tym kim jesteś.

— I kim jest on – dorzucił Michael.

— Michael, mogę cię prosić? – Max spojrzał na przyjaciela. – Chcę o czymś pogadać.

— Jasne – Michael zwinnie poderwał się i ruszył za Maxem w stronę wyjścia.
Liz i Maria zgodnie poczekali, aż chłopcy nie wyjdą, po czym chwyciły Isabel za ramiona.

— Na zaplecze, szybko – rzuciła Liz.

— Musimy pogadać – dodała Maria.

Max odszedł parę kroków, po czym odwrócił się do Michaela.

— Czy ta rozmowa ma coś wspólnego z randką Isabel? – uśmiechnął się ten domyślnie.

— Zgadłeś – odpowiedział uśmiechem Max. – Roswell nie jest raczej światowym centrum rozrywki, prawda?

— To tak jakbyś powiedział, że Słońce jest większe od mrówki. Do czego zmierzasz?

— Nieczęsto mamy tu okazję załapać się na jakieś wydarzenie kulturalne – Max uśmiechnął się tajemniczo.

— ...

— Jak na przykład koncert.

— Aaa – twarz Michaela rozjaśnił uśmiech – na przykład w ten piątek.

— Właśnie.

— Ale przecież nie mamy biletów – zasępił się Michael.

— Ale Zack ma. A my mamy coś innego.

— Moc – Michael rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie.

— Jestem pewien, że Zack nie będzie miał nic przeciwko pokazaniu nam ich na kilka sekund.

— A wtedy ty mógłbyś na chwilkę odwrócić jego uwagę ...

— ... i z dwóch biletów nagle zrobiłoby się sześć.

— Myślisz, że dziewczyny na to pójdą?

— Michael – Max rzucił mu zasępione spojrzenie – Isabel jest moją siostrą. Nie puszczę jej samej do Albuquerque z tym ...

— Rozumiem – Michael skinął głową. – Ale Isabel będzie wściekła.
Max westchnął.

— Wiem.




Poprzednia część Wersja do czytania Następna część