Liz pierwszy raz od przyjazdu do Roswell pomyślała, ze wszystko jest OK. Poznaje nowych ludzi, a więc może nic się nie zmieni. Do domu wkroczyła tak radosna, że sam od razu wiedział, ze wydarzyło się coś dobrego.
— Jak miną dzień- zapytał niby normalnie
— Sam tak się cieszę! Poznałam dwie urocze koleżanki. I wiesz co? Zaprosiły mnie do siebie! Mogę iść, prawda?- wyrzuciła z siebie jednym tchem
— jasne. Ale czemu mnie pytasz. W NY bym się ciebie bał puścić. Tam znałaś złe towarzystwo, a poza tym ludzie żywią do siebie nienawiść. Nie to co tu. Jasne ze możesz iść. Ale dokładnie mi powiesz gdzie idziesz!
— No jasne. To małe wyrzeczenie w porównaniu z nagrodą- figlarny błysk błysną w jej oczach gdy to mówiła- Idę do Tess Harding, która mieszka nad Crashdown.
— Dobrze a więc idź i baw się dobrze. A teraz musimy pomyśleć o naszych żołądkach. Czy robimy cos w domu czy zamawiamy pizze.
Oboje spojrzeli na siebie i razem powiedzieli
— Pizza
Liz wesoło pogwizdując robiła różne rzeczy, ale myślami już była na spotkaniu. Kiedy nadszedł wieczór Liz długo siedziała w pokoju nie mogąc się zdecydować w co się ubrać. Chciał wyglądać fajnie ale na luzie. Tak aby dziewczyny nie myślały ze jest inna. W końcu wybrała jeansy i bluzkę na ramiączkach. Tak ubrana popędziła na spotkanie.
Odważnie zapukała do drzwi prowadzących do mieszania Hardingów. Otworzyła jej Tess:
— O już jesteś. To dobrze. Choć na górę. Właśnie zastanawiałyśmy się z Marią kiedy przyjdziesz. Wejdź na górę, a ja coś wezmę jeszcze z dołu.
Liz powoli wchodziła na górę rozglądając się około.
— Który to twój pokój?
— To ten na wprost drzwi.
— Ale tu są dwoje takich drzwi! Tess!
Ale Tess chyba jej nie usłyszała. Liz wybrała jedne z drzwi i tam weszła. Ale nie było tam Marii. Za to poczuła co dziwnego. Uczucie tęsknoty i nagle nabrała przekonania, ze jest tu coś dziwnego. Że zna dobrze to miejsce. No ale ona nigdy nie była w Roswell w wcześniej to jak to możliwe. Nie. Jeszcze chwilę postała, ale potem wyszła. Skierowała się do drugich drzwi.
— Długo szłaś dołu.- Maria walnęła na dzień dobry
— Zabłądziła. Przepraszam.
— To nic. Żartowałam. Przekonasz się, ze ja już tak mam. – i uśmiechnęła się do Liz zachęcająco.
W tym momencie do pokoju wpadła Tess z taca z napojami i miseczka chipsów oraz 3 buteleczkami Tabasco.
— To cos jak poczujemy się głodne.- wytłumaczyła zdzwonionej Liz
— Tess czemu przyniosłaś Tabasco. Przecież wiesz, ze nie lubię jak go jesz.- naskoczyła na nią Maria
— Bo je lubię. A ty Liz?
— Ja też lubię Tabasco. W dużych ilościach- szybko dodała Liz
— Widzisz Maria dwie na jedną. I czemu jeszcze stoimy. Siadami. Liz usiądź gdzie ci wygodniej.
Liz usiadła na jakimś fotelu naprzeciwko łóżka, na którym wyłożyły się Tess i Maria. Po chwili obie zaczęły ja wypytywać: tylko ze o dwie różne sprawy. Maria chciał wiedzieć skąd jest, a Tess dlaczego przeprowadziła się do Roswell.
— Chwilę dziewczyny- Liz przerwała im ze śmiechem- opowiem po kolei. OK.?
OK.- obie zgodnie odpowiedziały.
— Przedtem mieszkałam w Nowym Yorku wraz Samem. Przeprowadziłam się tu z prozaicznego powodu, a mianowicie ponieważ Sam stracił pracę i znalazł ją tylko tu.
— A kim jest Sam? -zapytała Tess
— Sam jest moim prawnym opiekunem, ponieważ jestem sierotą. Zaadoptował mnie wraz z żona gdy miałam osiem lat. Niestety wkrótce potem zmarła jego żona. Mimo wszystko Sam zaopiekowała się mną. I nie zdziwcie się, ale Sam ma inne nazwisko- nazywa się Smith.
— Nie żartuj Liz! Naprawdę?
— Tak. Ja mam nazwisko Parker
— Co się stało z twoimi prawdziwymi rodzicami- zapytał cicho Maria.
Nie wiem. W wieku 6 lat znaleziono mnie w koszyku przed sierocińcem. Miałam tylko kartkę, ze nazywam się Liz Parker. I tyle. – Liz na chwile się zamyśliła, ale zaraz zapytała- A wy?
Zaczęła Tess.
— Za szczerość należy się szczerość. Ja też jestem adoptowana, ale połowicznie. Przez mamę, bo tata zawsze był przy mnie. Swojej prawdziwej mamy nie znam i nie pamiętam. A tata nie chce nic mówić. Kiedy parę lat temu nadążyła się okazja tata odkupił połowę udziałów baru i zamieszkaliśmy tu. I to chyba tyle. Teraz ty Maria!
— Ja natomiast jestem opuszczona przez ojca. Moja mama wychowuje mnie sama od lat. Zajmuje się rozprowadzaniem różnych gadżetów z Roswell. Wiesz zielone ludki i takie tam.
— Obie pracujecie w Crashdown?
— Tak już chyba e dwa lata! Ale poznaliśmy się w przedszkolu.
Do pokoju wszedł Ed Harding, ojciec Tess.
— Cześć dziewczęta. Wpadłem aby zapytać czy nic wam nie trzeba. – kiedy to mówił rozglądał się po pokuj. Nagle jego wzrok zatrzymał się na Liz. Dziwnie na nią patrzył. Jakby była duchem- I co trzeba?
— Nie tato dziękujemy.
Po wyjściu pana Hardinga Liz nagle zapytała:
— A do kog należy ten pokój obok?
— A to jest dziwna historia. – zaczęła nowa opowieść Tess- jak mój tata kupował część udziałów to były właściciel zastrzegł, że tamten pokój ma pozostać wolny. Co roku, gdy przyjeżdża na tydzień sprawdza, czy tak jest. A wiesz co jest najśmieszniejsze Liz?
— Co?
— Ze ten facet nazywa się Parker.
Wszystkie trzy się roześmiały.
— No wiesz co Tess?! Opowiadasz znów bajki? Jak możesz- rzuciła Maria od niechcenia.
— Nie, to prawda.
Po tym stwierdzeniu dziewczyny zmieniły temat na ploteczki, tzn. Maria i Tess zapoznawały Liz z historia miasteczka i jego mieszkańców.
Przed wyjściem Tess wpadła na genialny pomysł:
— Liz mamy wolne miejsce w Crashdown. Chcesz z nami pracować. Zgódź się! Prosimy.
—Nie wiem. Zapytam sam, jeśli nie będzie przeciwny to w porządku.
Maria podeszła do Liz i ja objęła za szyję i głośno cmoknęła w policzek
— Ja tez cię proszę.
Tego wieczór Liz wychodziła, od państwa Harding szczęśliwa. Wiedziała już, ze na pewno znalazła przyjaciółki. Jedno ją ciekawiło- skąd zna ten pokuj, co ją z nim łączy. Nie spodziewała się jak wiele i ile to w jej życiu zmieni....