Joli

Świat Liz (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

" No i co z tego, że nazywam się Parker. To o niczym nie świadczy. W Ameryce jest 1000-ce Parkerów. Może to właściwe miejsce aby dokładnie opisać moją historię. Zacznę od tego, ze ja i Sam mamy różne nazwiska. Kiedy miałam 6 lat znaleziono mnie pod drzwiami sierocińca z kartką "to jest Elizabeth Parker. Zdrobnieniem Liz zaczął mnie nazywać Sam abym zapomniała o sierocińcu. Ale nigdy tego nie zapomnę. To było zimne miejsce. Nikt tam mnie specjalnie nie lubił. Panie próbowały się dowiedzieć skąd jestem, kto mnie przyniósł. Ale poszukiwania nie przyniosły skutku. To przykre, ale wygląda na to, ze nikt mnie nie potrzebował. Potem do sierocińca przyszła nowa nauczycielka, Ana- żona Sama. Polubiła mnie i wkrótce zaczęła starć się z mężem o moja adopcje. Pamiętam, że kiedy przyszłam po raz pierwszy do ich domu czekała na mnie góra prezentów. Oboje mnie mocno pokochali. Jednak po jakimś roku szczęścia spadła na nasz dom tragedia. Ana miała raka. Na dodatek złośliwego. Nic nie dało się zrobić. Umierała powoli. Patrząc na to z perspektywy lat myślę, że gdyby żyła nie mieszkalibyśmy teraz w Roswell. Sam miał chwilę załamania po śmierci Any, ale kiedy przyszła po mnie opieka społeczna powiedzie, ze mnie nie odda. Starał się być dla mnie i ojcem i matką. I udało mu się...
jedno mnie dziwi, ze kiedy weszłam do tego pustego pokoju w domu państwa Harding doznałam uczucia bliskości. Miałam wrażenie, ze znam dobrze to miejsce, Nie wiem dlaczego czuję, że coś się wydarzy. Żałuję, ze nie panuję nad swoimi mocami na tyle, aby móc przewidzieć przyszłość sobie samej. 
Po tych parunastu dniach wiem, że lubię Roswell. Cieszę się, ze Sam mnie tu przywiózł. Jestem tu szczęśliwa. Mam dwie nowe przyjaciółki. Nigdy tego nie czułam. Nowy York był fajny. Świetne imprezy, zajebiście ubrani ludzie, ale tam nigdy nie byłam sobą. Zawsze kogoś udawałam. A dziś? Sama sobie się dziwie z jaka łatwością opowiedziałam o sobie Tess i Marii.
A co do nich to Sam się zgodził na moja pracę w kawiarni, tylko pod warunkiem, ze po powrocie do szkoły nie opuszczę się w nauce. Powiedział:" Na koniec roku w NY już ci nieźle szło. Mam nadzieję, ze i tu dasz z siebie wszystko." No jasne, ze był lepiej przecież wtedy odkryłam swoje zdolności. Jak dobrze mieć świetną pamięć i wszystko zapamiętywać po jednorazowym przeczytaniu. 
Byłam dziś w kawiarni, zapytać od kiedy zaczynam. Tess powiedziała, że od jutra. No i dodała, ze ma dla mnie garniturek. 
I znowu był tam ten chłopak z tajemniczymi oczami. Tylko teraz chciał chyba coś do mnie zagadać. Ale podeszła jakaś blondynka z długimi włosami i zrezygnował. Szkoda. Zapewne dobrze by nam się rozmawiało. Jutro do pracy. Idę spać. Pa..."

Poprzednia część Wersja do druku Następna część