Już od kilku dni trwała wciąż narastająca burza. Niebo nad Nowym Jorkiem rozświetlały pajęczyny błyskawic wijące się we wszystkie strony. Krople padającego deszczu rozbijały się o okna pobliskiego klubu "Sweet Night". Lokal był ciemny i mglisty, stoliki oświetlone były zielonymi lub niebieskimi lampkami, ściany natomiast zdobiły różowe tapety. Przy stoliku znajdującym się w najciemniejszym rogu tego pomieszczenia siedziało dwóch mężczyzn dobrze zbudowanych, ubranych w garnitury i popijających piwo. Na wieszaku znajdującym się koło nich wisiały dwa płaszcze i dwa kapelusze.
— Christo. Słyszałem, że dostałeś przeniesienie.
— Tak to prawda, ale prosze Cie Rico nie mów narazie nikomu. Nie podjąłem jezcze żadnej decyzji.
— Dobra stary. Pamiętaj tylko, że nasz oddział bez Ciebie to nie będzie to samo.
— Nie przesadzaj.
— Nie przesadzam.
— Nie mówmy już o tym, skupmy się. Mamy robote do wykonania.
Do lokalu wszedł mężczyzna ubrany w zielony garnitur za nim wszedło czterech jego ochroniarzy trzyająćych w ręckach karabiny. Większość przesiadujących właśnie znikłą bez śladu jakby wogle ich tu nie było. W klubie zostały tylko największe mafijne ryby i dwóch agentów skrytych w mroku.
— No panowie robimy interesy. – Powiedział do wszyskich Gubernator. – Wyciągać towar na stół. Wszyscy podeszli do jednego wcześniej przygotowanego pod tego typu spotkania stołu.
— Co robimy Christo?
— Czekamy Rico. Dwóch ochroniarzy podeszło bliżej do stolika przy, którym siedziało dwóch policjantów.
— Hej, a wy kurwa co tu robicie?
— Niech Cie to nie interesuje.
— Szefie mamy tu dwóch cwaniaków.
— Heee... Kogo? Dajcie ich tutaj! – Krzyknął Gubernator. – Czego tu chcecie?
— Co robimy Christo? – Szepnał Rico.
— Przygotuj swoją broń.
— Przecież to tych dwóch gliniarzy co ostatnio zgarneli paru moich kumpli. Hahaha rozwalcie ich!
— Teraz Rico. – Chrisot wyciągnał z pod płaszcza, który ubrał na siebie przed podejściem do bossa i zaczął strzelać. – Rico za lade szybko. – Rico wyciągnał dwa Desert Eagle i teraz rozpoczęło się piekło. Potworny hałas, krzyki i wycie syren. Gdy wczystko umilkło i SWAT już obezwładnił reszte przestępców Christo wstał by pogratulować swemu partnerowi kolejnej dobrej roboty. Oczom jednak nie ukazał się zadowolony Rico tylko jego ciało całe akrwawione i leżące koło baru.
— Nie. – pomyślał Christo. – Lekarz, tutaj!!! Ranny oficer!!! Pomóżcie mu!!! – Do leżącego Riciego podbiegło dwóch lekarzy. Ich diagnoza była prosta: On nie żyje. Christo wstał otrząsnął się i poszedł w strone wyjśćia.
— Christopher Trod? – Spytał jakiś głos. Christo się odwrócił i przed jego oczami pojawiła się odznaka FBI.
— John Savant agent FBI do spraw bezpieczeństwa narodowego. Przychodze to...
— Wiem poco przyszedłeś. Tak zgadzam się. – Powiedział wykończonym głosem Trod.
— Nie pożałujesz jesteś dobry i wróży się przed tobą długa kariera...
— Tak słyszałem już tą gadkę. Oszczęź mi straciłę partnera i ide się przespać. Jutro pogadamy, dobra?
— Przykro mi, ale sprawa jest ważna dostajeś przydział w Roswell. Wyjeżdzasz natychmiast. Tam czeka na Ciebi mieszkanie i wszystko czego potrzebujesz. C.D.N