Liz

Budda i kosmitka

Wersja do czytania

Klucz zgrzytnął w zamku i po chwili klamka cichutko się przekręciła. Jesse wszedł do przedpokoju i położył na komodzie aktówkę i marynarkę. Nie chcąc robić hałasu, żeby nie zbudzić swojej żony, wszedł na paluszkach do salonu. I stanął jak wryty. Na kanapie leżała Isabel. Ale nie sama. Obok leżał Kyle. Oboje byli przykryci kocem i spali w najlepsze, nie przeczuwając, że ktokolwiek jest w pokoju. Jesse spojrzał na zegarek. Była siódma rano, pierwszy stycznia. Przypomniał sobie, ze sam powiedział Isabel, aby spędziła sylwestra z przyjaciółmi. No, ale musiał przyznać, że nie o to mu dokładnie chodziło. Bez większych skrupułów włączył światło w salonie i ostentacyjnie chrząknął. Kyle otworzył zaspane oczy i nieco się podniósł. W tym samym momencie Isabel ocknęła się ze snu. Oboje ziewając zerknęli na Ramireza. Isabel uśmiechnęła się i ze słodką nuta w głosie powitała męża:

— Hej kochanie. Cieszę się, że już wróciłeś.
Jesse nie wiedział co na to odpowiedzieć. Pokręcił głowa i powiedział:

— No nie wiem czy się cieszysz. Wracam z podróży do domu i zastaję cię w objęciach innego mężczyzny.
W tym momencie Kyle spojrzał na niego tak dziwnie, jakby ktoś mu właśnie powiedział, że jest kosmitą. Potem wstał z kanapy, zerknął na Isabel i znów na Jessego. I zaczął się tłumaczyć:

— O przepraszam bardzo, ale odbierasz to zbyt powierzchownie. Między nami do niczego nie doszło. Nie żebym nie chciał... – w tym momencie Isabel zmierzyła go wzrokiem, a młody Valenti zaczął się mieszać – To znaczy nie chciałbym. Bo przecież Isabel to twoja żona. Co prawda wzięliście ślub nieco pospiesznie, ale... Boże, do niczego nie doszło.
Jesse wpatrywał się w Kyla. Czując na sobie również wzrok Issy, Kyle rzekł:

— To... cześć.
I już zmierzał do wyjścia, kiedy Isabel go zatrzymała i wyjaśniła wszystko. Nieco uspokojony i przekonany prawnik zaproponował im wszystkim śniadanie w Crashdown. Kyle z niepewną miną przystał na tę propozycję. Weszli do lokalu. Przy ladzie, obok siebie siedzieli ubawieni Liz i Michael. Chociaż kosmita miał na twarzy jeszcze resztki ostatniej nocy, którą ledwo pamiętał. Liz nalała jemu i sobie kawy, a potem siadając naprzeciwko niego zapytała jak się czuje. Kiedy drzwi Crashdown się otworzyły i weszli Kyle, Isabel i Jesse, oboje się momentalnie odwrócili. Tamci usiedli przy stoliku, a Li zapytała:

— I jak po Sylwestrze?
W tym momencie Jesse się zaśmiał i wygłosił zdanie:

— Wracam z podróży do domu i zastaję moją żonę w objęciach innego.

— Tłumaczyłam ci, że zasnęliśmy oglądając film. – Issy się oburzyła

— Tak. – dodał Kyle ze śmiechem – Aż byłem zdziwiony. Jak można zasnąć na "Rudolfie Reniferze" ?

— Zamknij się. – syknęła Isabel
Do Crashdown po chwili weszli również Max i Maria totalnie rozbawieni. De Luca praktycznie wisiała na plecach Maxa, który wyglądał na równie zadowolonego. Wszyscy zamówili śniadanie i zaczęli opowiadać jak spędzili ostatni dzień w roku. Tylko Kyle milczał.
Dwa miesiące później...
Kyle pracował w warsztacie i już szlag go trafiał. Jego szef zaczął się na nim wyżywać, co zresztą nie było nowością, dodatkowo naglił go termin naprawy jednego wozu. Wszystko mu wylatywało z rąk. Był kompletnie wkurzony i co chwile przeklinał. Już nawet Budda nie był w stanie go uspokoić i przywrócić do równowagi. Kiedy poczuł jak ktoś go chwyta za ramię, warknął:

— I czego do cholery?
Jednocześnie obrócił się i ujrzał przed sobą zaskoczoną i nieco roztrzęsioną Isabel. Od razu zrobiło mu się głupio. Wycierając zabrudzone dłonie w szmatkę, zaczął się nieskładnie tłumaczyć:

— Yyy... Sorry. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Po prostu mam zły dzień.
Isabel nic nie powiedziała, tylko pokiwała głową. Valenti uważnie jej się przyjrzał i zapytał niepewnie:

— Isabel? Wszystko w porządku?

— Tak. – odpowiedziała ze zmieszaniem
Kyle nadal się w nią wpatrywał, a ona przygryzając wargę powiedziała wreszcie:

— Nie. Nic nie jest w porządku.
Zaskoczony chłopak odłożył wszystkie narzędzia i usadził ją na czystym krześle. Po chwili przyniósł sobie niewielki taborecik i usiadł naprzeciw niej. Denerwował się nieco, więc bawił się w dłoniach szmatką utaplaną w smarze. Potem zerknął na Issy i zapytał co się w końcu stało. Isabel westchnęła:

— Smutno mi.

— Smutno? – Kyle nic nie rozumiał – Dlaczego? Czy Jesse...

— Nie. – szybko zaprzeczyła – Od dwóch miesięcy nie ma go praktycznie w domu. Rozumiem, że to praca i tak dalej. Ale czuję się samotna. Nie licząc niektórych weekendów, to nie ma go w ogóle w domu. Nawet nocą.

— Masz przyjaciół. – Kyle usiłował ją jakoś pocieszyć

— Wiem. Ale nikt nie ma dla mnie czasu. Maria w Nowym Jorku nagrywa płytę. Michael ma wszystkich gdzieś i jest zajęty wyłącznie sobą i meczami NHL w TV. A Max i Liz każda wolną sekundę poświęcają wyłącznie sobie. A ja jestem sama, samiuteńka.

— Masz mnie. – szepnął Kyle, ale tak mu dziwnie to wyszło, że sam zmieszał się tymi słowami
Isabel jednak uśmiechnęła się i powiedziała wesoło:

— Wiem, wiem. Dlatego tu przyszłam. Ale widzę, że ty jesteś nie w humorze.

— E tam. – powiedział Kyle już z ulgą – Szef jest krwiopijca. Termin mnie goni, a ja nadal nie mogę sobie poradzić z tym przeklętym silnikiem.
Isabel przyjrzała się mu z uśmiechem. Wstała, klasnęła w dłonie i rozglądając się, podeszła do samochodu stojącego obok, który miał podniesioną maskę. Pochyliła się nad nim i usiłowała coś tam dojrzeć. Kyle podszedł do niej:

— Co szukasz?

— To co tu się niby zepsuło? – zapytała Isabel
Kyle wskazał na część, z która nie mógł sobie poradzić. Isabel wyciągnęła dłoń i dotknęła części. Potem wytarła zabrudzone palce o Kyla i powiedziała:

— Gotowe. Dzięki temu możesz iść ze mną na lunch.
Wyszli z warsztatu. Kyle momentalnie skierował się w znajomą stronę, chcąc iść do Crashdown. Issy szybko chwyciła go za ramię i powiedziała:

— Nie.

— Co nie?

— Nie tam. Zawsze chodzimy do Crashdown. To już się robi nudne. W dodatku mam dość zrzędzenia Michaela i czułych scenek w wykonaniu Maxa i Liz.
Kyle spojrzał na nią dziwnie, uśmiechnął się i powiedział:

— No dobra. To gdzie idziemy?

— Hmm... – Issy rozejrzała się – Może do Belliniego?

— Ok. No, to chodźmy.
Ku totalnemu zaskoczeniu Kyla, Isabel po drodze wzięła go pod ramię, tak że wyglądali nieco dziwnie, praktycznie jak para. Młodemu Valentiemu nawet się to spodobało, chociaż troszkę go to niepokoiło. Przecież Isabel jest mężatką i jego przyjaciółką. Sama myśl o tym, że mogliby być razem troszkę go przerażała. Nie wspominając o tym, jak zareagowaliby Max i Michael. "Chociaż jak ich znam, to woleliby żeby była ze mną, bo ja przynajmniej wiem o ich "sekrecie" i o ile się nie mylę to mi ufają" pomyślał sobie Kyle. Z drugiej strony para Valenti & Evans brzmiała nieco niedorzecznie. Issy była przecież zawsze najpiękniejszą dziewczyną w szkole i nigdy nie zwracała uwagi na takich jak on. "Uspokój się Valenti." Kyle mówił sobie w myślach "Idziemy tylko na lunch. Jak przyjaciele, bo ona jest samotna, jak Jesse pracuje. To zwykłe przyjacielskie spotkanie i nic więcej". Od tego myślenia troszkę mu się mina zmieniła, na bardziej niepewną. Isabel zauważyła to i przyjrzała mu się uważnie. Zapytała:

— Kyle wszystko w porządku?

— Tak. – powiedział szybko i uśmiechnął się
Weszli do niewielkiej restauracyjki. Urocze miejsce. Przed restauracja pod parkanem obrośniętym różami, który niestety teraz dopiero zaczął wypuszczać pędy, ustawione były drewniane stoliki i ręcznie zdobione krzesła. Kyle i Issy zajęli jeden z tych stolików. Valenti zaczął przeglądać gorączkowo kartę dań. Isabel rozejrzała się i chłonąc głęboko powietrze powiedziała:

— Tego mi było potrzeba. Zaciszne miejsce, mało ludzi, żadnych szczęśliwych i migdalących się par, ani zrzędzących kosmitów.

— Ta. – Kyle zaśmiał się – Co ci zamówić?

— Nie wiem. Może wezmę sałatkę wegetariańską i wodę mineralną?

— Isabel. – Kyle powiedział poważnie – To twój lunch a nie przekąska. Zjedz coś porządnego.

— Kosmici nie potrzebują tyle energii co wy i tyle tłuszczu.

— O ile mi wiadomo to w dużej części jesteś człowiekiem. Więc choć raz zjedz jak człowiek. – w tym momencie podszedł kelner a Kyle zamówił – Poprosimy dwa razy ryz z warzywami i kurczakiem na słodko. A do picia dwa duże koktajle truskawkowe.
Kelner przyjął zamówienie i zniknął za drzwiami. Isabel pochyliła się:

— Chcesz, żebym dostała niestrawności albo się zatruła?

— Jak sama powiedziałaś jesteś kosmitką. A kosmici nie chorują. – zaśmiał się
Isabel chciała wyglądać groźnie, ale sama zaczęła się śmiać.
Miesiąc później...
Kyle siedział w ciemnym salonie, wbity całkowicie w kanapę. Trzymając w dłoni pilota przełączał z kanału na kanał. Znudzony doszczętnie miał zamiar, w przypływie desperacji, iść na występ swojego ojca i jego zespołu. Westchnął i wstał. Mijając figurkę Buddy powiedział jak w modlitwie:

— Jeśli nie chcesz, żebym musiał się zadźgać na występie mojego ojca, to błagam cię, błagam niech coś się stanie.
Wciągnął na siebie katanę i już zmierzał do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon.

— Buddo jesteś wielki. – Kyle powiedział jakby sam do siebie
Natychmiast odebrał telefon. Po drugiej stronie linii usłyszał znajomy, roztrajkotany i nieco zdenerwowany głos:

— Kyle powiedz mi, że nie jesteś zajęty.

— No, właściwie to nie...

— Dobrze! To natychmiast do mnie przyjdź.

— Co?

— Nie ma czasu na wyjaśnienia. To pilne. Szybko! Mam cholerny problem.

— Isabel... – chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył bo Issy odłożyła już słuchawkę, jakby nie chcąc słyszeć ani nutki sprzeciwu czy wątpliwości
Zamknął za sobą drzwi i poszedł w kierunku domu Ramirezów. Zastanawiał się co tez mogło się stać. "Może ma kłopoty? Ale nie... Wtedy to raczej nie dzwoniłaby do mnie tylko do Maxa lub Michaela. To co się do cholery stało?" sam się zadręczał.
Zapukał. Kiedy usłyszał zdławione pozwolenie na wejście, przekręcił niepewnie klamkę i wszedł. Rozejrzał się po mieszkaniu. Wszystko było w idealnym porządku. Po chwili z pokoju wyłoniła się Isabel. Była piękna. Włosy miała ułożone w drobne fale opływające twarz, na policzkach widniały drobiny brokatu, a powieki pokrywał delikatny makijaż. Miała na sobie lekki szlafroczek. Spojrzała na Kyla, a ten w zupełnym szoku, stał z otwartą buzią. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć Issy znów zniknęła w pokoju obok i po chwili wróciła, trzymając w dłoniach dwa wieszaki, na których wisiały sukienki.

— Kyle. Którą z nich mam ubrać?
Młody Valenti nabrał powietrza i wreszcie powiedział:

— Isabel...

— No która? – Issy się niecierpliwiła

— Zadzwoniłaś do mnie, wprowadzając mnie w paranoję co może być tak cholernie pilnego. Myślałem, że coś ci grozi. A ty mnie tu sprowadzasz, żebym ci pomógł wybrać sukienkę?!

— Tak. – powiedziała Isabel po czym przyłożyła obie sukienki do swojego ciała i ponowiła pytanie – No to którą mam ubrać?

— Na jaką to okazję?

— Mamy rocznicę i idziemy, jak sądzę, na kolację. – powiedziała
Kyle spojrzał na obie sukienki. Jedna była tradycyjną "małą czarną" na cieniutkich koralikowych ramiączkach. Druga to długa suknia w odcieniu dojrzałej wiśni. Valenti westchnął i powiedział:

— Czarna.
Kyle wszedł do Crashdown. Już na progu wpadł na roześmianą Liz. Zatrzymał się i przyjrzał jej uważnie. Miała na sobie długa, czarną spódnicę i czerwoną bluzkę bez pleców. Stanęła tuż przed nim i przywitała się:

— Hej Kyle.

— Cześć. – powiedział niepewnie – Ładnie wyglądasz.

— Dzięki. – uśmiechnęła się

— Randka z Maxem?

— Yyy... Właściwie to nie. Wybieramy się w trójkę na otwarcie nowej kafeterii. W trójkę. Max, ja i Michael.

— Michael? – Kyle o mało się nie zakrztusił śmiechem – Jak go przekonaliście, żeby poszedł, bo już na pewno nie uwierzę, że sam to zaproponował.

— Nie. – Liz zaczęła się śmiać – Kiedy się dowiedział, że będzie tam darmowe jedzenie i picie, to od razu chciał tam iść.

— No tak.

— Kyle, może pójdziesz z nami? – zaproponowała Liz

— Nie. Nie mam odpowiedniego stroju.

— No co ty? – Liz zakpiła – Ty myślisz, że Michael ma? Pewnie pójdzie w dżinsach i koszulce polo.
W tym momencie do Crashdown weszli Max i Michael. Kyle i Liz wybuchnęli śmiechem na ich widok. Max na koszule narzucił marynarkę, ale Michael oczywiście przyszedł ubrany tak jak przepowiedziała Liz. Wyszli w czwórkę i skierowali się do nowootwartego lokalu.
Było już po północy, a oni nadal świetnie się bawili. Michael i Max poszli do toalety, a Liz i Kyle rozmawiali. Liz zaproponowała mu drinka. Odeszła aby przynieść dwa napoje. W tym czasie Kyle uważnie się rozglądał dokoła. I nagle ni stąd ni zowąd poczuł, że ktoś mu się wiesza na szyi. Oczy mu dosłownie wyszły na wierzch a usta otworzyły się same z siebie.

— Isabel?!
Rozpromieniona dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała:

— Tak. – zaczęła się śmiać, nie wiadomo z czego

— Czyś ty oszalała? Jesteś pijana!

— Tak? – zapytała ze zdumieniem w głosie

— Ile wypiłaś?

— Tycio, tyciuteńko. – powiedziała i wskazała palcami ile

— Akurat. Przecież wiesz, ze nie powinnaś pić. Jak Jesse mógł cię tak schlać?

— Jesse? – Issy nagle zesztywniała i opuściła dłonie z ramion Kyla – Nie ma go. Nie przyszedł. Nawet nie zadzwonił, że coś mu wypadło. Zapomniał o naszej rocznicy. Więc się upiłam na złość! – zaśmiała się i zamrugała oczami, potem znów przysunęła się do zdezorientowanego Kyla, zarzuciła mu ramiona na szyję i szepnęła – Pocałuj mnie.

— Co? – zaskoczony Kyle aż podskoczył

— Pocałuj mnie. – domagała się Issy – Wiem, ze od dawna o tym marzysz.

— Być może. Ale nie zrobię tego. Po pierwsze jesteś pijana, po drugie jesteś mężatką.

— Pocałuj! – tupnęła noga jak mała dziewczynka
W tym momencie podeszła do nich Liz. Z daleka nie widziała co się dzieje. Gdy tylko się zbliżyła, Isabel oderwała się od Kyla i rzuciła na Liz. Przytuliła ją mocno do siebie i zaczęła mówić:

— Liz. Moja najlepsza, najdroższa, najwspanialsza przyjaciółko ziemianko.
Zdezorientowana Parker spojrzała na Kyla, który wykonał znany gest wyjaśniający, ze Isabel nieco wypiła. Liz oderwała się od Issy i powiedziała:

— Trzeba ją otrzeźwić.

— Nie! Nie wolno. – Isabel zaczęła kiwać palcem wskazującym przecząco

— Kyle zrób coś. Trzeba ja stąd zabrać.

— Ale ja nie chcę! – Issy protestowała

— Kyle szybko, zanim Max i Michael ją zobaczą w takim stanie.
Na nic nie czekając młody Valenti pociągnął Isabel za rękę i wyprowadził z lokalu. Liz odetchnęła z ulga, gdyż ledwo zamknęły się za nimi drzwi, a Max i Michael byli już przy niej. Kiedy zapytali gdzie Kyle, odpowiedziała, ze źle się poczuł i wyszedł. Nie chciała, żeby raczej roztrzepany Kyle musiał sam zajmować się pijaną kosmitką, więc poprosiła Maxa, żeby ją odprowadził do domu. Oczywiście Michael został, ponieważ jedzenia było jeszcze mnóstwo i nie można pozwolić, aby się zmarnowało.
Ledwo Max zniknął za rogiem, a Liz z powrotem wyszła z Crashdown. Skierowała się błyskawicznie do mieszkania Isabel. Zastała tam Kyla mocującego się z upartą Isabel, która teraz zażyczyła sobie iść do Crashdown na szarlotkę. Wspólnymi siłami Kyle i Liz zdjęli z Isabel sukienkę i ułożyli ją do łóżka. Potem Liz zaparzyła gorącej kawy. Na szczęście Isabel usnęła i mogli w spokoju ją sami wypić.

— Matko. – Kyle zaczął narzekać – Nie wiedziałem, że pijani kosmici mogą być tak uciążliwi. No nie licząc Maxa, którego sam upiłem. Ale on jakoś mi nie przeszkadzał.

— Bo sam byłeś wtedy pijany. – zakpiła Liz

— No, ale nie robiłem takich głupot jak ona. – bronił się

— Nie wcale. – Liz aż przewróciła oczami – A kto grzebał w mojej bieliźnie? O mało nie założyłeś na siebie mojego stanika.

— Yyy... – Kyle zmieszał się nieco – No, ale nie domagałem się, żebyś mnie pocałowała.

— A co Issy się domagała? – Liz zaśmiała się

— Owszem. – Kyle był całkowicie poważny – Rzuciła mi się na szyje i domagała się stanowczo, żebym ją pocałował.

— I co ty na to? – Liz zaczęła się śmiać

— Powiedziałem, że jest pijana i jest mężatką. A ona wtedy zaczęła tupać noga, jak mała rozwydrzona dziewczynka.

— No, to sobie posiedź z małą dziewczynką. – powiedziała Liz wstając – Ja musze wracać do domu.

— Nie zostawisz mnie chyba z nią? – Kyle rozpaczał

— Owszem, zostawię. – odpowiedziała mu Parker i wyszła
Kyle zamknął za nią drzwi i powiedział na głos:

— Czym ja zasłużyłem na taką karę Buddo?!
Kyle poszedł do sypialni, gdzie spała Isabel. Sprawdził czy czasem się nie obudziła. Potem usiadł na wiklinowym krześle pod ścianą i zakrywając się kocem, powoli przysnął. Isabel również była pogrążona w głębokim śnie.
Isabel zarzuciła swoje ramiona na szyję chłopaka. Nastolatek niepewnie objął ją rękoma a pasie. Ale z każdą chwilą jego uścisk stawał się mocniejszy. Dłonie dziewczyny przylepiły się do pleców chłopaka i powoli podciągały jego bluzę, która już po chwili leżała na podłodze. On wsunął delikatnie dłonie pod sweter dziewczyny. Issy jedną dłonią przeczesywała włosy Kyla, zaś drugą rozpięła zamek w swoim swetrze. Niewinny ciuszek upadł obok szarej bluzy. Chłopak stał się nieco śmielszy. Dłońmi muskał ramiona dziewczyny i jej talię, z której powoli osuwały się jej dżinsowe spodnie. Spragniona dziewczyna niecierpliwie ściągnęła z niego koszulkę i rzuciła ją niedbale na krzesło. Oboje, nie uwalniając się z uścisku, przesunęli się w stronę łóżka. Miękko i powoli położyli się na nim. Delikatne, jasne dłonie Isabel przebiegały po mapie ciała chłopaka. Przemierzały jego plecy i klatkę piersiową, a także delikatnie wpijały się w jego włosy. Chełpliwe ręce nastolatka zdjęły koszulkę dziewczyny i muskały jej nagi brzuch. Usta Kyla spokojnie, choć z pewną zachłannością, muskały smukłą szyję dziewczyny i jej rumiane policzki. Nie potrafili się powstrzymać i znów zatonęli w kolejnej fali namiętnych, pasjonujących i przepełnionych żarem pocałunków. Obsypywali się nimi niczym klejnotami. Czułe i niepewne dotyki dłoni rozbudzały ich jeszcze bardziej. Issy z uśmiechem szeptała imię chłopaka. Isabel zbudziła się cała przepocona. Ciężko oddychała i nie mogła uspokoić kołatania swojego zawziętego serca. Hałas zbudził również Kyla. Isabel zobaczyła go i wydała z siebie dziwne jęknięcie. Kyle podszedł do niej.

— Issy wszystko ok.?
Ta nadal wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. A potem zamrugała oczami i klęknęła na łóżku. Wyciągnęła dłonie w stronę Kyla i powiedziała:

— Kyle. Dlaczego?

— Co dlaczego? – Valenti nie bardzo wiedział co mówi do niego

— Dlaczego wcześniej sobie tego nie uświadomiłam?

— Ale czego? – chłopak w końcu usiadł obok niej na łóżku

— Po śmierci Alexa bardzo potrzebowałam kogoś i jednocześnie bałam się w kimś zakochać. Te wszystkie kosmiczne sprawy ściągają na mnie same nieszczęścia i ból.

— Przecież masz Jessego. – powiedział nieco posępnie

— Tez tak myślałam. Ale on nic nie wie o mnie, ani o moim pochodzeniu, a ja boje się mu powiedzieć. Poza tym już od kilku miesięcy czuję, że... to nie to... owszem Jesse jest wspaniały, ale nie czuję do niego tego...
Kyle spojrzał na nią z błyskiem w oku, a Isabel westchnęła:

— Nie czuję do niego tego co do ciebie.

— Do... Do mnie?! – Kyle wpadł w stan szoku

— Tak. Zawsze byłeś przy mnie, zawsze mogłam na ciebie liczyć, potrafisz mnie rozbawić i wiesz kim jestem. Potrzebuję cię. Kocham cię Kyle.
Kyle przytulił ją mocno do siebie, a w oczach zamigotały mu łzy. Odpowiedział półszeptem:

— Kocham cię Isabel.
Liz wstała dość późno. Zbudziło ją dopiero kołatanie do okna. Na balkonie stała zniecierpliwiona Issy. Liz otworzyła jej okno i zapytała sennie co się stało. Isabel jedynie podała jej zwinięta karteczkę i powiedziała:

— To tylko dla ciebie. Nikt inny, rozumiesz? Tylko ty wiesz i milcz!

— Ale Issy o co chodzi?

— Wreszcie znalazłam miłość. – powiedziała z uśmiechem i uciekła
Liz nie wiedząc co to miało znaczyć otworzyła zwinięta karteczkę. Znajdował się tam adres i telefon. Nie wiedząc co ma to oznaczać, Liz wsunęła karteczkę do kieszeni i zeszła powoli na dół. Po jakimś kwadransie do kafeterii wparowali Max i Michael. Liz spojrzała na nich i zapytała:

— Co się stało? Tacy głodni jesteście?

— Nie ma czasu na żarty. Isabel zniknęła i Kyle tez.
Liz zerknęła na nich, a potem coś sobie uświadomiła. Przygryzła wargi i wbiła wzrok w podłogę. Ten adres i telefon to było ich nowe miejsce zamieszkania... razem. Liz pomyślała sobie: "Więc Isabel i Kyle? Kto by pomyślał. Budda i Kosmitka"
The end

Wersja do czytania