Liz i Maria chichotały widząc Stacey Scheinin ubraną w różowy podkoszulek i jaskrawo zielone spodnie w centrum handlowym.
— Jak ona mogła się tak ubrać?! – Nie mogła wytrzymać Liz. Boki bolały ją już od tego śmiechu. – Ona wygląda OKROPNIE!
— Może znalazła gazetę, w której były rady "Jak ubrać się, żeby wszyscy mieli z Ciebie ubaw", a myślała, że to nowa moda! – Marię także boki bolały od tego chichotu.
— Podejdźmy do niej i spytajmy gdzie kupiła te "czaderskie" spodnie! – Zaproponowała Liz.
— Okey! – Zgodziła się Maria. – Ale pod jednym warunkiem!
— Jakim?
— Ty mówisz, a ja będę udawać, że mam kaszel, bo wybuchnę śmiechem!
— Okey...
Dziewczyny podeszły do Stacey. Maria zaczęła kaszleć (właściwie to śmiała się).
— Cześć Stacey! – Przywitała się Liz miło.
— Cześć Parker... – Usłyszała w odpowiedzi Liz. – Chciałaś coś ode mnie? I co się stało Twojej przyjaciółce Marii, czy jak ona tam ma?
— Oh! Maria dostała napadu kaszlu. A nic od Ciebie nie chciałam. Masz bardzo ładne spodnie... Gdzie je kupiłaś? – Liz nie wytrzymała i zaczęła dusić się ze śmiechu.
— Kupiłam je... A zresztą, co cię to obchodzi! Nie lubię, kiedy ktoś nosi takie same rzeczy jak ja! Dlaczego tak bezczelnie kaszlesz?
— Chyba zaraziłam się od Marii... My już pójdziemy, na razie Stacey!
Gdy Stacey Scheinin oddaliła się Liz Parker i Maria DeLuca przestały udawać i zaczęły się nieludzko śmiać. W pewnym momencie Liz wpadła na coś (lub na kogoś). Natychmiast przestała chichotać. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą Maxa Evansa, który podobał jej się od dawna. Znali się ze szkoły. Siedzieli razem na biologii. Zaczerwieniła się strasznie.
— Yyyyy... Eeee... Cześć Max! Sorry... – Wydukała Liz, chwyciła Marię za rękę i zaczęła biec w stronę WC.
Gdy już znalazły się w bezpiecznym miejscu, zobaczyła, że Maria również jest czerwona jak burak. Kiedy spojrzały w lustro i zobaczyły swoje odbicia zaczęły znów nieziemsko chichotać.
— Mario... Tam był Michael, że cała jesteś czerwona czy zarywasz do Maxa!? – Spytała Liz, cały czas się śmiejąc.
— Był Michael oczywiście! – Odrzekła DeLuca. – Wiesz przecież, że za nim szaleje.
Michael Guerin był najlepszym przyjacielem Maxa Evansa. Oboje są ciemnowłosymi, przystojnymi facetami. Michael ma brązowe oczy, a Max niebieskie. Zabójczo niebieskie. Coś w nich było nieziemskiego.
— Dobra możemy już stąd wyjść. Ja chyba idę do domu, bo już i tak za dużo atrakcji na dziś... A poza tym za niecałe pół godziny zaczynamy prace w Crashdown Cafe. – Przerwała ciszę Maria.
— No okey. To wychodzimy.
Gdy przyjaciółki wyszły z WC, centrum handlowe było strasznie opustoszałe.
— Co się stało? – Pomyślała Liz, lecz nie powiedziała tego głośno.
Szły koło wielu sklepów i sklepików i nagle zobaczyły dwóch ogromnych facetów z karabinami. Oni biegli w ich stronę. Liz kątem oka zauważyła Maxa Evansa i Michaela Guerina, którzy z jakimś niepokojem oglądali całe zdarzenie. Nagle słychać było dwa strzały. Liz przeszedł ogromny ból i spadła na ziemię. Z oddali słyszała krzyk Marii i jej słowa:
— Liz nie umieraj, proszę Cię! LIZ! – Oraz głośne łkanie.
Faceci z karabinami uciekli. W tej samej chwili Max zaczął biec w stronę dziewczyn, lecz Michael go zatrzymał.
— Nie możesz jej uzdrowić! To sprowadzi na nas FBI! Nie możemy ryzykować!
— Ja ją kocham Michael! – Powiedział Max. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ją kocha. Od zawsze mu się podobała. Ale nie myślał, że ją kocha. – Jakby ktoś postrzelił dziewczynę, za którą ty szalejesz, też chciałbyś uratować jej życie!
— Ale nie naraziłbym dwójki najlepszych przyjaciół! Można przecież zadzwonić po pogotowie.
Max chciał zrezygnować, Michael miał rację, ale gdy zobaczył, że aura Liz jest już prawie czarna, rzekł do Guerina:
— Patrz na jej aurę, nie uratują jej.
Michael spojrzał. Faktycznie. Było już prawie za późno. A aura Marii zrobiła się cała granatowa – Jest smutna. Z zamyślenia wyrwał go głos Maxa:
— Odsuń się Mario!
Zobaczył jak Maria odsuwa się, cała we łzach, że Max kładzie ręce na ranie postrzałowej Liz, i że aura Liz już jest prawie czarna.
Max maksymalnie skoncentrował się na tym, żeby nawiązać łączność z ciałem Liz. Po chwili jej aura znów była bursztynowa, a dziewczyna widząc Maxa z rękami na jej brzuchu zaczerwieniła się i wydukała:
— Co się stało? Słyszałam strzały... A dalej... Nie pamiętam...
Michael kątem oka zauważył policję.
— Max... I co teraz?
— Liz. – Zwrócił się Max do dziewczyny. – Proszę Cię skłam. Powiedz cokolwiek, byle nie to, że to krew. Proszę. Wyjaśnię Ci to później.
Podszedł do nich szeryf Valenti w swoich odblaskowych okularach.
— Co tu się stało? – Spytał Liz, widząc, że dziewczyna jest we krwi.
— Nic, szeryfie. – Rzekła Liz z uśmiechem. – Aż wstyd się przyznać. Przechodziłyśmy z Marią tędy, i usłyszałyśmy strzał. Tak się przestraszyłam, że upadłam!
— A to, co? – Spytał Valenti wskazując na krew.
Max i Michael wstrzymali oddechy.
— To czerwone? A! To ketchup. Gdy byłyśmy z Marią w McDonalds'ie wylałam na siebie przez przypadek ketchup.
Evans i Guerin odetchnęli z ulgą. A Valenti powiedział.
— No dobrze. Idźcie. Musimy się tu rozejrzeć. Nie widzieliście czasem tego, co strzelał?
— Byli zamaskowani. Było ich dwóch. Wysocy, muskularni. – Powiedział Max.
— Dziękuję młody człowieku.- Odpowiedział Valenti.
Max Evans, Michael Guerin, Liz Parker i Maria DeLuca posłusznie wyszli z budynku.
— O cholera! – Krzyknęła Liz patrząc na zegarek. – Maria! Za pięć minut zaczynamy pracę!
— Może was podwieźć? – Zaproponował Max.
— Eeee... Nie mamy się jak odwdzięczyć... – Odpowiedziała Liz.
— Wystarczy, że ładnie podacie nam kawę w Crashdown. – Powiedział Michael.
— No to okey! – Odezwała się Maria.
Cała czwórka wsiadła do jeepa. Jechali przez Roswell, aż dojechali do Crashdown Cafe.
— Dzięki za podwiezienie!- Krzyknęły dziewczyny.
— Aha... I przepraszam za moją nieuwagę, wtedy jak na Ciebie wpadłam... – Zaczerwieniła się lekko Liz.
— Nic się nie stało. – Powiedział Max z uśmiechem.
— A kiedy mi to wytłumaczysz... To zdarzenie? – Spytała.
Michael popatrzył na Maxa, a ten na przyjaciela.
— Zresztą tu nie trzeba nic tłumaczyć – Skłamał Michael.
— Jest! – Wykrzyknęła Maria. – On jej w jakiś sposób uratował życie. Ona już się wykrwawiała. – Dodała cichym szeptem.
— Wytłumaczę Ci to później – Max zwrócił się do Liz. – Okey?
— Okey! To do zobaczyska. Ja lecę się przebrać... Mario dasz sobie radę sama przez chwilkę?
— Jasne. – Odpowiedziała Maria.