Liz Parker siedziała skulona na łóżku w swoim pokoju i płakała. Łzy spływały jej po policzkach. Nie zadzwoniła nawet do Marii, a gdy ta dzwoniła, Liz mówiła, że wszystko jest okey. Nagle usłyszała pukanie do okna. Zignorowała to. Potem znowu.
— Kto tam? – Rzuciła od niechcenia.
— Liz, to ja Max! Przyszedłem aby wyjaśnić to co zaszło w szkole. – Usłyszała.
— Nie ma o czym gadać. Idź stąd. Nie chce cię widzieć! – Wrzasnęła. Odszedł. Zabolało ją to że tak szybko zrezygnował. Po chwili usłyszała kroki na schodach. Otarła łzy i pomyślała:
— Zaraz wleci mama i będzie się pytać co mi się stało, bla bla bla... Ugh... Skąd ja to znam? – Usłyszała pukanie.
— Mamo! Nic mi nie jest, nie jestem głodna. Ale jak musisz to wejdź.
Do pokoju wszedł Max Evans.
— Cześć Liz. To nie tak jak myślisz!
— Nawet się nie tłumacz!
— Proszę cię nie przerywaj mi. Tess po prostu, nie wiem dlaczego, zaczęła mnie całować. Odepchnąłem ją gwałtownie i zobaczyłem ciebie. Od razu za tobą pobiegłem lecz nie zdołałem cię dogonić – wpadłaś do damskiej toalety. Czekałem aż do chwili gdy zobaczyłem Marię. Poprosiłem ją aby sprawdziła czy ciebie tam nie ma. Weszła i wyszła. Powiedziała że toaleta jest pusta. Myślałem, że może coś jej powiedziałaś. Więc czekałem aż do lekcji.
— O! To już nawet znasz jej imię!
— Przedstawiła się. Ja jej też. Później zaczęła mnie całować i dalej opowiadanie znasz!
— No dobra powiedzmy, że Ci wierze. – Powiedziała Liz i namiętnie go pocałowała. Tęskniła za tymi pocałunkami.
Max siedział u niej do późna. Gdy usłyszała kroki mamy zamknęła go w szafie.
— Liz, nie śpisz jeszcze? – Spytała mama Liz.
— Nie... Tak sobie siedzę. Muszę jeszcze zadzwonić do Marii.
— Wszystko okey?
— Jak najbardziej!
— No to dobrze. – I wyszła.
— Max, możesz już wyjść! Max... – Dopowiedziała po chwili milczenia. – Max jesteś tam? – Podeszła do szafy i otworzyła ją. Max tam był, ale... nieprzytomny! – Max! Proszę obudź się! Proszę Max! – I zaczęła płakać. Szybko pobiegła do telefonu. Wykręciła numer Marii.
— Halo... – Powiedziała Maria zaspanym głosem.
— Mario... Proszę pomóż mi... – Wydukała Liz łkając.
— Uspokój się Liz! Mów co się stało! Po kolei!
— Ale nie ma czasu! Jest u mnie Max i on... stracił przytomność! Proszę jedź po Michaela i dyskretnie przyjedźcie do mnie.
— Okey. – Rzuciła Maria i odłożyła słuchawkę.
Liz wyciągnęła Maxa na łóżko. Usiadła przy nim.
— Max. Proszę cię. Obudź się... Proszę. Zrób to dla mnie. Kocham cię... Obudź się proszę! – Pocałowała go. – Mam nadzieję, że to nie nasz ostatni pocałunek. – Rozpłakała się głośniej. Po kilku minutach usłyszała:
— Liz. Co się stało? Nic nie pamiętam. Pamiętam tylko tyle, że twoja mama szła po schodach i schowałaś mnie do szafy...
— Max! Kochanie, żyjesz! – Pocałowała go namiętnie i wtuliła się w niego. – Gdy otworzyłam szafę byłeś nieprzytomny... – Nagle pukanie do okna. – Jeśli to ty Maria to wejdź, już wszystko w porządku!
— A my się tak martwiliśmy o was! Jeszcze taki tłok był... Musieliśmy jechać naokoło, bo koło Disco była tak zastawiona droga, że nie szło przejechać! – Odetchnęła Maria.
— No... Maria wlazła do mnie przez okno bo było uchylone, a nie mogła mnie dobudzić pukaniem. Zaczęła mną szturchać... – Powiedział, a w myśli dodał: – A ja ją pocałowałem i dopiero oprzytomniałem.
— No potem od razu wskoczył w ciuchy i jedziemy! – Dodała Maria.
— Na całe szczęście wszystko jest okey. Michael... Odwieziesz Maxa do domu? Boję się go puścić samego... – Rzekła Liz.
— Ależ Liz. Nic mi nie jest. – Zapewniał Max.
— Okey. Nie ma sprawy. – Powiedział Michael, nie zważając na słowa kumpla. – To my jedziemy. Na razie!
— Pa Liz, przyjaciółko od siedmiu boleści! – Pożegnała ją Maria.
— No hey wam wszystkim... Pa Max. – Cmoknęła go lekko.
— Pa Liz.