Majandra_Delfino

Nowe Dni

Wersja do druku

To była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Wszystko skomplikowało się przez jeden wypadek samochodowy. Ale od początku.
Jak zwykle we wtorek sprzątała kawiarnię. Liz była z Maxem, nikt nie wie gdzie. Wróciliśmy do Roswell, bo wiedzieliśmy, że będą nas szukać wszędzie, ale nie tutaj. To był dobry pomysł. Stare kąty powitałam, mimo wszystko, z ulgą. Dwuletnia tułaczka po Ameryce przyniosła wiele radości jak i smutków. Nie było nam łatwo.
Działo się bardzo dużo, długo by wyliczać miejsca w których byliśmy, co zobaczyliśmy i liczbę ludzi, którym próbowaliśmy pomagać. Liz w końcu nauczyła się kontrolować swoje moce, które, jak się później okazało, dokuczały jej tak bardzo, że zbiegły się w jednym czasie z ciążą. Tak, Liz była w ciąży i urodziła śliczną córeczkę, którą nazwała Michele. Max w tej kwestii nie miał zastrzeżeń, wręcz przeciwnie- wybór młodej żony przyjął z entuzjazmem. I właściwie nie dziwie mu się. Michele odziedziczyła po ojcu ogromne, brązowe oczy, a po matce śliczny uśmiech. Na drugie dostała Marisa- to dla mnie i Isabel. Jestem po raz pierwszy matką chrzestną, a moja chrześnica rośnie i rozwija się coraz szybciej. Nie mogę uwierzyć, że już skończyła rok. Wszystko się zmienia.....
Isabel przeżyła ogromny szok, gdy dowiedziała się, że Jesse został zabity w strzelaninie gangów w Bostonie. Był jedyną ofiarą śmiertelną. Bardzo długo nie odzywała się do nikogo. Ta tragiczna wiadomość doszła do nas w rok po wyjeździe. Isabel bardzo pomogła obecność Michele. Ta istotka przywróciła ją, przynajmniej w połowie, do życia. Resztę naprawiał Kyle, z którym w czasie naszej ucieczki bardzo się zbliżyła.
Wszystko się zmienia....
Twraz mieliśmy po dwadzieścia jeden lat i praktycznie całe życie przed sobą. Liz mogła widzieć przyszłość. Jednak nie chciałam nic wiedzieć. Nauczyłam się, że jej wizje nie muszą się sprawdzać i sami wybieramy swoje przeznaczenie. Ja także wybrałam. Nie byłam obecnie z Michaelem. Nasze stosunki układały się różnie. Czasami było wspaniale i wtedy nie chciałam by cokolwiek się zmieniło, a czasami było nie do zniesienia. Jak to z Michaelem. Liz śmiała się ze mnie, tak przyjacielsko. Wiedziała, że go kocham, a on kocha mnie. Tak już między nami było.
Czy już mówiłam, że wszystko się zmienia?
I zmieniło się bardzo. Trudno mi jest o tym mówić komukolwiek. Zawsze byłam półsierotą , ale przez ten wypadek zostałam sama. Choć czuję, że nie jestem sama, to jednak brak tak bliskiej mi osoby poruszył mną niesamowicie i sprawił, że przez pewien okres leżałam z wysoką gorączką w łóżku. Moja mama była dla mnie najbliższą istotą poza wtajemniczonymi przyjaciółmi. Teraz już jej nie było, a ja musiałam z tym żyć. Gdy wyzdrowiałam Szeryf poprosił żebym z nimi zamieszkała, ale w jego domu już były trzy osoby: on, Kyle i Isabel, która nie chciała wchodzić rodzicom na głowę. Max zamieszkał z Liz i małą w wynajętym mieszkaniu, na które łożyli Parkerowie i Evansowie, chociaż on był temu stanowczo przeciwny. Michael też miał swoje lokum. Jedyne dwa pokoje, mała łazienka i coś na kształt kuchenki. Jak dla niego to było nawet za dużo. To właśnie on pomógł mi w tym okropnym dla mnie momencie. Nie pytał czy chcę z nim mieszkać. Po prostu zabrał mnie do siebie. Zawsze czyny wychodziły mu lepiej niż słowa. To były trudne dni, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.....



Od wypadku mamy minęły dwa miesiące. Doszłam już do siebie i wszystko jest normalnie. Przynajmniej staram się żeby tak było. Kiedy kilka tygodni temu weszłam do mieszkania Michaela ogarnęło mnie przerażenie. Przez te pokoje przeszło tornado jedzące pizzę i chipsy, niegdyś chyba paprykowe, teraz zielone i prawie chodzące o własnych siłach. Zajęłam się sprzątaniem tego "gniazdka", pomimo licznych protestów właściciela. Doprowadziłam je do jako takiego porządku. Razem z Isabel zmieniłyśmy kolor ścian na jasną zieleń w gościnnym pokoju, gdzie wcześniej spał Michael, pomarańczowo- brzoskwiniowy w sypialni, niebiesko- turkusowy w łazience i biały w kuchni. Issy odnowiła trochę te stare meble. Prawie zmusiłyśmy Michaela do kupna nowej lodówki, ze starą nie dało się już nic zrobić. Ja zostałam ulokowana w sypialni. Oczywiście od razu dostałam zakaz ruszania sprzętów prywatnych, w tym wszystkich płyt Metallicy oraz plakatu ze Spidermanem. Nie wiedziaąłm, że kosmici też mają swoich idoli i oczywiście nie omieszkałam mu o tym powiedzieć. Wydawało mi się, że się trochę obraził. Pracował teraz jako sklepikarz w sklepie mojej mamy. Nie było z tego dużo pieniędzy, ale wystarczało, poza tym w razie potrzeby możnabyło zrobić te kosmiczne czary- mary. Tak czasem robiłyśmy z Isabel. To prawda, że piszę o niej częściej niż o Liz, ale ona nie powinna być i nie będzie zazdrosna, teraz ma swoje dzieciątko i Maxa. Prawdziwa rodzina- dziadkowie, którzy się trzęsą nad swoją wnuczką i kochający rodzice. Max pracuje w UFO centrum. Teraz jest zastępcą kierownika. Brody nie zadaje mu żadnych pytań i dobrze płaci. Chyba stałam się materialistką.....



Wstałam bardzo późno w nocy. Usłyszałam przytłumiony stukot. Zapaliłam światełko przy łóżku i odrzuciłam koc. Przez chwilę szukałam kapci, ale dałam sobie spokój i wyszłam z sypialni. Wskazywało na to, że ktoś był w kuchni. Zajrzałam tam niepewnie. Przed lodówką stał Michael i popijał mleko. Nie wiem czemu, ale ten widok bardzo mnie rozbawił. Usłyszał mnie i odwrócił się szybko z uśmiechem. Wtedy przestałam się śmiać. Podeszłam do niego. On też był poważny. Patrzył na mnie takim wzrokiem.... Uwielbiałam go. Nie mówiliśmy nic, słowa nie były potrzebne. Przybliżył się do mnie. Staliśmy tak naprzeciwko odgrodzeni od siebie jedynie moją koszulką nocną,, właściwie to jego koszulą, ale to nie ważne. On miał tylko bokserki w te śmieszne żabki, które kupiłam mu na dwudzieste pierwsze urodziny. Dotknęłam jego klatki piersiowej i przeciągnęłam po niej palcem w stronę szyi. Później objął mnie. Wpił się swoimi ustami w moje usta i poczułam, że to wszystko, to walka żywiołów. Coś przetrzymywanego od pewnego czasu. Utęsknionego i oczekiwanego, tak z mojej, jak i z jego strony. Już sama nie wiem kiedy znaleźliśmy się w sypialni. Wszystko działo się tak szybko i tak wolno. Czułam jego ciepło...co tam ciepło....gorąco. Ten oddech, który stapiał się w jedność z moim oddechem. W końcu był przy mnie, tuż obok i należał tylko do mnie. Nie każdy może się pochwalić osobistym kosmitą. Tak mi na nim zależy, chcę być z nim, ale nie mogę..... Mówił, że zasnęłam nad ranem w jego ramionach. No nie, on tego nie powiedział tak, po prostu stwierdził, że chrapałam, ale jego oczy mówiły co innego. Uśmiechnął się i wstał szybko, żeby być na czas w pracy. Ja jeszcze nie pracowałam, więc mogłam sobie pozwolić na leniuchowanie. Wstałam przed jedenastą i postanowiłam odwiedzić Liz. Była bardzo radosna, Michele rozwijała się tak jak trzeba i piękniała z każdym dniem co raz bardziej przypominając matkę. Patrząc na Liz nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze nie całe sześć lat temu siedziałyśmy na tej samej kanapie w jej domu i mówiłam, że związki kosmiczno- ludzkie to niewypały. Ona była zaprzeczeniem wszystkich moich wypowiedzi na ten temat. Opowiedziałam jej o ostatniej nocy. Cieszyła się, że w końcu odzyskałam równowagę i że znów mogę być szczęśliwa. Gdyby wiedziała jak bardzo moja równowaga została przez tamto wydarzenie zachwiana. Nie chciałam jej mówić wszystkiego. Miała dość swoich kłopotów. Ciąża wykończyła ja i odczuwała jej skutki nawet rok po porodzie. Max miał pewne obawy, ale próbował je uciszyć. Więc siedziałyśmy tak ,a ja trzymałam moją chrześnicę na kolanach. Dziewczynka bawiła się moimi włosami wkładając je sobie do buzi. Później spojrzała na mnie tymi swoimi oczami i powiedziała:

—Future Max- i uśmiechnęła się smutno.
Spojrzałyśmy z Liz na siebie a potem na Michele.
To było bardzo dziwne, no przynajmniej dla Liz. Bo ja właśnie o nim myślałam. Nikt nie wiedział, że odwiedził nas drugi raz, ale wtedy nie chciał się widzieć z Liz, ale z nią, Marią. Ten cholerny Piotruś Pan pojawiał się i znikał w najbardziej dziwnych i niespodziewanych momentach. Maria zaczęła myśleć o nim, jak o listonoszu, który przynosi tylko złe wieści Tym razem przyszedł po to. By unieszczęśliwić Delucę. Powiedział, że Michael umrze jeśli będą razem. W życiu nie słyszała większych bredni. Jednak nie chciał ryzykować, szczególnie, że z Michaelem miała zginąć Liz i mała Michele. Nie mogła do tego dopuścić. Nikomu nie powiedziała o tym wydarzeniu, bo pewnie stwierdziliby , że to szok powypadkowy, ale to nie był szok, to ta kosmiczna rzeczywistość, która ją dotknęła sześć lat temu. Wszystko zaczęło się tak niewinnie, a teraz ich bliscy zaczęli umierać. To już nie była zabawa.
Michele spojrzała na swoją matkę z ogromnym zdziwieniem.

—Future Max, nie Max?- spytała jakby samą siebie.
Spojrzałam na nią nie rozumiejąc. Liz usiadła jeszcze bliżej nas, chciała coś powiedzieć do Michele i dotknęła jej małej rączki a jednocześnie drugą dłonią mojego ramienia. W pokoju rozległ się krzyk dwóch kobiet i dziecka. Nie byłam w stanie się poruszyć. Liz widziała to samo. Byłyśmy tam w trójkę.
To prawda, Max z przyszłości nie był Maxem, ale.... Adamem. Skąd wiedziałam jak miał na imię? Nie mam pojęcia. To przyszło samo, jak tamto wspomnienie.......



....Zamek ,noc, bardzo ciemna noc.

—Pani, król wzywa!- powiedział młodzieniec, po tym jak zasalutował i ukłonił się do ziemi.
Leżałam w łóżku. Wiedziałam, że nawet prywatna służba ojca nie miała prawa wchodzić do mojej sypialni, chyba że była to sprawa najwyższej rangi.

—Już idę, poczekaj na mnie pod zegarem!- powiedziała, a sługa pospiesznie wycofał się z komnaty.
Szybko odrzuciłam jedwabną pościel i chwyciłam białą suknię. Włosy do kolan rozpuściłam luźno na plecy, nie miałam czasu na zajmowanie się wyglądem. Chyba nie nadawałam się na Cytriońską księżniczkę, uśmiechnęłam się do siebie i wybiegłam. Zobaczyłam ciemną postać stojącą w wyznaczonym miejscu. Nie oglądając się biegłam przez zatopiony w mroku korytarz. Chłopak stał w cieniu. Podeszłam bliżej dziwiąc się jego milczeniu. Wtedy i on się zbliżył, a jego twarz oblała poświata jednego z czterech księżyców Cytrionu.

—Adam- dziwny szept wydobył się z moich ust.

—nie ma czasu- odszepnął patrząc na mnie władczo ,a dziwny błysk pojawił się w jego oczach.
Chciałam zapytać co się stało ze służącym, ale on już mnie ciągnął za rękę za sobą. Stanęliśmy przed gładką ścianą. Adam dotknął ręką czoła i wypowiedział jakieś słowa, których nie mogłam dosłyszeć. Część ściany ustąpiła, a przejście przed nami ziało czarną pustka. Poczułam szarpnięcie i już drzwi zamykały się za nami. Nagle zrozumiałam, że nie jesteśmy sami.

—To pułapka!- krzyknął Adam- Uciekaj!
Zaczęłam biec w nieznanym kierunku, byle do przodu. Lecz silne ramiona owinęły się wokół mojej talii i rąk. Nie mogłam się ruszyć. Krzyczałam, wołałam swojego towarzysza, ale żaden odgłos nie zmącił ciszy. Prowadzili mnie. W końcu coś zaszemrało i kolejna ściana ustąpiła. Oślepiło mnie jasne światło. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia ujrzałam widok, który mną wstrząsnął. Ci sami strażnicy, którzy trzymali mnie, pilnowali trzech więźniów skutych łańcuchami. Jakich tam więźniów... Moją najdroższą Elisabeth ze swoją królewną Michele. Obie były przerażone, a niegdyś piękne suknie, teraz były obszarpane i brudne. A obok nich stał mężczyzna, widać było, że ktokolwiek to był, nie cackał się z nim. Liczne rany i siniaki pokrywały całe jego ciało. Nagle podniósł, dotychczas opuszczoną na piersi, głowę.

—O Boże....- z moich ust wypełzły słowa pełne grozy- Rath....

—Witaj księżniczko!- usłyszałam głos z prawej strony. Odwróciłam odważnie głowę. Nicolas siedział na tronie mojego ojca i bawił się koroną.

—Wypuść ich morderco- krzyknęłam próbując się wyrwać.

—Spokojnie- uśmiechnął się i zrobił jakiś gest.
Straż złapała mnie mocniej, a Rath dostał kawałkiem drewna po twarzy.

—Nieeee- krzyknęłam, nie mogłam nawet zamknąć oczu, nie chciałam.

—Czego chcesz??!!- popatrzyłam wyzywająco.

—Nawet w takiej chwili zachowujesz się jak księżniczka- zaśmiał się, ale za chwilę spoważniał- Kavar chce tronu.

—Nigdy go nie dostanie!- krzyknęłam z rozpaczą.

—Tak tylko ci się wydaje- zakpił Nicolas- Ich życie zależy od ciebie- wskazał na trójkę pod ścianą.

—Nie rób tego!!- usłyszałam cichy krzyk Elisabeth. Rath tylko spojrzał na mnie. Wiedziałem co chciał powiedzieć. Zawsze to czułam, choć nigdy te słowa nie wyszły z jego ust.

—Ale to słodkie- zaśmiał się Nicolas. Podniósł rękę. Elisabeth została uderzona w brzuch i aż krzyknęła z bólu, Rath dostał nożem w ramię.

—A co mam zrobić z małą? Może ogień?

—Stój!- nie mogłam wytrzymać- Mój ojciec nigdy się na to nie zgodzi!!

—Chciałaś powiedzieć- nigdy by się nie zgodził, gdyby żył- spojrzał na nią z triumfem.
Czuła nienawiść, al. nie mogła pozwolić na śmierć pozostałych.

—Ty draniu- powiedziała, ale podpisała akt, który jej podał, potem splunęła mu w twarz, uśmiechnął się- Zabić ich!

—Jak to?!- Maria nie mogła uwierzyć- Przecież dostałeś to, co chciałeś!!!

—Nie możemy zostawiać świadków- powiedział i kazał ją wyprowadzić.

—Nieeee!!! Nie!!!!- krzyczała aż straciła głos. Zdążyła tylko zobaczyć, że zza tronu wychodzi znajoma postać, Adam. Chciała go zabić, ale nie mogła. Znów znalazła się w ciemnym korytarzu. Maria poczuła silne uderzenie i nagle otoczenie zmieniło się.
Stała za filarem w tym samym zamku, ale już nie wyglądał jak kiedyś. Wybite okna, brud, ciemność...co się stało? Na tronie siedział Kavar, a przed nim stał...Max z przyszłości. Poczuła, że coś ją ściska w gardle. Na Maxa otoczyła czerwona chmura, a gdy opadła jej oczom ukazał się....Adam.

—Misja wykonana, panie- mówił do Kavara- Gdyby oni byli razem, nastąpiłby koniec naszego panowania.

—Mojego panowania, głupcze!! Nie udało ci się zapobiec narodzinom tego bachora. Zan i Elisabeth zostali połączeni, to już nie jest zabawa. Została Maria i Rath. Jeśli oni dopełnią przeznaczenie, wiesz co się stanie?!!!

—A co z Vilandrą?

—Tak, jeśli zapobiegniesz połączeniu Ratha z Marią, Vilandrą nie trzeba będzie się martwić!
Nagle wszystko się rozmyło. Teraz oczom dziewczyny ukazał się trzeci obraz. Liz, Michele i Michael umierali w wielkich męczarniach, to już nie był zamek, ale nie była pewna co to za miejsce. Michele miała około siedmiu lat i wyglądała jak młoda Liz. Wszystko się paliło, a ona nie mogła podbiec żeby im pomóc. Zaczęła płakać i wtedy owładnęła ją ciemność. Nagle rozległ się głos.

—Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość muszą się połączyć i stworzyć jedność. Teraz to od was wszystkich zależy co się stanie...
Maria poznawała ten głos- Tata??- spytała drżącym głosem.

—Cytrion liczy na ciebie- powiedział i wszystko umilkło.
W tym momencie okazało się, że znów siedzę w pokoju trzymając Liz i Michele w objęciach.

—Czemu nic nie mówiłaś?- spytała powoli Liz.

—Nie wiem- odpowiedziałam, patrząc jej w oczy.

—Max z przyszłości, nie Max!- tym razem bez cienia wątpliwości stwierdziła Michele.

Cdn.


Wersja do druku