Oni. Zdecydowała się w jednej chwili. Oderwała się od ściany pod którą stała i ruszyła za parą, która szła trzymając się za ręce. Mężczyzna mógł mieć około trzydziestu – trzydziestu pięciu lat. Miał na sobie modną marynarkę i idealnie czyste spodnie zaprasowane na kant. Śmiał się właśnie z czegoś co powiedziała jego towarzyszka. Ava znienawidziła go od pierwszego spojrzenia. Tacy jak on idąc ulicą nie dostrzegali wokół siebie niczego czego nie chcieli zobaczyć. Szczęśliwi, zadowoleni z siebie, nie muszący się martwić czy jutro będą mieli co jeść. Cóż, ona też nie musiała. Dzięki temu kim była. Dzięki temu kim byli. Wiedziała że jest od nich wszystkich lepsza. W świecie z którego pochodzili była królową. I miała swego króla. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, jak zwykle gdy o nim myślała. Skupiła się na swym celu. Kobieta była parę lat młodsza od mężczyzny, ubrana w pastelową bluzkę i luźne białe spodnie. Lewą ręką obejmowała mężczyznę w pasie, w prawej trzymała plastikową torbę na zakupy. Ava widziała, że na wierzchu leżą pomarańcze i nieduże, kolorowe pudełko. To właśnie to pudełko ją przyciągnęło.
Lekko przyspieszyła kroku. Zbliżała się do bocznej uliczki. Tej uliczki. Zrównała się z kobietą. Szła tuż obok niej. Dyskretnie odwróciła wnętrze dłoni ku torbie. Byli już na wysokości uliczki. Lekko się skoncentrowała. Torba nagle pękła, a jej zawartość rozsypała się na chodniku. Ava udając zaskoczenie odsunęła się pół kroku. Mężczyzna i kobieta szybko schylili się i zaczęli zbierać owoce i produkty spożywcze. Ava przyklękła i podała kobiecie dwie pomarańcze które poturlały się w jej stronę. Kobieta wzięła je i podziękowała uśmiechem. Ava poczuła jak coś wewnątrz niej buntuje się przeciw temu co miała za chwile zrobić. Jeszcze raz w myślach przeklęła Ratha. Jak ona dała się na to namówić? Bądź twarda – upomniała się surowo w myślach. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech kobiety, po czym błyskawicznie chwyciła kolorowe pudełko leżące tuż przy jej kolanie i rzuciła się biegiem wgłąb uliczki.
— Hej – wrzasnął za nią mężczyzna – złodziejka!
Usłyszała za sobą tupot jego butów. Serce podeszło jej do gardła. Do alejki brakowało jej tylko kilkunastu metrów. Zmusiła swoje nogi do większego wysiłku. Kroki były coraz bliżej. Słyszała już jego ciężki oddech. Był tuż za nią. Jeszcze tylko kilka metrów.
Z ulgą skręciła w alejkę.
— Mam cię, ty mała ... – głos mężczyzny tuż nad jej uchem urwał się nagle gdy kij hokejowy znienacka wbił się w jego żołądek.
Mężczyzna zwalił się ciężko na ziemię trzymając się za brzuch. Rath doskoczył do niego i uderzył jeszcze raz trafiając w rękę. Ava odwróciła wzrok. Oddychała ciężko, czuła jak adrenalina wypełnia jej ciało uniesieniem. Poczuła jak czyjeś ramiona obejmują ją od tyłu. Oparła o niego głowę.
— Dobrze się spisałam, prawda Zan?
— Wspaniale – pełen dumy głos Zana był dla niej największą nagrodą.
Nagle usłyszała okrzyk bólu i poczuła jak ciało chłopaka sztywnieje.
— Rath, zostaw go wreszcie – w jego głosie słychać było gniew. – Nie taki był plan.
Puścił ją i szybkim krokiem podszedł do Ratha. Ten przestał okładać mężczyznę kijem hokejowym i spojrzał wyzywająco na Zana.
— Co jest, nagle zrobiło ci się go żal? – zakpił, a z każdego jego ruchu wyzierała ledwo powstrzymywana agresja.
— Powiedziałem, żebyś go zostawił – powiedział wolno Zan lodowatym tonem.
Rath patrzył na niego przez chwilę ze wściekłością, nim cofnął się o pół kroku.
— Ależ oczywiście, Wasza Wysokość, co tylko Wasza Wysokość rozkaże – pochylił się w drwiącym ukłonie.
Zan podszedł do niego i chwycił go obiema rękami za kurtkę przyciągając do siebie.
— Nie zgodziłem się na to, byś mógł wyładować swe chore instynkty na niewinnym człowieku – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Chciałeś, by Ava udowodniła swoją lojalność, udowodniła że jest twarda. Uważałem to za zbyt ryzykowne, ale Ava uparła się dowieść ci, że jest jedną z nas, że jest częścią grupy. I chyba właśnie to zrobiła.
Rath patrzył przez chwilę na kolegę. Był od niego wyższy i potężniej zbudowany, jednak w oczach Zana paliły się determinacja i zdecydowanie. Rath opuścił wzrok.
— W porządku, Zan – bąknął. – Nigdy nie twierdziłem, że Ava nie jest jedną z nas. Po prostu uważałem, że przyda jej się trochę akcji. No wiesz, adrenalina, dreszczyk emocji, te rzeczy.
— W porządku – Zan puścił Ratha. – O ile będziesz mnie słuchać. Pamiętaj kto tu jest szefem.
— Czy ta męska rozmowa dobiegła już końca? – na dźwięk nowego głosu odwrócili się gwałtownie.
Lonnie stała przy wejściu do alejki, nad leżącym mężczyzną. Schyliła się i sprawnie przeszukała jego kieszenie. Z triumfującym uśmiechem podniosła znaleziony portfel.
— Chyba o to nam chodziło? – spojrzała drwiąco na chłopców.
— Zbierajmy się – rzucił Zan.
Rath podszedł do Lonnie, brutalnym pociągnięcie za włosy uniósł jej twarz ku górze i gwałtownie ją pocałował. Z ochotą oddała pocałunek.
— Przestacie wreszcie – powiedział Zan ze zniecierpliwieniem. – Nie mamy na to czasu. Lonnie, domyślam się, że oprócz tego faceta nikt więcej nie gonił Avy?
Dziewczyna niechętnie oderwała się od swego chłopaka i spojrzała na brata.
— Przecież to Nowy York – odezwała się lekceważąco. – Spodziewałeś się, że kogoś to wzruszy?
— Nie.
Ruszyli alejką. Zakrwawiony mężczyzna jęczał cicho. Gdy jego żona go znalazła po Królewskiej Czwórce nie było już śladu.
— Jesteś spięty.
Zan z cichym westchnieniem zamknął oczy gdy Ava zaczęła masować mu kark. Uśmiechnęła się, gdy spomiędzy jego warg wymknął się pomruk zadowolenia. W takich chwilach mogła uwierzyć, że ją kocha. Machinalnie spojrzała na kokony, jedyną rzecz która łączyła ich z rodzinnym światem. Tam byli małżeństwem, mężem i żoną. I byli do szaleństwa zakochani. Dlaczego więc na Ziemi czuła się przy nim jak intruz? Nieraz gdy była z nim miała wrażenie, że jego umysł wędruje gdzieś daleko, że czeka na kogoś. Na kogoś innego niż ona. W takich chwilach cierpiała z zazdrości o tę bezimienną dziewczynę, która zawładnęła jego sercem. To było głupie, bo przecież on jej nigdy nie spotkał. Od kiedy wyszli z kokonów zawsze byli razem. Wiedziałaby gdyby kogoś spotkał. Czy można tęsknić za kimś o kim się nic nie wie? Za kimś kogo się nigdy nie widziało, o kim nawet nie wiadomo czy istnieje? I czy można być o taką tęsknotę zazdrosną?
— To z powodu Ratha – głos Zana wyrwał ją z zamyślenia.
Spojrzała na niego. Patrzył gdzieś przed siebie, jego mięśnie znów się napięły.
— Dziś znów próbował mi się przeciwstawić. Mam już tego dosyć. Ciągle kwestionuje moje rozkazy, moje przywództwo. Przecież jestem królem, do cholery.
— Spokojnie – poczuła jak pod jej dotykiem odpręża się, a jego mięśnie się rozluźniają. – Znasz Ratha, wiesz jaki jest. Nie może ścierpieć, że to ty jesteś szefem. Ale jest lojalny. Nigdy by cię nie zdradził.
— Być może – Zan wciąż miał wątpliwości. – Ale ciągle poddaje mnie próbie. Sprawdza moją cierpliwość?
— Rath wie, że po powrocie będziesz numerem jeden. Nie zaryzykuje. Chce zostać numerem dwa na Antarze. Bez ciebie byłby nikim. Poza tym, przecież jesteśmy Królewską Czwórką. Łączą nas nierozerwalne więzy. I lata które przeżyliśmy razem tu, na Ziemi.
— Po powrocie – powtórzył cicho Zan. – Czasem mam wątpliwości czy kiedykolwiek tam wrócimy.
— Nie mów tak – okrążyły kanapę i siadła mu na kolanach. Położyła dłoń na jego policzku. – Pewnego dnia odnajdziemy naszą drogę do domu. Zobaczysz.
— Nie jestem tego taki pewien – spojrzał jej w oczy. – Być może powinniśmy ułożyć sobie jakoś życie tutaj. Tak na wszelki wypadek.
Serce w niej zamarło. Dobrze wiedziała czemu nie chce wracać. Ma nadzieję odnaleźć tę dziewczynę. Tę do której wyrywa się jego serce.
Westchnęła cicho i przytuliła się do niego.
— Wiesz, że pójdę wszędzie tam gdzie ty. Nie obchodzi mnie gdzie będziemy żyli, bylebyśmy byli razem.
— Wiem – objął ją i położył jej głowę na swoim ramieniu. – Jesteś najlepszą rzeczą jaka mi się zdarzyła na tym parszywym świecie.
— Kocham cię, Zan.
Przytulił ją mocniej, lecz nie odpowiedział. Po jej policzku potoczyła się łza.
— Cholera – rzucił spocony Rath ciężko oddychając. – Czy mi się wydaje czy to robi się za każdym razem lepsze?
— Wydaje ci się – Lonnie zsunęła się z niego i położyła obok. – Jest za każdym razem tak samo świetnie. Z wyjątkiem tych razów, gdy jesteś zbyt zmęczony.
— Wiesz, że na to nigdy nie jestem zbyt zmęczony – z pożądliwym uśmiechem położył dłoń na jej brzuchu.
— Nie zaczynaj czegoś, czego nie będziesz mógł skończyć – unosząc drwiąco brwi zrzuciła jego rękę i trąciła go łokciem. – I posuń się trochę. Zaraz spadnę.
— To spadaj – rzucił obojętnie, ale przesunął się trochę. O jakieś pięć centymetrów.
— O co znowu wam poszło? – Lonnie przeciągnęła się i ziewnęła..
— Zan jak zwykle się rządził – mruknął wściekle Rath. – Zaczyna mnie naprawdę wkurzać. Nie podoba mi się to, że gdy wrócimy on nadal będzie szefem.
— Może tak, a może nie – szepnęła cicho Lonnie myśląc o Kivarze.
Gdyby wróciła, a on nadal byłby królem, ona zostałaby jego królową. Pamiętała jego oczy, pełne miłości i namiętności. Była pewna, że takie uczucie nie wygasło tak łatwo. Musiała tylko tam wrócić. To było takie frustrujące. Gdyby jednak Kivar został pokonany ... Cóż, Zan odzyskałby tron, ale ona nadal byłaby żoną numeru dwa. Wprawdzie wolałaby Kivara, ale Rath też miał swoje zalety. Przede wszystkim tak łatwo było nim kierować. Był jak głupie zwierzę, myślał tylko o seksie i jedzeniu. Agresywne zwierzę. Jego gwałtowność mogła ich kiedyś zgubić, ale uwielbiała ją. Nic nie mogła na to poradzić. Cóż, dziewczyna musi się czasem zabawić. Tyle tylko, że z Rathem nie byłaby królową.
— Lonnie!- jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
— Czego? – spojrzała na niego przytomniejąc.
Patrzył na nią z uwagą. Poczuła skurcz w żołądku. Czy coś wie? Czy w jakiś sposób zdradziła się przed nim? A może miał krótki wgląd w jej myśli? Ich moce pojawiały się niemal z dnia na dzień, kto wie jakie jeszcze umiejętności mogli rozwinąć.
— Pytałem, co miałaś na myśli – w jego wzroku nie było oskarżenia ani wściekłości, lecz wyczekiwanie i ... podekscytowanie. – Czy naprawdę tak myślisz?
— Niby co? – zmarszczyła brwi.
— Powiedziałaś, że gdy wrócimy on może nie być królem – wpatrywał się w nią uparcie. – Co miałaś na myśli?
Miała zupełną pustkę w głowie. Zdecydowała się blefować.
— A jak myślisz? – spojrzała na niego znacząco (taką przynajmniej miała nadzieję).
— Mówisz serio? – usiadł naprzeciwko niej z błyskiem radości w oku. – To twój brat. Nie zawahałabyś się?
Zaczęła zdawać sobie sprawę o czym on mówi. Cholera, czy on naprawdę chce ...?
— Oczywiście ty nie musiałabyś nic robić – kontynuował Rath. Nie patrzył już na nią, lecz gdzieś daleko w przestrzeń. – Ja sam wszystko załatwię. Ty musisz tylko trzymać z dala Avę.
— Rath – przerwała mu. – Wybij to sobie z głowy, słyszysz? Nie waż się tknąć Zana.
— Ale przecież powiedziałaś ... – był zdezorientowany.
— Nieważne – ucięła. – Zan może nam być potrzebny.
Rath patrzył na nią gniewnie.
— Przynajmniej na razie, póki nie nawiążemy kontaktu – dodała porozumiewawczo. – To czy dotrze na naszą planetę to zupełnie inna sprawa.
— A, no chyba że tak – pokiwał głową udobruchany. – Masz rację, w tej chwili najważniejsze to wynieść się z tej dziury. Ale niech mnie diabli jeśli tam miałbym być nadal numero due.
— Dla mnie zawsze będziesz numero uno – pogłaskała go po piersi.
Jednocześnie myślała jak mało brakowało by straciła brata. Rath jest naprawdę szalony. Z drugiej strony ... gdyby Rath został królem, ona byłaby królową. Rzecz warta przemyślenia. A potem Rath przygniótł ją swoim ciężarem i wpił się w jej usta, a wszystkie inne myśli uleciały z jej głowy. Były tylko ich ciała szczepione w tańcu namiętności.
— Hej, pobudka! – Rath kopnął kanapę.
Gwałtownie obudzona Ava kilka razy mrugnęła zaspanymi oczami. Ziewnęła i przeciągnęła się pod kocem.
— Gdzie Zan? – spytał Rath.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się aprobująco po jej nagiej skórze wystającej spod okrycia. Zadrżała i podciągnęła koc pod brodę. Uśmiechnął się kpiąco.
— No więc? – przynaglił ją – Gdzie on jest?
— Nie wiem – mruknęła sennie. – Jak zasypiałam jeszcze tu był.
— Ha, o to się mogę założyć – parsknął. – Nie czułaś jak z ciebie schodził?
— Pieprz się.
— Dzięki, już jestem po. Teraz bym coś zjadł.
— Zostaw ją, Rath – rzuciła Lonnie. – Zan pewnie poszedł po pizzę.
Ava nie zauważyła jej wcześniej. Stała pod ścianą i czemuś się przyglądała. Ava poczuła zimny skurcz w żołądku. Stała w tym miejscu i patrzyła w tamtą stronę. Czy ... ?
— Hej, a co to? – Lonnie sięgnęła w stronę jednej z zawieszonych półek.
Przesunęła pustą puszkę po Budweiserze oraz plastikową czaszkę z napisem "My barber is blind" i wyciągnęła coś, co znajdowało się za nimi.
— Zostaw, to moje! – krzyknęła Ava.
Próbowała wstać z kanapy nie pozbawiając się jednocześnie okrycia. Rath konał ze śmiechu.
— Przecież to ... Barbie – Lonnie rozbawiona, ale i zdziwiona patrzyła na trzymaną w rękach lalkę.
Ava w końcu zdołała się owinąć kocem. Przytrzymując go jedną ręką skoczyła w stronę Lonnie zgrabnie unikając buta Ratha, który próbował przydeptać jej okrycie. Nim jednak zdołała jej wyrwać zabawkę, Lonnie rzuciła ją chłopakowi. Rath odebrał podanie i cofnął się unosząc wysoko lalkę.
— Oddawaj! – krzyczała Ava podbiegając i próbując mu ją odebrać.
— Musiałabyś wyżej skakać – kpił. – Lepiej uważaj, bo coś ci się zsunie.
Machnął dłonią udając, ze chce użyć Mocy. Ava pisnęła i chwyciła koc mocniej, obiema rękami, a chłopak wykorzystując to rzucił lalkę Lonnie.
— Uważaj, bo połamiesz – krzyknęła Ava.
— Sklei się – zaśmiała się wyższa dziewczyna.
— Co tu się, do cholery, dzieje?!
Zan ze zmarszczonymi brwiami patrzył na scenę, która ukazała się jego oczom. Właśnie wszedł do kryjówki, pod pachą trzymał kilka pudełek pizzy. Rath i Lonnie spojrzeli po sobie.
— Tata wrócił do domu – mruknęła dziewczyna.
— Więc?! – nie ustępował Zan.
— Bawiliśmy się trochę – wzruszył ramionami Rath. – Masz coś przeciwko zabawie?
Zan spojrzał na niego i otworzył usta by cos powiedzieć. Coś niemiłego. Niemiłego i niecenzuralnego. Bardzo niemiłego i bardzo niecenzuralnego. Przeszkodziła mu Ava.
— Nic się nie stało, Zan – uspokajająco skinęła mu głową. – Naprawdę. Oni tylko żartowali.
— Czyżby?
— Daj spokój, braciszku – Lonnie podeszła do Avy od tyłu i objęła ją. – Przecież wiesz, że kocham ją jak siostrę. Nigdy bym jej nie skrzywdziła.
Spojrzenie Zana złagodniało.
— Wiem, Lonnie. Zawsze byłaś fair wobec niej – spojrzał ostro na Ratha.
Ten wzruszył ramionami.
— Ava jest w porządku – mruknął ze znudzoną miną. Jego wyraz twarzy wyraźnie sugerował, że nie wie o co ten cały hałas. – Zamierzasz tak stać czy rzucisz wreszcie to żarło?
Zan rzucił pudełka z pizzą na zielony plastikowy stolik z napisem "Kawiarnia CRAZY LEPRECHAUNT". Nagle zdziwiony uniósł brwi.
— Czy to ... Barbi?
Lalka leżała na kanapie, gdzie jego siostra rzuciła ją parę chwil wcześniej podchodząc do Avy.
— Tak – odpowiedziała Lonnie uśmiechając się. – Nasza mała musiała ją zwinąć tamtej parze. Dlatego ten facet tak zaciekle ją gonił. Pewnie to miał być prezent dla ich córki czy coś w tym stylu.
— Dobry pomysł – pokiwał głową Zan. – Ale dlaczego ją zatrzymałaś? Przecież już mamy portfel tego gościa.
— Dlaczego? – podniosła głos Ava. – Bo nie jestem tylko pieprzoną Obcą. Jestem też dziewczyną. A dziewczyny lubią lalki.
Przez chwilę panowała cisza. Tylko Rath nie przejmując się niczym napychał się pizzą.
— Aha – bąknął Zan. – No cóż ... – spojrzał na siostrę.
— Na mnie nie patrz – Lonnie wzruszyła ramionami. – Ja nadziewam lalki szpilkami i maluję czarnym lakierem do paznokci.
— To prawda, robi to – rzucił Rath z pełnymi ustami.
— Zan, rozejrzyj się – Ava spojrzała na niego błagalnie. – Puszki po piwie, czaszki, bramka do hokeja ....
— Dobra już, dobra – przerwał jej chłopak. – Kapuję o co ci chodzi. Możesz zatrzymać tę głupią lalkę.
— Dzięki – podbiegła i uściskała go. Jedną ręką. Drugą nadal podtrzymywała koc.
— I ubierz się wreszcie – mruknął. – Wiem, że jesteśmy u siebie, ale nie musisz paradować nago.
— Chyba że chcesz – rzucił Rath z lubieżnym uśmieszkiem.
Zan od niechcenia przesunął nad nim dłonią. Wszystkie włosy, jakie Rath miał na głowie, zniknęły. W jednej chwili. Nawet brwi gdzieś przepadły. Jego twarz wyglądała jak jajo. Ava i Lonnie zaczęły się pokładać ze śmiechu.
— Ha ha – wydusił przez zaciśnięte zęby chłopak. – Bardzo śmieszne. A teraz przywróć mi poprzedni wygląd.
Zan tłumiąc wesołość spełnił jego prośbę. Rath patrzył na niego przez chwilę z żądzą mordu w oczach, po czym nagle się roześmiał.
— Niezły numer, stary – pokiwał głową. – Tylko nie rób tego więcej.
— Zgoda – obiecał Zan.
— Jedzmy nim wystygnie – rzuciła Lonnie sięgając po kawałek pizzy.