Graalion

Ścieki Nowego Yorku (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

- Więc co dziś robimy? – Rath odsunął puste pudełko i z zadowoleniem pogładził się po brzuchu. – Czy szef ma dla nas jakieś plany czy każdy działa na własną rękę?

— Dziś wieczorem w „Helldiverze” zapowiada się niezła impreza – Zan z ciężkim sercem przyjrzał się ostatniemu kawałkowi pizzy, jednak zdecydował że więcej nie da rady zjeść. – Możemy się tam wybrać.

— A co z Chudzielcem? – Rath spojrzał na niego marszcząc brwi.

— A co ma być? – Zan odpowiedział mu spojrzeniem.

— Jeśli dziś nie damy mu odpowiedzi, nici z interesu.

— Dokładnie – Zan skinął głową.

— Więc nie wchodzimy w to?

— Zgadza się.

— Możemy na tym zarobić kupę szmalu – Rath starał się przekonać towarzysza.

— Powiedziałem nie.

— Zan, jesteś pewien? – odezwała się Ava. – Ta propozycja wydaje się sensowna.
Chłopak nie odpowiedział. Przymknął oczy i ułożył się wygodnie w fotelu.

— A do diabła z tobą – nie wytrzymał Rath. – Poradzimy sobie sami. Ava?

— Przykro mi Rath – dziewczyna pokręciła głową. – Jeśli Zan nie idzie, ja też zostaję.
Chłopak zacisnął gniewnie usta.

— Lonnie? – spojrzał na swoją dziewczynę.

— Wiesz, że mnie to zwisa – odezwała się wzruszając ramionami. – Iść czy nie iść, dla mnie to bez różnicy. Ale zrobić to tylko we dwójkę? – pokręciła głową. – Za dużo roboty. Odpadam.
Rath pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Nie mogę w to uwierzyć – krzyknął wstając. – Taka okazja, a wy ją chcecie zaprzepaścić.

— Siadaj, Rath – Zan nie raczył nawet otworzyć oczu.

— A takiego – Rath dokładnie pokazał „jakiego”.
Zan zmierzył go wzrokiem. Pod wpływem tego spojrzenia Rath zmarszczył brwi, ale usiadł mamrocząc coś pod nosem. I nie były to komplementy.

— Propozycja Chudzielca może i wygląda korzystnie – kontynuował Zan – ale jest zbyt ryzykowna. Naprawdę chciałbyś zawierzyć nasze życie komuś takiemu jak on? Przecież w razie wpadki wydałby nas zanim zdążyliby mu założyć kajdanki. Ta forsa nie jest tego warta.
Rath milczał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

— Zrobisz jak chcesz – mruknął. – Nie zgadzam się z twoją decyzją, ale ty jesteś szefem. Jak mówisz, że odpuszczamy, to odpuszczamy.

— Zgadza się, ja jestem szefem – Zan skinął głową. – I to ja decyduję. Dziś idziemy do „Helldivera” i będziemy się dobrze bawić, choćby nas to miało zabić.

— I co, może mi jeszcze każesz tańczyć? – prychnął Rath.

Śmiejąc się, Czwórka wmieszała się w tłum. Niedługo potem zebrali się pod jednym ze wsporników.

— To był niezły odjazd, siostrzyczko – rzucił rozbawiony Zan.

— Ten bramkarz już chyba nigdy nie zlekceważy dowodu tożsamości – dodał ze śmiechem Rath.

— A widzieliście jego minę? – zachichotała Ava. – Nie widziałam nic równie śmiesznego od ... cóż, od dzisiejszego ranka – spojrzała kpiąco na Ratha.

— A dostałaś ostatnio w pysk? – zainteresował się chłopak.

— No już, spokojnie – pogodziła ich Lonnie. – Bramkarz dostał za swoje, a my jesteśmy w środku. Swoją drogą, jak on śmiał pomyśleć, że nie mamy 21 lat. I to po tym jak pokazaliśmy mu dowody.

— Chyba wszyscy wiemy z czyjego to powodu – rzucił kąśliwie Rath patrząc na Avę, która rzeczywiście nie imponowała wzrostem.

— Nieważne – Zan rozejrzał się po parkiecie pełnym ludzi podskakujących w rytm muzyki, po czym wyciągnął dłoń do swojej dziewczyny. – Czy podarujesz mi ten taniec, pani?

— Ależ sir – odpowiedziała wczuwając się w rolę. – Nie wiem czy powinnam ...

— Czy pomogłoby zapewnienie, iż zamiary moje są ze wszech miar uczciwe?

— Cóż, będzie musiało wystarczyć – ujęła jego dłoń i ruszyli na parkiet.
Rath i Lonnie spojrzeli na siebie i przybrali wyraz najwyższego niesmaku.

— Rozdzielamy się? – zaproponował Rath.

— Jasne – skinęła głową. – Mam zamiar tę noc przetańczyć, więc nie musisz mi się plątać pod nogami. Wiem, że taniec nie jest twoją ulubioną rozrywką.

— W takim razie pokręcę się tu trochę – rozejrzał się drapieżnie.

— Tylko tym razem zachowaj trochę umiaru i wybierz dziewczynę która przyszła bez narzeczonego – spiorunowała go wzrokiem.

— Wtedy to żadna frajda – jęknął, ale pod wpływem jej wzroku podniósł ręce w geście rezygnacji. – No już dobra, dobra.

— Aha, i jeszcze jedno – chwyciła go za koszulkę na piersi i pociągnęła, tak że jego twarz znalazła się zaledwie parę centymetrów od jej. – Nie przeszkadza mi, że pieprzysz wszystko co się rusza, ale kochać możesz tylko mnie. Rozumiesz?

— Kocham tylko siebie, złotko – z drwiącym uśmiechem chwycił ją w talii i przycisnął do siebie. – Ale ty jesteś zaraz na drugim miejscu.

— Może być – chwyciła go za włosy i namiętnie pocałowała.
Stali tak przez chwilę obojętni na otaczającą ich rzeczywistość. Nagle Rath odskoczył z przekleństwem, trzymając się za zranioną wargę. Lonnie zachichotała i zniknęła pośród tańczących.

— Suka – mruknął czując w ustach smak krwi.

Odprowadzała go wzrokiem gdy znikał wśród tłumu. Mięczak – pomyślała z rozbawieniem. Mężczyźni jednak nie są stworzeni do tańca, zaś Zan nie był wyjątkiem. Ponownie dała się porwać muzyce. Jej ciało poddało się oszałamiającemu rytmowi przenikającemu całe jej ciało. Poczuła jak umysł odpływa zabierając wszelkie kłopoty i troski. Pozostało tylko tu i teraz, roztańczona dziewczyna w masie poruszających się ciał. Rytm muzyki tworzył puls tej żywej istoty, będącej równocześnie całością jak i sumą poszczególnych elementów. Każdy z tancerzy był bogiem, był wszechmocny, a jednocześnie był nic nie znaczącą drobiną pozbawioną świadomości, ale przez to całkowicie wolną. Była to jedność którą Ava uwielbiała.

— Hej, laska, nieźle się ruszasz – młody arogancki głos wyrwał ją z transu, sprawił że zgubiła rytm.
Wściekła odwróciła się by stanąć oko w oko z muskularnym blondynem z wyrazem samozadowolenia na twarzy. Patrzył na nią wzrokiem, który nie zostawiał cienia wątpliwości czego chce.

— Może poskaczesz ze mną? – z bezczelnym uśmiechem chwycił ją za ramię.

— Odwal się – wyrwała się i odepchnęła go.
Zatoczył się i nieomal upadł. Z najwyższym trudem odzyskał równowagę. Można było poznać, że jest pijany. I to w tej najgorszej fazie, gdy umysł jest już zbyt otumaniony by się hamować, a ciało jest jeszcze w pełni sprawne. Z gniewną miną podszedł do niej. Jednak nie przestraszyła się. To właśnie jedna z korzyści bycia kosmitką. Nigdy nie czujesz się bezbronna. Gdy się zbliżył, z westchnieniem przygotowała się na użycie Mocy.

— Co jest, Jack? – u boku blondyna wyłoniło się nagle trzech jego kumpli. Wszyscy rośli, rozbawieni i kompletnie zalani. – Kłopoty z kobietami?

— Chyba właśnie zostałem odrzucony – stwierdził z przekąsem Jack. – Panienka uważa, że jest zbyt dobra dla mnie.

— Może zdołamy ją przekonać by zmieniła zdanie – jeden z jego towarzyszy, ogolony na łyso brzydal w czarnej koszulce z napisem „I RAPED A MONKEY – AND I’M PROUD OF IT” wykrzywił twarz w obleśnym grymasie.
Cała czwórka stanęła wokół niej, a każdy był od niej wyższy przynajmniej o głowę. Teraz poczuła strach. Z jednym nadpobudliwym gościem poradziłaby sobie bez większych problemów, ale czterech – to oznaczało już pewne kłopoty. Duże kłopoty. Szukała w myślach słów które załagodziłyby sytuację, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Rozejrzała się, ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Taki był Nowy York. Anonimowe miasto. Tutaj ludzie po prostu przewracali się i wsiąkali w chodnik. Każdy pilnował swoich spraw. Tak było lepiej. Bezpieczniej.

— Słuchajcie – spojrzała na blondyna, Jacka – jeśli tak ci zależy, możemy zatańczyć. Nie ma sprawy.
Głos jej lekko zadrżał. Niedobrze. A Jack wyglądał jakby przeszła mu ochota na tańce. Jakby miał ochotę na coś innego.

— Jakże łaskawie z twojej strony – potwierdził jej obawy. – Ale chyba wolałbym spacer. Przejdziesz się z nami, zaczerpnąć świeżego powietrza?
Chwycił ją za rękę. Mocno. Skoncentrowała Moc zdecydowana oślepić go lub zrobić coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego, gdy nagle usłyszała znajomy głos. Ostatni, jakiego by się teraz spodziewała.

— Hej, kolego!
Jack odwrócił się w stronę nowoprzybyłego. W tej samej chwili na jego twarz spadło potężne uderzenie. Zwalił się na ziemię niczym wór kartofli i już nie wstał.

— Rath – krzyknęła zdziwiona, ale i ucieszona.
Chłopak spojrzał na pozostałych z wyzywającym uśmiechem. Ogolony chciał ruszyć na niego, lecz jeden z jego kumpli, który wyraźnie zbladł gdy usłyszał imię wykrzyczane przez dziewczynę, chwycił go za ramię. Brzydal spojrzał na niego gniewnie, a on wyszeptał mu coś do ucha. Ogolony przełknął nerwowo ślinę i spojrzał na Ratha z wyraźnym respektem. Ava doskonale go rozumiała. Znała reputację Ratha.

— Któryś chce zatańczyć? – rzucił chłopak z sardonicznym uśmieszkiem.
Ostrożnie, nie spuszczając z niego wzroku, podnieśli swego znokautowanego przyjaciela i wycofali się bez słowa. Ava odetchnęła z ulgą.

— Dzięki – spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Wiesz, jesteś ostatnią osobą o jakiej pomyślałabym, że stanie w mojej obronie.

— Przecież powiedziałem wtedy na dole – uniósł brwi. – Jesteś w porządku.

— Więc to nie było tylko żeby Zan się od ciebie odczepił?

— Ava – spojrzał na nią z politowaniem. – Jakby na to nie patrzeć, jesteś jedną z nas. Nic tego nie zmieni.

— To ... to najmilsza rzecz jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś – patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

— Tylko się nie rozklejaj – mruknął. – To tylko oznacza, że tylko my mamy prawo cię gnoić.

— Och, jak szlachetnie – przewróciła oczami.

— Spieprzaj, zanim sam ci dołożę – warknął.
Rzuciła szybkie „jeszcze raz dziękuję” i już jej nie było. Pokręcił z niesmakiem głową. „Dziękuję”? I to ma być Antarianka? Królowa? W porządku, musiał przyznać, że nawet trochę ją lubi, lecz nieraz miał wrażenie, że nie pasuje do ich paczki. I sposób w jaki trzymała się Zana. Jakby od niego zależała jej akceptacja w grupie. Zan ... Ostatnio był bardziej uparty i władczy niż zwykle. Rath nie mógł już się doczekać kiedy się pozbędzie tego bubka. I pomyśleć, że kiedyś byli przyjaciółmi. Ale to było wtedy, kiedy Zan jeszcze słuchał innych, nie zachowywał się jak jakiś pieprzony faraon. Jednak Lonnie miała rację. Było jeszcze za wcześnie. Musiał poczekać. Poczekać, aż Zan zrobi coś, co nie spodoba się reszcie. Aż grupa będzie do czegoś przekonana, a on powie „nie”; jak w tej sprawie z Chudzielcem, ale poważniejszego. Sądząc po ostatnim jego zachowaniu nie będzie musiał długo czekać. A tymczasem może trochę się przyczai i nie będzie z nim wszczynać wojny. Zaśmiał się w duchu. Wiedział, że Lonnie w głębi duszy uważała go za idiotę. Cóż, niech nadal tak myśli, nie przeszkadzało mu to. Jeśli jednak sądzi, że po powrocie na Antar na tronie zasiądzie jej posłuszna kukiełka, srodze się rozczaruje.

Zan pociągnął kolejny łyk opierając się o ścianę. Skoncentrował wzrok na puszce i uśmiechnął się wspominając swoje pierwsze piwo. Wypił wtedy tylko pół butelki, a mimo to był kompletnie zalany. Zawsze miał słabą głowę do alkoholu. Upił jeszcze trochę. Bursztynowy płyn rozlał się na języku drażniąc kubki smakowe, po czym spłyną łagodnym strumieniem do żołądka. Myśli popłynęły ku jego paczce. Cicha i łagodna Ava, zawsze u jego boku. Bystra i pewna siebie Lonnie, jego siostra, która jednak wydaje się być bardziej związana ze swym kochankiem. I wreszcie Rath. Agresywny, buntowniczy, nie mogący ścierpieć żadnego autorytetu. Jednak to on, Zan, był królem. On musiał decydować co jest dla grupy najlepsze. Nieraz bardzo mu to ciążyło, lecz czuł się za nich odpowiedzialny. Nie mógł przecież przekazać władzy Rathowi, on nie nadawał się na przywódcę. A Zan nie mógł dopuścić, żeby coś się stało osobom, które uważał za swoją rodzinę. Nie przepadał za życiem jakie prowadzili. Rath powiedział kiedyś, że żyją w ściekach Nowego Yorku. Pewnie miał rację. Ale przecież mogło być gorzej. Przynajmniej byli bezpieczni. I żyli.
Znienacka pomyślał o swojej kopii. O tym drugim Zanie żyjący gdzieś w Nowym Meksyku. Ciekawe jaki on jest. Czy życie w jakiejś dziurze, gdzieś pośrodku pustyni, sprawiło, że jest inny niż jego nowojorski oryginał? Czy może, mimo innego otoczenia, ma takie same problemy? Czy użera się ze swoim Rathem, starając się go jednocześnie chronić przed nim samym? Czy musiał robić rzeczy z których nie był dumny, by uchronić ich tajemnicę przed światem ludzi?
Potrząsnął głową. Dlaczego w ogóle o nim pomyślał? Powinien skoncentrować się na tym, co jest tu i teraz. Zauważył Ratha pochylającego się nad jakąś rudą dziewczyną, obejmującego ją. Chwilę później po przeciwnej stronie sali wyłowił wzrokiem Lonnie, szalejącą w tańcu. Najwyraźniej doskonale się bawiła. Nigdzie nie widział Avy. Chyba powinien jej poszukać. Tylko skąd to dziwne uczucie? Jakby niedługo miało stać się coś ważnego. Coś co zmieni życie ich wszystkich. Znów potrząsnął głową. Nachodzą go dziś dziwne myśli. Przez chwilę miał takie dziwne wrażenie, że jego czas się kończy. Niezadowolony dokończył piwo. Dość filozofowania. Obiecał sobie, że dziś wieczór będzie się dobrze bawił. Ruszył pomiędzy tańczących, a Nowy York przytulił go i przyjął do swego znajomego wnętrza.

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część