Lonnie mruknęła niechętnie, gdy promienie słoneczne padły na jej powieki. Zacisnęła je mocniej próbując wrócić w objęcia snu. Ten jednak rozwiał się niczym dym nie pozostawiając w pamięci niczego poza ulotnym wrażeniem pewnego ciepła i błogości. Dla kontrastu, do jej nosa doleciał zapach, który z błogością niewiele miał wspólnego. Skrzywiła się. Było jej całkiem wygodnie tak leżeć, ale słońce i zapaszek zaczynały jej coraz bardziej przeszkadzać. Zaraz. Słońce? Gdzie ona właściwie była? Na próbę otworzyła lekko jedno oko. Zaraz tego pożałowała. Ogniste sztylety w jej mózgu. Teraz skojarzyła to uczucie. Kac. Musiała wypić naprawdę dużo. Antariańska krew zwykle radziła sobie z nieprzyjemnymi skutkami picia alkoholu. Oczywiście, gdy już do niego przywykła. Z wielką ostrożnością uchyliła lekko powieki. Przed sobą zobaczyła czarną folię. Ze zdziwieniem otworzyła szeroko oczy, po czym zaraz je zamknęła. Przeklęte słońce. Z trudnością zaczęła sobie przypominać wczorajszy wieczór. „Helldiver”, taniec, morze piwa ... no tak, to wyjaśniało tego kaca. A gdy nad ranem wyszli z klubu, nie mieli sił wracać do kryjówki, więc ... zwalili się na tę górę śmieci w uliczce. Zasłaniając dłonią oczy podniosła się z trudem do pozycji siedzącej. Zgadza się. Spoczywała na czarnych, foliowych workach na śmieci. Obok niej, w mocno nienaturalnej pozycji (kończyny rozrzucone na wszystkie strony, a twarz wciśnięta głęboko między worki) leżała Ava. Tuż obok stał zielony śmietnik, z którego wystawała noga Ratha. Ze środka dochodziło też jego chrapanie. Po drugiej stronie śmietnika, na nieco mniejszej górze odpadków, spał Zan. Leżał na wznak. Słońce oświetlało już niemal całe jego ciało, ale głowa wciąż spoczywała w cieniu. Szczęściarz – pomyślała. Cóż, czas rozbudzić towarzystwo. Z trudem wydostała się spomiędzy worków i wstała. Przesunęła dłonią po swoim ciele doprowadzając się do porządku. Oto jak się powinno używać Mocy. Spojrzała na rozłożone towarzystwo, zatkała uszy i nabrała powietrza w płuca.
— Pobudka!!! – mimo zasłoniętych uszu poczuła, jakby malutki facecik walnął ją w tył głowy wielkim młotem.
Uzyskała jednak jakiś efekt. Chrapanie ucichło, a noga wystająca ze śmietnika drgnęła i poruszyła się lekko. Zan podskoczył gwałtownie, podniósł lekko głowę i rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Widząc ją, najpierw ziewnął szeroko, po czym zwlekł się ze swojego „posłania”. Ava nawet nie drgnęła. Stopa Ratha zniknęła w czeluściach śmietnika, lecz po chwili ukazała się tam jego twarz – zaspana, ze skórką banana zaplątaną we włosy.
— No i czego się tak wydzierasz? – burknął.
Przeciągnął się leniwie. Lonnie jak zwykle poczuła dreszcz podniecenia na widok jego wyprężonego ciała. Zaraz jednak zadygotała. Mimo słońca ranek był raczej chłodny.
— Zimno mi – rzuciła obojętnie.
Rath wygramolił się z pojemnika z gniewną miną.
— A co mnie to ... cholera, rzeczywiście zimno – energicznie potarł przedramiona. – Hej, Zan, co powiesz na śniadanie?
— Jasne, czemu nie – Zan przeciągnął się ziewając. – Tu niedaleko jest chyba jakaś kawiarnia czy coś.
Lonnie poczuła się chora na samą myśl o jedzeniu.
— Mam ochotę na hot-doga – skrzywił się Rath.
Hot-dogi? Lonnie lekko zakręciło się w głowie. To już wolała kawiarnię. Zapach jedzenia nie poprawi jej samopoczucia, ale widok Ratha napychającego się tym paskudztwem ... to za dużo jak na jej żołądek.
— A ja nie mam ochoty marznąć przy jakimś wózku, bo tobie zachciało się przeklętego hot-doga – Zan spojrzał na niego zniecierpliwiony.
— W porzo, bez nerwów – Rath wzruszył ramionami. Jego wzrok wyrażał znudzenie. – Możemy zjeść coś innego. To była tylko propozycja.
— Nie jestem głodna – Lonnie starała się, by w jej głosie zabrzmiała nonszalancja. – Spotkamy się w kryjówce.
— Daj spokój, Lonnie – we wzroku Zana wyczytała, że nie minie jej jednak to śniadanie. – Przynajmniej ty nie rób problemów.
Z rezygnacją skinęła głową. Normalnie nie odpuściłaby tak łatwo, ale nie miała sił się kłócić. Jej brat i tak postawi na swoim. Jak zawsze.
— I obudźcie wreszcie Avę – dodał. – W końcu dlaczego akurat ona ma się wyspać? – wzruszył ramionami.
— Ja się tym zajmę – Rath podszedł do leżącej dziewczyny i z rozmachem kopnął jeden z worków na których spoczywała. – Hej, pobudka! – krzyknął. – Mars atakuje!
— Rath ... – Zan schował twarz w dłoni kręcąc głową.
— No co? – chłopak spojrzał na niego zdziwiony. – Przecież poskutkowało.
Rzeczywiście, Ava zaczęła się poruszać. Nieporadne ruchy kończynami przywodziły na myśl żółwia przewróconego na grzbiet. W końcu wyciągnęła głowę spomiędzy worków na śmieci i obdarzyła Ratha nieprzychylnym spojrzeniem. Pociągnęła nosem.
— Ależ tu śmierdzi – stwierdziła krzywiąc się.
— Idziemy na śniadanie. Zbieraj się – rzucił Zan.
— Już, już – mruknęła gramoląc się powoli.
W końcu stanęła na twardym gruncie i przetarła zaspane oczy. Jej wzrok spoczął na Rathu.
— Widzę, że ty już jadłeś – skomentowała patrząc na jego włosy.
Chlopak odruchowo sięgnął ręką i ze zdziwieniem spojrzał na skórkę banana, którą trzymał w dłoni.
— Kiki chce jeszcze banana? – spytała Ava z fałszywą słodyczą w głosie.
Lonnie wybuchnęła śmiechem. Rath spojrzał na nią wściekle, lecz dziewczyna śmiała się i śmiała, i nie mogła przestać. Zan nie wytrzymał i też parsknął śmiechem. Po chwili wszyscy prócz Ratha chichotali, a i on z trudem utrzymywał powagę. Rzucił skórką w Avę, która odskoczyła, lecz potknęła się i znów wylądowała w śmieciach. Teraz już wszyscy tarzali się ze śmiechu. Ava próbowała wstać, ale wciąż skręcała się ze śmiechu, więc ciągle lądowała z powrotem.
Promienie słońca padały na rozbawioną czwórkę przepędzając resztki porannego chłodu. Dla nich zaczynał się nowy dzień. Kolejny dzień na nowojorskich ulicach.
— Naleśniki, hamburger i ... może Colę.
— Więc mówisz, że nie jesteś głodna? – Zan uśmiechnął się drwiąco.
Lonnie pokazała mu „palec”. Zauważyła, że Rath i Ava uśmiechnęli się na ten widok. Zacisnęła zęby. No więc jeszcze kwadrans temu nic by nie przełknęła, ale w czasie, gdy szli tutaj, jej organizm pozbył się wszelkich pozostałości po wczorajszym alkoholu. Teraz jedyne o czym marzyła to wielka sterta placków i soczysta buła z kawałem mięsa, a wszystko to obficie doprawione sosem ostro-kwaśnym.
— I nie zapomnij o sosie tabasco – rzucił Rath jakby odgadując jej myśli. – Przynieś od razu ze trzy buteleczki.
Kelner, młody chłopak z krótkimi rudymi włosami postawionymi na żel, z nieco zdziwioną miną skinął głową i odszedł by przekazać ich zamówienie.
— Ależ mnie ssie w żołądku – jęknęła Ava trąc wciąż jeszcze zaspane oczy.
— Zaraz napełnimy ten brzuszek – mrugnął do niej Zan otaczając ramieniem jej talię.
— Co też ci chodzi po głowie? – uśmiechnęła się do niego prowokująco kładąc dłoń na jego udzie.
— Litości, nie przy jedzeniu – skrzywiła się Lonnie przewracając oczami.
— Zazdrościsz im? – rzucił Rath bez skrępowania przesuwając palcami po jej opiętych cienką koszulką piersiach.
— Hej! – krzyknęła odtrącając jego rękę. – Łapy przy sobie, zboczeńcu!
— Zmuś mnie – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Jesteś napalony jak kot w marcu – rozzłościła się. – Czy ty myślisz tylko o jednym?
— Przynajmniej póki nie przyniosą żarcia – wzruszył leniwie ramionami, a jego oczy błądziły pożądliwie po jej ciele.
Kręcąc głową obdarzyła go kilkoma przekleństwami, ale kąciki jej ust mimowolnie unosiły się już do góry. Nie mogła nic na to poradzić. Uwielbiała tego zwierzaka.
Zan przerwał badanie ust Avy swymi wargami i z niechęcią spojrzał na drugą parę. Dziewczyna spoglądała na nich przez chwilę z rezygnacją, lecz widząc że chłopak nic nie robi zmarszczyła brwi ze zdziwieniem.
— Nie zamierzasz ich uciszyć?
— Mam dość uspokajania tej dwójki – mruknął zniechęcony. – Chyba poczekam aż sami ochłoną.
— To już prędzej zaczną się kochać tu, na tym stole – stwierdziła z przekąsem Ava.
— Nie martw się – Zan uśmiechnął się nagle. – Nadchodzi jedzenie.
Rzeczywiście, na widok potraw Lonnie i Rath natychmiast zapomnieli o sobie i skoncentrowali się na napełnianiu żołądków.
Po kolei od siebie puste talerze z zadowolonymi westchnięciami. Ostatni był Rath. Wepchnął do ust ostatni kawał hamburgera i rozparł się wygodnie na krześle przeżuwając. Cała czwórka siedziała w zadowoleniu kontemplując fakt pełnego brzucha.
— Co dzisiaj porobimy? – przerwała milczenie Ava. – Tylko nie mówcie, że się powłóczymy po mieście. Mam już dosyć szwendania się bez celu. Zróbmy coś ciekawego. Mamy przecież forsę.
— Ale co chcesz porobić? – Zan spojrzał na nią pytająco.
— Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Coś.
— Ja wiem co my możemy zrobić – Rath przełknął już jedzenie i patrzył na Zana z triumfującym uśmiechem.
Wzrok tego wyrażał z kolei niezrozumienie, ale tylko przez moment. Po chwili i jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
— Salon gier! – odezwali się równocześnie.
— Wklepię cię w glebę – obiecał Rath.
— Pomarzyć dobra rzecz – odpowiedział kpiąco Zan.
— Ty i ja, „Soul Calibur”, teraz – oczy wyższego chłopaka zabłysły gdy rzucał wyzwanie.
— „Tekken 3” – poprawił go stanowczo „król”.
— „Soul Calibur”! – Rath zmarszczył gniewnie brwi.
— „Tekken”!
— „Soul Calibur”!!!
— „Tekken”!!!
— Jak dzieci – Lonnie pokręciła głową z rezygnacją. – Ja w każdym razie nie zamierzam iść do tej wylęgarni idiotów. A ty? – spytała Avę.
— Wolałabym nie – skrzywiła się ta. – Gdy zaczynają wlepiać gały w te „skrzynie” zapominają o całym świecie. Raz z nimi poszłam i czułam się jak piąte koło u wozu.
— A co powiesz na centrum handlowe? Słyszałam, że niedawno otworzyli jedno nowe gdzieś tu niedaleko. Mogłybyśmy się tam pokręcić.
— Pokręcić? – Ava zwiesiła nos na kwintę. – Czyli powłóczyć się bez celu?
— Zobaczysz, będzie fajnie – Lonnie mrugnęła do niej. – Poprzymierzamy nowe rzeczy, pooglądamy biżuterię, może zafundujemy ci jeszcze jeden kolczyk albo tatuaż.
— Rzeczy i biżuteria – tak, kolczyk i tatuaż – nie. No, chyba że byłyby naprawdę ładne – dodała po chwili zastanowienia.
— Dobra dziewczynka – roześmiała się Lonnie. – A ci dalej się kłócą? – spojrzała na chłopców.
— „Mortal Kombat”!!!
— „Virtual Fighter”!!!
— „Mortal Kombat”!!!
— „Virtual Fighter”!!!
— Poprzednio to były chyba inne gry? – uniosła brwi.
— Ustaliśmy, że zagramy po dwa razy w „Soul Calibur” i „Tekken 3”, a potem przejdziemy na jakąś grę, która nie jest ulubioną żadnego z nas – wyjaśnił Rath. – W ten sposób wyrównamy szanse.
— Ale nie możecie się dogadać na jaki automat przejdziecie – skomentowała kwaśno Ava.
— Ten idiota chce grać w tego badziewnego „Virtual Fightera” – rzucił lekceważąco Rath. – To gra dla mięczaków.
— Więc spróbuj mnie w niego pokonać – odpowiedział Zan. – I ostrzegam cię, jeszcze raz nazwiesz mnie idiotą, a będziesz zbierał zęby z podłogi.
— Co jest, „Mortal Kombat 4” jest dla ciebie za trudny?
— A dla ciebie „Virtual Fighter 3” zbyt wyrafinowany?
— Mówicie o grach komputerowych! – krzyknęła Lonnie z rozpaczą.
Spojrzeli na nią zdziwieni.
— No i? – odezwał się Zan.
– Dwa ludki, które nawalają się na ekranie – usiłowała być spokojna. – Pal licho gdy mówicie, że któraś jest za trudna, ale zbyt wyrafinowana? Przecież ...
Ava położyła jej rękę na ramieniu. Pokręciła głową, gdy Lonnie na nią spojrzała.
— To bez sensu. Nie widzisz, że nie rozumieją o czym mówisz? – rzeczywiście, wzrok chłopaków wyrażał pełne niezrozumienie. – Chodźmy już lepiej do tego centrum.
Lonnie zrezygnowana kiwnęła tylko głową. Zan i Rath spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Dziewczyny. Kto je zrozumie?
— Uważaj teraz – szepnęła Ava do koleżanki. – Hej – zwróciła się do chłopców – a może zagracie po 2 razy w ten cały „Mortal Kombat” i „Virtual Fighter”, a potem przejdziecie do jakiejś innej gry?
Zan i Rath spojrzeli na siebie. Oboje równocześnie otworzyli usta.
— Chodźmy stąd – Ava pociągnęła Lonnie za łokieć. – To może trochę potrwać.
— Dziewczyno, jesteś zła – rzuciła ta z podziwem. – Coraz bardziej cię lubię.
— Ha! – krzyknął Rath. – Scorpion rządzi! Teraz patrz jak twój gostek będzie się zwijał we własnych flakach.
Zan skrzywiony patrzył na ekran, gdzie jego postać, Johnny Cage, była masakrowana przez przeciwnika.
— Dobra, mam już dosyć tej gry – rzucił zniechęcony.
— No nie dziwię się – triumfował Rath. – Po takich batach.
— Więc dobra, to twoja gra. Mam ci przypomnieć „Tekkena”?
— Wnerwiasz się, bo zmiażdżyłem cię w „Virtual Fightera”, co? – przybrał pełen wyższości uśmieszek. – To badziewna gra, ale umiejętności pozostają umiejętnościami. Prawdziwy mistrz radzi sobie na każdym terenie.
— Skończyłeś? – Zan spojrzał na niego beznamiętnie. – To, że raz ci się udało ...
— Dwa razy.
— To drugie się nie liczy. Odepchnąłeś mnie.
— Zwycięstwo to zwycięstwo. Nie bądź mięczakiem.
— „Mięczakiem”?! O mało mnie nie przewróciłeś!
— Leżałbyś gdyby nie te dziewczyny na które wpadłeś.
— To je nauczy pić napoje z zamkniętych pojemników. Ależ ta ruda krzyczała.
— Właśnie. Jakby trochę napoju na bluzce mogło ją zabić. Pewnie nawet nie zauważyła, że ciebie też oblała.
— Nie poprawiłeś sytuacji mówiąc „wysuszę ci bluzkę, jak dasz się bzyknąć”.
— To był żart. Widziałeś ją? Wyglądała jak córka Frankensteina i Godzilli.
— Jakby ci to kiedyś przeszkadzało.
— Co masz na myśli? Jestem wybredny jeśli chodzi o kobiety.
— Od kiedy?
— Hej, maszkaronów nie ruszam. A tak w ogóle to skończmy ten temat i pograjmy. Teraz „Dead or Alive”, co nie? Wreszcie wyrównane szanse.
— Mam dosyć mordobić – Zan przeciągnął się tak, że jego kości aż zatrzeszczały. – Chyba pójdę na „Nascara” albo na „Need for Speed”.
— Wyścigi samochodowe? – Rath skrzywił się z niesmakiem. – Jeśli masz ochotę pojeździć, to chodźmy na zewnątrz i rozejrzyjmy się za czymś.
— I co, będziemy krążyć po mieście w skradzionym wozie? Zapomnij.
— Chyba nie pękasz?
— Wózek jest dobry gdy chcesz gdzieś pojechać albo opylić go za kasę. Ale żeby pokrążyć? Bez sensu.
— Przecież możemy go później upłynnić ...
— Rath! – gdy Zan patrzył w ten sposób wiadomo było, że podjął decyzję i nie zmieni zdania. Wyższy chłopak zaklął w duchu. Znów odezwał się „król”. – Mamy przecież kasę. Teraz mam ochotę się pobawić. Koniec dyskusji.
Odwrócił się i wmieszał w tłum. Rath zacisnął zęby. Cholerny, nadęty dupek. Przez chwilę było jak za dawnych czasów. Kiedyś żadnemu z nich nie przeszkadzało, że ten drugi wygrał. Świetnie się razem bawili, urządzali prawdziwe turnieje na takich automatach. To przecież Zan zaplanował ich pierwsze „wypożyczenie” samochodu, tak jak pierwszy włam do mieszkania. Wtedy był naprawdę zabawowym gościem. Nie było zadymy, której by nie potrafił jeszcze bardziej rozkręcić i wykorzystać na ich korzyść. A teraz? Ciągle tylko gadał, że coś jest zbyt ryzykowne, że nie ma potrzeby się wychylać póki mają kasę. Pieprzyć to. Jaki pożytek z posiadania kosmicznych zdolności, jeśli boisz się ich użyć. Ruszył w stronę południowego krańca sali. Miał ochotę na rundkę „Aliens versus Predator”. Może poprawi mu się humor jak wypatroszy kilku marines. Odepchnął jakiegoś „jelenia” stojącego mu na drodze.
— Hej, uważaj! – „jeleń” krzyknął niezadowolony.
Rath błyskawicznie odwrócił się i uderzył. Jego pięść wbiła się w twarz chłopaka z nieprzyjemnym klaśnięciem. Chrupnięcie łamanego nosa zlało się w jedno z trzaskiem pękającej kości szczęki. Świadkowie mogliby przysiąc, że stopy gościa oderwały się na chwilę od ziemi, nim jego ciało runęło z łomotem na podłogę. Ból potrzebował całej sekundy by przedrzeć się przez oszołomienie chłopaka, który ukrył twarz w dłoniach i wrzasnął dziko. Przez jego palce momentalnie siknęła krew. W oka mgnieniu wszyscy odsunęli się od niego. Rath doskoczył i z całej siły kopnął go w brzuch. Krzyk ucichł jak nożem uciął. Leżący próbował bezskutecznie złapać oddech czując żółć podchodzą do gardła. Stojący nad nim kosmita uśmiechnął się z satysfakcją. Rozejrzał się wyzywając wzrokiem każdego kto odważy się stanąć w obronie pobitego. Napotkał niechętne spojrzenia, jednak nikt nie podjął wyzwania. Zdziwiłby się gdyby było inaczej. Nie w Nowym Jorku.
— Co tu się dzieje?! – burkliwy głos sprawił że się odwrócił.
Czyżby jednak ktoś chciał się ze mną zmierzyć? – pomyślał z nadzieją. Miał dziś ochotę skopać parę tyłków, rozwalić kilka głów.
Pracownik salonu, starszy bysior w czarnej koszulce z nadrukiem wyszedł z tłumu widzów i zmierzył Ratha spojrzeniem.
— A, to ty – mruknął.
Szybkie spojrzenie poświęcił jęczącemu chłopakowi zwijającemu się na podłodze. Ponownie zwrócił wzrok na Ratha.
— Lepiej stąd spadaj – rzucił spokojnie. – Na pewno ktoś już wezwał policję.
— Niby kto? – Rath rozejrzał się z kpiącym uśmiechem.
— Na przykład ja – twarz bysiora nie wyrażała żadnych emocji.
Zmierzyli się wzrokiem. Chłopak w końcu wzruszył ramionami.
— I tak miałem już dosyć grania – odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
Ludzie rozstępowali się przed nim. Wzbudzał respekt. Poczuł dumę z tego powodu.
— I nie wracaj tu – dobiegł go z tyłu głos pracownika salonu.
Obejrzał się z drwiącym uśmieszkiem.
— Zobaczymy.
Wyszedł.