Graalion

Ścieki Nowego Yorku (4)

Poprzednia część Wersja do czytania

- No nie wiem – Ava miała zatroskaną minę. – Jesteś pewna, że to się uda?

— Jasne, siostrzyczko – Lonnie uspokajająco położyła jej dłoń na ramieniu. – Musisz tylko dać mi trochę czasu.
Ava rzuciła jej niepewne spojrzenie. W końcu skinęła głową.

— Zgoda. Tylko nie daj się złapać.

— Nie ma obawy – wyższa dziewczyna roześmiała się lekceważąco.
Wyciągnęła dłoń do swej koleżanki. Ta z wahaniem uścisnęła ją rozglądając się przedtem uważnie. Nagle zaczęły się zmieniać. Włosy Avy nabrały miedzianego połysku i rozsypały się powodzią rudych loków po jej plecach sięgając niemal pasa. Zniknęły kolczyki i tatuaże, wymięte ubranie przekształciło się w szykowną sukienkę. Włosy Lonnie były teraz kruczoczarne, powiązane w dziesiątki warkoczyków spływających do ramion. Miała na sobie niebieskie, wyglądające na nowe jeansy z rozszerzającymi się nogawkami i elegancką białą bluzkę. U niej kolczyki zostały tylko w uszach, jednak teraz były to dwa złote kółka. Przyjrzały się sobie z zadowoleniem.

— Akcja – rzuciła Lonnie.
Weszły do sklepu z biżuterią. Sprzedawczyni podniosła się widząc potencjalne klientki.

— Wybierz coś dla siebie, kochanie, a ja pooglądam sobie co też tu mają – rzuciła słodko czarnowłosa teraz dziewczyna do swej towarzyszki.
Gdy Ava podeszła do lady i zaczęła rozmawiać z kobietą, Lonnie poszukała wzrokiem kamery. Zrobiła krok w bok wychodząc z pola jej widzenia, po czym skoncentrowała na niej myśli. Ostrożnie uwolniła skupioną Moc psując delikatne urządzenie. Patrząc z zewnątrz nie zauważyłoby się zmiany, lecz to co patrzyło teraz na wnętrze sklepu ślepym okiem było już tylko kawałkiem kosztownego złomu. Lonnie pochyliła się nad wyłożonymi za szkłem błyskotkami. Ostrożne spojrzenie rzucone w bok upewniło ją, że Ava całkowicie zaabsorbowała uwagę sprzedawczyni. Dotykając przedniej ścianki roztopiła szkło i szybko, acz dyskretnie zaczęła przekładać biżuterię do kieszeni. Nie zwracała przy tym uwagi co bierze, chwytała wszystko co tylko znalazło się w zasięgu jej dłoni. Gdy uznała, że większa ilość przedmiotów zbyt podejrzanie wypychałaby jej ubranie, przesunęła ręką po otworze błyskawicznie go zasklepiając. Z pozorną beztroską podeszła do Avy, która właśnie przymierzała diamentowe kolczyki.

— I co, kotku, znalazłaś sobie coś? – objęła ją ramieniem.

— Obawiam się, że nie, skarbie – nawet jeśli była zdenerwowana, nie dała tego po sobie poznać. – Te są całkiem ładne, ale nie jestem przekonana. Czy muszę się decydować już teraz?

— Ależ skąd, koliberku. To twój dzień.

— Poszukajmy więc jeszcze. Chcę, żeby to było coś naprawdę wyjątkowego – Ava rzuciła sprzedawczyni przepraszające spojrzenie.
Kiedy wyszły, stuknęła koleżankę w ramię.

— Koliberku?

— Tak mi się powiedziało – Lonnie wzruszyła ramionami. – Wyglądasz jak koliberek. Taki mały, rudawy.

— Hmm ... A ty rzeczywiście wyglądasz jak skarb.

— ?

— Duża, ciężka skrzynia z mnóstwem staroci w środku.

— Ty mała ... !!!

Zan wracał do kryjówki w nienajgorszym humorze. Postanowił, że nie pozwoli by poranny wyskok Ratha zepsuł mu dzień. Więc zmasakrował jakiegoś gościa, wielkie mi rzeczy. Najważniejsze, że gdy przyjechały gliny, wszyscy zgodnie twierdzili, że nic nie widzieli. Więc byli bezpieczni. Oczywiście, Rath kiedyś przeholuje. Zrobi coś co przyciągnie uwagę kogoś, kogo uwagi przyciągać nie chcieli. Dlatego powinien go trochę przystopować. Choć czasami w tym co mówił było trochę racji. Na przykład ten pomysł z przejechaniem się jakimś samochodem. Przy okazji można by trochę zarobić. Wprawdzie mieli jeszcze całkiem sporo kasy, ale ... Dobrze, że chociaż automaty mieli za darmo. Zan uśmiechnął się po nosem. O tak, Moc to bardzo pożyteczna rzecz. Nagle zobaczył coś co sprawiło, że przystanął. Na ulicy, wabiąc szmaragdową zielenią lakieru, stało zaparkowane nowiutkie BMW. Z psotnym uśmiechem rozejrzał się szybko, poczym podszedł od strony kierowcy. Przyłożył dłoń do przedniej szyby, tuż nad deską rozdzielczą. Po chwili alarm był zneutralizowany. Jedno machnięcie ręki i drzwi otwarły się zachęcająco. Zan szybko wpakował się za kierownicę. Dotknięcie palcem stacyjki i silnik zamruczał jak budzący się kot. Duży dziki kot, posłuszny jedynie woli swego tresera. Ruszył z piskiem opon. Zan roześmiał się szczęśliwy. Clay-D odpali niezłą sumkę za takie cacko. Przedtem jednak musi się nim nacieszyć. Skręcił nagle, nawet nie zwalniając. Czarnoskóry mężczyzna odskoczył, gdy maska wozu minęła go zaledwie o parę centymetrów. Wrzasnął jakieś przekleństwo i pogroził nieostrożnemu kierowcy, ten jednak tego nie zauważył. Docisnął pedał gazu. Samochód skoczył do przodu.

— Bilety na mecz hokejowy? – mina Avy nie wyrażała entuzjazmu.

— Nie chcesz to nie idź – Rath spojrzał na nią z irytacją. – Rangersi dadzą dziś wycisk Kingsom w Madison Square Garden i jest to coś czego nie zamierzam przegapić. A wy róbcie co chcecie.

— Hej, nie wkurzaj się – Lonnie sięgnęła po jeden z biletów i, obdarzywszy go krótkim spojrzeniem, schowała do kieszeni. – Ja pójdę. Widok naparzających się facetów zawsze na mnie działa.

— Wiem coś o tym – Rath wepchnął do ust potężny kęs pizzy. – Jesteś pieprzoną psychopatką – dodał z pełnymi ustami.

— A ty jesteś aroganckim impotentem – odgryzła się.
Rath zakrztusił się, podczas gdy Zan i Ava wybuchnęli śmiechem. Lonnie z uniesionymi brwiami patrzyła jak jej chłopak stacza się na podłogę, starając się pozbyć ciasta zaklinowanego w gardle.

— Czy nie powinniśmy mu pomóc? – spytała niechętnie Ava.

— Pewnie tak – Lonnie westchnęła. Spojrzała na Zana. – Ty to zrób.

— Ja? Dlaczego ja? – zaperzył się Zan.

— Pozwolisz mu się udusić? Przecież jesteś szefem.

— A ty jego dziewczyną.

— Nie chciałabym przerywać tak interesującego dialogu pomiędzy rodzeństwem – rzuciła Ava – ale on zaczyna sinieć.
Spojrzeli na miotającego się na ziemi chłopaka.

— Hmm, rzeczywiście – twarz Zana wyrażała lekkie zainteresowanie.

— Och, dobra – Lonnie westchnęła zrezygnowana. – Ja to zrobię.
Pochyliła się nad chłopakiem i chwyciła go za szyję. Popłynęła Moc. Rath zaczerpnął gwałtownie powietrza. Kaszlnął kilka razy trzymając się za gardło. Lonnie patrzyła na to z niesmakiem, póki nie skierował swego wzroku na nią. Cofnęła się lekko. Chyba powinna była pomóc mu wcześniej (albo wcale).

— Coś ty powiedziała? – wycharczał.

— Ja? – czuła się w tej chwili bardzo niepewnie. – Nic. Zupełnie nic.
Gdy wstawał w jego oczach była żądza mordu.

— Yyy, kocham cię? – zaryzykowała

— Nazwałaś mnie impotentem? – jego wzrok miotał gromy.

— Ach, o to ci chodzi – powinna się była domyśleć, że bardziej się troszczył o swoje libido niż życie. – Tak mi się tylko powiedziało. Chciałam cię rozzłościć.

— I udało ci się – podszedł do niej, po czym nagle się pochylił i zarzucił ją sobie na ramię.

— Hej, co robisz?! – wrzasnęła.

— Zaraz ci pokażę impotenta – mruknął Rath kierując się do ich części kryjówki.

— Postaw mnie natychmiast, ty dzikusie! – walnęła go pięścią w ... w coś, co miała przed oczami. – Bo jak nie, to ...

— Tylko spróbuj użyć Mocy – ostrzegł nawet się nie odwracając. – Tylko spróbuj.
Lonnie zaklęła szpetnie, ale nie odważyła się zrobić nic więcej. Była tym bardziej wściekła, że zaczynało ją to kręcić. Walnęła go więc tylko jeszcze raz, dla zasady.
Zan i Ava patrzyli rozbawieni za znikającymi towarzyszami. Byli przyzwyczajeni do takich scen. Z westchnieniem spojrzeli na leżące na blacie bilety. Chłopak podniósł jeden z nich.

— Cholera, świetne miejsca – mruknął.

— Chcesz tam iść? – spojrzała na niego unosząc brwi.

— Dlaczego nie – wzruszył ramionami. – Może uda mi się powstrzymać Ratha od zrobienia czegoś głupiego.
Spojrzała na niego z politowaniem.

— Może – w jej głosie nie było ani krzty przekonania.

— Wyluzuj się, będzie w porzo – mrugnął do niej. – Zresztą i tak nie mamy nic innego do roboty.

— Nic? – spojrzała mu głęboko w oczy. Jej ręka pogładziła mięśnie jego ramienia.

— No, prawie nic – przyciągnął ją do siebie.

— Hej, z drogi, koleś – Rath odepchnął jakiegoś faceta stojącego przed nim na schodach.
Facet wpadł na kilkoro ludzi siedzących już na miejscach. Rozległy się gniewne okrzyki, lecz chłopak puścił je mimo uszu. Schodził dalej pomiędzy ławkami kierując się w stronę najniższych rzędów. Reszta paczki dołączyła do niego.

— Wyluzuj trochę – mruknął Zan.
W tym momencie wpadł na niego jakiś grubasek śpieszący się w przeciwnym kierunku (sądząc po pośpiechu do toalety). Lód na patyku trzymany przez niego zostawił biały ślad na koszuli kosmity. Zan spojrzał na plamę, chwycił mężczyznę za poły kurtki i wrzucił go pomiędzy mijane właśnie rzędy siedzeń.

— Ja jestem wyluzowany, a ty? – rzucił Rath kpiąco.
Dziewczyny tylko spojrzały po sobie i westchnęły.

— Czy ja też mogę kogoś uderzyć? – spytała Lonnie zjadliwie.

— Od kiedy to pytasz o pozwolenie? – odpowiedział pytaniem jej chłopak.

— Spróbujmy nie wywoływać żadnych większych burd – Zan dyskretnie machnął ręką likwidując plamę po lodzie. – Przynajmniej do końca meczu.

— Nie ma sprawy – Rath poklepał go po ramieniu, po czym ostentacyjnie wytarł rękę w spodnie. – To przecież ja chcę go obejrzeć.

— To będzie długi wieczór – mruknęła Ava.
Dotarli wreszcie do swoich miejsc. Pierwszy rząd, tuż przy bandzie. Rozsiedli się wygodnie, a Ava zaraz wypatrzyła sprzedawcę orzeszków i zaczęła dawać mu rozpaczliwe znaki.

— Za mała jesteś, w życiu cię nie zobaczy – zadrwił Rath.
Nagle jego uwagę przyciągnął sprzedawca hot-dogów.

— Hej, gościu! – wrzasnął na cały stadion. – Tutaj!
Facet spojrzał na niego i ruszył w jego stronę.

— Widzisz? – Rath zadowolony odwrócił się do Avy. – Tak się to robi.
Urwał widząc paczkę orzeszków w jej dłoniach.

— Ach, więc tak się to robi? – Zan pokiwał głową z udawaną powagą. – Muszę to zapamiętać.

— Mnie też weź jednego – Lonnie starała się umościć wygodnie na krześle, które wyraźnie nie zostało zaprojektowane w celu zapewniania wygody.

— Jak będziesz tyle jadła zrobisz się gruba jak beczka – prychnął gniewnie Rath, ale pokazał sprzedawcy dwa palce.

— Muszę ci przyznać, że zdobyłeś świetne miejsca – rzucił Zan rozglądając się. – Skąd żeś wytrzasnął te bilety?

— Wiesz ... – zaczął chłopak wzruszając ramionami.

— Przepraszam – rozległ się czyjś głos.
Spojrzeli na czwórkę postawnych mężczyzn stojących przed nimi.

— y na pewno jesteście na swoich miejscach? – spytał jeden z nich uprzejmie, lecz w jego oczach czaiła się groźba.

— Rath – warknął zirytowany Zan.

— A co? – Rath zmierzył pytającego wyzywającym spojrzeniem. – Masz jakiś problem?

— Jedynym problemem jest to, że według naszych biletów to są nasze miejsca – mężczyzna ważył jakieś 30 kilo więcej niż jego przeciwnik i wiedział o tym. – Nie sądzę żebyście zajęli cudze miejsca specjalnie, więc zakładam, że się pomyliliście.

— Powiedzieć ci kto tu się pomylił? – Rath zerwał się z ławki i stanął tuż przed nim.

— Hej, spokojnie – Zan wyjął z kieszeni bilet i podał go facetom. – To jest mój bilet. Dajcie swoje – nakazał dziewczynom. – No już – dodał zirytowany gdy się ociągały. – Ty też Rath. I nie dyskutuj – rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. – Widzicie? To nasze miejsca.

— Hmm, rzeczywiście – spojrzeli po sobie zakłopotani. – Ale my też ...

— Mogę zobaczyć wasze bilety? – spytał Zan spokojnie.
Szybko zerknął na nie, każdego lekko dotykając.

— Wasze miejsca są w zupełnie innym sektorze – zwrócił im uwagę. – To po drugiej stronie lodowiska. Radzę się pospieszyć.

— Co? – mężczyzna ze zdziwienie zerknął na swoje bilety. – Do diabła, masz rację. Ale przysiągłbym ...

— Nie ma sprawy – przerwał mu Zan. – Dajcie nam teraz obejrzeć mecz.

— Jasne – wycofali się skołowani.
Chłopak zerknął ze złością na towarzysza.

— Czy teraz nam powiesz skąd wziąłeś bilety?

— Z reklamówek tele-pizzy – Rath wzruszył ramionami.

— Mogłeś nas uprzedzić – warknął Zan. – I na cholerę rzucałeś się na nich z pięściami? Myślałem, że chcesz obejrzeć ten mecz?

— Przestań robić problemy – zirytował się wyższy chłopak. – Najważniejsze, że jesteśmy, co nie? Ładnie ich spławiłeś, ale bez trudu bym ich załatwił. Zakład, że po jednym ciosie rozpłakaliby się jak dzieci?

— Rath, jesteś idiotą – odwrócił się w poszukiwaniu sprzedawcy jakichś napojów. Zaschło mu w gardle.
Twarz Ratha pociemniała z gniewu. Wyciągnął dłoń w kierunku „szefa”. Lonnie w ostatniej chwili ściągnęła mu ją do dołu, nim potężna porcja Mocy wystrzeliła wprost w plecy jej brata.

— Zwariowałeś? – syknęła.
Spojrzała z niepokojem na Avę. Na szczęście była zajęta wyliczaniem swemu chłopakowi co ma jej kupić do picia. Rath spojrzał na Lonnie z wściekłością.

— Sam się o to prosi.

— Masz się opanować – spojrzała mu w oczy. – Nie tu i nie teraz. Chyba że chcesz przyznać mu rację i pokazać, że naprawdę jesteś idiotą.

— W końcu się doigra – mruknął cicho.

— Spokojnie – przesunęła palcami po jego brzuchu. – Mnie on też wkurza. Ale to nie jest odpowiedni moment. Gdy przyjdzie na to czas ... – musnęła ustami jego szyję.
Z głuchym warknięciem objął ją w talii i przycisnął do siebie.

— Zgoda – burknął niechętnie. – Ale niech ze mnie zejdzie, bo nie ręczę za siebie.

— Zaczyna się – krzyknęła Ava z entuzjazmem.
Jak na kogoś kto nie lubi hokeja wydawała się wykazywać sporo energii. Cała czwórka siadła wygodnie obserwując początek widowiska.

Głośno wymieniając opinie o grze poszczególnych zawodników zbliżyli się do schodów prowadzących na stację metra i dalej, do ich kryjówki. Nie zauważyli młodego chłopca, który odprowadzał ich uważnym spojrzeniem. Nicholas uśmiechnął się pod nosem. Czeka ich dziś nie lada niespodzianka. Larekowi, Kathanie, Sero i Hanarowi w końcu udało się dojść do jakiego takiego porozumienia i postanowili odnaleźć Królewską Czwórkę, by zakończyć 50 lat wojen. Jednak znaleźli nie tych co trzeba. Pokręcił z rozbawieniem głową. Dzisiejszej nocy zostanie nawiązany kontakt ... z duplikatami. Gdy Kivar o tym usłyszał, w Pałacu po raz pierwszy od bardzo dawna można było usłyszeć jego szczery śmiech. Jednak choć układ z tymi ... klonami mógł zamknąć usta przywódcom czterech planet, nie załatwiało to sprawy. Duplikaty nie miały granilithu. Dlatego właśnie Nicholas znajdował się w mieście którego nienawidził, obserwując cudaczne odbicia swych wrogów. Musiał znaleźć sposób, by wykorzystać Szczyt do zdobycia granilithu. I patrząc na tą czwórkę w jego umyśle zaczął powstawać pewien pomysł. Gdyby udało się wykorzystać dwoje z nich ... Rath wydawał się łatwy do manipulowania. I najwyraźniej nie przepadał za swoim „królem”. A Vilandra ... już raz ich zdradziła. Ciekawe jak bardzo chce wrócić na swoją planetę.

— Hej, chłopcze – zarośnięty bezdomny w śmierdzącym ubraniu podszedł do Nicholasa z wyciągniętą ręką. – Nie miałbyś kilku groszy dla weterana?
Mężczyzna w ciele dziecka machnął od niechcenia ręką, rzucając bezdomnego na ścianę zaułka. Ten upadł nieprzytomny. Kosmita nie poświęcił mu więcej uwagi, jednak skrzywił się z odrazą. Jak on nie cierpiał tego miasta.

Poprzednia część Wersja do czytania