Królewska czwórka
— Liz....boję się!- Maria przytuliła się do przyjaciółki.
— Marie....nie denerwuj się...proszę, nie masz do tego powodu.
— Och, Liz. Łatwo ci mówić...przecież ty już masz to za sobą. Ten cały stres, strach.
— To szczęście a nie powód do smutku, Marie!- Elizabeth Parker Evans starała się uśmiechnąć.
— Muszę na chwilę zostać sama!- Maria poprawiała welon- Wybaczysz mi, Liz?
— Jasne..zaraz wrócę. – dziewczyna wyszła z pokoju.
— Czy ja na pewno dobrze robię?- to pytanie Maria De Luca zadała sobie sama.
*
— Liz, a jeśli ona się rozmyśli?- Michael był bardzo zdenerwowany i przejęty, chyba bardziej niż Maria. Liz pierwszy raz widziała go w takim stanie. Zwykle sprawiał wrażenie chłodnego i obojętnego, tutaj wyglądał jednak na zwykłego "słabeusza" martwiącego się że narzeczona go wystawi.
— Michael, spokojnie. Ona potrzebuję czasu, musi wszystko przemyśleć, uspokoić się. Ty najlepiej zrób to samo!
— I co? Jedziemy już do kościoła?- do dwójki podszedł Max- co się dzieje Guerin?
— Nic- bąknął ponuro chłopak- Marie mnie wystawi!
— Co?
— Ona mnie nie chce!- Michael pociągnął nosem.
— Michael? Wszystko ok.?- Max uniósł wysoko brwi- Skarbie- zwrócił się do Liz- co się stało?
— Nic..nic- Liz wzięła głęboki wdech- lepiej stąd chodźmy, Maxwell. Bo jeszcze bardziej namieszamy- Liz wypchnęła swojego męża za drzwi.
*
— Jak długo mamy czekać?- Isabel siedziała w salonie razem z Kylem.
— Maria ma wątpliwości...jak każda kobieta przed ślubem- wyjaśniła Liz.
— A ty tez miałaś takie wątpliwości, co?- Max uśmiechnął się do niej i przytulił do siebie. Isabel odchrząknęła. Przecież wiedzieli, ze nie lubiła gdy okazywali sobie uczucia PRZY NIEJ. Tak bardzo tęskniła za Jessym.... Jessy....gdy o nim pomyślała...
— Is?- Kyle wstał i złapał ją za ramię. Dobrze wiedział o czym myślała. I nie chciał dopuścić do jej łez.
— Tak...- wydusiła dziewczyna.
— Idziemy się przejść....zaraz wrócimy- Kyle i Isabel szybko wyszli.
— To ja idę sprawdzić co robi Maria. – Liz była trochę zmieszana.
— Dobra- Max usiadł na kanapie.
*
— No De Luca.... idziemy!- zarządziła Liz.
— Dobrze....- Maria wstała. Ubrana była w białą, delikatną suknię. Na głowie upięty miała długi welon. Wyglądała ślicznie.
— Michael się niecierpliwi.
Wyszły na zewnątrz. Tam czekali Max i Michael. Ten drugi był już nieco uspokojony. Kiedy czwórka wychodziła z domu, Max puścił Liz oczko. Oznaczało to ze rozmawiał z Michaelem. Isabel i Kyle czekali na nich przed mikrobusem. Is miała czerwone oczy. Jednak gdy zobaczyła przyjaciół szybko je otarła i uśmiechnęła się.
W drogę!- zawołał wesoło Max
W drogę!- odpowiedzieli mu inni
*
— Sto lat, dla młodej pary!- Kyle bił głośno brawo. Był już po kilku kieliszkach szampana. Ten na niego dosyć mocno podziałał. Isabel stała z boku i rozmyślała. Maria śmiała się, przytulała do Michaela. Miała w włosach dużo ryżu, ale nie zwracała na to uwagi. Max i Liz przetańczyli ze sobą kilka wolnych tańców. Było im tak dobrze........
— MAXWEL! MAXWELL!
— NIE!!!
— ODDAJ MI GO....JEST MÓJ, TYLKO MÓJ....
— NIE ZAŁUGUJESZ NA NIEGO.....MORDERCZYNIO......
— ZABRAŁAS MI MAXWELLA....ZANA....MOJEGO KRÓLA...POÓŻAŁUJESZ TEGO...PRZEZ CIEBIE ANTAR ZGINIE!
*
— Lizzy..kochanie...- Max głaskał jej włosy.
— Max...ona..żyje!
— Kto?
— Ona...- Liz była bardzo osłabiona. Po tej wizji, której doznała, bardzo bolała ja głowa. Spocona, miała bardzo ochrypły głos.
— Miałaś wizję, Liz?- Max był zaniepokojony- od wyjazdu z Roswell nie miałaś żadnych wizji...
— Max....my już nigdy..nie...będziemy żyć normalnie. – Liz podniosła się. Leżała na łóżku w pokoju Marii.
— Co się ze mną działo?- zapytała spokojnie.
— Krzyczałaś....a potem...zemdlałaś- Max ukrywał przed nią prawdę. Spuścił głowę, jak mógł powiedzieć jej to, ze....wstąpił w nią duch TESS?
C.D.N