Liz szła niespokojnym krokiem. Było chłodno i powoli zapadał zmrok. Minął już rok. Pełen rok. Ale ona nadal cierpiała. Może na co dzień tego nie było widać, ale wciąż bolało. Skuliła się w sobie i szła dalej. Liz podniosła nieco głowę, kiedy już dotarła na miejsce i gdy już mogła uwolnić łzy. Isabel już tam była. Już siedziała na trawie i wpatrywała się w ziemię. Jakby wyczuwając, ze ktoś się zbliża, podniosła głowę i wbiła wzrok prosto w Liz. Lekko się uśmiechnęła. W tym cierpieniu łączyły się obie. Tylko one dwie tak bardzo rozumiały się w tej sprawie. Liz usiadła obok Isabel i położyła na nagrobku czerwoną różę. Obie uśmiechnęły się do siebie, ale nic nie mówiły. Nie musiały nic mówić. Powoli przejrzyste krople zaczęły spływać po ich policzkach. Isabel starała się odwrócić nieco twarz, aby nie było widać jak jej klasyczne, idealne rysy miękną pod wpływem słonych łez. Ale zauważyła, ze Liz nie ukrywa swojego bólu. Swobodnie pozwalała łzom torować sobie drogę wzdłuż jej ciemnych policzków. Nie ocierała ich nawet. Isabel zrozumiała, ze nie musi tego ukrywać. Zimny wiatr zawiał i rozwiał ich włosy. Ich wzrok był wciąż utkwiony w zimnym, marmurowym nagrobku i drobnych literach. Alex... Obie go bardzo kochały, a każda na swój sposób. Isabel kochała go jak nigdy wcześniej. Wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Zawsze go tak bardzo kochała, tak bardzo jak tylko można było kochać. Ale nigdy nie dała mu tego odczuć. A potem było za późno. Dla Liz on był zawsze jak brat, przyjaciel, powiernik. Czasami mówiła mu więcej niż Marii i on lepiej rozumiał. Był jakby częścią jej i częścią jej całego życia. W dniu jego śmierci straciła tę cząstkę i pozostała tylko pustka. Nikt jej nie potrafił wypełnić. Siedziały tak i wspominały. Nawet nie zauważyły, jak zrobiło się już praktycznie ciemno. Obie jednocześnie wstały i ruszyły w stronę furtki cmentarza. Wyszły spokojnie. Kiedy szły ulicami Roswell, zauważyły grupkę swoich przyjaciół. Michael, Max, Maria i Kyle siedzieli roześmiani w parku. Maria wyglądała na nieco przybitą, ale śmiała się i zachowywała jakby nigdy nic. Pozostali również wydawali się o niczym nie pamiętać. Liz była wstrząśnięta ich niepamięcią. Isabel również to znacznie zdenerwowało.
— Jak oni tak mogą? – Liz niedowierzała
— Oni nie pamiętają. – wyszeptała Isabel – Oni nie chcą pamiętać.
— Maria nie była na jego grobie. Jedynym co dla niego zrobiła po śmierci, był ten głupi kolaż. To nie fair. Nie fair wobec Alexa.
— Gdyby tu był, to by im pokazał. – Issy chciała nieco rozładować atmosferę lekkim żarcikiem
— Chciałabym, żeby tu był. – powiedziała smutno Liz
— Ja też bym chciała. – przyznała Isabel
Obie spojrzały na siebie. Nie miały ochoty iść do grupki przyjaciół, bo nie miały nastroju na śmiechy i dobrą zabawę w takim dniu. Odwróciły się i wróciły ta samą droga, która przyszły. Było już naprawdę późno, ale mimo to bezszelestnie otworzyły żelazną furtkę i weszły na równiutko przystrzyżony trawnik.
Usiadły przy grobie Alexa i bez słowa zaczęły cicho chlipać. Dwa niewielkie znicze jeszcze tliły się mglistym światełkiem. Lekki wiaterek muskał płatki dwóch czerwonych róż, złożonych w hołdzie zmarłemu przyjacielowi.
— Alex... Tak chciałabym, żebyś znów był z nami. – wyszeptała Liz
Wraz z tymi słowami obie dziewczyny uroniły po łzie, które spadły bezpośrednio na grób. Płakały już otwarcie i nie miały zamiaru przestawać. Świat mógł się walić, wszystko mogło się rujnować. Teraz liczył się tylko Alex, teraz tylko to było ważne. Powiał chłodniejszy wiatr i dziewczyny przeszył zimny dreszcz. Liz podniosła głowę i zerknęła na Isabel. Ta również uniosła twarz i spojrzała na towarzyszkę niedoli. Wpatrywały się w swoje zapłakane twarze, dopóki nie poczuły dziwnego wrażenia, że ktoś się w nie wpatruje. Obróciły głowy za siebie i zaniemówiły. Tuz za nimi na trawniku siedział, a raczej kucał ich najlepszy przyjaciel. Wyglądał tak jak go zapamiętały, jak zawsze. Ciemne potargane włosy, ciemne oczy lekko roześmiane ale pełne tego dziwnego lęku, ta sama mina zdezorientowanego chłopca. Uśmiechnął się do nich. Obie naraz rzuciły się mu na szyję. Czuły potrzebę przytulenia się do niego.
— Alex... – szepnęły jednocześnie
Chłopak objął je obie swoimi mizernymi ramionami. Kiedy dziewczyny uniosły znów swoje zapłakane twarze ku niemu, on spokojnie powiedział:
— Tęskniłem za wami.
— My za tobą tez. – powiedziała Issy ocierając łzy
— Al... Tak mi przykro... – mówiła Liz – Oni na pewno o tobie pamiętają...
— Liz. – Alex uśmiechnął się – Wiem to. Nawet jeśli tu nie przyszli, to nie mam się co smucić. Wy przyszłyście i tylko to się liczy.
— Zawsze będziemy tu przychodzić. – zapewniła Isabel
— Wiem. – przyznał chłopak
— Alex... tak bardzo bym chciała, żebyś znów był przy nas. – wyznała Liz – Tak jak dawniej. Potrzebujemy cię... Ja cię potrzebuję...
— Wiem. – ponownie odpowiedział – I dlatego tu jestem.
— Ale to nie jest prawdziwe. – powiedziały obie przez łzy
— Nie mam prawdziwego ciała, ale to ja. – powiedział spokojnie – Wasz Alex i nigdzie się nie wybieram. Zawsze tu będę. Zawsze będę z wami. Gdziekolwiek będziecie, cokolwiek będziecie robić, ja będę z wami. O tutaj. – to powiedziawszy wskazał palcami na ich serca, a potem na ich głowy – I tutaj.
— Przyrzekasz? – zapytała Isabel
— Przyrzekam. – odpowiedział z uśmiechem – Będę z wami zawsze. Nawet gdy gwiazdy zgasną...
Isabel i Liz ponownie go mocno przytuliły. Ściskały mocno, jakby nie chcąc go wypuścić, nie chcąc go utracić. Kiedy otworzyły ponownie oczy, ściskały powietrze i siebie. Alexa już nie było. Ale obie wiedziały, że nie miały zwidów, że to nie był sen. Alex tu był, rozmawiał z nimi, tuliły go i zawsze tak pozostanie. Spojrzały ponownie na nagrobek i szepnęły razem, jakby do niego mówiąc:
— Zawsze. Nawet gdy gwiazdy zgasną...
Potem znów zerknęły na siebie. Liz wyciągnęła dłoń i wysunęła ja w stronę Isabel. Ta chwilkę się wahała, aż w końcu podała jej swoją jasną dłoń. Mocno uścisnęły swoje ręce. Wstały i nie uwalniając uścisku splecionych rąk, wyszły z lekkim uśmiechem z cmentarza. Gwiazdy na niebie zajaśniały nowym blaskiem.