_liz

Kosmiczny Miszmasz

Wersja do druku


Pogodny dzień w Roswell, dzień jak każdy inny. Chociaż... Nie do końca. Wszystko się znów pogmatwało. Max i Liz się rozstali, skutkiem czego Max dostał się w szpony Tess a Liz musiała sobie radzić sama. Michael i Maria byli w trakcie swojego tradycyjnego związku, czyli "kocham cię, ale mam ochotę cię zabić". Natomiast biedna Isabel była wręcz napastowana przez Kyla. Zaangażowany młody Valenti nie dawał jej spokoju, dręcząc wciąż i błagając o randkę. Oczywiście Lodowa Księżniczka nie miała na to najmniejszej ochoty. Wynajdywała różne sposoby aby się wymigać i go zniechęcić. Nie wiedziała, ze wkrótce Kyle sam podsunie jej sposób na odepchnięcie go...
Przy szkolnym stoliku na dworze siedzieli Kyle, Michael i Max. Nie było niczym nowym, ze to właśnie Valenti nawijał. Niczym nowym nie było również to, ze jak zwykle mówił o swoich fantazjach:

— Bez urazy, ale wasza kosmiczna siostra jest po prostu boginią. Aż drżę na samą myśl jak wygląda w bikini... albo bez niego...

— Kyle. – Max zabrzmiał ostro

— No co? Ja tylko jestem szczery. Dajcie spokój! Nie mówcie mi, ze nie myśleliście o niej nigdy w ten sposób?

— Nie! – odpowiedzieli jednocześnie Michael i Max

— Dobra, dobra. – Kyle podniósł ręce w geście obronnym – Ale na pewno macie tradycyjne męskie fantazje.
Obaj kosmici spojrzeli na niego z niesmakiem i zapytaniem. A Valenti westchnął, pochylił się nad stolikiem i wyjaśnił:

— No wiecie co mam na myśli. Dwie panienki... razem...

— Valenti. – Michael powiedział chłodno – Jesteś świrem.

— Daj spokój Guerin! Nie wmówisz mi, ze nigdy nie śniło ci się, że dwie panienki są razem. To tradycyjna fantazja każdego faceta. W połowie jesteście ludźmi, więc...
Max tylko pokręcił głową, a potem zerknął na dławiącego się śmiechem Michaela. Kyle kontynuował:

— No tak. Maxowi śni się tylko jego urocza Liz, lub dla odmiany Tess. Chociaż kto wie, czy teraz nie śnią mu się razem. Guerin, ty jesteś typowym erotomanem, jak ja. Przyznaj, ze śniło ci się coś takiego. Być może nawet dwie laski, które znamy. No kto? Liz i Maria?

— Cóż... – Michael zaczął, ale widząc zdezorientowany wzrok Maxa zamilkł, a Kyle wzdychając powiedział:

— Ech... Co ja bym dał za widok dwóch panienek trzymających się za ręce...
Ku jego nieszczęściu i prawdopodobnie ku nieszczęściu wszystkich facetów całą rozmowę zza żywopłotu słyszała Isabel Evans.

* * *
Michael i Kyle siedzieli w Crashdown, pojadając Pierścienie Saturna. W pewnym momencie do środka weszła rozpromieniona Isabel. Z radosnym uśmiechem przysiadła się do nich.

— Hej Isabel.

— Hej wam. – powiedziała pogodnie jak nigdy

— Coś ty taka wesoła? – zapytał podejrzliwie Michael

— Bo czuję się szczęśliwa. – odpowiedziała bez problemu

— Issy co porabiasz dzisiaj wieczorem? – zapytał Kyle

— Niestety jestem zajęta Kyle. – powiedziała spokojnie

— Aha.
Po chwili do ich stolika z radosnym uśmiechem i tanecznym krokiem podeszła Liz, niosąc czajnik z kawą. Przywitała ich wszystkich uroczo i nalała Isabel cały kubek czarnego napoju.

— Na koszt firmy. – powiedziała uroczo
Po tych słowach lekko się pochyliła i cmoknęła Isabel w policzek, a panna Evans uśmiechnęła się do niej i puściła oczko. Michael zignorował to, ale miny Kyla nie da się wprost opisać. To był lekki szok przed tym co jeszcze miało go czekać.
Po jakiejś godzinie Isabel już musiała się zbierać. Pożegnała się z facetami, poczym podeszła jeszcze do Liz stojącej przy barze. Zbliżyła się do niej i coś zaczęła jej szeptać na ucho. Kyle uważnie to obserwował i zastygł w bezruchu, kiedy zobaczył jak dłonie obu nastolatek lekko się splatają. Po chwili Isabel pożegnała się z Liz i powolutku rozplotły uścisk. Liz z uśmiechem odprowadziła Issy wzrokiem, a potem podrygując wróciła do pracy. Kyle spojrzał na Michaela, który dopiero jakby teraz wszystko zauważył i również niepokojącym wzrokiem popatrzył na Kyle. Obaj byli zszokowani.
* * *
W przestronnej kuchni siedzieli trzej mężczyźni. Popijając colę i zjadając czekoladowe ciastka, upieczone przez mamę Maxa na jakąś tam wizytę, opowiadali Maxowi co się stało. Nie mogli tego inaczej wyjaśnić:

— Mówię ci, że Liz dała Isabel buzi, a potem się do siebie czule uśmiechały.

— W końcu są jakby przyjaciółkami. – powiedział Max

— Liz i Isabel? Kiedy one były przyjaciółkami? – wtrącił Kyle – One nigdy nie były ze sobą tak blisko. Isabel z nikim nie była tak blisko.

— Kyle, sam wczoraj przyznałeś, ze jesteś totalnym erotomanem. To twoja wyobraźnia ci to podsuwa.

— Maxwell. – wtrącił się Michael – Kyle ma rację. Sam to widziałem. One wyglądały jakby... sam wiesz...

— Isabel i Liz? – Max się zaśmiał – Kyle zostaw te ciastka!

— No co? Chyba są po to, żeby je jeść?

— Mama upiekła je dla jakiegoś specjalnego gościa Isabel. – wyjaśnił – Więc pewnie chodzi o jakiegoś chłopaka, bo mama była taka uradowana...

— Kilka ciastek jak ubędzie, to nic się nie stanie. – powiedział Michael i wepchnął sobie dwa ciastka naraz do buzi – Gość się nie obrazi.
W tym momencie do kuchni weszła Isabel. W białym szlafroku z froty i z uśmiechem na twarzy. Wzrok trzech mężczyzn utkwił w niej, jakby na coś czekali. Issy wyciągnęła dwa kubki z szafki i sięgnęła do lodówki po sok. Potem podeszła do stolika i zabrała im sprzed nosa ciastka. Po chwili usłyszeli czyjeś ciche kroki i do kuchni weszła kolejna osoba. Dał się słyszeć dźwięk szczęk opadających na podłogę. Wszyscy trzej chłopacy, bez wyjątku, otworzyli usta. Do kuchni weszła Liz w samej koszulce, która sięgała jej ledwo do kolan. Uśmiechnęła się do nich, a potem podeszła do Isabel i powiedziała miękko:

— Pomogę ci.
Liz wzięła sok, a Isabel do jednej ręki talerz z ciastkami. Druga ręką lekko objęła Liz w pasie i jakby nigdy nic wyszły z kuchni i poszły do pokoju Isabel. Natomiast panowie wciąż nie mogli się pozbierać i przez jakiś kwadrans tępo się w siebie wpatrywali.
* * *
W mieście organizowano dyskotekę. Oczywiście wszyscy obowiązkowo musieli na niej być. W lokalu siedzieli już Kyle, Michael i Maria. Nie mogli rozmawiać o niczym innym, jak o nowych preferencjach swoich bliskich, czyli Isabel i Liz.

— Nie wierze w to. – Maria powtarzała bez przerwy – Nie wierzę.

— Świat się wali. – westchnął Kyle

— To wszystko wasza wina! – Maria klepnęła Michaela – Wy kosmici...

— No co? Ja nie mam z tym nic wspólnego! – bronił się

— Ale Max ma! Gdyby nie zostawił Liz, to ona by... nie... boże nawet nie mogę tego wymówić...

— Nie została lesbijką? – palnął prosto z mostu Kyle

— Ta. – przytaknęła zdenerwowana Maria – Matko to chyba sen!

— Coś mi się nie chce wierzyć, że Isabel mogłaby być less. – wątpił Michael – Chociaż z drugiej strony zawsze nienawidziła facetów. Traktowała ich jak kurz, który pokrywa jej pokój. Ale Liz...

— Ale Liz spotykała się z Kylem. – zakpiła Maria – I musiało się to skończyć katastrofą.

— Hej?! – Valenti poczuł się urażony – To w końcu Max ją praktycznie przeleciał, a potem rzucił dla tej kosmicznej narzeczonej.

— Nikogo nie przeleciałem, Valenti. – zabrzmiał czyjś ostry głos
To Max i Tess pojawili się tuz obok nich. Max wyglądał na prawdziwie wkurzonego, a Tess na nieco zdezorientowaną. Blondyneczka szybko zagadała:

— Ok., więc o co dokładnie chodzi z tymi dwiema?
Nie uzyskała odpowiedzi, ponieważ obie właśnie weszły do dyskoteki.
Wyglądały świetnie, a wręcz szałowo. Isabel miała na sobie czarną, skórzaną sukienkę na cienkich ramiączkach, która doskonale opinała jej ciało i eksponowała wszystkie kształty. Do tego czarne sandałki, wiązane aż do kolana. Jasne, zakręcone włosy upięła w kokieteryjny kok. Obok niej, trzymając ją za rękę, szła Liz. Miała na sobie czerwoną sukienkę, bez żadnych ramiączek itp. Do tego czarne wysokie buty, aż pod kolano. Ciemne włosy opadały falami na ramiona. Obie z uśmiechem podeszły do grupki swoich zszokowanych przyjaciół. Nikt nic nie mówił. Kiedy zaczęła się wolna melodia, Liz obróciła się od Issy i cos jej delikatnie szepnęła na ucho. Ta tylko się uśmiechnęła i pociągnęła Liz na parkiet. Tańczyły razem. Bardzo blisko siebie, a ich ciała subtelnie i płynnie poruszały się w takt muzyki.

— Niech mnie ktoś uszczypnie. – szepnęła Maria

— Auł! – krzyknęła, kiedy ktoś wykonał jej polecenie – Michael! Zgłupiałeś? – zapytała i walnęła go po ramieniu

— No co? Chciałaś, żeby cię ktoś uszczypnął
Znów zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w swoje dwie znajome, które zdawały się być pochłonięte wyłącznie sobą.

— Nie wierzę w to. – syknęła Tess

— Ani ja. – powiedział poważnie Max

— Ale sam widzisz... – wtrącił się Kyle

— Widzę. – dodał Max równie poważnie co przedtem – I sądzę, że one obie sobie z nas kpią. To tylko trick.

— Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny. – zakpił Kyle – Że twoja Liz sobie kogoś znalazła. I co gorsze, znalazła sobie twoją siostrę.

— Zamknij się Valenti. – ściszyła go Tess

— O MÓJ BOŻE! – jęknęła De Luca
W tym momencie bowiem muzyka zaczęła cichnąć a obie dziewczyny tak się zaangażowały, że nie wiadomo kiedy a ich usta delikatnie się musnęły. Pocałowały się, ale jakby tylko przelotem, łapiąc jedynie smak ust tej drugiej osoby. Kiedy oderwały się od siebie, dał się słyszeć lekki huk. To Maria zemdlała...
* * *
Od tamtego czasu minęło około dwóch tygodni. Wszyscy nadal z niepokojem obserwowali nowa, niekonwencjonalną parę. Isabel i Liz wydawały się być ze sobą szczęśliwe. Nawet w szkole praktycznie każda przerwę spędzały razem, popołudniami razem się uczyły, chodziły do kina. Jednego dnia Kyle wszedł do Crashdown. Jego wzrok padł na grupkę przyjaciół siedzących przy jednym stoliku. Podszedł do nich i przysiadł się. Ci jednak, jakby go nie zauważyli. Michael, Max i Tess siedzieli sztywno i z otwartymi buziami wpatrywali się w stolik naprzeciwko. Kyle spojrzał w tamtą stronę i jęknął. Przy stoliku, w który się tak wpatrywali siedziały Isabel i Liz. Siedziały, to jeszcze nie byłoby nic złego. Zamówiły sobie spaghetti, to niby tez nic złego. Ale jadły z jednego talerza i to dość zabawnie. Wciągały nitki ustami, a nie za pomocą widelca. Czyli zjadały jednocześnie tę samą nitkę makaronu, co w konsekwencji kończyło się za każdym razem krótkim buziakiem. Przy okazji trzymały się za ręce i rozmawiały, uśmiechając i mrugając zalotnie. Sielankę przerwała Maria. Podeszła i zapytała czy może prosić Liz na krótką rozmowę. Parker wyjątkowo niechętnie opuściła na chwilkę stolik i udała się z De Luca na zaplecze. Z okazji skorzystał również Max. Szybko zajął miejsce Liz i zaczął rozmowę z siostrą.
* * *

— Liz czy wyście oszalały?! – Maria prawie krzyczała

— Nie wiem o co ci chodzi.

— Ty i Isabel?

— Nie wiedziałam, ze masz coś przeciwko homoseksualizmowi Maria.

— Bo nie mam. – wtrąciła De Luca – Ale jestem w lekkim szoku dowiadując się nagle, że ty jesteś...

— Lesbijką? – bez problemu Liz wypowiedziała to słowo

— Tak.

— Jestem i co z tego. Czy to ci przeszkadza w przyjaźnieniu się ze mną?

— Nie. – jęknęła Maria – Ale to tak nagle się stało. Tak jakby... Przecież byłaś z Maxem i nawet z Kylem, a o Seanie nie wspomnę...

— Wiem. Byłam, ale sama widziałaś, ze nie wyszło. Zrozumiałam, ze tylko dziewczyna może dać mi szczęście. I na mojej drodze spotkałam Isabel.

— Isabel... – szepnęła Maria
* * *

— Isabel, czyś ty postradała rozum? – Max zapytał zdenerwowany

— Nie wiem o co ci chodzi braciszku.

— O co? Chyba wiesz o co. O ciebie i Liz.

— Co w związku z nami? – zapytała łagodnie

— Wami? Już o sobie mówicie "my"? – Max był w szoku

— No tak. – uśmiechnęła się – Nie przypuszczałyśmy, że coś nam z tego wyjdzie, ale jednak. Liz jest niesamowita dziewczyną.

— Isabel, ja nigdy nie podejrzewałem, że jesteś homoseksualistką.

— A czy to ci przeszkadza mnie kochać jak dawniej, jak swoją siostrę?

— Nie, ale... Chciałbym to zrozumieć. Jak do tego doszło?

— To po prostu stało się. Zrozumiałam, ze faceci nigdy nie spełnią mich oczekiwań, nigdy nie dadzą mi tego co chcę. I wtedy pojawiła się ona. I cos się stało. Coś czego nie przewidziałyśmy. Zakochałyśmy się w sobie! To po prostu...magia...

— Nie wierzę. – Max szepnął

— Bo nie chcesz wierzyć, ze twoja Liz mogłaby być z kimś innym niż z tobą, a już tym bardziej nie z inną dziewczyną. Ale przyzwyczaisz się do tego. – powiedziała Isabel łagodnie – Max ja jej potrzebuję, a ona mnie. Nic na to nie poradzisz.
W tym momencie z zaplecza wyszła Liz i Max odszedł. Obie dziewczyny zapłaciły rachunek i wyszły z Crashdown, trzymając się za ręce.
* * *
Wszyscy siedzieli w Crashdown. No prawie wszyscy. Brakowało tylko uroczej pary, czyli Liz i Isabel. Sądzili, ze poszły do kina, bo tak im powiedziały. Dyskusja trwała w najlepsze. Tyczyła się oczywiście nowego związku między kosmita a człowiekiem, a raczej między KOSMITKĄ a ZIEMIANKĄ.

— To jeszcze do mnie nie dotarło. – powiedziała Maria

— Myślę, że to nigdy do nas nie dotrze. – stwierdził Max

— A ja tam nie wiem o co wam chodzi. – powiedział Michael
Pozostali spojrzeli na niego z wyraźnym szokiem. A Guerin powiedział obronnie:

— Tak was bulwersuje to, ze są razem? Przecież to nadal te same Isabel i Liz. Wciąż te same, tylko, ze są razem.

— Michael lepiej się zamknij. – ściszyła go Maria

— A ja sadze, że on ma rację. – wtrąciła się Tess – W końcu kochacie je za to jakie są, a nie jakie mają preferencje seksualne.

— Dokładnie. – poparł ją Guerin

— A ja wciąż uważam, ze tak nie powinno być. – mówił Kyle – Nie mam nic przeciwko temu, ze są lesbijkami, ale moim zdaniem nie pasują do siebie.
W tym momencie rozległ się donośny śmiech. Z zaplecza wyszły Liz i Isabel wijąc się ze śmiechu. Stanęły tuż przy nich i wciąż nie mogły się opanować. W końcu Liz przemówiła:

— Isabel miałaś rację. Warto było! – i znów wybuchła śmiechem

— O tak! – Issy wciąż się śmiała – żebyście tylko widzieli wasze miny!
Obie nadal się śmiały. Pozostali nic nie rozumieli.

— O co chodzi? – zapytał Kyle

— O co? – obie krzyknęły – O to, ze was nabrałyśmy!
Zaczęły tańczyć i podskakiwać, wykrzykując czy też wyśpiewując:

— Nabrałyśmy was! Udało się! Ha! Jesteśmy świetne! Macie za swoje!
W końcu Isabel się zatrzymała i zaczęła nawijać:

— Kyle dziwi nas jednak to, ze nie bawiłeś się dobrze. Przecież marzyłeś o tym, żeby dwie laski ze sobą...

— Właśnie. – wtrąciła się Liz – Starałyśmy się tak bardzo, żeby cię zadowolić. – znów obie zaczęły się śmiać

— Więc to wszystko było udawane? – Max zapytał

— No oczywiście. – powiedziały przez śmiech – Chciałyśmy dać wam facetom nauczkę, a zwłaszcza tobie Kyle. I musimy przyznać, że... WARTO BYŁO!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Tylko Kyle wciąż był jakby zdezorientowany. W końcu westchnął i powiedział:

— Z drugiej strony tworzyłyście dobraną parę...
Dziewczyny wybuchły śmiechem, a razem z nimi cała reszta przyjaciół. Wszystkim w końcu się spodobał odlotowy pomysł z takim kosmicznym miszmaszem.




Wersja do druku