- zwijamy się – zarządził Max
— Nie! – krzyknęła Maria.
— musimy. Wiedziałem ze ściągniemy na Ciebie kłopoty.
— Zapłacę mu te pieniądze.
— 2 miliony?! Skąd tyle weźmiesz?
— Z konta. Mam odłożone.
— Maria, nie możemy
— Max! Zamknij się. Proszę. Od 4 lat czekałam na was. Jesteście tu i znów chcecie zniknąć. Nie pozwolę na to.
— Jeżeli znikniecie to ja z wami.
— Maria...
— Nie! Pieniądze i sława przeminą, a ja nie chcę żyć z myślą że pozwoliłam sobie was utracić.
Zapadła cisza.
— Jadę z Liz i Isabel do miasta. Musimy kupić wam jakieś ciuchy.
— Maria nie trzeba.
— Trzeba. Te na was niedługo się rozpadną.
Liz i Isabel zabłysły oczy dawnym nastoletnim blaskiem. "zakupy" jak to swojsko brzmiało. Będą robiły zakupy jak normalni ludzie.
***
następnego dnia wszystkie gazety na pierwszych stronach wydrukowały informację o konferencji Marii Deluci oraz o tym że robiła gigantyczne zakupy. Jedna ze sprzedawczyń anonimowo poinformowała prasę że Maria kupowała wraz z dwiema kobietami męskie ubrania. Dużo ubrań.
Pojawiły się spekulacje że Maria znalazła sobie kogoś. Jakimś cudem, jedna z gazet dowiedziała się, że mężczyzna dla którego kupowała ubrania nazywa się Michael.
***
— Te zakupy to był głupi pomysł. – stwierdził Michael czytając jakiś szmatławiec.
— No może oprócz tej koszulki Mettalici z oryginalnymi autografami – zauważył po namyśle.
Maria uśmiechnęła się.
— oni nic nie wiedzą. Dziś byłam jeszcze raz w tych sklepach i mówiłam: "och mój Barney dziś chce założyć coś szykownego"
— "Barney"?! – parsknęła śmiechem Isabel.
— Jutro będziesz miał nowe imię w gazetach – zauważyła Maria.
— A i wzięłam pieniądze z konta. Wszystkie.
— To znaczy ile?
— 10 mln dolarów
— Ile?
Wszystkim w pokoju opadły szczęki.
— po co Ci aż tyle? – zapytał Kyle.
— Na wszelki wypadek. Resztę mam w szwajcarskich bankach.
— Resztę? – spytał Michael
— Będzie tego ze... 100mln dolarów. Starczy nam do końca życia.
— I na dwa kolejne – zażartował Kyle.
— Nie mogli uwierzyć, że Maria posiada tyle pieniędzy.
Zadzwonił... domofon. Maria odebrała.
— tak, proszę wjechać na posesję i zostawić przy garażu.
— Kto to był? – teraz z kolei spytała Liz.
— Dostawca samochodów.
— Samochodów?
— A nie mówiłam Wam. Kupiłam też nowego jeepa. Prosto z fabryki. Sześcioosobowy plus cztery miejsca awaryjne no i wielki bagażnik.
Nikt się nie odezwał.
— to też na wszelki wypadek – dodała po chwili Maria.
***
Wybiła godzina 16:00. W tym samym momencie do mieszkania wszedł mężczyzna. Psy były trzymane przez Liz, Maxa i Kyla. Warczały.
Jesse – kiedyś przystojny, szczupły i umięśniony mężczyzna, dziś – łysy, gruby z zapijaczoną twarzą.
— witam wszystkich. – przywitał się.
Nie odpowiedzieli mu.
— gdzie negatywy i zdjęcia?
— A gdzie forsa?
Michael wstał.
— zabijemy go. Nikt nie znajdzie ciała.
Jesse zbladł, ale po chwili uśmiechnął się szerzej niż przed chwilą.
— jestem zabezpieczony na taka ewentualność. Wraz z moja śmiercią wszystko się wyda.
— Blefujesz!
— Czyżby?
Jesse zwrócił się do Marii.
— chcę 10 mln. J tak masz więcej.
— Nie mam więcej pieniędzy.
Jesse podszedł do telefonu. Pod nim była pluskwa. Wszystko słyszał.
— mogę zażądać więcej, ale te 10 mi wystarczy.
Wyciągnął negatywy i zdjęcia. Maria przyniosła walizkę z pieniędzmi. Wymienili się.
— może masz ochotę na numerek? – spytał ją.
— Ciałko masz niezłe. Pewnie nieźle się...
Czarny promień trafił Jessiego w klatkę piersiową i rzucił nim o ścianę. Mężczyzna zamroczony podniósł się. Wtedy kolejny promień trafił go ponownie, tyle że w głowę. Jessim wstrząsnęły drgawki. Upadł na ziemię.
Isabel oparła się o Kyla. Zużyła dużo mocy. Opadła z sił.
— czemu to zrobiłaś? – spytał Max, chociaż wiedział dlaczego.
— On nas zniszczył. Ciebie, mnie, Michaela, Liz, Kyla i Marię. Przez niego zginął szeryf. A on jeszcze miał czelność ubliżać Marii. Bydlak.
Isabel zaczęła płakać. Kyle przytulił ją. Byli parą, tak różną od siebie, ale jednocześnie tak podobną.
Później w trójkę Max, Michael i Isabel zamienili ciało w proch. Mało rozmawiali tego wieczoru.
***
W nocy, gdy Maria spała Max, Michael, Isabel, Kyle i Liz wyszli z domu.
— znienawidzi nas za to. – powiedziała płaczliwie Liz.
— Musimy to zrobić. – rzekł Max.
— Wiem. I to jest najgorsze.
Nie zauważyli, ze teren został otoczony przez policję. Nie zauważyli, aż do momentu, gdy zostali aresztowani. Maria nie zdążyła zareagować. Stała w oknie i patrzyła.