_liz

Pokręcony los (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Wszyscy siedzieli w Crashdown. Wszyscy oprócz Marii, która cały dzień spędziła w studiu i była zbyt zmęczona, żeby przyjść, a poza tym miała kolację z producentem. Ale nie tylko ona była wykończona. Isabel opadała z sił. Klapnęła w jednym z boksów i czekała, aż Liz przyniesie jej kolację. Po chwili do jej stolika przysiadł się Max, a razem z nim i podwójną porcją frytek Michael. W kafeterii było mało ludzi, więc i Liz mogła chwilkę odpocząć. Siedzieli i rozmawiali o przygotowaniach do ślubu Isabel. W pewnym momencie do środka wszedł Kyle z jakąś panienką. Podeszli do stolika. Młody Valenti przedstawił przybyła swoim przyjaciołom:

— Hej!

— Witaj Kyle.

— Poznajcie się. To jest Robyn Wright, moja znajoma. Robyn to moi przyjaciele: Isabel, jej brat Max, Liz i Michael.

— Tak. – powiedziała dziewczyna z uśmiechem i spojrzała na Michaela – My się już znamy, prawda?

— Ta. – powiedział podając niechętnie dłoń dziewczynie, którą rano oblał

— Jestem Isabel. – powiedziała Issy podając jej dłoń. I znów dziwny prąd przeszył jej ciało, ale nie dała tego po sobie poznać – Przysiądziecie się?

— Chętnie. – powiedziała Robyn i zakpiła – Ale pod warunkiem, że Michael odłoży tę niebezpieczną broń, jaką w jego rękach jest jedzenie.

— O... Trafił swój na swego. – powiedział cicho Max, ale od razu zamilkł, bo Michael kopnął go w kostkę

— Robyn. – zapytała Liz – Skąd jesteś? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.

— Dopiero co się przeprowadziliśmy. Mieszkaliśmy w Denver, ale moja mama znalazła tu pracę i nie było innego wyjścia.

— A gdzie pracuje?

— W biurze. Jest sekretarką. – wyjaśniła dziewczyna – Pomagałam jej przenosić rzeczy, kiedy natrafiłyśmy na Kyle i jego ojca.

— Ta. – wtrącił Kyle – Okazało się, ze nasi starzy się znają jeszcze ze szkoły. No i wzięli się za noszenie rzeczy, a nam kazali spływać. Więc przyszliśmy tutaj. Chyba nie macie nic przeciwko?

— To publiczne miejsce. – powiedział Michael – Nie moglibyśmy wam zabronić, choć bardzo byśmy chcieli.

— No nie wiem... – zaśmiała się Robyn

— Coś insynuujesz? – Michael podniósł wzrok i wbił go w dziewczynę

— Być może... Ale sądziłam, że jesteś na tyle błyskotliwy i sam się domyślisz co. – zadrwiła, patrząc na niego. Pozostali wybuchli śmiechem.

— Tak, śmiejcie się. – Misiek się trochę zdenerwował – Banda oszołomów...

— Z jednym, największym oszołomem na czele... – Robyn drążyła dalej

— Masz kogoś konkretnego na myśli? – zapytał Michael, ale już z lekkim uśmiechem, bo podobał mu się zaskakujący cynizm nastolatki

— No na pewno nie siebie. Ale przemilczę tę osobę, bo jeszcze zostanę zaatakowana sałatką warzywną.

— Jakbyś zgadła. – powiedział Michael śmiejąc się
Chwycił w palce kilka listków sałaty i rzucił nimi w Robyn. Ta zszokowana spojrzała na niego, ale zaśmiała się i chwyciła frytki, które zamówił Kyle. Po chwili kawałki ziemniaków wylądowały na koszuli Michaela. Zaczęła się wojna. Ale nie złośliwa, tylko pełna śmiechu i cynizmu. Michael wstał i rzucił się w stronę dziewczyny. Nie zdołała uciec i już po chwili była umazana sosem sałatkowym. Ale nie pozostała dłużna. Michael musiał wracać do domu z włosami upstrzonymi ketchupem. Pozostali wgapiali się w nich w otępieniu, jedyny komentarz jaki padł to: "dzieciaki" i fala śmiechu.
Zaskoczony Kyle wyszedł razem z upaćkaną Robyn. Liz zabrała się za obsługiwanie klientów, a Isabel i Max dokuczali ubrudzonemu Michaelowi. Ten słuchał w milczeniu, wycierając koszulę chusteczką. Isabel śmiała się głośno, a Max razem z nią.

— Michael. – powiedział Max – Nie znałem cię od tej strony.

— Jakiej strony?

— Rozwydrzonego łobuziaka, który podrywa dziewczynę rzucając w nią jedzeniem.

— Nie podrywałem jej. – powiedział spokojnie, nie podnosząc wzroku – To już nie można sobie w nikogo jedzeniem porzucać? Zresztą ona robiła to samo.

— Michael, Michael... – westchnęła Issy – Możliwe, że ona chciała cię poderwać, ale weź pod uwagę fakt, że to ty zacząłeś. Poza tym to wyglądało jak instynkt.

— Instynkt? – to Miśka zaskoczyło

— Tak. Widać było, że dziewczyna zrobiła na tobie niesamowite wrażenie. Nawet twoja Maria...

— Już nie moja. – powiedział chłodno

— No dobrze. Żadna z dziewczyn jakie do tej pory znałeś nie była tak cyniczna jak ona. Dobrze to Max skomentował, że trafił swój na swego. Wreszcie pojawił się ktoś, kto potrafi cię pokonać twoją własną bronią. I zauważ cos jeszcze. Do tej pory, gdy ktoś ci rzucał taki tekst to się obrażałeś albo go pobiłeś. Ale w twojej psychice coś pękło i kazało ci zrobić inaczej. Widziałam jak się uśmiechasz. Spodobało ci się, że to nie kolejna panienka, która dostaje orgazmu na twój widok, ale jeszcze potrafi cię chłodno objechać. Michael, nie wymigasz się od tego. Robyn wpadła ci w oko. To pierwsza dziewczyna, do której uśmiechnąłeś się już przy pierwszym spotkaniu, jakby ci to podpowiadał instynkt. Jakbyś miał to zakodowane.

— Dziękuję za psychoanalizę doktorze Freud. – powiedział Michael, gdy Isabel skończyła swój pięciominutowy wykład – A wiesz co wynika z twojego przemówienia? Że to ta Robyn jest mi przeznaczona. A to troszkę niedorzeczne nie uważasz?

— Michael. – Isabel się zdenerwowała – Nie powiedziałam nic takiego. No może troszkę mną targa to nasze kosmiczne przeczucie, ale nie to chciałam powiedzieć.

— Dobra, dobra. – westchnął – Ale to ty cos w niej podejrzewasz i wypływa teraz twoja mania kosmitów. Co to za jedna? Skąd takie podejrzenia?

— Właśnie? – wtrącił się Max, który mimo że cały czas wlepiał wzrok w Liz, to słuchał uważnie – Mówiłaś coś o jakimś dziwnym uczuciu.

— No tak... Ale nie sądzę, abym miała rację.

— No mów, mów. Oświeć nas. – zakpił Michael

— Miałam dziwny sen. Widziałam jakąś dziewczynę, ale nie widziałam jej twarzy. Za to wydawała mi się bardzo bliska. Kiedy dzisiaj rano weszłam do kafeterii, to ona na mnie wpadła. I wtedy taki dziwny prąd mnie przeszył. Jak wtedy z Tess. I jak przyszła z Kylem, to mrugnęła do mnie. Jakby liczyła na to, że będę ją pamiętać. A podając jej dłoń, znów przeszył mnie zimny prąd. Dlatego coś podejrzewam.

— Może masz rację. – powiedział Max – Ale to znaczy, że musimy się pilnować.

— A może to również oznaczać przedślubny stres Isabel. – powiedział Michael – Przecież nie mamy dowodu na to, że ona jest kosmitką. Zresztą podejrzewam, że gdyby była to zachowywałaby się nieco inaczej. Może Issy jest przewrażliwiona?

— Chciałbyś, żeby tak było. – powiedział chłodno Max – Bo gdyby miała rację, to mogłoby oznaczać, ze miała rację co do ciebie i tego, że ta dziewczyna jest w jakiś sposób z tobą związana. Tego się boisz.

— Wy i te wasze przeczucia. – powiedział niby obojętnie i wstał
Michael wyszedł z Crashdown, pozostawiając nieco zdenerwowanych przyjaciół. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać dzisiaj o kosmicznym przeznaczeniu, więc wyszedł.
Liz i Max wracali z kina. Liz wtuliła się w ciało swego ukochanego, a ten objął ją czule ramieniem. Poszli do parku i usiedli na ławce. Wpatrywali się w ciemne niebo i milczeli. Nie musieli nic mówić, będąc ze sobą. Ale Max czuł, ze Liz coś gryzie. Zapytał cicho:

— Liz? Coś jest nie tak? Czuję to. Coś cię gnębi.

— Martwię się o Marię. A raczej o jej pewny plan.

— Co masz na myśli?

— Maria uznała, ze nie ma się czego obawiać, bo Michael i tak do niej wróci, bo żadna inna dziewczyna go nie zechce. Ale dzisiaj, troszkę w to zwątpiłam.

— Masz na myśli Robyn? – Max uśmiechnął się

— Owszem. Maria kocha Michaela, ale wybrała karierę. Zdzwoniła do mnie dzisiaj. Podpisała kontrakt i... – Liz łzy napłynęły do oczu – Wyjeżdża do Los Angeles nagrywać płytę. Nie będzie mogła niczego tutaj kontrolować i może rzeczywiście go stracić. A ja nie potrafiłam jej powiedzieć o tym...

— Więc Maria wyjeżdża? To rzeczywiście nie wróży dobrze. – westchnął – Ale to ona chciała się rozstać z Michaelem. Musiała przewidzieć, ze istnieje takie ryzyko.

— Ale on ją chyba dalej kocha, co? – Liz zapytała niepewnie

— Nie wiem. Rzadko kiedy komukolwiek udaje się odgadnąć co czuje Michael. Wiem jedynie, że Maria go bardzo zraniła, a u niego ciężko przychodzi wybaczanie. Więc istnieje możliwość, że uparł się, że już do niej nie wróci. Znasz go...

— Tak. – westchnęła – Max. Teraz tak sobie myślę, że niewiele brakowało, żebyśmy i my się na zawsze utracili. Tyle razy się rozstawaliśmy, że w końcu kiedyś nadeszłoby to ostateczne rozstanie. Ale ja bym nie przeżyła tego.

— Liz. – szepnął Max i cmoknął ją w czoło – Za każdym razem, gdy się rozstawaliśmy cierpiałem. Nie wyobrażałem sobie nawet, abym mógł być z inną dziewczyną. Bo moje myśli zawsze biegły w twoją stronę.

— A Tess? Z nią potrafiłeś się związać i nawet... – głos Liz zadrżał

— Nie. Nigdy tak naprawdę nie związałem się z Tess. Byłem z nią, bo nie mogłem być z tobą, bo mnie odepchnęłaś i zraniłaś. A dziecko... nie chciałem tego i wiesz, że żałuję i nie potrafię tego naprawić. Ale to ty jesteś moim przeznaczeniem. Z tobą chce być.

— Max. Kocham cię.

— Ja ciebie też. – powiedział spokojnie – Kocham cię Liz Parker.

— Max... – Liz wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy – To co teraz powiem będzie dla ciebie totalnym szokiem i być może mi nie uwierzysz, ale czuję, ze musisz to wiedzieć. Nie chcę cię dłużej okłamywać.

— Liz? O czym ty mówisz?

— Nie spałam z Kylem.

— Wiem. Już mi to powiedziałaś, a ja ci uwierzyłem. Nie musimy do tego wracać.

— Musimy. Chcę, żebyś wiedział czemu zaaranżowałam seks z nim. Tego dnia, kiedy śpiewałeś pod moim oknem... Przyszedłeś do mnie. A raczej ty z przyszłości. Powiedziałeś, ze użyłeś granilitu aby tu powrócić. Wybuchła wojna, ale nie potrafiliście pokonać wrogów, bo nie byliście w czwórkę. Tess wyjechała, bo... bo czuła się odepchnięta. Mając dziewiętnaście lat wzięliśmy ślub i już nic nie było nas w stanie rozłączyć. I Tess wyjechała, a powinieneś był być z nią. I została jedna możliwość aby uratować świat, ocalić życie Michaela i Isabel. Musiałam sprawić, żebyś przestał mnie kochać. Mnie bolało to jeszcze bardziej. Widząc jak odchodzisz... a potem jesteś z Tess...

— Liz. – Max mocno przytulił ją do siebie – Mogłaś przyjść wtedy do mnie. Przepraszam cię, że kazałem ci zrobić coś takiego. Jestem egoistą. Nawet gdyby miał zginąć cały świat, nie zostawiłbym cię. Kocham cię.
Słońce nad Roswell wstało i rozpoczął się kolejny dzień. Liz otworzyła Crashdown. Powoli zaczęli się schodzić kolejni klienci. Jak co dzień do kafeterii przyszła Isabel. Zajęła miejsce przy swoim ulubionym stoliku. Po chwili podeszła do niej Liz.

— Hej Issy.

— Cześć Liz.

— Podać ci coś?

— Co? – Isabel wydawała się być zamyślona – Poproszę mrożoną kawę i pierścienie Saturna.

— Już się robi.
Isabel rzeczywiście była zamyślona. I to nie swoim ślubem, ale czymś innym. Nie zauważyła nawet jak do Crashdown wszedł Max. Przywitał się czule ze swoją dziewczyną, a potem podszedł do niej. Usiadł i zapytał co się dzieje. Wtedy Isabel dopiero się jakby ocknęła. Spojrzała na brata i powiedziała:

— Coś jest nie tak.

— A co dokładniej?

— Ta Robyn. Ona mi się śniła.

— I co z tego? Mnie tez się śniła, ale pewnie dlatego, ze jest tu nowa i nasze wrażenia dały o sobie znać we śnie.

— Hej. O czym mowa? – zabrzmiał głos Michaela

— O Michael. – Issy się zdziwiła – Siadaj. Tobie tez się coś śniło?

— Śniło? – Michael był obojętny i chłodny – Ja nie mam snów. Nic mi się nie śniło.

— Akurat. – powiedział Max – Isabel i mnie śniła się Robyn. Chcemy wiedzieć czy tobie też. Może to ma związek z...

— Dajcie sobie spokój co? – Guerin się wyraźnie zdenerwował – A nawet jeśli mi się coś śniło, to nic to nie oznacza. Przecież śnić o kimś to normalna rzecz.

— Ale mi się śniło, że biegam z nią po skałach. A...

— Ale dziwny sen. Rzeczywiście. – zadrwił Michael

— A za nami biegliście wy dwaj, drąc się, żebyśmy natychmiast zeszły, bo coś się nam jeszcze stanie. – dokończyła Isabel ignorując jego uwagę – To już nie jest normalne. A tobie Max co się śniło?

— Jakiś piknik czy coś w tym rodzaju. Na skałach. I jak ona skakała ze skały do wody, wyzywając mnie przy tym na pojedynek pływacki. Troszkę pokręcony sen, nie?

— Troszkę... A ty Michael?

— Co ja? – udawał, ze nie wie o co chodzi

— Co się tobie śniło?

— Nic. Nic ciekawego. Nic co by was obchodziło i zainteresowało. – wymigiwał się

— Michael! – Isabel się zdenerwowała – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, twoją rodziną i na dodatek kosmitami. Komu, jeżeli nie nam, miałbyś się z tego zwierzyć? W dodatku jeśli nasze sny mają podłoże kosmiczne? Jeżeli ona jest jedną z nas? Nie możemy ryzykować. Wiec jeżeli tobie tez się śniła, to proszę cię powiedz nam o tym. A ona gdy tylko przyjdzie, to ją musimy jakoś podejść i zapytać. A teraz bądź łaskaw i powiedz co ci się śniło.

— Ok. Ona mi się śniła. – przyznał Michael

— No dobrze. Ale jak? Maxowi śnił się z nią wyścig pływacki, mnie ganianie po skałach i pustyni. A tobie?

— To zbyt osobiste, żebym miał wam o tym mówić...

— No przecież się z nią nie kochałeś... – zaczął Max
Ale Michael przemilczał jego słowa i opuścił głowę. Isabel zerknęła na brata, ten był równie zdziwiony co ona. Wyszło na to, że właśnie było na odwrót. Michaelowi śniła się Robyn i śniło mu się, że się z nią kocha. To już przekraczało wszelkie granice.
Kiedy tak siedzieli w ciszy i wpatrywali się w zakłopotanego Michaela, do baru weszła Robyn. Z uśmiechem powitała Liz i zamówiła wiśniowa asteroidę. Potem obróciła głowę i spojrzała na tamta trójkę. Pomachała im i uśmiechnęła się. Zsunęła się z krzesełka i podeszła do nich. Zapytała spokojnie:

— Hej. Można się przysiąść?
Cała trójka podniosła na nią wzrok. Isabel w milczeniu pokiwała głową, dając tym samym znak, ze Robyn może zająć tu miejsce. Dziewczyna była nieco zdziwiona i usiadła dość niepewnie na krzesełku. Isabel starała się przełamać ciszę.

— Cóż Robyn... Co tam u ciebie?

— W porządku. – powiedziała niepewnie – A u was? Coś się stało?

— Nie. Czemu? – powiedział Max

— Macie dziwne miny. Jakby was ktoś przepuścił przez pralkę. Coś się stało? Może przyszłam nie w porę. Mogę sobie iść, jeżeli wam przeszkadzam.

— Nie. – powiedział nagle Michael – Zostań. Isabel chciała cię o coś zapytać.

— Tak? O co chodzi?

— Yyy... To zabrzmi troszkę dziwacznie, ale... – Issy nie wiedziała jak zacząć – Interesuje cię może parapsychologia albo takie inne dziwne zjawiska?

— Nie. – padła zwięzła i krótka odpowiedź – A powinno mnie to interesować?

— Nie, nie o to chodzi. Po prostu przytrafiło nam się coś dziwnego... śniłaś nam się.

— O?! – Robyn wyglądała na totalnie zaskoczoną – Ale to chyba nic złego, prawda?

— Nie wiemy. Po prostu każde z nas o tobie śniło. Ale te sny były jakby wspomnieniami...

— Wspomnieniami? – Robyn była zdziwiona – Przecież się wcześniej nie znaliśmy. Wspomnienia... Z poprzedniego życia? Co wy, w reinkarnację wierzycie?

— Nie, ale... – zaczął Max – To dla nas troszkę dziwne śnić o tej samej osobie, tej samej nocy w podobny sposób.

— Kto w podobny, ten w podobny. – zakpił Michael

— Mimo to, czujemy się nieco... dziwnie. – powiedziała Isabel

— Zapewniam was. – mówiła Robyn uśmiechając się lekko – Że nie jestem żadną czarownicą ani nikim podobnym. Nie wchodzę ludziom do snów i nie mącę w umysłach. Nie znam się na magii, demonologii, spirytyzmie, ani niczym z tym związanym. Jeżeli wam się śniłam, to pewnie dlatego, ze dopiero się poznaliśmy. Czasem uczucia i doznania z dnia ujawniają się nocą we śnie. To pewnie dlatego.

— No. A nie mówiłem? – powiedział Michael jakby z ulgą

— A co? Aż taka potworna byłam w tych snach? – zaśmiała się

— Nie. – Issy też odetchnęła – Byłaś całkiem sympatyczna i wesoła. Dla niektórych byłaś nawet o wiele baaardziej miła. – zerknęła na Michaela

— Ta. – przyznał Michael – Cholernie miła.

— No, miła to mogłam być. – powiedziała Robyn – Ale przynajmniej nie kochałam się z nikim. – zaśmiała się
W tym momencie Michael praktycznie wypluł całą colę, która akurat sączył. Max i Isabel zaczęli się śmiać, a nieco zdezorientowana Robyn spoglądała to na jedno to na drugie z nich. Nie wiedziała czy też ma się śmiać czy dochodzić o co im chodzi. Ale w tym momencie poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Obróciła głowę i zobaczyła uśmiechniętego Kyle.

— O hej Kyle!

— Hej. Co porabiasz?

— Właściwie to nic. A co? Proponujesz mi coś? – zapytała z uśmiechem

— Owszem. Myślałem, że może... wiesz jest ładna pogoda i ciepło, więc moglibyśmy...

— Bardzo chętnie! – powiedziała i wstała, złapała Kyle za rękę i wyszli
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część