"HANGAR"
— Cześć Max – przywitała chłopaka, w szkole, jego dziewczyna Liz Parker.
— Cześć Liz – powiedział Max i ją pocałował. Długo i namiętnie.
— No nieeeee. Do czego dochodzi na szkolnych korytarzach – jękneła siostra Maxa – Isabel
— Od tego jest składzik.
Do Isabel podszedł jej chlopak Alex – najlepszy przyjaciel Liz.
— Chodź! – pociągnęła go za rękę Isabel.
— Idziemy do składziku.
Alex popatrzył się na nią zdziwiony.
— Isabel? Ty mówisz na serio...
— No co ty! Od tego mamy dom.
Alex uśmiechnął się. Reszta towarzystwa też.
— Myślałem, że... – zaczął mówić Alex.
— Myślałeś? O to wielki krok w dziejach ludzkości – Alex Charles Whitman zaczał myśleć – usłyszeli za sobą.
— Kyle! Nie skradaj się jak "Szpieg, który nie umiera nigdy". Ja przynamniej myślec potrafię.
Zaśmiali się wszyscy, łącznie z Kylem.
Nagle wpadły na Isabel i Maxa, dwie biegnące dziewczyny.
— Sorry! – przeprosiły rodzeństwo.
— Nic wam nie jest?
— Na przyszły raz uważajcie, bo nie ręczę za siebie... – podniosła na nie głos Isabel. Lekko zbladła. Max teź.
Sprawczynie wypadku uciekły.
— No patrzcie państwo! Isabel... groźna woźna – zażartował Kyle. Był w świetnym humorze.
— Kyle. Z łaski swojej zamknij się.
— Bo co mi zrobisz? – spytał Isabel.
— Zobaczę o czym śnisz. Chociaż nawet bez tego można się domyśleć...
— O nie. Nie pozwalam...
— Ty to możesz mi pozwolić... – mówiąc to Isabel zaczęła udwać, że się koncentruje.
Zamknęła oczy, a wtedy Kyle powoli wycofał się z zasięgu ich wzroku.
— Poszedł? – zapytała nie otwierając oczu.
— Tak – odpowiedział jej Max ze śmiechem, a Alex i Liz mu zawtórowali.
Zadzownił dzwonek. Rozeszli się na zajęcia.
XXX
Po szkole zebrali się w "Crashdownie". Dołączyli do nch Michael, Maria oraz Tess.
— Co dziś robimy? – spytała Liz, przytulając się do Maxa.
— To zależy – rzekł Kyle.
— Od czego?
— Od tego czy... hm... niech się zastanowię. jeśli wziąć pod uwagę statystyki...
— Kyle!!! – krzykneli wszyscy.
— No co, tylko żartowałem.
— To co robimy? – ponowiła pytanie Liz.
Do kawiarni weszły dwie dziewczyny, te same, które potrąciły w szkole Maxa i Isabel. Podeszły do Kyle.
— Cześć Kyle – przywitały go.
— Cześć.
Cała paczka popatrzyła się na Kyla i dwie dziewczyny.
— Idziesz na imprezę?
— Gdzie? – zapytał się je, mrugając porozumiewawczo do reszty paczki.
— U Toma Holdinga. Jego starych nie ma w domu.
— A wy idziecie? – spytały się reszty.
— Dobry pomysł. Mam ochotę się rozerwać – podchwyciła pomysł Isabel.
Maria i Liz zaczęły namawiać swoich chłopaków.
— No chodźcie. Co wam szkodzi. Jeśli nie pójdziecie, to pójdziemy same. Kto wie... może spotkamy fajnych chłopaków...
— Idziemy! – powiedzieli chórem – Max, Michael i Alex.
— Cool. To do zobaczenia na imprezie – powiedziały dziewczyny i wyszły z kawiarni.
— No Kyle. Bierzesz się za takie młode brzózki...
— Od rana się do mnie przyczepiły. Flirtowały, a wiecie ja tam łatwy jestem... A młode brzózki powinno się...
— Nie chcemy tego słyszeć!!! – krzyknęły dziewczyny.
— Idziemy się zabawić – powiedziała Isabel i pocałowała Kyle.
Obydwoje slyszeli jak Max mówi:
— " I do czego to dochodzi w kawiarni..."
XXX
O dwudziestej, zebrali się zebrali pod "Crasdownem".
— Hulaj dusza, piekła nie ma, a my zjemy trochę dźema... – nucił Kyle.
— Co ty... robisz? – spytała Tess.
— Jak to co? Śpiewam piosenkę. Sam ułożyłem tekst.
— Słychać – powiedziała Isabel.
Max, Michael, Liz, Maria i Tess parsknęły śmiechem.
— Zero ogłady kulturowej. Nie znacie się na prawdziwej muzyce – oświadczył, na niby obrażony Kyle.
Pojechali do domu Toam Holdinga. Muzykę słyszeli już dwie przecznice wcześniej. Podjechali pod dom. Na ulicy stal długi rząd samochodów. Zaparkowali w miarę blisko.
Weszli do domu. Tłum szalał. Wydwało się, że przyszło z pół szkoły. Dzieczyny rzuciły się do zabawy. Zaczęły tańczyć wokół swoich chłopaków. Tess tańczyła ze swoim "bratem" Kylem. Dawno temu powiedziała im o spisku Naseda i Kivara. Wydała na siebie wyrok śmierci. Dzięki temu stała się jedną z nich.
— Hej Alex! Może mały striptiz? – zasugrował Kyle. Była to alucja do pamiętnego striptizu Alexa na urodzinach Isabel.
— Kyle! Zamień się w małego Buddę i spędź "Siedem lat w Tybecie", to wtedy może zmądrzejesz – odkrzyknął Alex. Wywołało to ogólną wesołość w i tak rozbawionym towarzystwie.
Po parunastu minutach szybka i głośna muzyka ucichła. Zamiast niej gospodarz domu puścił wolne, romantyczne kawałki. W tym rodzaju taca, to chłopcy przejeli inicjatywę. Tańczyli w milczeniu. Cała paczka pragnęła by ta chwila trwała wiecznie. Chcieli cały czas tańczyć... Czuli się bezpiecznie, bez Skórów, agentów FBI i innych grożących im niebezpieczeństw. Mysleli o swojej przyszłości. Wspólnej przyszłości. Pogrążeni w marzeniach tańczyli. I tak całą noc. Wybiła godzina 3.00.
Maria, Liz i Isabel poszły do łazienki się odświeżyć. Stały przy umywalce, gdy wpadła do łazienki Tess. Byla bardzo blada.
— Isabel! Musimy jechać do komory. Coś się dzieje. Nie wiem co. Ja chyba... umieram – powiedziałą drżącym głosem dziewczyna i złapała się "byłej szwagierki", by nie upaść.
— Co z chłopakami??? – spytała Liz.
— Już wyjechali. Mamy wyjśc tylnym wyjściem. Czeka tam na nas samochód. Czarny Mustang '86.
— Szybko. Bo ustawiła się kolejka pod łazienką.
Wyszły tylnym wyjściem. Wsiadły do samochodu i odjechały.
XXX
Max i Michael pili colę, gdyż alkohol niezbyt dobrze na nich działał.
Tess pilnowała Alexa i Kyle, by się zbytnio nie schlali. Wyszli na dwór.
— Długo ich nie ma. Co dziewczyny mogą robić tyle w łazience – zaciekawił się Kyle.
— Babskie sprawy.
Usłyszeli krzyk. Koło nich przejechał samochód. W środku, na tylnym siedzeniu szarpała się z kimś Liz. Struchleli.
Usłyszeli za sobą Isabel.
— Max! Michael! Liz i Maria zostały porwane. Jadą do komory.
— Kto je porwał?
— Skórowie. Zdążyłam im uciec.
Wskoczyli do samochodu i pojechali za czarnym mustangiem. Nie zauważyli, że za nimi jedzie inny samochód.
XXX
Na imprezie nikt nie zauważył nagłego zniknięcia grupy przyjaciół.
XXX
Tess, Maria, Liz i Isabel dojechały na miejsce, gdzie znajdowała się komora inkubacyjna. Wysiadły z samochodu.
XXX
Max zobaczył, że samochód zatrzymał się przed skałą. Również to zrobił. Wyskoczyli z samochodu.
XXX
Szok!!!
Dwie Tess i dwie Isabel.
Alex, Max, Michael, Kyle i Liz stali zszokowani.
Nie wiedzieli co się dzieje. nagle jedna z Tess i jedna z Isabel zaczęły się śmiać. Minęły Maxa, Michaela, Kyla i Alexa.
Za nimi stał trzeci samochód. Z niego wysiadło dwóch chłopaków. Sobowtóry Maxa i Michaela.
Cała czwórka sobowtórów śmiała się.
Ta Tess, która niby była umirająca, była sobowtórem, tak samo jak ta Isabel, która powiedziała o porwaniu.
— Klony! – szepnęła Maria ze zgrozą.
— Takie same jak te z Nowego Jorku – dodała Liz.
— Kim jesteście? – spytał Max. Połączyli się. Stali w jednej grupce, a klony w drugiej.
— Wami – odpowiedziała "Tess".
— Nazywam się Vea, a od dziś Tess Harding – dodała.
— Jestem Lana – przedstawił się sobowtór Isabel.
— A to jest Hatr (wskazał na Michaela) oraz Zan (sobowtór Maxa).
— Przestawione imiona dziwolągów z Nowego Jorku. Pomysłowość nie jest ich zaletą – mruknęła Maria.
— Czego chcecie? – zapytał, obserwując ich uważnie Michael.
— Tego co wszyscy od was chcą. Granilithu.
— Nie mamy go – skłamał Max.
— Nie ściemniaj. My nie jesteśmy tak głupi jak reszta. Wiemy, że jest on ukryty gdzieś tu. Śledziliśmy was od paru tygodni. My jednak w odróżnieniu od innych, mamy też inne plany.
— To znaczy? – zapytała z kolei Isbael.
— Chcemy waszego życia, tożsamości, rodziny i przyjaciół.
Zimny wiatr na pustyni sprawił, że zadrżeli. A może to wewnętrzny chłód strachu przeszedł im przez ciało?
Vea i Lana przesunęły swymi dłońmi po swoich twarzach. Teraz nie były sobowtórami Isabel i Tess. Wyglądały jak dwie dziewczyny, które potrąciły Max i Isabel w szkole i zaprosiły Kyla na imprezę.
— Nigdy nie umówię się z niepełnoletnimi – przyrzekł ściszonym głosem Kyle.
— W 1947 roku my również przybyliśmy na ziemię. Nie tylko wy i ci z Nowego Jorku, o których cały czas gadacie. Było nas znacznie więcej. W samej Kanadzie takich czwórek jak my było ze 3. One wszystkie były zrobione i wysłane "na wszelki wypadek". My jesteśmy jednak inni. Mamy DNA człowieka, geny Antarian oraz geny... Skórów. W 1947 roku zostaliśmy złapani i zabrani do jakiegoś Hangaru. Film video z autopsją Obcego, który znacie z pewnością, był nakręcony po naszym wypadku. Autopsja ta przeprowadzona była na naszym opiekunie. Od 1983 roku, po tym jak się wykluliśmy, a raczej siłą wyciągnięto nas z kokonów, byliśmy maltretowani przez psycholi z FBI. Trwało to aż do tego roku. 3 miesiące temu uciekliśmy z bazy – rozwalając wszytko co tam się znajdowało. 20 lat przebywaliśmy w białych pokojach. Znasz je Max. Też tam byłeś – Lana opowiadając to zaczęła płakać.
Max w przypływie czułości zrobił krok do przodu.
— Stój! Cierpieliśmy 20 lat przez was. Mieliśmy wam chronić tyłki. Teraz jednak wszystko się zmieniło. My zajmiemy wasze miejsca. Wy i tak zbyt wiele dostaliście od życia! – krzyknął Zan.
Cała paczka przyjaciół cofnęła sie o krok do tyłu.
Vea i Lana powróciły do swych orginalnych twarzy.
— Chcecie nas zabić? – spytała wystraszona Maria.
— Was nie. Chyba, że będziecie się nam przeciwstawiać. Chcemy tylko Obcych.
Liz wzięła Maxa za rękę.
— Nigdy nie zgodzimy się na taki układ.
— Więc zabawa rozpoczęta – rzekła Vea i wystrzeliła znienacka żółty promień w stronę grupki.
Odskoczyli prawie wszyscy. Prawie.
Kyle. Syn szeryfa. Chłopak, który grał im na nerwach, który ich rozśmieszał – dostał. Poleciał dwa metry w górę, poderwany mocą Vei. Poleciał nienaturalnie wygięty, a następnie spadł na pustynną ziemię. Nie żył.
Rozjaśniło się trochę. Słońce niedługo miało ukazać swe oblicze.
Maria i Liz krzyknęły. Reszta zamarła. Tess podbiegła do Kyla.
Klony zaczęły się śmiać.
Tess kucneła przy Kylu. Zrozumiała, że go kochała, ale nie jak brata. Łza spłynęła po jej policzku. Czuła narastający w niej gniew. Postanowiła wykończyć ich swoją mocą, tak jak kiedyś Skórów. Nic się nie działo. Spróbowała jeszcze raz. Znowu nic.
Lana zaczęła się śmiać najgłośniej ze wszystkich.
— Nie macie już mocy. Odebraliśmy wam ją w szkole, na imprezie i w samochodzie. Jesteście teraz tacy... "zwykli" – krzyknęła z obrzydzeniem.
Korzystając z zaskoczenia Hatr wystrzelił swą mocą w Tess. Kosmitka nie zdążyła zareagować. Podzieliła los Kyla.
— Isabel! Michael! Moja moc nie działa – powiedział zduszonym głosem Max.
Vea i Zan wystrzelili ze swych rąk jasnymi promieniami. Ocalałej szóstce udało się uniknąć śmiercionośnych promieni.
Jednak klony nie dały za wygraną. Strzelały promieniami bez przerwy.
Alex oberwał jako następny. Dostał w brzuch.
— Alex! – krzyknęły dziewczyny. Isabel podbiegła do niego.
Chłopak patrzył na ranę w brzuchu z zdziwieniem. Nie docierało do niego, że dostał.
Isabel klęknęła koło niego. Wzięła jego głowę na swoje kolana.
— Alex! Proszę... nie rób mi tego. Ja Cię... kocham... naprawdę Cię ko... – urwała w pół słowa, gdyż i ją dosięgły zabójcze promienie.
— Isabel!!! NIE!!! – krzykneli Max i Michael. Rzucili się jejna pomoc.
— Max. Michael. Uratujcie siebie. I dziewczyny. Pożegnaj mamę i tatę – z tymi słowami Isabel umarła na ich rękach.
Liz i maria stały i nie mogły uwierzyć w to co widzą. W ciągu paru minut zginęło ich czworo przyjaciół. Na ich oczach.
Hatr i Zan zbliżyli się. Skierowali swą moc na Maxa i Michaela. Liz i Maria zauważyły to.
— Max! Uważaj! – krzyknęła Liz.
— Michael! – krzykneła Maria.
Obydwie rzuciły się na ratunek swoim chłopakom. Jak na spowolnionym filmie Liz rzuciła się na zrozpaczonego i zdezorienotowanego Maxa, a Maria na Michaela. Zakryły swoich chłopaków swoimi ciałami. To je dosięgły śmiertelne promienie.
— Liz? Liz! – szepnął Max, trzymając ją w ramionach.
— Liz!!! Nie! Proszę Cię nie umieraj.
Przyłożył swoje dłonie do jej serca.
— Max? – wyszeptała Liz. Wąska strużka krwi płyneła z jej ust.
— Kocham Cię. Będę na Ciebie czekała. Żegnaj.
Zamknęła oczy. Umarła.
Maria i Michael już nie żyli. Promień Zana był bardzo mocny. Przebił się przez ciało Marii i trafił Michaela prosto w serce. Zgineli w swych objęciach. Tak kiedyś chciała umrzeć Maria. W ramionach ukochanego mężczyzny. Nie wiedziała tylko, że jej marzenie spełni się w taki sposób i tak szybko.
Max odwrócił się. Widział klony jak przez mgłę. Poczuł jak coś w nim rosnie. Wściekłość, żal i miłość sprawiły, że jego moc ocknęła się.
Klony kłamały. Nie potrafiły zabrać mocy. Mogły ja tylko na jakiś czas unieszkodliwić.
Max czuł jak go coś od środka rozpiera.
— GIŃCIE!!! – krzyknął, wystrzeliwując w ich stronę ogromną kulę promieni.
Klony nie zdążyły zareagować, gdyż nie spodziewały się takiego obrotu sprawy.
Kula trafiła ich. W jednej chwili zamienili się w pył.
Max upadł. Poczuł, że coś dziwnego dzieje się w jego ciele. Po chwili zrozumiał. Umierał. Kula, którą posłał, zabrała mu życiową energię. Taka była cena zemsty. Doczołgał się do Liz. Położył się koło niej.
Chwycił jej rękę.
— Liz! Ja też Cię kocham. Spotkamy się już niedługo – powiedział i pocałował ją.
Zamknął oczy. Powoli jego oddech zaczął zanikać, aż wreszcie zamarł.
Max Evans umarł jako ostatni.
Tymczasem pomarańczowa tarcza słońca pojawiła się na widoku zapowiadając nowy dzień.