Michael co chwila zerkał w lusterko.
— Co z Is?
— Trzymali ją na prochach, ale jest w dobrym stanie.
— Konieczne odtrucie?
— Nie. Raczej porządny obiad. – uśmiechnęła się do męża i wygodniej usiadła w fotelu. Michael gnł w niesamowitą prędkością, pomagając sobie mocą. W tym tempie dojadą szybciej do przełęczy niż ktokolwiek w bazie się spodziewa. Zresztą, nie mają jak. Michael nieco narozrabiał z ich sprzętem elektronicznym , a ona w ciągu tych kilku minut, kiedy sprawdzali co jest w biurku szefa, zdążyła pozbawić wszystko, co jeździło, latało, jednym słowem przemieszczało się, paliwa i stopiła niektóre elementy silnika. Zanim dojdą, co jest grane, oni będą już w domu.
— Dlaczego mnie nie zabiliście?
Liz spojrzała ze zdumieniem na generała.
— Chyba uderzenie w ścianę zaszkodziło mu bardziej, niż przypuszczaliśmy... – Michael parsknął śmiechem. Pierwsze pytanie szefa ds. obrony przed kosmitami, jakie zadał kosmitom, kiedy już ich spotkał.
Liz wzruszyła ramionami, wyjmując jednocześnie z kieszeni mały pojemniczek z niebieskawym proszkiem. W schowku znalazła wodę.
Wsypała całą zawartość do butelki i starannie wymieszała. Zmusiła Isabel, by wypiła kilka łyków. Dziewczyna potem natychmiast zasnęła.
Generał przyglądał się przez chwile ich trojgu.
— Ile wy macie lat? W ziemskiej rachubie.
Nareszcie właściwe pytanie. Nic dziwnego, że Isa chciała go zachować. Ten facet był jednak o wiele inteligentniejszy niż jego poprzednicy.
Można by mu powiedzieć o paru rzeczach. Na przykład to, co się tak naprawdę stało w czterdziestym siódmym.
Michael niemal niezauważalnie skinął głowę.
Tylko jak to zrobić, by uwierzył?
— Ja urodziłam się w 1983, a oni w 1989.
— Wyglądasz na najmłodszą. Jakim cudem urodziła się kosmitka na Ziemi?
Potrząsnęła przecząco głową.
— Następne pytanie.
— Ok., póki chcecie mówić. O co wam chodzi?
— O życie, generale. O nią, o naszych nieżyjących przyjaciół...
— Jesteście tymi z Roswell.
— To zależy.
— Od?
— Od tego, o których wiedzieliście.
— Banda kosmitów udająca nastolatków.
Ciekawe określenie.
— Hm.
— Dlaczego zabijacie? Co ci wam zrobili?!?
Michael gwałtownie zahamował i odwrócił się wściekły do McEvana.
— A co nasi opiekunowie wam zrobili w 47? To wy zaczęliście tę wojnę, do jasnej cholery i teraz usiłujecie zwalić winę na nas.
— Nie zabiliśmy nikogo w 47! – zaprzeczył przerażony. Guerinn wściekły bywał wyjątkowo niebezpieczny i facet w pełni to pojął.
— Tak? Kto zestrzelił statek? Kto dokonał sekcji na dwojgu żyjących? Na pilotce i zmiennokształtnym? Święty Mikołaj?!? Kto więził i eksperymentował na nich? Prześladował prze lata tych, którzy jedynie pragnęli spokoju?
McEvan doszedł do siebie.
— Znacie nazwiska?
— Statkiem zajęło się wojsko, ale funkcję obrońcy ludzkości przejęło wkrótce federalne biuro idiotów, a ściślej Łowcy. W porównaniu z tymi agentami do niektórych z nas, byli niewinnymi dziećmi. Ich archiwa były gromadzone przez 54 lata i bardzo dokładnie opisywały, czego dokonali Łowcy! – wtrąciła z goryczą Isabel, nie otwierając oczu – Liz, co ja piłam?
— To sprawia, że wraca równowaga.
— Dziękuję. Jessi?
— Czeka na ciebie! – Parker uśmiechnęła się – Czekał przez cały czas, pomagając w miarę możliwości.
— Niewiarygodne. A pozostali?
— Maria nie żyje. Państwo Evans nadal mieszkają w Roswell.
— A twoi rodzice? Dowiedzieli się?
*
Nie mogę wyjawić ci więcej... ponad to. To nie byłoby bezpieczne, dla ciebie lub dla nas. ... Mogę ci jedynie powiedzieć, że jesteśmy daleko, próbując uniknąć prawa i czyniąc dobro na świecie...
Och, chyba powinnam wam powiedzieć. Isabel żyje i zamierzamy ją odzyskać. Dla Jessiego. Dla nas.
*
Więc? to już koniec. Naszego życia w Roswell. To była długa, dziwna podróż. Czy kiedykolwiek wrócimy? ...Nie wiem... Nawet ja, która widzę wszystko w przyszłości....
*
...Wszystko, co wiem, to to, że nazywam się Liz Parker... i jestem szczęśliwa, pomimo wszystko, ponieważ noszę w sobie cząstkę Maxa. I wiem, że kiedyś go jeszcze spotkam. Jeśli nie na tym świecie, to na tamtym. Żegnajcie. Byliście najwspanialszymi rodzicami, jakich można mieć...
*
— Po tym, o co wypytywali ich wojsko?
— No tak. Chciałabym się napić.
Przytknęła jej butelkę do ust. Tym razem wypiła wszystko do ostatniej kropelki i zasnęła naprawdę.
Liz okryła ją kocem i przesiadła się. Przez chwilę szukała właściwych słów.
— W 1947... to była misja ratunkowa. Nasza planeta, Antar znalazła się w stanie wojny, która szybko ogarnęła sąsiednie. Każdy walczył z każdym. I ta wojna trwa do dziś.
Podróże kosmiczne nie są łatwością dla nas, cokolwiek sobie tam o nas myślicie. To bardzo trudne, kosztowne i ryzykowne przedsięwzięcia. Ale cel uświęca środki.
Przywieziono na Ziemię ośmioro wyjątkowo cennych dzieci. Przez prawie czterdzieści lat spoczywały w ukrytym, bezpiecznym miejscu, w czymś, co działa na zasadzie inkubatorów. Kiedy opuścili je, wyglądali jak sześcioletnie dzieci. Rozwijali się jak normalne ludzkie dzieci. System akceptacyjny działał perfekcyjnie. W tydzień angielski, podstawowe odruchy.
Troje z nich, wiecie o nich, Max i Isabel Evans i Michael Guerin, jedyne co wiedziało o sobie, to to, że są kosmitami. Ja odkryłam, że jest ich więcej. Że jest co najmniej jeden. Nasedo. Jeden z opiekunów, który schował inkubatory po ucieczce z bazy Łowców. Zabij tylu ludzi, że nie zdołaliśmy tego policzyć. O części z nich wiecie. On nie żyje.
Umilkła. Dojechali do przełęczy.
— Przystanek końcowy. Wysiadka.
Generał spojrzał na Isabel, potem na Liz i na Michaela.
— Chciałbym usłyszeć więcej.
— Chyba pojął pan warunki.
— Mamy was zostawić w spokoju?
— Nie. Macie zapomnieć o przeszłości i pomyśleć o przyszłości. Ta wojna nie może dalej trwać w takiej formie.
— To znaczy?
— Chcemy statek, który trzymacie w bazie pod Los Angeles.
— Nie ma żadnego statku.
— Jest. To ten sam, którym przylecieli w 1947. Udało się wam go złożyć, ale nie działa, prawda?
Generał milczał.
— Ma przeciążone coś, co odpowiada za produkcję paliwa.
— Za wysoka cena.
— Dlaczego? Wy dacie nam stary gruchot z 47, którego i tak nie rozumiecie, a my damy wam broń przeciw pozostałym. Wiedzę. Bo waszą bronią ich nie zlikwidujecie.
— Więc ktoś jeszcze przyleciał...
— Jeszcze tego nie odkryliście? Nazywamy ich Skórami. Od powłok, które chronią przed atmosferą. Whitaker. Większość mieszkańców miasteczka, z którego pochodziła. Prawdziwy cyrk.
— Ok. Zgadzam się.