natalii

Czas zmian (1)

Wersja do druku Następna część

Czas Zmian

Kiedyś myślałam, że moim największym marzeniem są studia na Harvardzie, teraz już wiem że nie o to w moim życiu chodziło. Wszystko zmieniła miłość, która niespodziewanie pojawiła się w moim sercu. Miłość do nieziemskiego chłopaka i to dosłownie, bo okazał się kosmitą. Maxa pokochałam całym sercem i duszą, poświęciłam dla niego całe swoje życie i dlatego jestem właśnie tu, gdzie jestem...
Wszystko zaczęło się pewnego dnia, a właściwie nocy, miałam dziwny sen. Śniła mi się śmierć moich przyjaciół, ludzi, którzy byli w moim życiu wyjątkowo ważni. Przekładałam ich nawet nad rodzinę. Nie pamiętałam dokładnie szczegółów snu wiedziałam tylko, że oni umrą i że będzie to moja wina. Do tej pory słyszę w myślach głos z tego snu "Wyjedź, bo zginą" Wiedziałam że nie mogę tego zignorować w naszym życiu było już tyle niebezpiecznych sytuacji, że każda następna była coraz bardziej ekstremalna.
Właściwie wtedy nie byłam w żadnym związku z Maxem, było to po części z mojej winy ale wpływ na to miał też fakt że Max związany był wtedy z inną kosmitką. Miała na imię Tess i była z nim w ciąży. Mój sen miał miejsce parę dni po jej odlocie na ich ojczystą planetę, piszę ich ale nie mam na myśli tylko Maxa i Tess myślę tu też o siostrze Maxa, Isabel i ich przyjacielu Michaelu. Tess odleciała bo dziecko które nosiła nie mogło żyć w ziemskiej atmosferze, a odleciała sama bo okazało się że zabiła mojego przyjaciela...ale o tym wspomnę innym razem.
Dokładnie dwa dni po odlocie miałam ten znamienny sen, sen tak realistyczny że już wieczorem tego samego dnia siedziałam w autobusie opuszczającym Roswell. Niewiele wytłumaczyłam moim przyjaciołom, powiedziałam tylko że muszę wyjechać i nie powiedziałam im nawet gdzie. Rodzice natomiast zostali nakarmieni kolejną porcją kłamstwa autorstwa ich jedynaczki. Usłyszeli, że muszę odizolować się od Roswell, przyjaciół, a głównie Maxa. Ucieszyli się pewnie dlatego, że za Maxem nie przepadali, myśleli chyba że jestem przez niego nieszczęśliwa i mimo iż faktycznie często przez niego płakałam to dzięki niemu moje życie miało sens a każdy kolejny dzień jaśniał i piękniał gdy on był blisko. Wyjechałam na Florydę do cioci Rachel i tak zaczęła się kolejna przygoda mojego życia spotkałam tam osoby których w najmniejszym stopniu się tam spotkać nie spodziewałam były to 'duplikaty' moich kosmicznych przyjaciół z Roswell.
I tak z jednego kosmicznego bałaganu wpadłam w kolejny.

***

— Maria chyba nie próbujesz mi wmówić, że nie wiesz gdzie jest Liz- Max zaczynał już tracić cierpliwość.

— Nie, nie wiem OK.?

— Jesteście przyjaciółkami od lat nie wierzę, że nie powiedziała ci, dokąd jedzie!!

— No dobrze, mam pewne podejrzenia, co do miejsca jej pobytu, ale musisz mnie zrozumieć gdyby Liz chciała żebyś wiedział gdzie ona jest powiedziałaby ci. Gdy wyjeżdżała była taka przygnębiona, martwi mnie, że mi się nie zwierzyła i niepokoję się o nią, ale nie mogę ci powiedzieć gdzie jest- Maria była nieustępliwa.

— Maxwell daj jej już spokój, wszyscy martwimy się o Liz, ale twierdziła, że musi odpocząć i coś tam przemyśleć, więc daj jej trochę czasu- Michael postanowił bronić swojej dziewczyny

— Łatwo wam mówić, bo nic nie rozumiecie. Boję się o Liz, gdy opuszczała Roswell miała takie smutne i puste spojrzenie. Nie wiem, co się stało, po wyjeździe Tess wszystko zdawało się być dobrze, aż tu niespodziewanie to nagłe postanowienie wyjazdu. Nic z tego nie rozumiem. Gdyby, chociaż Liz zadzwoniła do mnie i powiedziała, że wszystko jest OK. i gdzie się teraz znajduje to może bym się, chociaż trochę uspokoił, ale...- zrezygnowany Max wyszedł z Crashdown.
Grupka przyjaciół patrzyła za oddalającym się Maxem, na ich twarzach gościł smutek rozumieli, co czuł i z całego serca mu współczuli.

***

Liz siedziała na plaży i rozmyślała. Za godzinę po raz pierwszy miała iść do nowej szkoły, ale nie to ją martwiło, przez skórę czuła, że wydarzy się coś... kosmicznego? To wrażenie nie opuszczało jej od przyjazdu na Florydę. Nie mogła opanować wrażenia, że tutaj również panuje ta sama atmosfera, co w Roswell, atmosfera tajemniczości i tego czegoś, co dawało o sobie znać tylko w obecności Maxa, Isabel i Michael'a.
"Przecież to nierealne, wszystko to zostało za mną. Jestem tu sama i nawet Maria nie wie gdzie jestem, więc nie mogła nic wygadać oni nie mogli mnie znaleźć". Liz rozmyślała o tym od momentu, gdy w sklepie przed oczyma mignęła jej blondynka wyjątkowo podobna do Isabel. Wtedy Liz stwierdziła, że to było tylko złudzenie, ale od tamtego momentu dziwne wrażenie napięcia i niepokoju jej nie opuszczało.
_No dobra czas do szkoły- Liz wstała i otrzepała swoje ubranie z piachu nagle zdała sobie sprawę, że mówi do siebie na głos- Świetnie i jeszcze na dodatek świruję.
***

— Jesteś pewna, że to była ona??? – Rath prawie wrzeszczał

— Nie całkiem, ale ta dziewczyna była cholernie podobna do tej, która uratowała życie Maxa w LA- Loney również zaczynała już tracić cierpliwość.

— Jeśli to faktycznie ona to może popsuć nam wszystkie plany.

— Rath nie martw się, jeśli to ona to zlikwidujemy problem nie pierwszy raz zresztą- Loney zaczęła przysuwać się do Ratha z przebiegłą miną.

— Skarbie wiem, na co masz ochotę, ale nie mamy na to czasu...- Rath nie dokończył zdania gdyż język Loney znajdował się już w jego ustach

— Na to zawsze jest czas- mruknęła

Cdn.



Wersja do druku Następna część